Archiwum
23.06.2020

Bylejakość bohatera

Piotr Szwed
Muzyka

Gdybym w styczniu tego roku usłyszał, że wkrótce wybuchnie pandemia, granice zostaną zamknięte, samoloty przestaną latać, uczniowie chodzić do szkół, a wybory prezydenckie nie odbędą się w przewidzianym terminie, pewnie miałbym wrażenie, że taki scenariusz jest mało możliwy, ale jakoś wyobrażalny. Gdyby jednak ktoś wówczas dodał, że kwietniu cała Polska będzie rozmawiać o nowej piosence Kazika Staszewskiego, uznałbym to za naprawdę grubą przesadę.

Lider Kultu to bowiem ktoś, komu na przestrzeni ostatnich dwóch dekad udało się koncertowo roztrwonić status bodaj najważniejszego publicysty w historii polskiej piosenki. To, że muzycznie jego kolejne projekty zatrzymały w poprzednim tysiącleciu, trudno uznać za największy problem. Autor wielu utworów, które niemal każdy potrafi zanucić, stracił zdolność do układania zapadających w pamięć melodii. Do tego doszedł kłopot z największym atutem Staszewskiego: tekstami. Znany z „12 groszy” czy „Legendy ludowej” styl pisania za pomocą mocno bełkotliwego, ale i efektownego potoku skojarzeń zamienił się w niestrawną manierę, a błyskotliwe obserwacje ustąpiły miejsca odtwórczemu przetwarzaniu medialnych tematów. Dodajmy do tego wszystkiego coraz bardziej kuriozalne wypowiedzi z wywiadów – od słynnej reakcji na nielegalne kopiowanie jego muzyki (prowokującej do obliczania liczonej dziś w miliardach straty Kazika) do niedawnej sugestii, że Janusz Waluś powinien być wypuszczony z więzienia.

Wszyscy przez lata byliśmy świadkami coraz mniej interesującej historii powolnej przemiany wyjątkowego pokoleniowego bohatera w jednego z wielu boomerów – odklejonego od rzeczywistości, monologującego do kurczącej się grupy starych fanów. Trzeba przyznać: wciąż licznej, zapewniającej Staszewskiemu komplety na koncertach, tytuł wokalisty roku w piśmie „Teraz Rock” oraz pierwsze miejsce na liście przebojów w Trójce.

Tymczasem w kwietniu tego roku Staszewski wrócił do roli, w jakiej ostatni raz występował ponad dwie dekady temu – rządzący się go boją, dziennikarze poświęcają mu mnóstwo uwagi, youtubowe wyświetlenia osiągają wynik porównywalny z najważniejszymi współczesnymi raperami, a młodzi ludzie znów zaczynają kojarzyć, że ktoś taki istnieje. Byłoby pięknie, gdyby ta sytuacja wynikała z poziomu twórczości, a nie z wyjątkowej akcji promocyjnej zorganizowanej przez włodarzy Polskiego Radia. Okazało się jednak, że historie tworzą nie tylko utwory podobające się milionom osób, ale także te, które nie spodobają się odpowiedniemu Wacławowi Jarząbkowi.

Wokół utworu „Twój ból jest lepszy niż mój” przetoczyła się spora debata, która oprócz oczywistych wyrazów solidarności, wsparcia i uznania, przyniosła mnóstwo negatywnych komentarzy skierowanych w Staszewskiego. Łatwo zrozumieć narzekanie na styl mało odkrywczej, dość topornej kompozycji, przy okazji stawiano mu jednak absurdalne zarzuty. Koniunkturalistą bądź kułakiem polskiego songwritingu, piszącym od lat utwory oparte na pogardzie dla klasy ludowej, Staszewski zdecydowanie nie jest. Czy to jednak znaczy, że, jak twierdzi Marcin Napiórkowski, znów stał się artystą mediumicznym, wyrażającym ducha czasów?

Odpowiedzi na to pytanie udziela wydana właśnie „Zaraza”. Jest to – przepraszam za recenzencki slogan – najlepszy album Staszewskiego od dobrych kilkunastu lat. Nieporównywalny do okropnego „Wstydu” Kultu czy pożegnalnej płyty Kazika na żywo „Bar la Curva”. Na szczęście tworząc swój dziennik czasów pandemii, Kazik w wielu utworach dał sobie spokój z tekstami skupionymi wokół polskiej polityki, w której temacie od lat nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Bezpośrednio odnoszą się do niej zaledwie trzy utwory. Jeśli niektórzy liczyli, że tytułowa „Zaraza” będzie koncept albumem skupionym wokół rządów Prawa i Sprawiedliwości, solidnie się zawiedli. Kazik nagrał bowiem płytę o tym, że podczas pandemii łatwiej możemy dostrzec inne problemy: narastające nierówności społeczne, zagrożenie płynące ze strony chińskiej ekspansji politycznej i gospodarczej, eskapistyczny hedonizm ludzi zamkniętych w swoich kulturowych bańkach, a przede wszystkim kryzys ekologiczny, to my bowiem, jak w nieco ewangelicznym stylu stwierdza Kazik: „jesteśmy wirusem tej ziemi”.

Tam, gdzie obserwuje codzienność albo zajmuje się tematami międzynarodowymi, trafiają mu się naprawdę niezłe frazy, którym – jak w „Nożach i pistoletach” czy „Gdy Chińczycy mówią Gam Pai” – towarzyszą zaczepne melodie. Fragmenty takie jak „wygrali trzecią wojnę bez jednego wystrzału” mają w sobie prostotę i moc. Refren „kluczem przyciskaj windę” to udane opisanie poprzez drobny szczegół atmosfery czasu społecznej izolacji. Pomysł, by potraktować obraz czerwonej porannej zorzy jako ranę krwawiącej planety („Kwarantanna”) jest na granicy strasznej grafomanii, ale jednocześnie to niezły sposób na wytrącenie z równowagi ludzi skupionych na kontemplacji kojących widoków.

W „Nożach i pistoletach” znakomicie udało się oddać kruche podstawy obecnego porządku społecznego i politycznego, w którym niewiele potrzeba, by zdesperowani ludzie rozpoczęli brutalną walkę o przetrwanie. To, że Kazik w wywiadach dzieli się rozwiązaniami na czas kryzysu, które przypominają gaszenie pożaru benzyną, nie ma większego znaczenia. Na szczęście piosenki nie po raz pierwszy okazują się mądrzejsze od nagrywających je artystów.

Interesującym fragmentem „Zarazy” jest także „Bawmy się”, utwór o wypieraniu nadciągającego zagrożenia przez beneficjentów obecnego systemu. To dekadencki hymn oparty na wyrazistym pomyśle, zmierzający do ironicznej pointy podkreślającej naiwne wyobrażenie o poczuciu bezpieczeństwa („i kiedy przyjdą, gdy po nas przyjdą, nas nie zastaną i wtedy wyjdą”).

Takie teksty błyszczą na tle wypełniających dużą część płyty przypadkowych rymów, refrenów irytujących swoją banalnością, suchych żarcików i stylistycznych koszmarów. To, że najnowszy album Kazika jest jego najlepszym dokonaniem od lat, nie oznacza bowiem, iż mamy do czynienia z naprawdę dobrą płytą. Grzegorz Sroczyński, który w rozmowie ze Staszewskim mówił wręcz o wybitności tego materiału, zdecydowanie się zagalopował. Bliższy prawdy był Bartek Chaciński, który zarzucił płycie muzyczną i tekstową łopatologię.

Na przykład „Demokracja” to kandydat do tytułu najgorszej piosenki, jaką Staszewski kiedykolwiek nagrał. Tekst o hordach wąsatych mord „myjących się jeden raz w roku”, które mają czelność narzucać innym swoją opinię, to niestrawna dawka prymitywnej pogardy. Gdy wydaje się, że w tym utworze nie może zdarzyć się już nic gorszego, dostajemy żenujący w swej siermiężności refren: „demokracja, demokracja, po większości stronie racja”. „Ręce na stole” to kolejna w przypadku Kazika (po „Pękniętym domu”) próba nagrania kolejnej „Arahii” – autoplagiatowanie pomysłów z czasów minionej świetności, opis podziałów, które uwidaczniają się na poziomie rodzinnych relacji. Wiele innych „poważnych” utworów na „Zarazie” trudno potraktować poważnie, z „zabawnych” natomiast niełatwo się śmiać. „Powiedzcie, że kochacie nas” jest parodią, która trwa tylko dwie i pół minuty, a dłuży się w nieskończoność. Ciekawe, czy Kazik ma świadomość, że kpiąc sobie z banalnych rymów i nędznych melodii, żartuje w gruncie rzeczy z samego siebie.

Muzyka, za którą na płycie odpowiada gitarzysta Kultu, Wojciech Jabłoński, jest w najlepszym razie przyzwoitym przeglądem traktowanych pastiszowo stylistyk (od bluesa, przez punk, do metalu). Lepiej nie przypominać sobie, jaki rozmach miały najlepsze albumy Kazika takie jak „Oddalenie”, „12 groszy” czy nawet nieco słabsza „Melasa”. Staszewski, który kiedyś błyskawicznie reagował na nowe tendencje w muzyce, współpracując z Jerzym Mazzolem czy DJ-em Feel-X-em, kreował nieoczywiste połączenia stylistyk i tworzył zaskakujące duety z Violettą Villas czy Edytą Bartosiewicz, dziś nie wystawia nosa poza biesiadną rockerkę, odrzuca propozycję współpracy z Pro8l3mem, którego twórczość jest dla niego zbyt psychodeliczna. To „taka muzyka XXII wieku” stwierdza w rozmowie z NaTemat.

To dobrze, że chociaż tekstowo Kazik szuka innych tematów niż tradycyjne utyskiwanie na politykę. Niestety nawet dobre pomysły potrafi spalić mizernym wykonaniem. Zamykający płytę „Bohater” mógł być naprawdę efektownym finałem. Krytyczne spojrzenie na własne ograniczenia, przyznanie się do słabości – brzmi naprawdę intrygująco. Niestety na tle monotonnego podkładu otrzymujemy bladą melorecytację:

To styl mój życia, moja natura
Czuję że nic już tu więcej nie wskóram
Moja choroba w tym nie pomaga
Gdy sam od siebie za dużo wymagam
Moja natura to styl mój życia
Chyba zbyt wiele mam do ukrycia
I pogubiony jestem żeby mocno
By ci powiedzieć, co można począć

Nie wiem, jak powstają teksty Kazika, ale intuicyjnie wyczuwam, że ich tworzeniu nie towarzyszy zbyt wiele skreśleń. Trudno się zresztą dziwić autorowi, że słuchając przez dziesięciolecia frazesów o wybitności niemalże każdego swojego materiału, w końcu w nie uwierzył. I tym samym nie czuje, że musi cokolwiek, jakkolwiek, komukolwiek udowadniać. Utwór o własnej bylejakości pisze więc byle jak i jest w tym jakaś artystyczna konsekwencja.

Takie utwory jak „Bohater”, „Ona zarażona miłością” czy poświęcony wnuczkom „Hania i Hela” pokazują, że Staszewski mógłby kiedyś zagrać na nosie wszystkim dziennikarzom z uporem pytającym go, na kogo będzie głosował, i nagrać album całkowicie wolny od publicystyki. Warto trzymać kciuki za powstanie takiej płyty. Oby była ona czymś w rodzaju szczerego przedstawienia samego siebie: gorzkiego portretu starzejącego się faceta, który przez lata bezwzględnie oceniał cały świat, aż w końcu spojrzał z uwagą i skupieniem na swoje życie. Może „Bohater” to początek takiego patrzenia, które za jakiś czas zaowocuje naprawdę dobrym albumem? By kiedykolwiek on jeszcze powstał, Kazik musi jednak potraktować poważnie słuchaczy – a przede wszystkim samego siebie.

 

Kazik Staszewski „Zaraza”
S.P. Records
2020

Fot. Arek Szymański | dzięki uprzejmości S.P. Records