Archiwum
17.04.2018

Boże dzieci, boże poematy

Sasa Lubińska
Sztuka

Odwiedzając Muzeum Sztuki w Łodzi w Roku Awangardy (2017), przyzwyczaiłam się do przytłaczających ilości tekstu, archiwalnych zdjęć i rozgadanych opisów stuletnich dzieł. „Boże dzieci, poematy” przerywają ten długi ciąg retrospektyw i wrzucają nas wprost we współczesność, którą dzielimy z tymi dziećmi-poematami.

„Wiersze boga” i „dzieci boga” to tłumaczenia starego greckiego terminu określającego zwierzęta i to one są dziełami sztuki tej wystawy. Wszystkie występują lub występowały w Europie, wszystkie są największymi przedstawicielami w swoich gatunkach i wszystkie spotkały na swojej drodze nas, ludzi. Czasem te spotkania były tragiczne w skutkach – jak w przypadku żubrów. Cała ich obecna populacja to potomkowie zaledwie 12 osobników. Z drugiej strony inne zwierzę obecne na wystawie – dog niemiecki – jest właściwie dziełem człowieka. Jimmie Durham nie przedstawia swoich bohaterów z perspektywy znanej nam z historii sztuki – zwierzęta nie są tu alegoriami, symbolami, nie są częścią dziejów człowieka. Mimo że ich los jest na stałe związany z cywilizacją ludzi, to nie są wycinkiem tej cywilizacji, są autonomicznymi bytami.

Wystawa sprawiła mi przyjemność, jest bardzo ładna. Kuratorki zrezygnowały z labiryntowego dzielenia przestrzeni, stworzenia Durhama wyłaniają się z surowej, jednolitej bieli. Prace są naprawdę pięknie pomyślane, sugestywne i lekkie zarazem. Naturalne czaszki zwierząt artysta uzupełnił wytworami ludzkich rąk. Puste oczodoły zyskały oczy z kolorowego szkła i soczewek, jedne czaszki zostały pokryte skórą lub drewnem, inne mieniącą się tęczowo farbą samochodową „kameleon”. Ozdobione, odnowione głowy artysta osadził na ciałach zbudowanych z tego, co może wydawać się odpadkami. Wolno przemierzający tundrę wół piżmowy dostał korpus z rusztowania i dźwiga na grzbiecie niezliczoną ilość wełnianych ubrań i koców. Bardzo adekwatne jest przedstawienie dzika – ciężkiej, zbitej machiny o ciele z wanny i nozdrzach z rur, które mi się kojarzą z buchającym parą zwierzęciem z dziecięcej piosenki. Koziorożec alpejski wygląda tak, jakby mógł się za chwilę spłoszyć i umknąć na długich nogach starego krzesła. Wydaje się, że dusze tych stworzeń rzeczywiście udało się uwięzić w ich nowych ciałach. Ciałach stworzonych jednak okiem i myślą przedstawiciela homo sapiens, więc to wrażenie może dotyczyć tylko innych przedstawicieli tego gatunku. Czy ryś podzielałby zachwyt krytyków oglądających jego głowę sterczącą na kłębie drutu oplatanym przez kolorowe sznurki? Pomimo namacalnego wręcz charakteru tych stworzeń korpusy zwierząt są obiektami rzeźbiarskimi i w żadnym stopniu nie próbują udawać ciał, które zamieszkiwali właściciele czaszek. Sam artysta tłumaczy, że przedstawiając zwierzę tak, jakby było ono żywe, okazałby mu lekceważenie. Zatrzymajmy się na chwilę przy tej myśli. Z pewnością próby odtworzenia ich dawnych ciał byłyby makabryczną zabawą gdzieś pomiędzy taksydermią a historią Carla Tanzlera. Ale czy częścią godności nie jest posiadanie własnego ciała? Czy można tak sobie nasadzić czyjąś głowę na krzesło i mówić, że to bardziej odpowiednie niż doskonała imitacja sierści, łap i kopyt?

W 2009 roku w centrum handlowym BlueCity w Warszawie oglądałam wystawę składającą się z ludzkich ciał. Dorosłych, dzieci, nawet płodów. Wiele z tych ciał ustawiono w dynamicznych pozycjach – zwłoki pozbawione skóry grające w koszykówkę, skaczące przez płotki, tańczące za ręce ze szkieletem wyjętym z innego ciała. Nie wydaje się, aby taki sposób prezentacji zwłok został uznany za stosowny – The Human Body Exhibition była wielokrotnie zgłaszana odpowiednim organom na podstawie artykułu 262 § 1 k.k. Choć prokuratura umorzyła postępowanie, to widać, że w kulturze europejskiej w kosza wypada grać jedynie żywym. To, co wywoływało najwięcej emocji w tamtej wystawie, to właśnie wpisanie umarłych w trywialne, codzienne czynności. Ale nie przeszkadza nam prezentowanie w ten sposób trupów zwierząt. Makabryczne wystawy wypchanych stworzeń, które oglądałam jako dziecko, podobnie jak wystawa zwłok w centrum handlowym, mają mieć walory edukacyjne. Obawiam się jednak, że wyłączną nauką płynącą z tych groteskowych przedstawień jest przekonywanie, że świat zwierząt to jeden z zasobów podarowanych nam przez Boga. Człowiek i zwierzę w naszej codziennej, europejskiej narracji należą do dwóch różnych światów – kultury i natury. Dlatego ich śmierci rządzą się innymi prawami. Do zwierzęcych zwłok mamy dystans – są dla nas przekąską, atrakcją, dodatkiem do ubrania lub odpadkiem przy drodze. Oswoiliśmy się z nimi, dysponujemy fragmentami ich ciał, jakby to były zwykłe przedmioty. Zwierzę jest postrzegane na dwa sposoby – albo jako surowiec, albo jako mityczna personifikacja sił natury, nieposkromiona i dzika alegoria życia. Człowiek to z kolei osoba. Tylko człowiek myśli, tylko człowiek ocenia swoim nieomylnym okiem. Opisuje, decyduje – więc jest odpowiedzialny, a ta odpowiedzialność legitymuje jego władzę. Ten sposób myślenia zyskał współcześnie własną nazwę – gatunkowizm (speciesism). To termin nawiązujący do rasizmu, jednak w roli dyskryminowanych stawia przedstawicieli innych gatunków, nie ras. Ten temat wzięło Muzeum Sztuki na tapetę w cyklu wydarzeń towarzyszących wystawie. Działający przy Muzeum Sztuki młodzieżowy klub ms17 zaangażował się w akcję „Wegańskie wyzwanie”. Uczestnicy przez 14 dni (odpowiadających 14 zwierzętom na wystawie) będą na diecie wegańskiej i przez media społecznościowe rzucą to wyzwanie innym. Ostatecznie „Boże dzieci,  poematy” zakończą się finisażem kulinarnym. 13 maja między 12.00 a 19.00 parter ms2 przemieni się w kuchnię, a klub ms17 oraz każdy, kto ma na to ochotę, przygotuje wielką wegańską ucztę z produktów dostarczonych przez muzeum. To wszystko może brzmieć infantylnie, ale jest potrzebne i odświeżające. Nie jest to wydarzenie od kuratorów dla kuratorów. Wystawa łączy prosty przekaz, wciągający w dyskusję o naszym podejściu do zwierząt i środowiska, z piękną formą i bogatą warstwą teoretyczną.

 

Jimmie Durham to amerykański artysta i działacz społeczny. W sztuce posługuje się rzeźbą, rysunkiem, kolażem, grafiką, malarstwem, fotografią, wideo, performansem i poezją. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku aktywnie działał na rzecz praw Afroamerykanów oraz Indian Amerykańskich. Twierdzi, że ma korzenie wywodzące się z plemienia Czirokezów – najliczniejszej w Ameryce grupy Indian, jednak społeczność Czirokezów temu zaprzecza. Podczas otwarcia wystawy retrospekcyjnej „Jimmie Durham: At the Center of the World” w 2017 roku w Walker Art Center w Minneapolis czirokeskie środowisko artystyczne protestowało przeciwko przypisywaniu sobie przez Durhama pochodzenia indiańskiego.

 

Jimmie Durham, Boże dzieci, poematy
kuratorka: Heike Munder

kuratorka ze strony Muzeum Sztuki w Łodzi: Maria Morzuch
2.03.–13.05.2018, Łódź, ms2

źródło fotografii

fot. Anna Taraska-Pietrzak