Archiwum
21.02.2014

Bo moja ulica jest w sercu miasta

Waldemar Kuligowski
Literatura

Najdłuższe oblężenie miasta w powojennej historii Europy trwało 1426 dni. Jeśli to bardziej obrazowe, można powiedzieć, że idzie o blokadę rozciągniętą na 44 miesiące, czyli prawie cztery lata, a więc znacznie dłużej niż wojenna gehenna Stalingradu. Pociągnęło za sobą śmierć co najmniej 12 tysięcy ludzi, liczbę rannych oszacowano na niemal 60 tysięcy. Oblężenie to przerwała dopiero największa interwencja wojskowa w historii NATO. Wzięło w niej udział ponad 60 samolotów bombowych, startujących z Włoch i z pokładu lotniskowa Theodore Roosvelt, który operował na Adriatyku. To, co działo się między 5 kwietnia 1992 roku a 29 lutego 1996, nie było jednak próbą zdobycia miasta. Nie planowano inwazji ani żadnych procedur rokowań. Chodziło raczej o nękanie miasta, systematyczne niszczenie go poprzez codzienny ostrzał, zdalne wymordowanie mieszkańców i umęczenie ich ducha.

Barbara Demick trafiła do Sarajewa w styczniu 1994 roku. Do Europy wysłała ją redakcja „Philadelphia Inquirer”, oczekując na teksty poświęcone transformacji politycznej i ekonomicznej Europy Wschodniej, w tym bowiem Demick się specjalizowała. O transformacji nie napisała jednak ani słowa. Wszystkie jej artykuły z tego czasu należą do kategorii „wojna w Bośni”. Gdy przyleciała do Sarajewa, opinia światowa była już znużona newsami o wojnie w byłej Jugosławii. Mało kto orientował się w jej sensie, przebiegu, brakowało spektakularnych wydarzeń, a etniczno-­religijny bigos – bulgoczący na resztkach federacji – był strawny tylko dla najtęższych ekspertów. Ponoć nawet NATO-­wskie serwery wieszały się, gdy wprowadzano do nich nazwy: Słowacja, Słowenia i Slawonia…

Autorka znalazła jednak oryginalny sposób, by opowiedzieć o tej wojnie i o oblężeniu Sarajewa w sposób szczególny. Postanowiła bowiem się skupić na jednej ulicy i na życiu jej mieszkańców. Wybrała ulicę nieodległą od centralnej Alei Tito, pnącą się stromo pod górę przez kilkaset metrów po zboczu wzgórza, którego linię cięły skalpele trzech białych minaretów. To jedna z najstarszych ulic miasta, w jej pobliżu znajdują się stara cerkiew, katolicka katedra i muzeum żydowskie. Chwilę wcześniej nosiła ona nazwę Kaukćii Abdullaha Efendijego, XIX­-wiecznego bośniackiego aktywisty, straconego za działalność przeciw Austro­-Węgrom. W 1993 roku powrócono jednak do starej, przedsocjalistycznej nazwy, Logavina. Upamiętnia ona rodzinę Logavijów, muzułmańskich właścicieli ziemskich, którzy osiedli w Sarajewie w XVI wieku. To właśnie na tej ulicy Demick spędziła z przerwami prawie dwa lata.

Pukając od drzwi do drzwi, pijąc kawę, tocząc długie rozmowy (poznała język w stopniu podstawowym), wniknęła w codzienność kilkunastu rodzin i poznała bliżej wiele osób: serbskiego generała brygady, bośniackiego złotnika, policjanta, emerytów, pielęgniarkę, imama, nastolatków, dzieci. Wkrótce po jej przybyciu do Sarajewa granat moździerzowy kalibru 120 mm zabił na zabytkowym targowisku 68 osób. Kałuże krwi lśniły w zimowym słońcu, oderwana głowa leżała na straganie niczym kapusta. Bohaterowie opowieści Demick ocierają się o śmierć codziennie, niektórzy giną, inni odnoszą rany, kolejni uciekają z miasta. Ale recenzowana książka nie jest o wojnie i śmierci. To przede wszystkim narracja o życiu w czasie wojny. Wojny, która – wydawało się – może mieć tylko jedno, najbardziej ponure dla Sarajewa i sarajewian zakończenie.

Ulica Logavina zmieniała się w tym czasie dramatycznie. Od spokojnej, miejskiej ulicy przeszła do kategorii dekoracji z filmu katastroficznego: zamknięte sklepy, bezpańskie i głodne psy, powybijane szyby, domy podziurawione pociskami, stosy śmieci na ulicach i chodnikach. Ostrzał artyleryjski nie oszczędził żadnego z 70 budynków na Logavinej. Do tego brak wody, prądu, połączeń telefonicznych, telewizji. W mieście goszczącym dekadę wcześniej zimowe igrzyska olimpijskie!

W czasie oblężenia śmierć nie była problemem – prawdopodobieństwo, że pocisk kogoś zabije albo zrani, wynosiło jeden do pięciu. Problemem było przeżycie. Bez zakupów w sklepach, bez stałej pomocy humanitarnej. Racja żywnościowa z ONZ skurczyła się w końcu do szklanki oleju i ćwierci kilograma grochu, ryżu oraz fasoli na miesiąc. Są w książce przepisy na kotlety schabowe ze starego chleba i na pasztet z suszonej fasoli; na ciasto z kremem z amerykańskich sucharów (pamiętających wojnę w Wietnamie); na serek topiony z mleka w proszku. Wymyślano także wciąż nowe erzace kawy, należącej do nawykowych obyczajów tego miasta. Robiono ją z soczewicy podsmażanej na oleju, co nadawało zwodniczo czarny kolor. Zmielona i zaparzona, dawała efekt w postaci błotnistej wody.

Demick opisuje rozpaczliwe próby zachowania normalności. Uczniów w szkole, którzy nigdy nie doczekali spokojnie końca lekcji. Małe dzieci pamiętające tylko wojnę i traktujące piwnicę jako jedyny plac zabaw na świecie. Lekarzy operujących pod ostrzałem i w obliczu ciągłych przerw w dostawie prądu. Licząca ponad 200 gęstych stron opowieść, z jednej strony przytłacza beznadzieją, z drugiej – przynosi wciąż nowe przykłady triumfu woli życia. Polskie wydanie „W oblężeniu” oparte jest na drugiej edycji amerykańskiej. Autorka wyjaśnia, że nie wprowadziła do oryginału żadnych poprawek, nie korzystając z przywileju mądrości post factum. Trzeba przyznać, że bardzo dobrze się stało. Dzięki temu jej opis pozostaje surowy, a mocy dodaje mu rozdział poświęcony powrotowi na Logaviną w 2011 roku.

Dobrze pomyślana i napisana książka stawia pytanie, które można chyba uznać za najważniejszą sarajewską lekcję. Demick odrzuca mianowicie obiegową opinię, jakoby oblężenie Sarajewa było elementem wojny etnicznej bądź religijnej (a w tle zderzenia cywilizacji, jakie odmalował Huntington). Jej zdaniem to fałszywa teza. Ostrzał artyleryjski bowiem niszczył pospołu świątynie wszystkich religii i zabijał przedstawicieli wszystkich żyjących w mieście nacji. Sarajewa bronili razem Bośniacy, Serbowie, Chorwaci, a wspierały ich modlitwy muzułmanów, prawosławnych i katolików. Co więcej, władze Bośni – jeszcze przed oblężeniem – jasno oznajmiły, że „Do wojny potrzebne są dwie strony, a my nie będziemy walczyć”. O co zatem właściwie w tej masakrze chodziło?

Od czasu tragedii Sarajewa do międzynarodowego słownika trafił termin „urbicyd”, miastobójstwo. Pociski i granaty miały zetrzeć Sarajewo z powierzchni ziemi nie dlatego jednak, że zamieszkiwali je Bośniacy albo ktokolwiek inny. Miały je zniszczyć dlatego, że miasto unieważniało granice narodowe i religijne: przecież przed wojną prawie połowa małżeństw w Sarajewie to były związki międzyetniczne i międzyreligijne. Sarajewo zatem tworzyło nową jakość, promowało różnorodność, było matecznikiem bałkańskiego metysażu, europejskiej hybrydyczności i kreolizacji o znaczeniu globalnym. Było nie tyle celem militarnym, ile kulturowym monstrum w rzeczywistości dążącej do jasnych podziałów i twardych reguł. Dlatego na samym początku oblężenia zniszczono Bibliotekę Narodową, Instytut Orientalistyczny, uniwersytet, muzeum miejskie. Z książki Demick dowiadujemy się, że mieszkańcy Sarajewa byli świadomi, czego bronią. Być może ta świadomość pozwoliła im przetrwać.

Barbara Demick, „W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy”
przekład z języka angielskiego Hanna Pustuła-Lewicka
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2014