Archiwum
22.05.2017

Pisanie książki o upadku dziennikarstwa uznać można za paradoks. Wszak literatura umarła (czy już można to notować w trybie dokonanym?) przed prasą. A już wydawanie owej książki na papierze i w twardej oprawie odczytywać można jako gest głęboko ironiczny. Te trzy zdania puentują książkę Michała Olszewskiego „#upał”. Możliwe, że to pierwsza polska książka, w tytule której znalazł się hasztag. Nie jest to jednak nawiązanie do produkcji w stylu: pierwsza polska książka SMS-owa czy do japońskiego gatunku cell phone novels, który w „Kulturze karaoke” opisywała Dubravka Ugresić. Lektura Olszewskiego wskazuje bowiem na spory dystans autora wobec wykorzystanego w tytule sposobu komunikacji.

Przywołane dystans i ironia to w przypadku „#upału” główne tropy tekstowe. Narrator – doświadczony redaktor, dziennikarz pracujący w prasie codziennej – przypominać może autora. Nie jest to jednak powieść z kluczem. Przynajmniej nie personalnym. W tekście znajdują się opisy wypadków, które doskonale zna każdy określany mianem internauty. Nie oznacza to jednak, że tekst Olszewskiego traktować można jako reportaż. Fakty prezentowane są tutaj w ich wirtualnej odsłonie, przy pomocy opisu, który formalnie spełnić musi założenia klikalnego kontentu słownego lub posterowego newsa. Jeśli chciałbym szukać podobieństw poprzednich publikacji autora do opisywanego „#upału”, to ten ostatni mógłbym określić mianem reportażu z produkcji świata wirtualnego, korespondencji z kopalni kontentu i infotainmentu, reportażu, który odsłania język i zachowania internautów oraz sposoby tworzenia postprawd czy alternatywnych faktów produkowanych przez kolejne portale informacyjne.

Być może „#upał” czytać można jako satyrę na środowisko oraz na techniczną i medialną rewolucję. Tego dowodzić może czytelnicza reakcja. Zamiast śmiechu, lektura Olszewskiego wzbudzi w nas strach lub politowanie wobec głównego bohatera. Może stanie się też źródłem autorefleksji i chwilowego marzenia o uwolnieniu się od przymusu sprawdzania aktualizacji i statusów.

Opis galopującego przyspieszenia informacyjnego, w którym szybkość nie idzie w parze z jakością tekstu czy informacji, a poziom klikalności jest odwrotnie proporcjonalny do realności, w „#upale” prowadzi do kilku tragedii i dramatycznego końca. Według fikcji Olszewskiego pogodzenie świata realnego i wirtualnego jest niemożliwe. Próby utrzymania równowagi kończą się upadkiem zawodowym i osobistym. W tym punkcie „#upał” czytać można jako ostrzeżenie, jako ilustrację tez od dawna głoszonych przez socjologów zajmujących się obserwacją zachowań kolejnych pokoleń dorastających w świecie głaskanych palcem ekranów. To świat, w którym zamierają relacje. W przypadku książki Olszewskiego mamy dosłowną ilustrację uplątania w wirtualne sieci, atrofię związków i agonię kolejnego pokolenia. Taka tragiczna przepowiednia kończy „#upał”. Kto umarł, a kto trafił na odwyk, sprawdzić można samodzielnie.

Omawiając książkę Olszewskiego, wrócić należy do kategorii opisujących jej formę, nie treść. Ta druga jest właściwie drugoplanowa, mniej ważna. Można ją potraktować jako przyczynek do prezentacji tego, w czym uczestniczymy i co współtworzymy każdego dnia – idzie tu o proces zakładania sobie wirtualnej pętli. Autor skopiował język i formy wirtualnej komunikacji wykorzystywane przez komentatorów newsów, postów oraz tweetów. W ten sposób „#upał” przypomina fragmenty internetowego bluzgu, które w „Ciemno, prawie noc” zamieściła Joanna Bator. „Bluzg I”, „Bluzg II” i „Bluzg III” to rozdziały, które pomija czytelnik świetnej książki Bator. Podobny odruch towarzyszy lekturze „#upału”. Fragmenty z wyliczeniami hasztagów irytują. Inaczej wypadają niby-kopie tekstów publikowanych na internetowych portalach. Te traktować można retardacyjnie w stosunku do wątłej fabuły. Jako interludia stanowią także memento, kojarzą się z przypowieściami czy bajkami zakończonymi puentą. Oczywiście Olszewski skonstruował „#upał” w taki sposób, by nie był on dokładnym powtórzeniem, kopią tego, co znajdujemy na internetowych forach. Starał się stworzyć literaturę, nie kontent. Z tego powodu jego tekst, jak przystało na satyrę, czytać możemy na kilku poziomach, nie tylko wprost. Narracja bywa ironiczna, zabawna i tragiczna jednocześnie. Trudno jednak stwierdzić, by jej forma stała się wystarczającą podstawą dla lektury tej książki. Podobnie jak jej fabuła. Być może najbardziej problematyczne jest właśnie to, przed czym uchylam się od pierwszego akapitu: odpowiedź na pytanie, czym formalnie jest książka Olszewskiego? Jak ją zakwalifikować? Jako literacką fikcję, powieść środowiskowo-obyczajową, satyrę środowiskową, reportaż obrazujący zmianę komunikacyjnych obyczajów? Nie wiem. Wydaje się jednak, że i temat, i literackie chwyty nie są w stanie utrzymać czytelniczej ciekowości do ostatnich stron. Być może jest to intencjonalne – jak na portalu. Przestajemy klikać w połowie posterowego newsa, po ośmiu z szesnastu podstron przerzucamy się na lekturę innej informacji. W „#upale” także na długo przed zakreślonym finałem dochodzi do przegrzania, do nadmiernej eksploatacji, po której nastąpić może tylko zaciemnienie, swoisty blackout lub wypalenie wspomnianej czytelniczej ciekawości.

 

Michał Olszewski, „#upał”
Znak
Kraków 2017