W ostatnich dniach października z inicjatywy Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie (MOCAK) i Zamku Królewskiego na Wawelu otwarto wystawę dwóch monumentalnych obrazów i kilkunastu szkiców Edwarda Dwurnika zatytułowaną „Bitwy pod Grunwaldem”.
Skonfrontowano je z oryginalnym „Hołdem Pruskim” Jana Matejki. Zestawiono nowe ze starym: klasyka malarstwa polskiego, w cieniu którego wychowało się wiele pokoleń, spotkała się z alegoryczną reakcją współczesnego, uznanego malarza.
„Bitwy pod Grunwaldem” Anno Domini 2010 Dwurnika należy widzieć w szerszej perspektywie zabiegów kuratorskich, które w Krakowie mają już pewną tradycję. Tłumaczenia sztuki dawnej przez współczesną (i na odwrót) oraz obrazowanie ciągłości historii sztuki i ponadhistorycznej wymiany myśli zapoczątkował w 1975 roku profesor Mieczysław Porębski. Na zorganizowanej wówczas wystawie „Widzieć i rozumieć”, zorganizowanej przy okazji Kongresu Krytyków AICA w Krakowie, nestor polskiej historii sztuki współczesnej, którego spadkobierczynią jest kuratorka wystawy Dwurnika Anna Masza Potocka, zestawił dzieła XIX-wiecznego malarstwa polskiego z pracami współczesnych artystów.
Wizja bitwy pod Grunwaldem Dwurnika jest nieco inna od utrwalonej przez Matejkę. Nie ma tu miejsca na heroizm, odwagę i cnoty rycerskie. Nie ma scen, które utrwalałyby chwalebne momenty z historii narodu. Kompozycja ograniczona do błękitu, czerni, bieli i niekiedy czerwieni, ukazuje mrowie ludzi – w pierwszym momencie podobnych do siebie czarnych figurek, które starannie zapełniają błękit monumentalnej kompozycji. Wnikliwy obserwator odkrywa kilkadziesiąt sytuacji, anegdot, czasem dramatów. Nie są to wyjątki bohaterskie. Dwurnik przywołał banalne anegdoty, które mogą zdarzyć się wszędzie. W zamierzeniu jest to obraz życia prowincjonalnego, małomiasteczkowego i wiejskiego. Nie jest to malowidło historyczne, konwencją nie nawiązuje do sztuki tego rodzaju. Jedynie tytuł i kontekst wystawy każe przywołać takie myśli. Dwurnik w większości swoich prac tworzy publicystyczny komentarz do zdarzeń codziennych. Chętnie sięga po tematy społeczne i polityczne. Pokazuje, cytując za Marią Poprzędzką, „nieefektowną egzystencję”.
„Bitwa pod Grunwaldem” ukazuje bijatykę kalekich ludzików, którzy walą się po łbach kulami inwalidzkimi, nieszczęśnika, którego powieszono na żurawiu studni, szaleńca, który nie baczy na wszechogarniający zgiełk i w modnym kapelusiku oddaje się przyjemnościom jazdy na łyżwach. Jest tam również wszechobecny krzyż – na płaszczach krzyżaków, którzy zostali umieszczeni na obrazie chyba tylko z przekory, aby miał on jednak coś wspólnego z Grunwaldem i historią. Krzyże trzymają w dłoniach inni anonimowi uczestnicy wojny. Są zwierzęta – świnie, psy i koty, które powiększają ogólny harmider. Praca Dwurnika wrzeszczy. Jest intensywna i pozostaje w pamięci nie tylko z uwagi na fakt, że zawisła w komnatach wawelskich.
O ile talent epicki malarza nie powinien budzić wątpliwości, trudno jest się zgodzić z porównaniem do „Guerniki” Pabla Picassa, którego artysta użył, opisując własne dzieło. Pomijając powody marketingowe i megalomanię twórcy ukoronowanego wystawą na Wawelu, praca Dwurnika ma wymiar lokalny. Bardzo ostrożnie przypisywałabym mu walory uniwersalne. Wręcz przeciwnie, „Bitwa pod Grunwaldem” – co artysta podkreślał w wywiadach – ukazuje zaścianek, lokalne potyczki i kłótnie. Obraz dokonuje rozmnożenia waśni i personifikuje konflikty. Uczestnicy wielkiej bijatyki nie mają na ustach wzniosłych idei, lecz polskie i niemieckie przekleństwa. Nie ma w tym nic heroicznego czy uniwersalnego. Ten przekaz nie sprawia wrażenia rzetelnej analizy aktualnej kondycji ludzkiej. Czytam tę wizję jako ponurą zapowiedź, dosyć proste odwołanie do stosunków społecznych, przeczucie chaosu i możliwość konfliktu.
Czy ironiczny komentarz godny jest obecności na Wawelu? Narodowa symbolika i ikonografia, tworzone przez pamięć o bitwie pod Grunwaldem, której mekką jest wzgórze wawelskie, potrzebują odrobinę ironii. Może efekt byłby bardziej piorunujący, gdyby „Bitwa” Matejki znalazła się obok? Obecny jest za to „Hołd pruski”, a naprzeciwko „Hołd pruski” Dwurnika (2010). Na pierwszym dostojny król Zygmunt I odbiera hołd lenny Albrechta Hohenzollerna, na drugim – banda typków spod ciemnej gwiazdy otoczona kibolami sika na anonimowy klęczący tłum. Na ponurą scenę zstępuje słońce – geometryczna gwiazda, cytat z rysunków Andrzeja Wróblewskiego. Wyszło dosyć ponure zestawienie – Matejkowskiej alegorii realnej, wulgarności i abstrakcji.
Siedziba MOCAK-u na krakowskim Zabłociu zostanie otwarty za kilka tygodni. Wystawa „Bitwy pod Grunwaldem” zapowiada program nowej placówki. Muzeum stawia na współpracę między instytucjami sztuki dawnej i nowszej oraz na dialog dzieł sztuki. Metoda jest sprawdzona i chyba może przynieść ciekawe efekty, szczególnie jeśli prezentuje się dzieła mocne w wyrazie i bezkompromisowe w treści. Sądzę, że na tle współczesnego Krakowa – miasta tętniącego życiem, ale jednak nadal w dziedzinie kultury kojarzonego bardziej z tradycją, niż współczesnością, taki pomysł może przynieść pożądane efekty.
Edward Dwurnik, „Bitwy pod Grunwaldem”
Kurator wystawy: Maria Anna Potocka
Koordynator wystawy: Aneta Giebuta, Delfina Piekarska
Kraków, Zamek Królewski na Wawelu, skrzydło zachodnie
29.10.2010 – 17.01.2011