Archiwum
08.01.2015

„Przebywa się” w języku

Rafał Grupiński Stanisław Barańczak
Rozmowy

Publikujemy fragment rozmowy, którą w latach 80. ze Stanisławem Barańczakiem przeprowadził Rafał Grupiński. Całość ukazała się w „Czasie Kultury” 3/1987. Skróty pochodzą od redakcji.

Jak wygląda Twój dzień pracy na Harvardzie? Czy młodzi Amerykanie są zainteresowani literaturą polską? Ilu miewasz studentów w semestrze? Wykładasz już 5 lat na katedrze literatur słowiańskich, czy udało Ci się jakichś studentów związać silniej ze sprawą polską, z polską kulturą? […]
W trakcie roku akademickiego mój typowy dzień wypełniony jest szczelnie przez przygotowywanie się do zajęć, wykład czy seminarium, indywidualne dyskusje lub czytanie tekstów ze studentami, własna pracę w bibliotece, udział w zebraniu, wysłuchiwanie cudnego odczytu… Na Harvardzie pracuje się naprawdę intensywnie i nawet lunch czy kolacja sprzężone są bardzo często z jakims zebraniem wydziału czy profesjonalnym spotkaniem. Na szczęśćie, pozostają weekendy i wakacje, w czasie których można wreszcie usiąść i coś napisać. Co do studentów, mam ich oczywiście niewielu w porównaniu z sytuacją na polonistyce w Polsce – slawistyka w ogóle jest tu małym poletkiem humanistyki, a w jej ramach króluje rusycystyka, literatura polska jest jedną z minor Slavic literatures, czy to nam się podoba, czy nie. Ma jednak co roku grupkę – od pięciu do dwunastu osób – na ogół bardzo dobrych i zdolnych studentów, w przeważającej części studentów podyplomowych (graduate students), czyli ludzi już w znaczącej mierze ukształtowanych i na wysokim poziomie intelektualnym. Szczycę się tym, że w ciągu tych pięciu lat większość z nich naprawdę udało mi się zarazić bakcylem zainteresowania polską literaturą, a niektórzy, i to ci najzdolniejsi, już się nią zajmują jako początkujący naukowcy i tłumacze. Jeden z takich studentów, Japończyk, wykłada już w tej chwili na uniwersytecie tokijskim i tłumaczy polska literaturę współczesną; inny w trakcie studiów ogłosił parę artykułów naukowych na tematy polonistyczne; inna jeszcze studentka tłumaczy opowiadania Gombrowicza i Białoszewskiego; z inną wreszcie przetłumaczyliśmy wybór wierszy Krynickiego i tak dalej. Tak się złożyło zresztą, że początek mojej pracy na Harvardzie (1981) zbiegł się ze znacznym skokiem w zainteresowaniu Polską w Ameryce – stąd i ja miałem od początku do czynienia ze znacznie większą liczbą i zwiększonym zainteresowaniem studentów w porównaniu z wcześniejszymi latami.

Jak z perspektywy codziennej pracy na jednym z najsłynniejszych uniwersytetów na świecie oceniasz atmosferę i styl, poziom pracy na polonistyce poznańskiej? Jak ją wspominasz?
Polonistykę poznańską wspominam z nieodmiennym szacunkiem i zarazem rozrzewnieniem, jako wspaniały zespół wybitnych profesjonalistów, moim zdaniem, jeden z najlepszych w Polsce; kolegów z UAM bardzo nam obojgu z żoną tutaj brakuje, nie tylko jako przyjaciół, ale także jako partnerów w dyskusjach. Minusy pracy na polonistyce w Polsce są oczywiste, zwłaszcza, jak mogę sobie wyobrazić, w obecnej sytuacji. Plusem jest natomiast to, że polonistyka w kraju to po prostu nurt humanistyki, przyciągania więc wielu błyskotliwych ludzi. Nie da się tego powiedzieć o całej slawistyce w Stanach; z wyjątkiem jakichś dziesięciu czy dwunastu czołowych uniwersytetów, wydziały slawistyczne są […] takim samym egzotycznym i ciasnym podwórkiem jak, powiedzmy, asyrologia.
[…]

A co dalej, za 5, za 10 lat? Pozostaniecie z Anią w Newton? Czy pogodziliście się już z faktem stałej emigracji?
Ilekroć słyszę o tym, że jestem emigrantem, mam wrażenie, że mowa o kimś innym. To niełatwy temat i może kiedyś do niego powrócę, aby wyłuszczyć go obszerniej. Nie wyjeżdżałem z kraju z zamiarem emigracji i nie potrafiłbym porzucić nadziei, że kiedyś do niego powrócę. Na razie przebywanie tu, a nie tam jest w mojej sytuacji wynikiem splotu wielu czynników, od niezależnych ode mnie (takich jak np. fakt, że władze polskie parę lat temu odmówiły przedłużenia mojego paszportu) po mniej lub bardziej zależne (takie jak fakt, że widzę wymierne pożytki płynąc – chyba nie tylko dla mnie – z mojej obecnej pracy i nie mam zamiaru z niej rezygnować). Ale co to znaczy „przebywać gdzieś”? W wypadku kogoś, kto tak jak ja, swój cel życiowy widzi w pisaniu dla polskiego czytelnika i prcy dla polskiej literatury, ważniejsze od geograficznej lokalizacji jest i tak to, że „przebywa się” w języku, na kartkach książek. W tym sensie i tak będę się zawsze starał być raczej TAM niż TU. Taką przynajmniej mam nadzieję.

alt