Archiwum
19.09.2019

Bajeczka dla grzecznych demokratów

Łukasz Muniowski
Seriale

„Na cały głos”, miniserial telewizji Showtime, odnosi się do głośnych ostatnio tematów: populizmu, postprawdy i #metoo. Być może serialowi nie pomogła mnogość różnorakich kulturowych reprezentacji, opracowań i interpretacji owych kategorii, być może problemem jest brak pomysłu na opowiedzenie o nich, a być może sztampa była zamierzona – w każdym razie „Na cały głos” nie wnosi nic nowego do dyskusji ich dotyczącej. Obrazki z mobbingu i molestowania zostają przed oczami jeszcze na długo po obejrzeniu – lecz nie służą czemuś więcej. Zjawisko populizmu schodzi na drugi plan kosztem eksponowanych fabularnie osobistych dramatów.

Pierwszy odcinek rozpoczyna voice-over Rogera Ailesa (Russell Crowe) – główny bohater przedstawia się jako „prawicowiec, paranoik, grubas”. Tłem tej bardzo szczerej introdukcji są jego zwłoki, Ailes przemawia więc do widza zza grobu. Powinno to oznaczać, że jesteśmy bezpieczni i możemy zaśpiewać o kolejnej ikonie konserwatyzmu: „ding dong, wiedźma nie żyje” – jak robili Brytyjczycy po śmierci Margaret Thatcher. Powinno, ale nie oznacza – na co wskazuje współczesny dyskurs polityczny na całym świecie, nie tylko w USA.

To o populizm w Stanach Zjednoczonych powinno się tu rozchodzić – i momentami rzeczywiście obserwujemy, jak manipuluje się amerykańską widownią. Serial nie do końca tłumaczy, czym ta publiczność różni się od innych. Jan-Werner Mueller – politolog z Princeton, autor książki „Co to jest populizm?” – zauważa, że cechę wyróżniającą stanowi przywiązanie do konstytucji – w USA jest ona świętością. Populista nie osiągnie więc skuteczności bez odwoływania się do konstytucji – co Ailes robi wręcz notorycznie. Populiści kreują się na ludowców, obrońców (w ich interpretacji) wykluczonych – co oznacza dla nich obronę „białej Ameryki”, której stale odbiera się przywileje kosztem tolerancji i wyrównywania szans. Czyści (w domyśle: biali), ciężko pracujący i niewinni są przeciwstawieni elicie z Wall Street, pracujący dla wielkich banków i wielkich korporacji (a przecież jest to także w przeważającej większości „biała Ameryka”). Amerykański populizm żywi pogardę dla przejmujących kraj „liberałów”, których po drugiej stronie oceanu określilibyśmy „socjaldemokratami”. Oczywiście liberalna propaganda istnieje i stawia wielkomiejskich „ludzi sukcesu” ponad różnorakich redneckówwhite trashów, ale w serialu widzimy ją tylko jako przeciwwagę – nie podkreśla się błędów drugiej strony, bo i widownia jest dosyć jasno sprecyzowana.

W tej bajeczce granice między dobrem i złem są jasno zarysowane, co oznacza, że lepszy świat jest możliwy, gdy zgładzimy (oczywiście nie w sensie dosłownym) odpowiednie potwory. Ten pozorny happy end nie smakuje jednak dobrze. Twórcy serialu, Tom McCarthy („Spotlight”) i Alex Metcalf („Ostre przedmioty”), nigdy później – ani w dalszej części odcinka pierwszego, ani w odcinkach kolejnych – nie używają techniki voice-over. Można by uznać to po prostu za niespójność. Ale można też uznać za celowy zabieg i pokusić się o jego interpretację. Wówczas voice-over to sposób na zaznaczenie, że Ailes (mimo śmierci) dalej prowadzi swoją narrację, a współczesna scena polityczna w Ameryce to wciąż jego opowieść. Jego widmo unosi się nad dzisiejszymi debatami światopoglądowymi, w których od faktów ważniejsze jest zdominowanie przeciwnika, a zwycięstwo nie oznacza wcale triumfu dobra nad złem.

Dziennikarka Meg Greenfeld twierdziła, że stało się tak ze względu na kanały informacyjne, które otwierają drzwi ludziom biegłym w sztuce autoprezentacji – co uwidacznia scena, w której Ailes decyduje się zatrudnić Seana Hannity’ego: specjalnie wyłącza dźwięk i patrzy na mowę ciała sugerującą, że dziennikarz dominuje w dyskusji, chociaż w rzeczywistości gada głupoty i brakuje mu argumentów. Rosnąca liczba wystąpień oznacza więcej wypowiedzi na tematy, o których nie ma się pojęcia – ale dopóki jest się pewnym siebie, przeciętny widz da się nabrać. W pościgu za oglądalnością prawda jest pierwszą ofiarą.

Najpopularniejszy w Stanach Zjednoczonych kanał newsowy, Fox News (założony w 1996 roku przez Ailesa i Murdocha), przedstawiony zostaje jako telewizja tabloidowa – a więc głośna, szybka i skora do manipulowania faktami w imię oglądalności. Bzdury o „misji” czy „pozytywnym przekazie” lądują w koszu; ważniejsze jest zgładzenie wrogów, takich jak CNN, MSNBC, Clintonowie, Al-Kaida czy Obama. Bez przebierania w środkach, bo konkurencja nie śpi, a wojna trwa. Weźmy niepozorny gest, ot, zwykłego „żółwika” zbitego przez Michelle Obamę z małżonkiem. To nie Ailes wpada na pomysł przyrównania go do terrorystycznego pozdrowienia, wywołującego kolejną narodową aferę, ale pochwala budowaną wokół niego negatywną narrację na temat Obamów. Przez tego typu chwyty w serialowej opowieści to przede wszystkim on jest „tym złym” – świadczą o tym jego kariera zawodowa oraz relacje z kobietami. Większość współpracowników ostatecznie odsuwa od siebie – ich winy zostają więc fabularnie odpuszczone, a widz dostaje przyzwolenie na ich zapomnienie.

Pornogrubas

Pierwszy prezes i architekt potęgi Fox News jest wdzięcznym bohaterem negatywnym, wyzbytym kręgosłupa moralnego hipokrytą, seksistą i rasistą. Wewnętrzne zepsucie doskonale oddaje jego zewnętrzna, fizyczna strona: łysina, brak podbródka, wystający brzuch, grube palce. Zły człowiek musi źle wyglądać. Ailes zachowuje się w sposób odpychający – je za głośno, mówi za ostro, a przede wszystkim dotyka za mocno. Jego upadek, rozumiany tu jako utrata kontroli nad stacją, również jest bardzo fizyczny. Potwór zmuszony jest do chodzenia w pieluchach w związku z nietrzymaniem moczu, a impotencja nie pozwala mu już zaspokajać seksualnych pragnień. To jednak symptomatyczne, że Ailes zostaje pokonany jako niedołężny starzec poruszający się o lasce lub na wózku. Dopiero wtedy możemy go wyśmiać, wcześniej jest zbyt potężny.

Ekranowi pan i pani Ailes (Sienna Miller) nie są szczególnie interesującą parą. Związek z żona wydaje się jedyną zdrową relacją w życiu Ailesa, zwłaszcza w porównaniu z relacjami z innymi kobietami. W małżeństwie to mężczyzna jest ciałem decyzyjnym, a kobieta przejmuje jego nawyki i światopogląd (posuwając je do ekstremum), by pokazać, jaką jest dobrą żoną. Beth nie podejrzewa męża o zdradę, mimo że wcześniej z nim pracowała i wie, jak traktuje kobiety. Moment zwątpienia przychodzi tylko wówczas, gdy o „wyczynach” Ailesa donosi telewizja (co pokazuje, jaką siłę oddziaływania mają media).

Ailes jest w stanie nawiązać dobrych relacji tylko wówczas, gdy w grę nie wchodzi nic fizycznego – tak jest z Beth, która dosyć szybko przestaje go ekscytować, i tak jest z wierną sekretarką, która jako jedyna zna jego sekrety. Najobrzydliwszy z nich, mobbing, pojawia się w tej historii dosyć wcześnie – gdy główny bohater spotyka się z potencjalną pracownicą stacji, Laurie Luhn (Annabelle Wallis). Warunkiem zatrudnienia jest seks. Ten jest oczywiście powiązany z władzą, którą Ailes wykorzystuje i celebruje. W trakcie jednego ze spotkań żąda od dziennikarki, by podała mu buty – a ta je przynosi, jakby było to coś oczywistego. Nawet kiedy kobieta znajduje dla siebie (młodsze) „zastępstwo” – co stanowi jedyny warunek zakończenia seksualnej relacji – i tak czuje się obserwowana i podsłuchiwana przez pracowników Fox News. Ailes i stacja kupują jej milczenie za kilka milionów dolarów.

To inna prezenterka – Gretchen Carlson (Naomi Watts) – otwarcie przeciwstawia się kulturze mobbingu panującej w redakcji. Ailes obmacuje ją, sugerując rozmaite rzeczy, ta jednak konsekwentnie odmawia. Mężczyzna traktuje to bardzo osobiście, więc „zniszczenie” Carlson staje się jego obsesją. Odpłaca się prezenterce ciągłą krytyką jej wyglądu, podważa jej reputację w innych stacjach, przesuwa ją do pasma popołudniowego, by jej program oglądało mniej widzów. Trudno nazwać Carlson ikoną feminizmu – to była Miss America, dosyć otwarcie korzystająca z white privilege. Jak wszyscy pracownicy stacji, przymyka oko na wszelkie negatywne zachowania pracowników. Postanawia zbuntować się dopiero, kiedy sama staje się ofiarą. Allen Barra na łamach „Salon” stwierdza, że trudno z nią sympatyzować, ale łatwo jej współczuć.

Carlson przez rok potajemnie nagrywa szefa – to dzięki tym materiałom koncern medialny 21st Century Fox (a obecnie Fox Corporation) poważnie potraktował całą sprawę. Szczególnie wymowny jest tu kontrast w zeznaniach: w siedzibie stacji, pod obserwacją zamontowanych przez Rogera kamer uśmiechnięte kobiety wychwalają swojego szefa; poza nią wyznają całą prawdę wynajętym przez Foxa prawnikom. Jedyną, która milczy na temat Ailesa, jest wspomniana sekretarka – uosabia ona kulturę przyzwolenia, która przez dekady charakteryzowała Fox News (kobiety molestował także główny prezenter stacji, Bill O’Reilly). Ailes skutecznie uciszał kolejne ofiary swoje i swojego podwładnego sowitymi wypłatami prosto z kieszeni Murdocha.

Nienasycenie

Nieposkromiony apetyt Ailesa okazuje się jego hubris. Mężczyzna pragnie wszystkiego: kobiet, władzy i splendoru. Na podstawie serialu trudno stwierdzić, czy kiedyś było inaczej. Manipulowanie faktami lub fabrykowanie różnych historii sprawia, że Ailes często ląduje na dywaniku u Murdocha. Szef grozi palcem, ale Roger dalej działa po swojemu. I ma na to przyzwolenie, bo przynosi stacji duże zyski. Obie strony zachowują się więc tak, jakby przewinienia były jedynie niewinnymi wybrykami. Dopiero oskarżenia o molestowanie seksualne przyczyniają się do jego upadku. Wcześniej jednak Ailes robi wielką krzywdę krajowej debacie politycznej, polaryzując społeczeństwo.

Tak przynajmniej przedstawiają to twórcy miniserialu. W ich optyce Ailes ma umiejętność łatwego wyczuwania społecznych nastrojów i kierowania nimi. Gdy w newsowych migawkach pojawiają się przeciętni Amerykanie chcący odzyskać własny kraj (trudno powiedzieć, z czyich rąk) albo określający politykę Obamy jako „afroleninizm”, twórcy sugerują, by winić za to Ailesa i sposób, w jaki opakowywał – bądź tworzył – wiadomości. Robił to, wypuszczając plotkę lub intencjonalnie źle interpretując dane wydarzenie po to, by zaistniały w publicznej świadomości – jeśli tam dotarły, ciężko je wyrzucić (nawet te nieprawdziwe, a także gdy owa nieprawdziwość zostanie obnażona). Sam Ailes wielokrotnie przekonuje, że on – a także Sean Hannity czy mocno podbijany przez stację kandydat na prezydenta, Donald Trump – mówią ludziom wyłącznie to, co ci chcą usłyszeć.

Krytyka jest oczywiście zasłużona, tu chyba nikt nie będzie się sprzeczał. Ale wizja, że Ailes nie działa w opisany sposób, nie gwarantuje spokoju. Domyślamy się, że nie otumaniłby przecież tylu biednych, naiwnych republikanów, gdyby ci nie byli na tego typu manipulacje podatni. W serialu uosobieniem tych dobrych republikanów jest Joe Lindsley – zatrudniony na polecenie Ailesa redaktor lokalnej gazety (którą prowadzi żona współtwórcy Fox News, Beth). Ailes wykorzystuje jednak Lindsleya dla własnych celów. Odejście dziennikarza z pracy pokazuje, że walkę o duszę małomiasteczkowej Ameryki można jeszcze wygrać. Zgodnie z wykorzystywanym jako slogan cytatem: prawda ich wyzwoli (tylko trzeba ich do niej poprowadzić za rękę).

Krytykę należy jednak uzupełnić pytaniem o rewers: czy Ailes nie dał głosu marginalizowanym, zepchniętym na boczny tor przez megakorporacje? Czy to nie te same megakorporacje, które podczas niedawnej debaty demokratów w stacji CNN w trakcie przerw wyświetlały reklamy drogich leków, a potem ustami prowadzącego debatę torpedowały kampanię Berniego Sandersa domagającego się powszechnej opieki zdrowotnej? To nawet urocze, że broniący status quo Clintonowie czy Obamowie są w tej opowieści chyba jedynymi postaciami bez skazy. Niepokojące jest natomiast, że sami twórcy nie dostrzegają ironii w sytuowaniu Ruperta Murdocha w roli głosu rozsądku. Jakby afera podsłuchowa w kierowanym przez niego „News of the World” nigdy się nie wydarzyła, a on nie przyczynił się do tabloidyzacji mediów.

Ailes doskonale rozumiał sceptycyzm przeciętnych obywateli wobec establishmentu – jak każdy populista przeciwstawiał lud skorumpowanej, interesownej elicie i rościł sobie prawo do reprezentowania „prawdziwego” narodu. Wierzył przy tym w makiaweliczną maksymę o celu uświęcającym środki, stosował metody niemające nic wspólnego z etyką dziennikarską. Przed stworzeniem Fox News Ailes doradzał Nixonowi, Reaganowi i Bushowi seniorowi – ich sukces wyborczy jest najlepszym świadectwem znajomości przez niego „zasad gry”. Bohater serialu nie ma skrupułów, gdy nakazuje pokazywanie sekwencji ludzi skaczących z okien płonącego World Trade Center, by jeszcze mocniej wstrząsnąć widzami. To jego stacja ma przekonać opinię publiczną, że inwazja na Irak była odpowiedzią na wspomniany atak terrorystyczny. To Fox News chce wmówić widzom, że Barack Obama nie jest Amerykaninem, bo czy szanujący się patriota może mieć na drugie imię Hussein? W tym sensie Ailes przekształcił oblicze telewizji i popchnął ją w kierunku tabloidowości – chwyty niskie i podłe okazują się najbardziej skuteczne.

Ailes rzeczywiście taki był – jednak skonstruowanie go jako postaci na wskroś negatywnej sprawia, że krytyka jest tyleż łatwa, co oczywista. Z tego względu spojrzeć należałoby dalej, głębiej, poza Ailesa. Może to potwór, który już nie zagraża, ale problem pozostaje. I polega nie na tym, że nie był jedyny, ale na tym, że nie działał sam. Nie chodzi w tym miejscu tylko o współpracowników, którzy patrzyli przez palce na jego ekscesy czy bez mrugnięcia okiem realizowali moralnie wątpliwe materiały. Chodzi o ludzi, którzy w kłamstwa ślepo wierzyli, przyjmowali je bezrefleksyjnie, a następnie wychodzili na ulice i powtarzali. Dość powiedzieć, że po odejściu Ailesa Fox News wcale nie stracił na oglądalności. Trump natomiast wygrał wybory, gdy Ailes już dla stacji nie pracował.

Ale o to serial już się nie pokusił – zamiast wnosić coś nowego do tematu, pozostaje jego prostą ilustracją.

 

„Na cały głos” („The Loudest Voice”)
twórcy: Tom McCarthy i Alex Metcalf

Showtime

Photo by SHOWTIME