Archiwum
29.04.2014

Awangarda produkcji masowej

Marek S. Bochniarz
Film

„Oh, Boy!”, ulubieniec niemieckich krytyków, krajowych festiwali i nagród filmowych, jest symptomatycznym głosem w nowym filmie niemieckim. Jan Ole Gerster podejmuje w nim stylistyczny pojedynek z bogatą historią rodzimej sztuki, kinematografii i niegdyś silnego undergroundu. Lekcji z estetyki towarzyszy konfrontacja z niechlubną przeszłością ojczyzny. W tej wypowiedzi na temat dziesiątej muzy, współczesnej kultury i historii łatwo odnajdziemy przekonania charakterystyczne dla twórców szkoły berlińskiej. Trudniej byłoby jednak wskazać w „Oh, Boy!” cechy charakterystyczne stylu debiutującego reżysera.

Niko Fischer dawno już zrezygnował ze studiów prawniczych i pewnej kariery. Obecnie jest zaabsorbowany niszczeniem pozornie udanego związku i osobistego szczęścia. Samotnik z wyboru z bezprzykładną niedbałością organizuje sobie przeprowadzkę do anonimowego i obskurnego mieszkania by, odcięty od świata, móc jeszcze głębiej zatonąć w nieskładnych myślach. Aspołeczny i egoistyczny bohater, co krok wywołuje w spotykanych ludziach odruchy agresji. Niechętny dopełnianiu wymogów konwencji, chłopak staje się ich ofiarą. „Oh, Boy!” jest zapisem przełomowego dnia w życiu Nico, gdy społeczeństwo wystawia mu spóźniony rachunek za grzechy uprawianej na co dzień krnąbrności, za apatię, wyparcie się etosu pracy i podeptanie norm zbiorowości.

Gerster, były praktykant w X Filme i asystent Wolfganga Beckera przy „Good Bye Lenin!”, nad fabułę, luźno i niezdarnie skonstruowaną z tragikomicznych epizodów, przedkłada poetykę i język kina wymagające od widza kompetencji filmowych. Trudno byłoby oglądać z zainteresowaniem snucie się Niko po Berlinie bez choćby pobieżnej znajomości przygód niemieckich filmowców z awangardą.

W wizji miasta ponowoczesnego z „Oh, Boy!” brak wyraźnych punktów orientacyjnych. Niko wędruje z przyjacielem po labiryncie ulic metropolii pozbawionej centrum. Jego towarzysz Matze – aktor, który wyrzekł się sławy – patrzy z odrazą na współczesny Berlin, jego brud i chaos. Gerster rezygnuje w filmie ze sztucznego uporządkowania przestrzeni, świadomy, czym taki gest byłby obciążony historycznie i ideologicznie (w przypadku niemieckiej kinematografii wstyd nie wymienić architektury lepszej od rzeczywistości, udatnie ją fałszującej w montażowych arcydziełach Leni Riefenstahl). Reżyser czyni stolicę miejscem doskonale nadającym się do przypadkowych spotkań i pozbawionych celu wędrówek Niko. To świat nieprzypominający tego, co znamy z dwóch słynnych miejskich symfonii, poświęconych obserwacjom życia stolicy.

„Berlin – Symfonia wielkiego miasta” (1927) Waltera Ruttmanna i jej swoisty remake z 2002 roku w reżyserii Thomasa Schadta miały odkryć wewnętrzny mechanizm metropolii. Ruttmann, eksperymentator i wybitny awangardzista, skonstruował swój pięcioaktowy film w oparciu o montaż wyznaczający rytm i zestawiający ze sobą różne kształty. Jego Berlin był jednak nie tylko poszukiwaniem abstrakcyjnych kształtów czy próbą oddania poezji codzienności, lecz przede wszystkim sztucznym uporządkowaniem chaosu. Zdolności te musieli docenić naziści, gdy zaangażowali Ruttmanna do pracy przy edukujących społeczeństwo kronikach frontowych.

Współczesna wizja Schadta uderza znacznym spowolnieniem tempa, wydłużeniem ujęć, w których reżyser kontempluje mikrokosmos stolicy. W jego wizji obecne są dwie twarze Berlina, duch przeszłości i nowoczesność wraz z towarzyszącą jej multietnicznością i wielokulturowością, neoprowincjonalnością, wulgarnością i ohydą. Negatywnie nastawieni do filmu Schadta krytycy, Andrew Webber i Evelyn Preuss, pisali jednak z niesmakiem o rozdzieleniu estetyki od polityki i zafascynowaniem współczesnego reżysera idealistyczną wizją weimarskiej stolicy oczami Ruttmanna, w którego biografii po przygodzie z artyzmem awangardy nastąpił krótki i dramatyczny romans z ideologią nazistowską.

Gerster poetyce miejskiej symfonii przywraca polityczne zaangażowanie i problematykę historyczno-kulturalną. „Oh, Boy!” jest zjadliwą krytyką współczesnej pseudoawangardy, której wytwór, dziwaczne przedstawienie undergroundowego teatru z tarzającymi się po scenie paniami oglądają z politowaniem Niko i Matze. W ich berlińskich peregrynacjach reżyser rezygnuje z ułudy prawdomówności, typowej obiektywnej perspektywy narracji bezosobowej. Spotkania i kontemplację miejskiej tkanki, obserwację anonimowych tłumów Ruttmanna i Schadta reżyser „Oh, Boy!” zastępuje spotkaniami pary niedojrzałych bohaterów z drugim człowiekiem i zawikłaną historią ojczyzny.

Nazizm jest obecny w „Oh, Boy!” na wiele sposobów. Odniesieniami historycznymi reżyser niezdarnie próbuje obłaskawić kino gatunkowe (przyjaciel Matze odgrywa w łzawym melodramacie dobrego oficera Wehrmachtu zakochanego w Żydówce – czyżby złośliwy komentarz na temat ckliwych „Sophie Scholl – ostatnich dni” i humanizującego postać Hitlera „Upadku”?). Jest także doświadczeniem traumatycznym, obecnym w postaci zagubionego i zniszczonego mężczyzny, napotkanego przez Niko w obskurnym barze.

Kończący się nagle film Ferstera przerywa seans, pozostawia nas sfrustrowanych brakiem wyraźnej puenty. Możemy uznać debiut Niemca za przejaw schematycznego myślenia i błędów typowych dla niedoświadczonego, początkującego reżysera. Trudno jednak odmówić „Oh, Boy!” przyjemności estetycznej, która została użyta w przewrotny i zaskakujący sposób.

„Oh, Boy!”
reż. Jan Ole Gerster
premiera: 25.04.2014

alt