Archiwum
16.04.2020

Artysta przechodzi na czerwonym

Monika Błaszczak
Teatr

„Artysta chodzi z dziurą w rękawie, nadużywa alkoholu i innych środków odurzających, roznosi choroby przenoszone drogą płciową, nie potrafi utrzymać rodziny…”

Całą litanię stereotypów i żartów dotyczących artysty można usłyszeć w najnowszym spektaklu Anny Augustynowicz wystawionym w Malarni Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Tytuł „Czy Pan się uważa za artystę?” wskazuje kierunek rozważań zaproponowanych przez teatralnych twórców. Będąc artystami, rzucają w stronę widzów szereg pytań i pozostawiają je w zawieszeniu. Jedynie czasem podejmują próby formułowania odpowiedzi, które przyprawiają szczyptą autoironii. Jaka jest kondycja współczesnego artysty? Czy możliwy jest spektakl pozbawiony reżyserskiej wizji? Czy aktor to jedynie tworzywo – jak kamień dla rzeźbiarza – które trzeba obrobić, żeby powstało dzieło sztuki? Czy scenografia, rekwizyty i ludzie to równorzędne elementy teatralnego przedstawienia?

Z pytaniami, na które brak jednoznacznych odpowiedzi, muszą poradzić sobie widzowie. Na scenie kilka aktorek i aktorów gra… aktorki i aktorów oraz reżysera, którzy bez powodzenia próbują stworzyć teatralne widowisko. Reżyser nie ma koncepcji, więc wykonawcy próbują zmusić go do twórczego działania. Za scalenie rozsypanych elementów niespójnej wizji reżyserskiej i stworzenie opowieści odpowiedzialna jest publiczność. Skąd my to znamy… W pracy wielu współczesnych twórców trudno odnaleźć spójną narrację. Czy to rodzaj łamania reguł, na którym zasadza się istota artyzmu? Przecież pozostawanie poza systemem – naruszanie powszechnie przyjętych norm, oryginalność myślenia, ale też stroju i zachowania – to cechy przypisywane artystom. Augustynowicz gra z tym przekonaniem, konfrontując je z tym, co zwyczajne. Przypomina, że – mimo pozornego oderwania od rzeczywistości – artysta może mieć rodzinę, przyjaciół, rachunki do zapłacenia, kredyt w banku i dziury w swetrze.

Przedstawienie inspirowane twórczością Wiesława Langego – wybitnego scenografa, prekursora surrealizmu w Polsce – jest pierwszym spektaklem zrealizowanym przez Augustynowicz w Teatrze Śląskim. Pretekstem do podjęcia przez reżyserkę tematu kondycji artysty był obchodzony w zeszłym roku jubileusz dziewięćdziesięciolecia Muzeum Śląskiego. Muzeum, którego częścią jest Centrum Scenografii Polskiej posiadające wiele projektów teatralnych oraz fragmentów scenografii i kostiumów autorstwa Langego. Część tych zbiorów posłużyła do stworzenia oprawy plastycznej „Cyganerii” Giacomo Pucciniego, wystawionej w lutym zeszłego roku w Operze Śląskiej w Bytomiu, oraz „Kordiana” Teatru Śląskiego. Obu premierom towarzyszyła wystawa prac Langego, zorganizowana we foyer opery i teatru. Śląskie instytucje kultury – Muzeum Śląskie, Teatr Śląski, Opera Śląska, Teatr Rozrywki w Chorzowie, Filharmonia Śląska, Biblioteka Śląska oraz Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia – połączyły siły, organizując obchody rocznicy.

Skąd się bierze szczególna pozycja Langego w historii teatru na Śląsku? W miejscu premiery spektaklu „Czy Pan się uważa za artystę?”, czyli w przestrzeni małej sceny (Malarni) teatru, przez wiele lat miał on swoją pracownię. Specyficzna przestrzeń teatralna dopełnia spotkanie z duchem artysty. Za to projekty Langego, do których odwołują się twórcy w opisie spektaklu, w ogóle się w nim nie pojawiają. Aktorzy grają w czarnych ubraniach, na czarnej scenie, prawie bez rekwizytów (walizka w ręku, wianek na głowie), siadając lub stając na czarnych sześcianach. Cała scena przypomina połączenie sali prób z salą baletową. Na ścianach wiszą puste, podświetlane ramy – może one są symbolicznym znakiem nieobecnych na scenie kostiumów i elementów scenografii Langego? O wprowadzaniu do przedstawienia zniuansowanych nawiązań do dzieł wybitnego scenografa reżyserka mówi, że to

taki sposób odniesienia do tej twórczości, który jest rodzajem spaceru przez sztuki, do których Lange przygotowywał scenografie. Nie zdradzę do jakich – chcę, by widz miał przyjemność z ich odszyfrowywania. Tych tropów będzie wiele. […] Mam nadzieję, że taki spacer po przestrzeniach zaprojektowanych przez Wiesława Langego – choć nie wprost, bo przecież scenografie usankcjonowane są tylko w danym „stającym się” spektaklu – będzie swojego rodzaju odniesieniem do tego, co jest dla nas wspólne w pewnej czasoprzestrzeni mentalnej.

Wypowiedź Augustynowicz zupełnie mnie nie przekonuje. Dzieła Langego nie są dziś powszechnie znane – opowieść, w której ukryte są odniesienia do twórczości prekursora surrealizmu w polskiej scenografii, dla większości widzów pozostaje nieczytelna. Można odnieść wrażenie, że Augustynowicz żyje w środowiskowej bańce – tworzy artystyczny przekaz dla „ludzi z branży”: innych artystów, recenzentów i teatrologów. Jedynym łatwo rozpoznawalnym nawiązaniem do twórczości Langego jest surrealistyczny duch przedstawienia. Sugeruje to także bardzo dobrze napisany tekst autorstwa Artura Pałygi, który udowadnia, że jest mistrzem zabawy słowem. Gry językowe stają się jednym z najważniejszych narzędzi aktorskiej ekspresji – przypominają ćwiczenia wymowy, podczas których wyrazy dźwiękonaśladowcze, nagromadzenie trudnych głosek czy ciągi synonimiczne „wspinają się” na coraz wyższe piętra absurdu.

Jedna z kwestii wypowiadanych ze sceny brzmi szczególnie prześmiewczo. „Lepiej cieszmy się, że nas nie zabrano do opery” – wykrzykuje kilkukrotnie śląską gwarą jedna z postaci. Tam byłoby nam naprawdę trudno odszyfrować przesłanie artysty. Odwołanie do stereotypów jest kolejną sugestią, że artysta to człowiek, który funkcjonuje na antypodach życia – nie uznaje ogólnie przyjętych norm, nie wywiązuje się z podstawowych zobowiązań, nie respektuje zasad i nie wypełnia obowiązków życia codziennego. Jest niebezpieczny. Zagraża ładowi społecznemu, ale jego życiowa niesubordynacja okazuje się produktywna – przenosząc akcent na wartości estetyczne, ukazuje ukryte wymiary rzeczywistości i głębszy sens życia. Wykracza poza zwyczajność. A przy tym pozostaje człowiekiem z krwi i kości – robi zakupy, odbiera dzieci ze szkoły, ceruje dziury w swetrze. I o tym warto robić spektakl.

Tymczasem Augustynowicz – reżyserka ceniona za wyrazistą estetykę, aktualność wykorzystywanych tematów i prowokowanie widzów do dialogu – stworzyła krótką (65 minut), nie do końca czytelną formę sceniczną. We współpracy z Markiem Braunem (scenografia) i Jackiem Wierzchowskim (muzyka) otworzyła przed publicznością wizualną i dźwiękową przestrzeń dla dopowiedzeń i interpretacji. Ich spektakl nie ma wyraźnej puenty, brak mu punktu dojścia, konkluzji. Może artystka gra tak z naszymi oczekiwaniami odbiorczymi, z utartymi schematami i kliszami, których wypełniania oczekujemy od ludzi teatru? Może widz powinien zgadywać, co miała na myśli?Ale czy naprawdę musimy to robić? Nie chcę bawić się w zgadywanki. Mam prawo powiedzieć: nie rozumiem, nie podoba mi się. Wiem, że artyści grają tu z konwencją w sposób świadomy, wystawiając na próbę nasze przyzwyczajenia odbiorcze. Ta gra nie jest niczym nowym – autotematyzm w teatrze, refleksja dotycząca miejsca artysty i roli widza oraz nieustanne wychodzenie poza ramy fikcji scenicznej to w dzisiejszym teatrze niemal obowiązek. Anna Augustynowicz jest wybitną reżyserką, jednak tym razem jej rozważania wydają się puste, pozbawione wyższego sensu, przegadane i wtórne. Jak widać, artysta też czasami traci wątek, nie ma spójnej wizji, sam nie wie, dokąd zmierza. Publiczność wychodzi wtedy z teatru znudzona, być może pytając z niedowierzaniem: „Czy Anna Augustynowicz uważa się za artystkę”?

 

„Czy Pan się uważa za artystę?”
tekst: Artur Pałyga

reżyseria: Anna Augustynowicz
scenografia i kostiumy: Marek Braun
ruch sceniczny: Zbigniew Szymczyk
muzyka: Jacek Wierzchowski
obsada: Alina Chechelska, Ewa Kutynia, Wiesław Sławik, Marcin Szaforz, Zbigniew Szymczyk, Andrzej Warcaba, Marcin Całka
Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach
premiera: 25.01.2020, Scena w Malarni

fot. Przemysław Jendroska | fb: Teatr Śląski