Archiwum
11.05.2016

W kraju dywanu, koniaku, Araratu i wojny

Wiktoria Tuńska
Literatura

„Armenia. Karawany śmierci” to historia zapomnianego kraju, którego wielkość, niegdyś opiewana, dziś jest wspomnieniem hołubionym przez dumnych ze swojego pochodzenia Ormian. Nie ma jednak wątpliwości, że dawna sława Armenii, której terytorium rozciągało się od Morza Kaspijskiego po Śródziemne, przepadła gdzieś w wodach Lete. Reportaż Małgorzaty Nocuń i Andrzeja Brzezickiego nie tylko przypomina o istnieniu narodu Ormian (którzy niegdyś zamieszkiwali również ziemie polskie), ale stanowi ponadto próbę przybliżenia polskiemu czytelnikowi skomplikowanej historii tamtego rejonu.

Reportaż zaczyna się prawdziwym tąpnięciem – „W państwie naj”, tak brzmi tytuł pierwszego rozdziału. Książkę rozpoczyna opowieść Sarika, Ormianina z krwi i kości, który bez zawahania stwierdza: „W Armenii to nawet niebo jest wyżej”. Wśród synów i córek tej ziemi znajdziemy takie sławy jak Andre Agassi, Serj Tankian czy Kim Kardashian. A to nie wszystko – w końcu Armenia to pierwszy kraj, w którym chrześcijaństwo stało się powszechnym wyznaniem (na mocy chrztu z 301 roku). Zresztą nie ma się co dziwić, w końcu Bóg pobłogosławił tę ziemię – to właśnie na szczycie Araratu, świętej góry Ormian, osiadła arka Noego. I rzeczywiście wszystko to brzmi pięknie, jednak czytelnik, niczym reportażysta z każdym spędzonym tam dniem, przekonuje się, że Armenia naprawdę została naznaczona przez Boga, ale jej los i historia przypominają raczej starotestamentową historię o Hiobie niż o szczęśliwym życiu w raju.

Opowieść o Armenii jakby mimowolnie pęka, przepoławia się – ten sam Sarik, który przed chwilą chwalił swoją ojczyznę i braci, zaraz będzie narzekać na swój naród – skorumpowany rząd, nieuczciwość, poddanie Rosji. Armenia okazuje się krajem o wielu twarzach – z jednej strony niezwykle prorodzinnym, otwartym, w którym najwyższą cnotą jest gościnność, z drugiej zaś – pełnym przydrożnych burdeli, kasyn. Co więcej, krajem, w którym niepodzielnie rządzi patriarchat – niezależnie od statusu klasowego i majątkowego rodziny kobieta zawsze traktowana jest jako ta, która powinna usługiwać mężowi i nie sprzeciwiać się jego woli; krajem, w którym kocha się dzieci, ale wiele kobiet kilka razy w życiu dokonuje aborcji (zwłaszcza jeśli ma się urodzić córka – syn bowiem jest w tym patriarchalnym społeczeństwie jest bardziej wyczekiwany).

Brzezicki i Nocuń starają się pokazać pełny obraz Armenii – nie tylko uładzone oblicze kraju nękanego wojnami, ale też wady, które drzemią w ormiańskim narodzie. Reportaż jest świadectwem wnikliwej obserwacji, niepozbawionej empatii i humanistycznego spojrzenia. Jest bowiem Armenia krajem niezwykle doświadczonym – poczynając od 1915 roku i przemilczanej (aż do dziś!) rzezi Ormian dokonanej przez Turków, na skutek której zginęło około półtora miliona ludzi. Żywe w pamięci narodu są również tytułowe „karawany śmierci” – ucieczka Ormian z kraju i dalsza wędrówka przez pustynię w Syrii, która dla większości kończyła się śmiercią. Ludobójstwo, ogromne trzęsienie ziemi, walki z Azerami o górski Karabach, głód, ciągłe spory i walki o władzę – wszystko to spotkało ten niewielki kraj.

Próbę ukazania dwóch oblicz Armenii oddaje już sama forma reportażu, który składa się z opowieści pojedynczych osób zaplątanych w wir skomplikowanej historii. Ważkie wydarzenia w kraju ukazane są tu z perspektywy jednostek, ich przeżyć, refleksji i uczuć. W wielu miejscach „Armenia…” przywodzi na myśl świetny reportaż Swietłany Aleksijewicz „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” – historie opowiadane przez Ormian podobne są do tych, jakich wysłuchała noblistka (m.in. opowieści matek żołnierzy, którzy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach). Cóż, być może jest to wynik sąsiedztwa obu państw, splatania się ich losów (oraz nieustającej zależności Armenii od Rosji)… a być może opowiadane historie są po prostu uniwersalną prawdą o człowieku i zdarzają się niezależnie od szerokości geograficznej.

Co ciekawe, autorzy nie stronią również od metarefleksji na temat reportażu – warto tu chociażby wspomnieć ironiczny fragment dotyczący rozmów z kierowcami taksówek. Brzezicka i Nocuń bowiem piszą: „Jak mówi stara prawda – kto w reportażu cytuje rozmowę z taksówkarzem, ten prawdopodobnie z nikim więcej nie rozmawiał. Nie będziemy więc cytować kierowców […]”.

„Armenia. Karawany śmierci” to zatem opowieść o kraju złożonym ze sprzeczności, który walczy o swoją niezależność i tożsamość oraz gdzie obowiązują tylko dwa kierunki geograficzne – północ (Gruzja) i południe (Iran), granice wschodnia (turecka) i zachodnia (azerska) są bowiem nieprzejezdne. Czasoprzestrzeń Armenii jakby się rozpękła – z jednej strony bowiem to kraj obiecany, z drugiej zaś – ziemia wyludniona, kraj diaspory, dotknięty masową emigracją, która pozostaje tematem tabu. To miejsce, gdzie w wielu regionach czas dzieli się na ten „przed” i „po” trzęsieniu ziemi – tam, gdzie 7 grudnia 1988 roku rozstąpiła się ziemia, nastąpiła wyrwa w czasie. Podobnie i w ormiańskiej duszy, która nosi w sobie dwie wielkie sprzeczne emocje: dumę i głęboko skrywany wstyd. Chęć odzyskania Araratu, walki o zjednoczenie Karabachu, próby przypomnienia o ormiańskim pochodzeniu dywanów i dawnej świetności lokalnego koniaku (w zasadzie brandy) – to tylko niektóre z opisanych w książce problemów, z jakimi mierzy się (głównie wewnętrznie) wielowiekowy naród Ormian.

„Armenia. Karawany śmierci” to niezwykle ciekawa wycieczka do wnętrza ormiańskiego kraju – a przede wszystkim to podróż niezwykle pouczająca, pozwalająca zrozumieć nie tylko historię, mentalność, kulturę czy problemy trawiące współczesną Armenię, ale i cały rejon Kaukazu.

Andrzej Brzezicki, Małgorzata Nocuń, „Armenia. Karawany śmierci”
Czarne
Wołowiec 2016
alt