Projekt, bo tak należałoby nazwać przedsięwzięcie Hugona Kowalskiego i Marcina Szczeliny pod tytułem „Let’s talk about garbage” („Porozmawiajmy o śmieciach”), po raz pierwszy został zrealizowany rok temu, w ramach 15. Biennale Architektury w Wenecji (28.05–27.11.2016). Alejandro Aravena, kurator tej odsłony wydarzenia, zramował je hasłem „Reporting from the front” („Doniesienia z frontu”), a głównym założeniem było przebadanie „placu budowy”. „Reporting from the front” można rozumieć przynajmniej dwojako: może być to rewers procesu budowania, czyli wszystko to, co poprzedza efekt końcowy (oddany do użytku budynek), zatem „ściągnięcie maski” albo też jako „stawianie czoła”, kon-frontowanie się architektury z otoczeniem/środowiskiem: teoretycznie naturalnym, ale ciągle de-naturalizowanym, bo przystosowywanym i zamieszkiwanym przez społeczeństwo, upolitycznionym, związanym z nim ekonomicznie, gospodarczo. Oba te sposoby rozumienia tytułu znajdą odbicie w realizacji polskich przedstawicieli na Biennale.
Architektura jest odpowiedzią na ludzkie potrzeby, pragnienia, na historię; jest w końcu świadectwem posiadanych w danym momencie zasobów (krajowych, światowych), oddziałuje na ekosferę. Skoro jest uwikłana w najróżniejsze czynniki, to też musi być zaangażowana – na wielu polach. Aravena zapytał więc: w jaki sposób architektura się angażuje i co to są właściwie za obszary, a także w co architektura powinna się zaangażować bardziej?
Kowalski i Szczelina zinterpretowali temat bardzo ciekawie, bo przez pryzmat recyklingu, zarządzania odpadami, kontrolowania ich ilości, możliwości architektury w minimalizowaniu naddatku śmieci (do którego budownictwo i projektowanie się przyczyniają). Problematyka, którą panowie podjęli, jest świetnie osadzona we współczesności: nie tylko w samych niechlubnych realiach (zalewie śmieci, z którymi nie do końca wiadomo, co począć), ale i w wiodących tendencjach myślowych, na przykład w posthumanizmie. Coraz częściej jesteśmy skorzy do umieszczania siebie (jako ludzi) w relacji – a nie opozycji – do nieludzi (rozróżnienie Bruna Latoura). Mimo wszystko często zapominamy o wzajemnych wpływach, o tym, że skoro skolonializowaliśmy środowisko, teraz jesteśmy za nie odpowiedzialni.
Projekt został poprzedzony gruntownymi badaniami, obserwacjami, wyjazdem do Mumbaju, ankietowaniem przedsiębiorstw zajmujących się materiałami budowlanymi (np. firmy produkującej posadzki), oczywiście w kontekście przetwarzania odpadów. Ogromna liczba zebranych danych, eksponowanych w formie tablic informacyjnych czy filmów dokumentalnych z pobytu w Indiach, odbiła się na charakterze projektu, który od początku był raczej nastawiony na uświadamianie i edukowanie niż interpretowanie. Nie wyklucza to możliwości generowania refleksji.
I tak na Biennale w Wenecji oddano do „zwiedzania” dużą przestrzeń, która przywodziła na myśl zrujnowany, opuszczony obiekt albo też teren industrialnej hali – pomogło w uzyskaniu takiego efektu na przykład dobrane odpowiednio światło. Przestrzeń przedzielono ścianą skonstruowaną z materiałów podlegających recyklingowi. Na niej, z jednej strony, zawieszone zostały tablice informacyjne – wyniki ankiet przeprowadzonych z określonymi przedsiębiorstwami i z obrazującymi je produktami. Teksty były stosunkowo długie i – nie ma sensu się oszukiwać – pewnie rzadko czytane od deski do deski. Artykuły reprezentujące daną firmę za to silnie dookreślono światłem – wyeksponowano, tak jak eksponuje się rzeźby i instalacje artystyczne, wydobywając ich walory konstrukcyjno-przestrzenne. Przedmioty te zostały dzięki temu zawieszone pomiędzy ich użytkowością, funkcjonalnością, oczywistością przeznaczenia a nie-realnością. Wyabstrahowano je z pierwotnego kontekstu i transcendowano ku czemuś nierozpoznanemu. A wiemy przecież, że wszystko, co jest nierozpoznane albo nieoczywiste, ma przewagę, władzę. Po drugiej stronie ściany zamieszczono ekrany wyświetlające filmy unaoczniające między innymi przebieg segregacji śmieci, przykłady produktów odgrywających szczególną rolę – w postępowaniu zanieczyszczania środowiska, ale też tych znaczących dla namysłu nad proekologicznymi działaniami.
Wokół ścian rozsypano duże ilości śmieci, które nie nadają się do przetworzenia (nie podlegają recyklingowi). Oglądający przemieszczał się po korytarzu otoczony stosami odpadów, niekiedy zbitych w spore bloki tworzące całkiem solidny mur. Przestrzeń urozmaicono też blaszanymi płotkami i metalowymi, śmietnikowymi boksami – wypełnionymi odpadami, których masy bezpardonowo wylewały się z owych boksów ku ścieżkom przemierzanym przez oglądających. Całość niemal kipiała postapokaliptyczną atmosferą.
Niemal, bo mogłoby być mocniej, bardziej. Pomijam bardzo płynną granicę w obrębie tematyki: tak naprawdę projekt nie jest o architekturze w kontekście nadprodukcji śmieci i recyklingu, a raczej, ogólnie, o uwikłaniu ludzi w ową nadprodukcję, a także o możliwościach, jakie daje recykling. Interesuje mnie jednak bardziej samo wystawiennictwo. Co by było, gdyby na przykład zapach zainstalowanych śmieci był nie do zniesienia albo ścieżki nie były ściśle wytyczone i sztucznie pozbawione owych śmieci? Brak kładek uniemożliwiłby swobodne przejście, a uczestnicy mogliby przestać czuć się jak zwiedzający, a raczej odczuć „na własnej skórze” dyskomfort obcowania z odpadami, do których istnienia (w niebezpośredni sposób) się przecież przyczyniają. Nie chodzi mi o sytuację przedzierania się przez śmieci w ilości sięgającej kolan, ale tak, by nie dało się ich łatwo omijać – i ignorować – by zmuszały do kopnięcia i uruchomienia szeregu towarzyszących temu dźwięków. Odniesienie do sensorycznego odczuwania przestrzeni poprzez brodzenie w śmieciach, które fizycznie dotykałyby uczestnika, raziły niechcianym dźwiękiem – stałyby się wtedy aktywne, sprawcze (podążając za modną teorią aktora-sieci Latoura) – mogłoby pomóc sfabrykować doświadczenie współwiny i odpowiedzialności za taki, a nie inny stan rzeczy. Chęć namysłu nad sytuacją, która jest szkodliwa, ale też niewygodna do prze-myśliwania, potrzeba reformy, czyli determinacja są zawsze wprost proporcjonalne do dokuczliwości sytuacji, emocji, faktycznego, bezpośredniego wpływu na konkretną jednostkę. Zmiana z kolonizatora w kolonizowanego odbywa się poprzez przemieszczenie ośrodka władzy, a przecież chodzi tu właśnie o utratę władzy człowieka nad produktami, które przestają dawać się ujarzmić (na własne człowieka życzenie). Bo kto kim ostatecznie rządzi? Ludzie produktami-śmieciami czy na odwrót?
Autorzy osobliwej „wystawy” postanowili pokazać ją także w Polsce. Od 17 października do 5 listopada 2017 roku jest dostępna w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Z jednym zastrzeżeniem – to w ogóle nie jest ta sama wystawa.
Na broszurce wprowadzającej w problematykę projektu – i na jednej ze ścian w Arsenale – umieszczono cytat z wypowiedzi Alana G. Brake’a (krytyk architektury): „«Porozmawiajmy o śmieciach» to trójwymiarowe doświadczenie dla odwiedzającego…”. Pewnie chodziło o projekt pokazany w Wenecji, chociaż mam pewne wątpliwości wobec samego pojęcia „trójwymiarowe doświadczenie”, właściwie go nie rozumiem. Projekt się ogląda i czyta, tak jak typową wystawę, a może nawet bardziej czyta, niż ogląda. Prawdopodobnie teksty w broszurce są kopią tych z Wenecji, bo gdybyśmy spróbowali rozpocząć zwiedzanie wystawy tak, jak proponuje się w broszurze: „[…] od krótkiej historii śmieci – ich pochodzenia oraz pierwszych pomysłów na to, jak radzono sobie z ich nadprodukcją…”, musielibyśmy zacząć wystawę (jest ulokowana na piętrze) od drugiej, czyli ostatniej, pomalowanej na czarno sali, a nie jest to intuicyjny wybór.
W pierwszej natomiast sali, pomalowanej na biało, dobrze i równomiernie doświetlonej, jest sterylnie. Zostają nam przedłożone dwie niewielkie sterty czarnych, wypchanych czymś worków. Znajdują się one w pobliżu informacji wyklejonych na ścianie oraz jednego ekranu i jednego tabletu (film dokumentalny o Indiach i „wspominkowa” relacja z projektu w Wenecji).
Na drugiej ścianie zaprezentowano tablice z owymi długimi tekstami ankiet przeprowadzonych z przedsiębiorstwami i w sąsiedztwie reprezentujących je produktów. Na weneckim Biennale tablice były czarne, dopasowane do czarnego tła ściany i industrialnego klimatu. Tutaj wszystko jest białe, czyste, jasne. I owszem, produkty, dzięki mocnemu światłu, zostały ujęte jak rzeźby albo instalacje; wyizolowane z kontekstu, nabierały nowego wyrazu, jakiejś znaczeniowej siły – i było to spójne z problematyką projektu. Tym razem wystawione produkty, w izolacji od funkcji, można by również postrzegać jako wyniesione do rangi osobnej pracy artystycznej, zwłaszcza że w mniejszej sali, na tablecie puszczono fragment z filmu „American Beauty” (reż. Sam Mendes, 1999), w którym bohaterowie obserwują unoszącą się na wietrze, wirującą nad asfaltem plastikową siatkę na zakupy. Przenosiłoby to wspomniane wytwory przedsiębiorstw na jakiś metapoziom refleksji o rzeczy jako takiej, jej władzy, sile oraz pięknie i niebezpieczeństwie.
W Arsenale, inaczej niż w Wenecji, produkty eksponuje się w bardzo typowy sposób: w white cube’ie i na białych półkach. Sposób podania „rzeźb” w bliskości absorbujących i przytłaczających – także wizualnie! – tablic z ankietami pozbawił je nawet możliwości kontemplowania ich, zmetaforyzowania, co może dałoby się jeszcze jakoś odnieść do podjętego przez autorów tematu. Zresztą umieszczanie w white cube’ie przedmiotów wyizolowanych z codzienności to pomysł eksploatowany w poprzednim stuleciu i nie powinien już zbytnio zaskakiwać.
Poza tymi (martwymi) eksponatami w dużej sali pokazano, również w ramach (grzecznej) instalacji, większy stos śmieci, ale nie był ani dość duży, by mógł robić wrażenie, ani inwazyjny w jakikolwiek sposób – zwłaszcza że znalazły się tam śmieci dające się przetworzyć, a bardziej przerażają nas te, dla których nie znajdujemy alternatywy. Poza tym znowu: czy śmieci w galerii sztuki współczesnej dzisiaj kogoś dziwią? Zdaje się, że to też wyeksploatowany pomysł.
Druga sala, tym razem ciemna, to ponownie tablice informacyjne, filmy reportażowe, wykresy. Jeżeli ktoś nie ma dostępu do internetu – warto się wybrać.
Bez aranżacji i strategii wystawienniczej, jaką popisali się Hugon Kowalski i Marcin Szczelina na weneckim Biennale, prezentacja w Arsenale to po prostu szkolna, pouczająca gablotka informacyjna o zwiększonym rozmiarze. Wenecka ekspozycja przylegała do rzeczywistości, próbowała ją unaocznić i wywołać wrażenie, które choć w minimalnym stopniu dotykałoby oglądającego, odwoływało się do zmysłów. W Arsenale mamy laboratorium, w którym możemy zapoznać się ze statystykami.
„Porozmawiajmy o śmieciach”
kuratorzy: Hugon Kowalski, Marcin Szczelina
Poznań, Galeria Miejska Arsenał
17.10 – 5.11.2017