Archiwum
14.12.2012

Wszelka sztuka jest współczesna

Krzysztof Łukomski
Podskórny Poznań

Podczas Documenta 13 w Kassel amerykański artysta Theaster Gates zrewitalizował zniszczony i zapomniany Dom Hugenotów, zapraszając doń kilkunastu ludzi do pomocy przy pracach konserwatorskich i organizując dwanaście projektów muzycznych, które zadedykowano temu miejscu. Wchodząc do budynku, można było spotkać mieszkających tam artystów, projektantów i fanów bricollage, którzy wspólnie odrestaurowali zniszczone wnętrza. Uzdrowiciele zadomowili się w tej przestrzeni, w której także spali, jedli i spotykali się z gośćmi jednej z największych imprez artystycznych świata. Poza tym w przestrzeni domu odbywała się także stała wystawa sztuki, seria performansów muzycznych i spontaniczne wystąpienia innych artystów Documenta. Dom Hugenotów został w ten sposób połączony z innym restaurowanym budynkiem, znajdującym się w Chicago, rodzinnym mieście artysty. Oba zapomniane pustostany zostały uzdrowione przez tę samą grupę ludzi, z pomocą lokalnych społeczności, co przyczyniło się do ich uratowania. Będąc w Kassel późną wiosną, miałem okazję spędzić w Domu Hugenotów dłuższą chwilę i przyjrzeć się owej, bez cienia naiwności, autentycznej interwencji dobrej woli. Pożałowałem wtedy, że owego artysty, pełnego pasji, wraz z zespołem ludzi z energią i niesamowitą inicjatywą nie zdążyłem zaprosić do Poznania na czas, a kto wie, czy gdyby do tego doszło, dziś pisałbym ten tekst. Oczywiście tylko wtedy, gdyby Theaster Gates przyjął zaproszenie. Miałby pełne ręce roboty, gdyby umożliwić mu także pracę w tych wszystkich miejscach, które ulegają niszczeniu i zapomnieniu. A może znaleźliby się i tacy tubylcy, którzy zostaliby sprzymierzeńcami Gatesa.

Dwa miesiące po wizycie w Kassel, podczas podróży kuratorskiej po Bałkanach, spotkałem w Serbii trzydziestokilkuletniego artystę interdyscyplinarnego, który usłyszawszy, że pochodzę z Poznania, krzyknął: „Wspaniale! A działa tam jeszcze Galeria ON? Miałem tam wystawę i koncert w … latach 90.!”. Podczas kolejnej wizyty w Belgradzie, na otwarciu Octobarski Salon, podszedł do mnie inny artysta i przedstawiwszy się, powiedział: „Słyszałem, że był pan związany z Galerią, której wiele zawdzięczam…”. Te i inne wyrazy sympatii dla poznańskiej galerii, raczej jako pewnej idei, niż literalnie pojętego miejsca, płynące z ust różnych artystów, których poznawałem przez kilka ostatnich lat w ramach swojej pracy zawodowej (oczywiście pochodzących nie tylko z Bałkanów, ale także z kilkunastu krajów Europy, Stanów Zjednoczonych, Izraela, Rosji i Meksyku), przypomniały mi o nigdy nie sformalizowanym stowarzyszeniu kilku osób, które w określonych okresach czasu, począwszy od lat 70., pracowało nad wspólną ideą na strychu dawnego Zamku Cesarskiego w Poznaniu.

Dziś, w związku z pewną rocznicą, choć to tylko pretekst, zamiast manifestować żal z powodu zamknięcia Galerii ON w grudniu 2011 roku, wypada raczej zadać pytania bardziej ogólne, na przykład o zamieranie pewnych tradycji promocji sztuki w Poznaniu. Dzieje się tak nie tylko z powodu braku odpowiednich funduszy (co powszechnie i w sposób dalece upraszczający podnoszą à propos niemal wszystkie wypowiedzi), ale także przez zanik inicjatywy, co wynikać może z wewnętrznie kontradyktorycznej edukacji artystycznej, rozpiętej między propagowaniem idei a pragmatycznością potencjalnego zysku, z pominięciem alternatywnych ekonomii. Sama galeria, zgodnie z zapowiedzią władz poznańskiego Uniwersytetu Artystycznego, ma szansę na kontynuację działań w nowo budowanej siedzibie uczelni. „Kiedy zmieniły się światła, po prostu przeszliśmy na drugą stronę” – mówił Steve Katz.

Trzydziestokilkuletniej tradycji działalności o charakterze non-profit nie da się jednak w łatwy sposób przepisać na nową kartkę, tak jak i dawnej galerii przenieść w nową, instytucjonalną przestrzeń, bez narażania jej na samozaprzeczenie w istotnie rynkowych (jednak nie wolno-rynkowych) warunkach świata sztuki. Zamiast tego, cennym wydaje się poszukać raczej sprzymierzeńców idei czy propagatorów zbliżonych działań, i spojrzeć na to z szerszej perspektywy, zarówno miejskiej, jak i ogólnopolskiej. Wbrew licznym narzekaniom na kryzys i ciągłym niepowodzeniom, wiele z analogicznych inicjatyw ma się całkiem dobrze, choć, co charakterystyczne we współczesnej Polsce, rzadko się o tym mówi publicznie z wyrazem jakiejś nadziei na przyszłość. Nadesłane na urodziny Galerii dedykacje artystów z całego świata mogą się stać zaczątkiem kolekcji sztuki, a sam projekt-reminder pewnej znaczącej idei ma raczej zamiar wywołać dyskusję niż być tylko historycznym show.

Galeria ON działała w swojej strychowej siedzibie przez ponad 30 lat, realizując wystawy i wydarzenia artystyczne, spotkania z artystami, koncerty, konferencje, pokazy filmów i performanse. Jako jedna z najważniejszych galerii w Poznaniu, rozpoznawana w całej Polsce, od 1977 roku konsekwentnie współtworzyła poznański artist-run space (z ang. przestrzeń sztuki tworzoną przez artystów). Była prowadzona między innymi przez Izabellę Gustowską, Sławka Sobczaka, Krystynę Piotrowską oraz w kolejnym okresie współtworzona przez grupy artystów i kuratorów, między innymi: Annę Tyczyńską, Agatę Michowską, Marka Wasilewskiego, Joannę Hoffman, Huberta Czerepoka, Monikę Bakke, a w ramach projektu OBSCURATORS przeze mnie przy wsparciu Agaty Rogoś (2008–2010). W ostatnim czasie z Galerią jako miejscem interdyscyplinarnych spotkań sztuki i nauk o kulturze współpracowali także: Magda Komborska, Zuzanna Koszuta, Jacek Zwierzyński i Natalia Pichłacz, Fundacja TRANZYT, Joanna Tekla Woźniak, studenci Antropologii i Etnologii UAM, kierowani przez Julię Stec. Powstało wtedy także ON STUDIO – pracownia młodych twórców, dzięki których energii powstała niedawno nowa, kolektywna przestrzeń aktywności artystycznej w Poznaniu. W Galerii odbyły się liczne wystawy, które stanowiły debiut wielu współcześnie tworzących artystów. Działało także studio muzyczne i międzynarodowa rezydencja artystów.

Galeria była zawsze miejscem o dość nietypowej atmosferze, domowej i pracownianej, a działania artystów przyjmowały raczej charakter eksperymentalnej interwencji niż typowego accrochage. Sytuacja ta była zatem jakby antytezą tego, co aktualnie nazwalibyśmy chętnie „dobrze zaprojektowaną galerią sztuki” wzorowaną na white cube. Jak ujął to niegdyś niezwykle bezpośrednio mój kolega: „ze strychu lepiej nie robić MoMA”. Podobne próby nigdy nie mogłyby się udać, a zresztą sam program galerii, czasem krytykowany za zbytnią demokratyczność wyborów artystycznych, nigdy nie miał takiego celu.

Spędziwszy ponad dwa miesiące w kilku krajach byłej Jugosławii, w samym centrum niezwykle skomplikowanej (politycznie, administracyjnie i finansowo) sytuacji, w jakiej po rozpadzie omnipaństwa znalazły się w zasadzie wszystkie ośrodki promocji sztuki, przypominam sobie często iście łotrzykowską, zakulisową działalność Galerii ON per analogia. Trudności, z jakimi nierzadko borykała się ta przestrzeń sztuki w Poznaniu (z jakimi walczy także wiele innych analogicznych miejsc w Polsce i poza nią) w okresie polityczno-społecznej transformacji, wyraził niegdyś dosadnie pewien promotor sztuki, złorzecząc pod nosem „o siadaniu produkcji wydarzeń artystycznych”. Jednak świadomość owej produkcji pojawiła się dopiero równolegle z nazwaniem jeszcze ciągle kształtującego się rynku sztuki w Polsce. I tu Galeria ON w Poznaniu stanowiła ciekawy ewenement fundraisingowy, zważywszy na zdobywanie skromnych dotacji na swoje działanie ze środków zarówno municypalnych, uczelnianych, wojewódzkich, grantowych, jak i sponsorskich już w latach 90. W tym czasie władze ASP w Poznaniu zdecydowały o wsparciu inicjatywy galerii, która choć nigdy nie należała do uczelni, zachowując programową autonomię, stała się pewną alternatywną wizytówką środowiska artystycznego, wyrastającego, co charakterystyczne dla Poznania, w cieniu szkoły. Co warte podkreślenia, wszystkie te fundusze nie mogły wystarczyć na przeistoczenie się ani w „profesjonalnie zarządzaną galerię o charakterze instytucjonalnym”, jako że na to były zdecydowanie za małe i niezbyt stałe, ani na radykalne przejście w stronę stworzenia galerii o charakterze stricte komercyjnym, na co nie było ani chęci, ani zgody instytucji hosta.

Płynnie, choć skrótowo przechodząc z opisu owej osobliwości organizacyjnej do historii, warto skupić się nań przez pryzmat wszystkich osób, które całkiem charytatywnie poświęciły się tworzeniu tej wyjątkowej przestrzeni. Wydaje się, że żaden z anonimowych i nieświadomych pewnie urzędników, którym przez przypadkową trajektorię okoliczności przypadło w udziale pośrednio decydować o losie galerii, nie może wiedzieć o tym wiarołomnym poświęceniu, graniczącym nierzadko z przesadą. Niezrozumiała wydawać się może dziś – z perspektywy kogoś, kogo obiektywnie określilibyśmy, cytując WSB: „Miłym, miłym młodym człowiekiem”, wkraczającym we współczesny świat sztuki – doprawdy utopijna walka, którą podejmowało przez ponad 30 lat kilka pokoleń współgospodarzy galerii. Rozpoczęła się ona w czasach, kiedy galeria była miejscem nieskrępowanej wolności wypowiedzi artystycznej, a skończyła, co paradoksalne, kiedy sens tej wypowiedzi zaczęły za oknem galerii nadawać walory rynkowe, mainstreamowe i związane z tym, co Sarah Thornton nazywa nastawieniem „a co ja będę z tego miał?”. Co znamienne, próbując uzyskać pomoc wielu różnych instytucji w ramach przygotowań skromnego jubileuszu galerii, otrzymaliśmy ją od Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego, któremu składamy serdeczne podziękowania! Owa symptomatyczna skłonność do rozpoznawania galerii, jej działalności i projektów artystów z nią związanych głównie poza samym miastem(!), w którym galeria istniała, może zostać także zilustrowana prostym przykładem. Kiedy otrzymaliśmy informację o decyzji zamknięcia galerii, słowa poparcia czy wyrazy współczucia popłynęły głównie nie z ust i klawiatur reprezentantów poznańskiego środowiska sztuki czy szerzej – lokalnego świata kultury. Przysłali je raczej dyrektorzy i animatorzy najważniejszych instytucji sztuki w Polsce, przede wszystkim z Warszawy, Krakowa, Łodzi i Gdańska, a także związani z galerią artyści, bez żadnej przesady: z całego świata. Choć część tak zwanego poznańskiego środowiska sztuki traktowała Galerię jako „siedzibę pewnego i wyłącznie tego konkretnego wycinka środowiska” lub uważała ją za artystyczny squat, nie przychodziła na wernisaże oraz prezentacje, hołdując mizerii antagonizmów lokalnych lub personalnych porachunków, dla których w świecie sztuki nie powinno być miejsca – pamięć o niej przyjmuje także formę „relatywności po fakcie”. Ostatnio jeden z członków owego niegdysiejszego skrzydła środowiska, które programowo nie pojawiało się w galerii, spotkawszy mnie na ulicy, powiedział: „No i co wy teraz zrobicie?”. Otóż sztuka nie zna Nas, Was i Ich, a zejście w dół tej terminologicznej pułapki gwarantuje prosty dryf ku opiniotwórczej trywializacji, upolitycznianiu na siłę i prowincjonalności, przed którymi przestrzegał już dawno temu były dyrektor pewnej znanej galerii-instytucji. Próbując walczyć z owym przywiązaniem niektórych ludzi do koterii i banalnych animozji, sam skończył jednak „na wylocie”.

W tym miejscu warto więc zaznaczyć: Galeria ON od początku była miejscem wspólnej kreacji tak, jak mniemam, wszystkie przestrzenie, których celem jest de facto promocja sztuki, choć ich prowadzący mogą mieć na nią różne recepty. Dziś, wpisując się w język popkultury, nazwalibyśmy taki system collabem. Kiedy galeria powstawała, owa programowa „kooperacyjność” była czymś zupełnie naturalnym. Zmieniający się autorzy i kuratorzy wydarzeń w galerii nie piastowali żadnych instytucjonalnych funkcji, gdyż te nigdy nie były w żaden sposób usankcjonowane. Byli więc raczej opiekunami programu i strażnikami nietypowego, nawet jak na Poznań, kursu ku sztuce. Z ochotą i pasją. Bez posępności i stylizowanej powagi, za brak której po cichu ciskano gromy w niektórych opiekunów i artystów galerii. Tak jak non-profitowo działała galeria, tak i wszyscy ją prowadzący ludzie. Ku sporadycznym zaskoczeniom, od początku do końca odbywały się tam udane próby stworzenia międzynarodowego programu galerii, tworzenia nie tylko galerii autorskiej, jak zwykło się o niej mówić, ale także wyjścia na spotkanie innym niż tylko artystyczne środowiskom opiniotwórczym Poznania. Nierzadko kończyły się one sukcesami, które przekuły się w wiele znakomitych i trwających do teraz relacji między osobami artystów, kuratorów, pedagogów, naukowców, odbiorców sztuki, między szkołami, organizacjami, stowarzyszeniami.

Przygotowując skromny, a jakże: non-profitowy jubileusz, zastanawialiśmy się nad przyjęciem pewnej konwencji, która skupiłaby nie tyle całe spektrum działalności galerii od 1977 roku, ile raczej przywołała atmosferę wspólnego przeżywania sztuki, czyli tego, co i jak działo się w Poznaniu w okresie, w którym galeria i pewien typ działalności artystycznej w ogóle, miały swój najlepszy, pozbawiony skrępowania okres. Było to, kiedy prowadzący tego typu miejsca sztuki nie musieli jeszcze myśleć wyłącznie o zyskach, finansowym i auto-promocyjnym, od których zależny jest dziś dalszy los każdej publicznej inicjatywy, a sami artyści chcieli funkcjonować raczej na zasadzie pobytu na rezydencji artystycznej niż w galerii jako miejscu generującym dodatni przyrost sprasowanego do formatu PDF curriculum vitae, które jest od nich oczekiwane jako standard bazowy do prowadzenia dalszej weryfikacji. Ważnym spoiwem układu współrzędnych, dzięki któremu możliwa była istotna działalność merytoryczna w połączeniu z nader skromną formułą, była też publiczność przychodząca na wystawy i wydarzenia całkiem tłumnie, uzbrojona w autentyczną chęć uczestnictwa w nich i pozbawiona nerwicowego napięcia, które psycholog sztuki nazwałby dziś „szukaniem balansu między lansem i parciem”. Ten sam psycholog mógłby jednak natychmiast dodać, że łatwo jest jednak znaleźć nań skuteczne remedium. Wystarczy się rozluźnić. Tym wszystkim nieskrępowanym widzom i uczestnikom wydarzeń galerii, ale także sztuki w ogóle, należą się szczere wyrazy uznania i podziękowania.

Przystępując do rozmów o jubileuszu, choć pisząc to słowo, miałbym je ochotę wykreślić, jako że nie pasuje ono do słownika galerii, świadomie zrezygnowaliśmy z klasycznie pojętej wystawy dzieł sztuki lub ewentualnie przyciężkawej ekspozycji o stricte historyczno-wspominkowym charakterze. Skierowaliśmy się raczej w stronę formuły wydarzenia artystycznego o charakterze interdyscyplinarnym. Z konieczności wpisania się w niezwykle skromny budżet przedsięwzięcia, poprosiliśmy artystów, którzy przez te kilkadziesiąt lat byli związani z galerią jako miejscem wspólnej pracy, o przygotowanie autorskich dedykacji. Ów hommage nie ma jednak służyć samozadowoleniu współautorów Galerii ON, a raczej wszystkim reprezentantom młodego pokolenia artystów i odbiorów ich działań, którzy tworzą dziś w zupełnie innych okolicznościach, a jednak w podobnym duchu – nieskrępowani zewnętrznymi wymaganiami rynku lub ironicznie doń nawiązującymi. Niech moc będzie z wami!

Zbiegiem okoliczności prezentacje te odbyły się w dawnej synagodze poznańskiej, którą, co symboliczne i akuratne, samą wkrótce czeka zmiana funkcji, najwyraźniej immanentnie wpisana w jej historię. Po fatalnych doświadczeniach przeszłości i traumie, kiedy z domu modlitwy stała się pływalnią, a niedawno, tylko na krótko miejscem ekspozycji artystycznych, głosy prasowe twierdzą, iż wkrótce przejdzie w ręce prywatnego inwestora. O powstającej na końcu tego zdania przedziwnie wyraźnej analogii pragnę jednak zapomnieć, przypominając sobie słowa piosenki Petera, Bjorna and Johna, którą, co paradoksalne, słyszałem kiedyś z głośników kawiarni w Muzeum Hamburger Bahnhof:

“I defy definition                               „Rzucam wyzwanie definicji
Of what’s supposed to be               tego, co miało być
I don’t want recognition                   Nie chcę uznania
If you don’t recognize me                Jeśli masz mnie nie poznawać
And if you think                                 A jeśli uważasz, że
your brain is hollow                         masz pustkę w głowie
You just have to scream                  Po prostu musisz krzyczeć
And dig a little deeper.                      I kopać głębiej.
All art has been                                 Wszelka sztuka jest
contemporary                                     współczesna.
Dig a little deeper,                             Kop trochę głębiej,
dig a little deeper”.                            kop trochę głębiej”.

{gallery}still_on{/gallery}

Fot. kolejno: afisze wystaw; praca Cezarego Bodzińskiego; praca Christiana Tomaszewskiego; praca Izabelli Gustowskiej, praca Katarzyny Podgórskiej-Glonti; praca Krystyny Piotrowskiej; praca Marcina Berdyszaka; praca Marka Wasilewskiego; praca Mirosława Bałki; Still On na Misietupodoba; praca Piotra C. Kowalskiego; przestrzeń wystawy; praca Tomasza Wenlanda; budynek starej synagogi w Poznaniu.

„Rzucam wyzwanie definicji
alt