„Wie Pani, to nie jest tak, że prawda leży pośrodku. Że oni nie płacą, więc wyjazd, wynocha. Bo trzeba zrobić miejsce, że nowy czas, bogactwo. To jest bardzo niesprawiedliwe, że jest miejsce tylko dla tych, którzy odpowiednio zapłacą. Z sąsiadką obserwujemy to wszystko, a że nasza kamienica też taka niepewna, to kto wie, kto jeszcze tu przyjdzie?” (z rozmowy autorki tekstu z mieszkanką Jeżyc).
Dostałam do rąk publikację „Trzeba by jeszcze powiedzieć. Z Archiwum Społecznego Śródki”. Dostałam ją do recenzji, jako współpracowniczka Podskórnego Poznania. Dostałam ją jako współpracowniczka, animatorka, czasem artystka, społeczniczka i trzeba powiedzieć: gentryfikatorka. Może jesteś moim sąsiadem, sąsiadką? Zaglądamy do tych samych miejsc, mijamy się?
Gdzie mieszkasz? Czy przeprowadziłaś/eś się tam z innego miasta, miasteczka, wsi do wtedy taniej dzielnicy (Jeżyce, Wilda, Śródka, Łazarz) ze względu na dobry dojazd do centrum i mieszkanie w przystępnej cenie? Wynajmujesz od kogoś, kupiłaś/eś? Kamienica, budynek z szeregu atanerowców? Studiujesz, podejmujesz pierwszą pracę, a może pracujesz już kilka lat za niezłą pensję i kupiłaś/eś tu mieszkanie? Podobno wcześniej był tu skwer. A może dawniej był tu lumpeks, tani fryzjer, a teraz w tym miejscu otwierasz burgerownię, miejscówkę z dietetycznym sokiem albo swoją małą pracownię? Może często pijesz kawę gdzieś tu, na „jeżyckim rejonie” i biegniesz dalej. Zbliżeniowo, ale jednak nie blisko. Trzeba powiedzieć: gentryfikatorów jest tu wielu.
Panie Dzieju, Panie
Na okładce publikacji jest zdjęcie nieistniejącego Rynku Śródeckiego. Rozciąga się na jej tył. Na odwrocie publikacji można przeczytać:
Dzieje Śródki to historia ludzi, którzy od ponad dziesięciu wieków zamieszkują ten obszar. Przy tak odległej perspektywie czasowej nie możemy mówić o pokrewieństwie rodowym. Mieszkańców Śródki łączy miejsce, w którym żyją. Archiwistyka społeczna pozwala poznać to miejsce. Skłania do rozmów ze świadkami historii. Z ich wspomnień, zdjęć i opowieści składa się ta publikacja. Dlaczego Śródka? Dlatego, że jesteśmy sąsiadami.
Bycie sąsiadem zatem zobowiązuje. Do czego? Do zbierania historii, „ocalania życia przez dokument”, pamiętania o przeszłości. Miejsce – Śródka łączy mieszkańców wielu pokoleń.
W pracy ze społecznością lokalną często odwołuję się do przeszłości, to inspirujący sposób dowiadywania się czegoś o teraźniejszym życiu ludzi i miejsca. Teraźniejszość ma przecież korzenie. „Trzeba by jeszcze powiedzieć” konserwuje historie, miejsca, rytuały, nie ma jednak w niej połączenia z teraźniejszością.
Sąsiedzkie historie otwiera rozdział „Z rodzinnego albumu”. Składa się nań kilkanaście zdjęć wykonanych na podwórku, przed szkołą, w drodze do i przed kościołem. Ten sam wątek kadrowany jest na różne sposoby, najczęściej w kadrze pojawiają się młodzieńcy, pary. Album otwiera zdjęcie grupki dzieci: „koledzy z podwórka wspólnie stanęli przed kościołem św. Małgorzaty”. W grupce dziewięciorga dzieci jest jedna dziewczynka. I takie też są proporcje w opowiadanych historiach. Brak jest głosu kobiet w „Historiach mówionych”, kolejnym rozdziale publikacji. To historie, które zaczynają się od adresu – miejsca zamieszkania, podawane są dokładne adresy, powtarza się ulica Bydgoska. Kolejnymi przystankami w „Historiach mówionych” są: Ochronka, Szkoła, Harcerstwo, Zabawy, Piekarnia, Sklepy, Muzyka, Most, Enklawa. W każdym znajdziemy jedno zdjęcie „tematyczne” z cytatem z historii. Są to historie opowiadane przez mężczyzn – wtedy chłopców mieszkających na Śródce, zapisanych do harcerstwa, grających w piłkę szmaciankę lub biegających do piekarni. Głosy te układają się w jeden śródecki obraz, dopowiadają, tworzą jeden mocny głos.
Nie ma opowieści od kobiet. Ciekawym tropem, którym nie poszli współtwórcy publikacji, jest zdjęcie kobiety nalewającej piwo w śródeckim barze. Podpis brzmi: „Bar na Śródce, fot. ze zb. kwartalnika «Wokół Śródki»”. Nie ma barwnego podpisu dopowiadającego resztę, brak dokładnego adresu. Kim ona jest? Czy ktoś ją pamięta? Starsi panowie byli wtedy dziećmi więc bar nie był pewnie miejscem, do którego zaglądali. Co z ich sąsiadami, ojcami? Czy ktoś ją znał? Zapamiętał? W pamięci zachowały się za to biznesy pańskie: piekarnia lokalnego rodu Coftów, cukiernia Maćkowiaka; byli fryzjerzy i krawcy, był rzeźnik i sklepy spożywcze. Miejsca te opisywane są w publikacji jako przestrzenie budowania więzi, sąsiedzkiego zainteresowania, tworzące atmosferę Śródki. Nawet Niemiec i Rosjanin, by nie powodować konfliktu, przychodzili w innych godzinach do piekarni. Śródka poskładana z kawałków pamięci wyłania się jako obraz szczęśliwej i dobrej krainy. W publikacji pomija się to, co biedne, niewygodne, trudne. Może to dlatego, że sąsiedzi chcą pamiętać tylko to, co dobre? Czasem trzeba sztachnąć się sentymentem, by nie dostrzegać rzeczywistości. Dlatego publikacja ta to świetny prezent dla kogoś mieszkającego daleko, komu obce są realia obecnego sąsiedztwa na Śródce. Sąsiedztwo z wystawy, w celofanie, na eksport. Dla ukojenia dziurawej pamięci, połatania dziur. Bo kto zajrzy do środka, może zobaczyć wiele świństw. Panie Dzieju – tak mówił sąsiad moich dziadków, opowiadając plotki z podwórka, Pańskimi Dziejami utkane było każde z jego zdań. Pamiętam, że zastanawiałam się, czy Panie Dziejki też gdzieś tu są?
Stała cena
Pani Rogalska to brakujący głos. Głos sąsiadki, od 67 lat mieszkanki Śródki przy ulicy Bydgoskiej. Ponad 40 lat pracowała ciężko, fizycznie w poznańskiej fabryce. Niestety nie może teraz odpocząć, mieszka w trudnych warunkach, ledwo wiążąc koniec z końcem. Historia pani Rogalskiej to historia Śródki, może była sąsiadką osób, których fragmenty historii zostały zamieszczone? Jest z ich pokolenia.
O pani Rogalskiej usłyszałam dzięki działaniom w ramach projektu studentów i studentek Instytutu Socjologii UAM i Pracowni Sztuki w przestrzeni społecznej UAP, którego celem było zwrócenie uwagi na wielowymiarowe oddziaływanie zmian na poznańskiej Śródce i Chwaliszewie na tkankę społeczną miasta. Pani Rogalska mieszka na poddaszu jednej z kamienic. Podwyżka czynszów na Śródce, związana z jej rewitalizacją, uderzyła w lokatorkę.
Studenci pracowali na Śródce i Chwaliszewie. Grupa, która dotarła do historii pani Bogusi, uznała, że poprzez swoje działanie nie chce pomagać tylko jednej mieszkance Śródki, personalizując szersze problemy społeczne. Uczestniczki i uczestnicy projektu, w oparciu o historię jednej mieszkanki, zajęli się problemem gentryfikacji i wysiedleń, który dotyczył wielu mieszkańców Śródki. Niestety historie te są wymazywane, zapominane, po prostu niewygodne, stąd też tytuł wystawy: „Trzeba Powiedzieć! Z Archiwum Społecznej Gentryfikacji”. Kiosk, mieszczący się tuż przy La Ruinie i słynnym śródeckim muralu (gdzie niegdyś sprzedawane były świnki pani Rogalskiej w cenie 5 zł), stał się symbolem gentryfikacji. Miejsce pracy zamieniono dziś na przestrzeń wystawienniczą, gdzie zamiast pana sprzedającego świnki możemy zobaczyć wystawę fotografii nieodnoszącą się do przemian na Śródce.
Dla pani Rogalskiej ważne było, żeby świnki dawały ludziom radość, postanowiliśmy, że kosztować będą one 5 zł za sztukę, nie więcej. Stała cena, tak jak zawsze w kiosku
– opowiadała mi jedna z osób tworzących projekt. Stała cena w obliczu czynszowych skoków, stała cena wobec nagłego szturmu pomocowego związanego z rozgłosem wokół projektu. Ten ostatni został wstrzymany, a studenci przygotowują akcję mającą na celu przywrócenie funkcjonującego Klubu Coolturalnych Seniorów, do którego należy między innymi pani Bogusia. Jak tłumaczą:
Starszych osób mieszkających na Śródce zostało niewiele, uwaga została skierowana na „nowych” mieszkańców, zapominając o garstce tych którzy są tu od lat. Akcji będzie towarzyszyła zbiórka na węgiel oraz lekarstwa dla Pani Bogumiły, podczas której będzie można zdobyć słynną świnkę.
Świnka stała się królową ludzkich serc: „Wzruszająca historia świnki ze Śródki” („Głos Wielkopolski”); świnka zwarła szeregi z innymi świnkami i zaczęła pomagać: „Świnki z poznańskiej Śródki pomogą pani Bogumile” („Gazeta Wyborcza”). Świnka jako towar eksportowy, na tyle fajny, że staje się wdzięcznym obiektem zainteresowania. Mogłaby świnka zostać ambasadorką działań antygentryfikacyjnych! Żebyśmy pamiętali: że jest ona przekaźnikiem ważnej informacji, a nie wdzięcznym gadżetem ze Śródki.
W ramach wystawy podsumowującej ten semestralny projekt interdyscyplinarnej współpracy Instytutu Socjologii UAM z Pracownią Sztuki w Przestrzeni Społecznej UAP można było zobaczyć również kilka innych prac, jak na przykład wystawę zdjęć fotografa Pawła Kuli przedstawiających sklepy czy małe przedsiębiorstwa, które zniknęły w ostatnich latach. Szczególnie ciekawy wydał mi się opasły segregator, jak się okazało, swoista kronika zmagań z właścicielem mieszkania. Listy – prośby o remont, umowy, wezwania do sądu wprost oddawały atmosferę niepokoju o jutro.
Rynek Śródecki
Ostatnim przystankiem publikacji jest Rynek Śródecki. W zbiorowej pamięci o Śródce to miejsce stanowi wyrwę i nieodżałowaną stratę. Mówi się o nim jak o utraconej niezależności, pielęgnując pamięć o samowystarczalnej Śródce, enklawie, wyspie. Gdyby był ten zwykły rynek, ten ryneczek, może potoczyłoby się to inaczej? Może rynki zatrzymują trochę swojskość, przypominają o warzywach, owocach i żywym kontakcie? Zaczynam rozumieć, dlaczego sprzedawcy na jeżyckim rynku zastanawiają się, czy w środku Zajezdni będzie market-targ. Dlatego ważne jest szukanie połączeń i grzebanie w korzeniach teraźniejszości.
Tworzenie archiwów społecznych to „ocalanie życia przez dokument”, jak wyjaśniają eksperci w ostatnim tekście publikacji. Czyjego życia? Nawet ta świnka ostatecznie może zostać zaszlachtowana (gentryfikacja – z ang. gentry – szlachta).
Publikacja aspiruje do wymiaru partycypacyjnego, ale dumne hasło: „ocalanie życia przez dokument” – brzmi cynicznie w kontekście sytuacji pani Rogalskiej, mieszkającej przecież przy tej samej ulicy, co cytowani świadkowie historii.
Złoty Środek
Śródka jest częścią miasta. Nie jest enklawą w swoich problemach, nie jest krainą szczęścia. Jest dzielnicą, w której gwałtownie zaszły procesy gentryfikacyjne. Obecnie mocno dotykają one Jeżyce, Łazarz, Wildę. Będą one niszczyć, będą niebezpieczne również w tych dzielnicach. To mój apel do artystów i artystek, społeczników i społeczniczek, do ludzi pracujących w Urzędzie Miasta: czas na przeciwdziałanie! Zanim przyjdzie gentra i nas zje. Zanim zostanie po nas kilka pustych parapetów i sentymentalnych wspomnień: „A pamiętasz jak na Jeżycach zaglądaliśmy przez ten mur do zajezdni i widzieliśmy przestrzeń?”.