Archiwum
03.06.2017

Reguły na bok. O projektowaniu Pomnika Dziecięcej Radości

Waldemar Rapior
Podskórny Poznań

Pamiętam, jak w moim rodzinnym mieście chodziliśmy z rodzicami na spacery. Pamiętam rzeźby, które postawiono w różnych częściach miasta pod koniec lat 70. Jedna z betonowych rzeźb przedstawiała siedzącą kobietę z podkurczonymi nogami. Na kolanach trzymała kulę. Z bratem wdrapywaliśmy się na tę postać i udawaliśmy, że galopujemy przez stepy, lasy, rzeki. Twórca tej rzeźby z pewnością nie myślał o niej jako przestrzeni zabawy dla dzieci. Dla mnie stała się jednak playable sculpture.

W ramach 21. Biennale Sztuki dla Dziecka organizowanego przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu odbędzie się akcja budowy Pomnika Dziecięcej Radości w pełni zaprojektowanego przez dzieci. Pomnik ten, a w zasadzie rzeźba, nie jest na niby, jest na serio – zadaniem dzieci nie było namalowanie rzeźby na papierze albo ulepienie jej z plasteliny. Dzieci lepiły rzeźbę z gliny pod okiem Arka, mistrza ceramiki. Powstało dwadzieścia jeden projektów, które zostały zaprezentowane na wernisażu w CK Zamek podczas otwarcia Biennale. To jednak nie koniec! Jeden z projektów powstanie w przestrzeni miejskiej.

Wszystko zaczęło się od pomysłu Agnieszki Krajewskiej.

Po ogłoszeniu konkursu klasy szkolne przesłały zdjęcia odpowiadające na pytania: „Co mi sprawia radość?”, „Co mnie cieszy?”. Wybrano dwie klasy i przystąpiono do realizacji kolejnych etapów projektu.

Każdy praca, w której biorą udział profesjonaliści i laicy (nawet jeśli traktować ich jako ekspertów codzienności), jest procesem negocjowania struktury relacji międzyludzkich. Dobrze jest, gdy struktura ta nie jest hierarchiczna. Pozbywając się hierarchii, i dzięki temu czyniąc relacje międzyludzkie bardziej demokratycznymi, czyli takimi, które dają każdemu sposobność do mówienia i działania, otwieramy skrzynkę ze społecznymi zagadkami. W przypadku, gdy profesjonalni architekci, artyści, naukowcy wchodzą w relację z dziećmi, zagadki te stają się jeszcze bardziej wyraźne. Jola Starzak przyznała, że oni, dorośli, musieli zrewidować schematy, z którymi przybyli na zajęcia z dziećmi. Zamiast postępowania krok po kroku, zgodnie z wyznaczonym planem, zaczęła się improwizacja.

Warsztaty odbywały się w klasie szkolnej, w mieście (podczas spacerów z Arkiem Pasożytem) i w przestrzeni School of Form, choć nawet tam obecni byli z uczniami ich nauczyciele. Taka sytuacja była z pewnością trudna nie tylko dla dorosłych, ale też dla dzieci. Z jednej strony bowiem próbuje się przełamywać schematy, zaproponować coś nowego dzieciom, otworzyć ich myślenie na artystyczne sposoby pracy, ale z drugiej – zachowuje się warunki, w których dzieci powinny być grzeczne – przestrzeń klasy szkolnej, obecność nauczyciela dyscyplinują. „Ciągle się uczymy, wyciągamy wnioski – mówi Maja Brzozowska-Brywczyńska. – Mamy za mało praktyki upodmiotowiającej. Ten projekt jest dla mnie polem ćwiczeń”.

Upodmiotowienie dzieci jest trudnym, choć niezbędnym procesem, zauważa Arek Pasożyt.

Taki projekt jak budowa pomnika przez dzieci zawsze jest połączeniem procesu z produktem: chcemy, by dzieci miały frajdę z budowy pomnika, a przy okazji czegoś się nauczyły, a jednocześnie dążymy do tego, by pomnik – efekt końcowy – robił wrażenie. Skupiając się na produkcie jako rezultacie projektu, dążymy do większej kontroli nad procesem. Dajemy im pewne możliwości, ale kluczowe decyzje zachowujemy dla siebie: „Mamy jakiś plan, to my przeprowadzamy rekrutację, musimy dbać o bezpieczeństwo, o koszty i tak dalej” – mówi Brzozowska-Brywczyńska. Budowa pomnika w przestrzeni miejskiej również wiąże się z biurokratycznymi wyzwaniami, z którymi, jak zauważył Jacek Maleszka, nawet dorośli nie chcą mieć nic wspólnego.

Dążenie do realizacji produktu, w tym wypadku rzeźby, dobrze opisuje pojęcie gry. Gra jest zestawem ścisłych reguł. Każdy gracz jest zobowiązany do przestrzegania tych reguł – to one definiują przestrzeń dla zabawy, która trwa do momentu, gdy wyczerpane zostaną możliwości ruchów i stanie się ona nudna. Wówczas albo następuje modyfikacja reguł albo zabawa się kończy.

Proces jest przeciwieństwem gry – zabawą. Zabawa jest nieskrępowaną twórczością – jest bardziej kreatywna i można ją porównać do procesu definiowania problemu, a nie jego rozwiązywania. Zabawa nie toczy się według ścisłych reguł, lecz jest procesem wytwarzania ich.

Dorośli zwykle dążą do tego, by stworzyć grę – to oni definiują reguły i zasady, a zadaniem dzieci jest podporządkować się przepisom. Często dążenie do narzucenia reguł kończy się fiaskiem, wówczas trzeba modyfikować reguły tak, by pasowały do sytuacji. Dorośli wykazują się kreatywnością, gdy są w stanie zmienić reguły gry.

Jednakże możemy spojrzeć na elastyczność przedsięwzięcia z pozycji nie tyle gry, ile zabawy. Swobodna zabawa zasadami i regułami może prowadzić do chaosu oraz do niewytworzenia reguł gry. Obserwując dzieci, mam wrażenie, że najbardziej zajadłe spory toczą one właśnie w momencie wytwarzania reguł gry – często błędnie identyfikuje się ten moment jako „kłótnię podczas zabawy”. Konflikt wydaje się jednak nieunikniony, gdy negocjowane są ze sobą różne wizje świata i reguły relacji międzyludzkich. Dorośli ryzykują w konflikcie z dziećmi własny autorytet, który pozwala im wyznaczać reguły gry. Zwykle uznają konflikt za coś złego, czego trzeba unikać i zamiast wydobyć z niego kreatywną energię, dławią go. Poza tym mają ugruntowane sposoby rozwiązywania konfliktów – często poprzez manipulację, przekupstwo, korzystanie z władzy (choć dzieci potrafią dorosłych przekrzyczeć).

Maja Brzozowska-Brywczyńska stwierdziła, że dorośli są bardzo zachowawczy, trudno im dopuścić do siebie myśl, że coś może się nie udać albo uważają, że dzieci będą miały poczucie straty. W życiu jednak nie wszystko nam wychodzi, nie wszystko się udaje. Podobnie jest z projektami dla dzieci – one nie zawsze muszą się udać: „Czasem ważniejsze jest to, że dzieci mają frajdę z uczestnictwa w jakimś wydarzeniu” – mówi socjolożka.

Po pierwsze, lęk przed straconą szansą wzmacnia szerszy kontekst – ciągle jest za mało projektów z dziećmi i dla dzieci, w których próbuje się stworzyć niehierarchiczna relację, nadal nie są one normą. Zdaniem Brzozowskiej-Brywczyńskiej: „Nie jesteśmy jeszcze na tym etapie, by pozwolić sobie na porażkę”. Po drugie, ideę projektu w Polsce wciąż pojmuje się jako jednorazowe wydarzenia bez kontynuacji, „event bez follow-up”.

Współpraca z dziećmi w ramach projektów wymaga od dorosłych nie tylko kreatywności i elastyczności w wytwarzaniu reguł gry, ale również otwarcia się na zabawę z nimi – być może wspólna zabawa, a nie praca, która prowadzi do wytworzenia reguł relacji między dorosłymi a dziećmi, jest najtrudniejszym krokiem, który musimy wykonać.

uczestnicy projektu, fot. W Kadrze - Piotr Bedliński