Rozmowa z Aleksandrą Jakubczak, reżyserką spektaklu „Dziewczyny opisują świat”, którego premiera odbędzie się 27 kwietnia.
Julia Niedziejko: Cechą wspólną Twoich przedstawień jest nawiązywanie do zastanej rzeczywistości. Co szczególnie pociąga Cię w referowaniu współczesnego świata?
Aleksandra Jakubczak: Mam problem z gotową fabułą. Często historie, które przedstawiam, są wzięte z rzeczywistości. Na pewno wpływ ma to, że kiedy byłam mała, ojciec podsuwał mi bardzo dużo reportaży. Oczywiście czytałam też inne rzeczy, ale pewnie wtedy uruchomił się jakiś rodzaj społecznej wrażliwości. Interesuje mnie wdzieranie się realności do teatru, więc nie chcę na razie robić gotowych, napisanych dramatów. Tkanka zaczerpnięta z rzeczywistości daje mi więcej możliwości.
W „Great Poland” postanowiłaś samodzielnie sportretować swój kraj, a więc jest też w Tobie nie tylko rys obserwatora, ale i komentatora.
Lubię zabierać głos w sprawach, do których nastawiona jestem krytycznie. Przed długi czas myślałam, że teatr jest takim miejscem, które może wbić szpilę, coś uruchomić, ale teraz zaczynam w to wątpić, bo jednak ma bardzo mały zasięg. Zaczyna doskwierać mi oczywista rzecz – zdaję sobie sprawę, że docieram do ludzi, którzy i tak już pewne rzeczy wiedzą i myślą.
Mnie samej nie byłoby stać na kontakt z teatrem tak często, jak to robię, gdybym nie była z nim związana. W Polsce cały czas rozdziela się sztukę od aktywizmu, a tymczasem na przykład w Holandii artyści sprawnie łączą teatr z „rzeczywistością”, dotykają tematów w danym miejscu ważnych. Zdarza mi się pracować z osobami spoza środowiska teatralnego. Kiedy robiłam „Zachem. Interwencję”, współpracowałam z mężczyznami z fabryki chemicznej. Pracowałam też z kobietami z Komitetu Obrony Praw Lokatorów, które mieszkają na Pradze i do Teatru Powszechnego pierwszy raz weszły z tej okazji, że robiłyśmy coś wspólne. Miały poczucie, że to nie do końca jest miejsce dla nich.
Pokutuje myślenie, że teatr jest elitarny lub nieprzystępny. Ludzie traktują go z dystansem, bo często czują się odizolowani od sztuki. Dotyczy to też poezji, sztuki współczesnej. Swoimi działaniami (także artystycznymi) starasz się przełamać to wrażenie.
Tak, tylko czy rzeczywiście to jest skuteczne? Działam w mikroskali, wpływam najwyżej na wąskie otoczenie. Cieszę się, kiedy uda mi się uruchomić jakaś dyskusję, tak było na przykład po moim spektaklu o Kroloppie („Po co psuć i tak już złą atmosferę”). Wtedy teatr rzeczywiście wpływał na otoczenia, bo dotykał nieprzepracowanej, istotnej w danym miejscu kwestii. Poza tym teatr jest klasowy i trudno to przeskoczyć, nie wiem, jak to zrobić.
A jednak to tę formę sztuki wybrałaś jako sposób na wyrażanie swojej twórczej ekspresji. Próbowałaś też innych form? Na czym według Ciebie polega przewaga teatru?
Odkąd pamiętam, nie interesowało mnie nic poza teatrem. Scena, deski, czarna sala i tyle. Ostatnio jednak żałuje, że nie zajmowałam się wcześniej intermediami, choć da się to połączyć. Nadal uważam, że teatr to bardzo pojemne medium. Daje dużo możliwości i pozwala na kontakt z innymi. Jest też chyba trochę niebezpieczne, a przynajmniej na to wygląda, skoro rządząca ekipa próbuje zawieszać spektakle czy zamykać kolejne sceny, często nie znając zbyt dobrze treści i wymowy danego spektaklu. Teatr ma potencjał, który niepokoi – trzeba o tym pamiętać i to wykorzystać. To siła pozwalająca jednoczyć ludzi, by wspólnie coś tworzyli – a to ta sama energia, która pozwala obalać rządy.
Tymczasem zabierasz się za kolejny ważny i aktualny temat, tym razem wychodzący poza lokalną tkankę. „Dziewczyny opisują świat” to przedstawienie dotykające problemów kobiecości czy bardziej „dziewczęcości”. Co spowodowało, że zdecydowałaś się zabrać głos w tej kwestii?
Pierwszym impulsem był inny projekt, którego jeszcze nie skończyłam. Odkryłam, że sztuka mocno oparta na osobistym doświadczeniu jest ciekawa i chciałam sprawdzić, czego mogę dowiedzieć się w ten sposób o sobie. Zaczęłam szukać dziewczyn w moim wieku pochodzących z prowincji, żeby rozprawić się z własną historią. W tym czasie natrafiłam też na swoje pamiętniki i tknęło mnie, że to jest niesamowity materiał. Dziewczyny, o których wspomniałam, podzieliły się ze mną swoimi zeszytami. Miałam przeczucie, że wszystkie będą podobne, co szybko okazało się nieprawdą. Uznałam, że fajnie byłoby to poszerzyć, zobaczyć, co da się wyczytać na temat dorastania dziewczyny z Polski. Bywając za granicą i rozmawiając z artystkami tam działającymi, zdałam sobie sprawę, że na poziomie teoretycznym wiem sporo o feminizmie, ale doświadczenie, które mam z życia w Polsce, trochę nie przystaje do myślenia dziewczyn z Zachodu, bo jest obciążone czymś zupełnie innym. Poczułam silną potrzebę nazwania swojej pozycji w feministycznym dyskursie i że pamiętniki, jako niewyczerpane źródło wiedzy o „dziewczęcości”, mogą w tym pomóc.
Zdaję sobie sprawę, że to trudne pytanie, ale może po wnikliwym czytaniu pamiętników umiesz dziś powiedzieć, czym właściwie jest owa „dziewczęcość” czy też „dziewczyńskość”?
W trakcie pracy nad spektaklem dużo o tym rozmawiamy i stale nas to nurtuje. Zastanawiałyśmy się wspólnie, kim bardziej się czujemy: kobietą czy dziewczyną, i wszystkie odpowiedziałyśmy, że jesteśmy dziewczynami. To ciekawa kategoria, bo jest otwierająca, pojemna i kojarzy się z czymś lżejszym niż kobiecość. W pewnym sensie jest od niej bardziej demokratyczna. To nie tylko moment przejścia, dojrzewania. Dla mnie „dziewczyństwo” to też nowe słowo na feminizm, bo jest mniej nacechowane, a przez to też nie tak przerażające. To także delikatność i pozorna słabość, która może być siłą. Ale chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie.
Kobiecość jest mocno nacechowana przez kulturę, podczas gdy „dziewczyńskość” dodaje nowego wiatru. Jest w niej coś uniwersalnego, niepokornego, może nawet chłopięcego. W porównaniu z kobiecością to kategoria bardziej bezpłciowa, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W moim odczuciu nowy feminizm powinien mocno trzymać się „dziewczyńskości” jako siły do zmian w myśleniu o płci i jej rolach.
Dokładnie. Kobiecość jest mocno obciążona – widać to w naszych pamiętnikach. Gdy miałam 13 lat, to trzydziestolatka jawiła się w mojej wyobraźni jako pani o określonym wyglądzie i zachowaniu. Cudownie było czytać te nastoletnie wyobrażenia dziewczyn o sobie jako dorosłej kobiecie: „Będę elegancko ubrana, będę jeździć samochodem i kupować kawę na wynos” – trochę taki ideał kobiety sukcesu z TVN-u. Kobiecość jako kategoria nie ma tylu furtek, przestrzeni, żeby się porozpychać. Modele kobiecości są już jakby ustalone i ten repertuar wydaje mi się dość wąski. Tak jak powiedziałaś, w dziewczynie jest coś chłopięcego, bo jest bardziej łobuzerska. Binarne myślenie o płci nieraz powoduje bezsensowną walkę: lepsze–gorsze, silniejsze–słabsze. „Dziewczyństwo” to otwarta kategoria dostępna też dla chłopaków. To jest super. Jest wolnościowa, bo pod wieloma względami stanowi coś „pomiędzy”.
My mówimy o sile płynącej z „dziewczyńskości”, ale dla wielu to nadal rodzaj słabości, a także coś, z czego trzeba się tłumaczyć. W sztuce płeć nadal stwarza pewien dystans. Żeński głos często traktuje się jako wypowiedź stricte kobiecą i kierowaną do kobiet, nawet jeśli dotyka uniwersalnych płciowo kwestii. Wiem, że jest sporo dziewczyn, które tworząc, czują, że w tym aspekcie kobiecość je uwiera.
Dla mnie każdy temat, którym się zajmujesz jako dziewczyna, jest „dziewczyński” i to jest OK., ale rozumiem, o czym mówisz. Męscy bohaterowie to ci, z którymi każdy może się utożsamić, a z dziewczynami – nie; należą do osobnej kategorii zarezerwowanej dla jednej płci. Konfesyjne utwory kobiece traktuje się jak inną, pomniejszającą kategorię. Nie ma nic złego w byciu dziewczyną, ale nikt nie chce stale tłumaczyć się ze swojej płci. Chciałabym móc określać siebie po prostu jako osobę, z tym że w Polsce nadal muszę funkcjonować przede wszystkim jako kobieta. Poprzez tę kategorię jestem i będę postrzegana, czy tego chcę, czy nie.
To samo dotyczy chłopaków, którzy też mierzą się z masą przeróżnych ograniczeń narzuconych przez kulturę.
Uważam, że trzeba chłopaków i mężczyzn wciągać w feminizm i walkę, który także dla nich jest wyzwalający. W inny sposób, ale też doświadczają rzeczy, które ich krzywdzą.
Zastanawiam się, czy można określić ramy czasowe „dziewczyńskości”. Wiele z nas pisało pamiętniki w okresie dojrzewania, a dzisiaj już nie. Niektóre wręcz czują, że teraz już nie wypada czy też potrzeba pisemnej autorefleksji ustąpiła – jakby była jakaś granica końcowa pamiętnikarstwa.
Zauważyłam, że dziewczyny, które nadal piszą, mają najczęściej literackie ambicje. Inne przestały pisać, bo zaczęły wyrażać się na przykład poprzez sztukę. Określenie granicy dorastania nie jest takie proste. Najmłodszy pamiętnik, który otrzymałam, pochodzi z okresu, gdy dziewczyna miała 10 lat, najstarsza 22. To spory rozstrzał czasowy. Dziecięce notatki są przepiękne, czasem bardziej punktujące niż zapiski z późniejszych lat. Często dotyczą odnajdywania swojego głosu w społeczeństwie, który nie wycisza się z wiekiem. Jako starsze mamy większą świadomość siebie i otoczenia, ale sporo dawnych tematów nadal nosimy ze sobą. Oczywiście nie w ten sam sposób, co wtedy, choć często nawet teraz nie czujemy się dorosłe.
Pamiętam apel o pamiętniki do Twojego projektu, ale coś mnie blokowało przed wyjawieniem swoich dziecięcych zapisków. Nie chodzi o wstyd – opowiedziałabym Ci historie z mojej przeszłości, ale nie poprzez pamiętnik. Mimo upływu czasu te zapiski zaklęte są tajemnicą, może nawet rodzajem świętości. A jednak niektóre dziewczyny zdecydowały się podzielić swoimi wspomnieniami właśnie w takiej formie.
Są dwie reakcje: taka jak twoja, ale też chęć puszczenia wspomnień w świat. Rozumiem jedną i drugą motywację. Też byłam niepewna swoich pamiętników z czasu gdy miałam 19, 20 lat. Wiele osób wysłało zeszyty pocztą z adresem zwrotnym. Traktuję je jak prezent, ale mam świadomość powagi tego gestu. Ofiarowanie swojej przeszłości otwiera płaszczyznę braku oceny. Staram się zachować energię tego cennego daru. Nawet gdy trzyma się te zeszyty w dłoniach, czuć ogrom emocji. Wchodzisz w świat, do którego normalnie niewielu ma dostęp. Dla mnie ważne jest, że to są zapiski z przeszłości, a nie dzisiejsze. Ciekawi mnie w nich sposób mówienia, który w zależności od zeszytu jest różny i zaskakujący. Niekiedy pojawia się konkretny odbiorca, na przykład kochany pamiętniczek, innym razem wyobrażony tłum wzywany słowami, typu „słuchajcie, co mi się przytrafiło”. Jedna dziewczyna zwracała się do „swoich myśli”, każdemu wpisowi dawała osobny tytuł.
Konsultowałaś się z dziewczynami, które ofiarowały Ci swoje pamiętniki?
Część dziewczyn była na warsztatach, więc wtedy miałam okazję z nimi porozmawiać. Starałam się konsultować z nimi, co na pewno chcą oddać. Czasem zakochiwałam się w jakimś kawałku, a potem okazywało się, że niestety trzeba z niego zrezygnować. Dwóch pamiętników nie wykorzystałam w projekcie z poczucia, że należy im się osobny komentarz. Tak naprawdę o każdej z dziewczyn można zrobić osobny projekt. Szybko zrozumiałam, że nie mogę wchodzić w zbyt głębokie relacje zarówno z dziennikami, jak i ich autorkami, żeby nie mieć wyobrażenia o tych osobach na podstawie ich przeżyć. Istotne, by w pewnym momencie traktować to po prostu jako materiał i się zdystansować.
Ile otrzymałaś pamiętników?
Razem chyba 33. Niektóre były kserówkami albo skanami, bo dziewczyny bały się wysłać oryginały. Często trudno je rozczytać, bo pisane są maczkiem, ale też autorki często używają ksywek czy wymyślonych przez siebie słów, których znaczenie trudno odgadnąć. Fajne są te momenty, kiedy podąża się za jakąś osobą przez 2-3 lata i obserwuje jej rozwój.
Czy Rebecca Solnit, a właściwie jej książka „Mężczyźni objaśniają mi świat”, była inspiracją dla tytułu przedstawienia?
Tak. Jestem słaba w tytułach, późno do nich dochodzę. Tutaj musiałam wymyślić go, zanim dowiedziałam się, z jakim materiałem mam do czynienia, ale to doświadczenie niewiadomej było dla mnie szczególnie istotne w tym procesie.
Co Ci dało doświadczenie pracy nad tym spektaklem?
Uruchomiło mnie na różnych poziomach. Teatralnym wyzwaniem było performowanie wspomnień. Poza tym uderzyły mnie świadectwa wewnętrznej walki dziewczyn, którą prowadziły ze sobą. Wiem, że to naiwne, ale czasem łapię się na tym, że widząc tradycyjnie piękną dziewczynę, zakładam, że ona nie ma problemów, a już na pewno nie z samoakceptacją. Tymczasem każda miała moment, kiedy totalnie siebie negowała i na różne sposoby dokonywała autodestrukcji, na przykład poprzez objadanie się, głodzenie, kaleczenie. Nauczyłam się też, że emocjonalność może mieć olbrzymią wartość. Wcześniej przedkładałam nad nią intelekt, bo myślałam, że to jest najlepsze narzędzie do tworzenia sztuki, ale też do życia. Uważałam, że wrażliwość jest słabością, a teraz sama odzyskuję pole emocjonalne właśnie dzięki tym materiałom i tym dziewczynom.
Poza samym spektaklem jestem też ciekawa wrażeń po przedstawieniu. Myślę, że w obcowaniu z osobistymi historiami, które pewnie w jakiś sposób przeżywaliśmy podobnie, może się wytworzyć wrażenie wzajemnego zrozumienia. Ciekawe, na ile ta „uniwersalność zwierzeń” pomoże widzom i wam.
Zobaczymy, czy rzeczywiście tak się stanie. Każdy kiedyś przeżył ten moment, kiedy nie ogarniasz nic, ale bardzo dużo czujesz; kiedy wszystko jest intensywne i nowe. Patrzymy na ten okres zapisany w pamiętnikach, przykładając do tego kategorię czułości, której mi bardzo brakuje w teatrze. Chciałabym, żeby taki klimat przeszedł też trochę na widza.
„Dziewczyny opisują świat”
kreacja i performans: Paula Głowacka, Cristina Ferreira, Lena Schimscheiner
kreacja i przestrzeń: Jana Łączyńska
koncepcja i reżyseria: Aleksandra Jakubczak
Poznań, Centrum Rezydencji Teatralnej SCENA ROBOCZA
premiera: 27.04.2018