Rozmowa z Dominikiem Więckiem i Michałem Przybyłą – twórcami spektaklu „Bromance”, którego premiera odbędzie się 5 i 6 października na deskach poznańskiej Sceny Roboczej.
Jak zrodził się pomysł na spektakl oscylujący wokół męskiej przyjaźni?
Dominik Więcek: Zaczęło się od tego, że chcieliśmy stworzyć coś razem. Z Michałem doskonale się znamy i rozumiemy. Podobnie myślimy o sztuce. Obaj bardzo chcemy się rozwijać jako twórcy teatralni. Kiedy Scena Robocza ogłosiła konkurs „Nowa Generacja”, uznaliśmy, że to dobry pretekst, żeby zacząć działać wspólnie. Nie planowaliśmy wykorzystania jakiegoś konkretnego dzieła literackiego czy obrazowania nakreślonej wcześniej dramaturgii. Chcemy tworzyć na podstawie naszych doświadczeń i założeń.
Czy można powiedzieć, że to spektakl konfesyjny?
D.W.: Tak, bo korzystamy z własnych przeżyć, ale też odnosimy się do nas jako autentycznych osób. Na scenie są Dominik Więcek i Michał Przybyła, a nie wykreowane postaci. Wchodzimy w sytuacje, które wytworzyliśmy, ale w sposób dla nas prawdziwy.
Michał Przybyła: Stawiamy na autentyczność, bo taki rodzaj sztuki nas samych porusza w szczególny sposób. Obaj lubimy otwartość na różnego rodzaju działania i wspólne, aktywne uczestnictwo w widowiskach. Chcemy, żeby w taki sposób funkcjonował nasz projekt.
Waszą profesją jest taniec. Czy zatem spektakl wykorzystywać będzie głównie ruch sceniczny?
M.P.: Rzeczywiście ruch ma dla nas duże znaczenie ze względu na to, że zajmujemy się nim na co dzień. Nie chcieliśmy jednak, żeby spektakl był wyłącznie choreograficzny. Wolimy, żeby to co robimy, było zróżnicowane, podchodzimy więc do tematu relacji między mężczyznami, uruchamiając dotyk, dialog, ale też inne działania.
D.W.: Oscylujemy na pograniczu teatru tańca, teatru dramatycznego, widowiska sportowego, performansu. Jako młodzi twórcy jesteśmy otwarci na poszukiwania przestrzeni nieznanych nam do tej pory. Początkowo nie posiadaliśmy gotowych rozwiązań i odpowiedzi na pytania, które sobie zadawaliśmy. Nasza praca ma charakter laboratoryjny, researche’owy. Obserwując tematy, które chcemy poruszyć, poszukujemy ciekawych i różnorodnych środków na ich przedstawienie. Obaj lubimy, gdy za pomocą lekkiej formy mówi się o rzeczach ważnych, dlatego przyjęliśmy taką konwencję teatru. Szukamy kontrastu między groteską i dowcipem a ciężarem poruszanych problemów.
Czy to Wasz pierwszy wspólny projekt?
M.P.: Pierwszy projekt autorski, ale wcześniej współpracowaliśmy w Polskim Teatrze Tańca. Bardzo dobrze poznaliśmy się wtedy pod względem pracy z naszymi ciałami, a to wpłynęło na bliskość naszej relacji. Mam wrażenie, że myślimy w taki sam sposób. Czytamy sobie w myślach, dopowiadamy wypowiedzi. Zaczyna jeden, kończy drugi.
To może być trudne pytanie, ale czuję, że rozmawiając o „Bromansie”, warto je zadać. Czym dla Was jest męskość?
M.P.: Cały czas szukamy odpowiedzi na to pytanie. Nadal staramy się stworzyć obraz tego pojęcia. Czasem nasze wnioski wykluczają się, inaczej kategoryzujemy różne cechy i to jest bardzo ciekawe.
D.W.: Czytam teraz „Ogień w brzuchu” Keena Sama – książkę, która została napisana dwadzieścia lat temu. Z tekstu wynika, że nie można definiować męskości w aktualnym stanie, bo jest to pojęcie tak płynne, że nie da się go uchwycić w obecnej formie, a jedynie analizować wstecz. Czytając książkę napisaną przed laty i porównując ją ze stanem dzisiejszym, widzę, jak wiele jej elementów jest już dziś nieaktualnych, na przykład kwestie związane z postrzeganiem męskości jako demonstracji siły czy próby poszukiwań zewnętrznych atrybutów męskości. To pojęcie problematyczne pod względem kulturowym oraz tożsamościowym. Postanowiliśmy w sposób twórczy rozliczyć się z obciążających je stereotypów, sprawdzać je i obnażyć.
Czy jest jakieś miejsce, w którym stereotypy są szczególnie widoczne i najbardziej krzywdzące?
M.P: Stereotypy obejmują każda sferę naszego życia, nie da się od nich uwolnić. Próbują określić naszą tożsamość narodową, społeczną, warunkują nasz język. Płeć w znacznym stopniu naznaczona jest nieformalnym regulaminem, stereotypem postępowania. Sytuacja, w której mężczyzna poddany jest nadzorowi normatywności, sprawia, że pod lupę brane są wszystkie męskie zachowania i reakcje, a także sposoby nawiązywania relacji rodzinnych, zawodowych i sportowych.
D.W.: W opozycji do maczo jest też stereotyp mężczyzny nazywanego obraźliwie „pedałem”, „ciotą”. Mężczyzna, który przyznaje się do emocjonalności i słabości, potrzebuje kontaktu fizycznego, skazywany jest na pewną łatkę społeczną, nawet jeśli jego potrzeby nie są podszyte seksualnością.
Które ze stereotypowo męskich wzorców lub aspektów nie pasują już do dzisiejszych realiów?
D.W.: Moment, w którym chłopiec stawał się mężczyzną, był niegdyś bardziej usankcjonowany. Dawniej w Polsce to postrzyżyny – moment, kiedy ojciec obcinał włosy siedmioletniemu chłopcu – zmieniały go w mężczyznę. Wojna także była nominująca – synowie byli wyrywani z rąk zapłakanych matek. Wraz ze zniesieniem obowiązkowej służby wojskowej system społecznej inicjacji chłopca w mężczyznę musiał ulec zmianie, a w dużej mierze zanikł kompletnie.
Czy macie potrzebę, aby Wasza wypowiedź artystyczna miała wpływ na otoczenie? Czy performatywna relacyjność sztuki z rzeczywistością pozasceniczną jest według Was w ogóle możliwa?
D.W.: Zdecydowanie. Wychodząc na scenę jako osoby funkcjonujące w polskim społeczeństwie, opowiadając nasze doświadczenia, relacjonujemy historię naszego pokolenia: młodych mężczyzn w wieku 20–25 lat, którzy wkraczają w dorosłe życie i borykają się z uniwersalnymi problemami. Wiemy, że w naszych rozważaniach nie jesteśmy odosobnieni, że wiele osób zadaje sobie podobne pytania. Poprzez nasz spektakl chcemy zwrócić uwagę na sytuacje, w których normatywność społeczeństwa nas ogranicza.
Do kogo kierujecie swój spektakl?
D.W.: Naszym odbiorcą może być każdy. To nie jest przedstawienie, które ma być manifestem. Nie będzie krzyczało: „mężczyźni – wyjdźmy na ulice i walczmy!”. To nasz komunikat w sprawie wolności.
Chociaż nie macie potrzeby protestować – czy istnieje społeczna potrzeba wspólnej manifestacji niezgody wobec męskich stereotypów? Mężczyźni coraz śmielej dołączają do kobiecych działań emancypacyjnych, także we własnej intencji.
D.W.: Wydaje mi się, że pewnego rodzaju rewolucja jest potrzebna. Sytuacja kobiet jest bardziej drastyczna i wymaga natychmiastowej interwencji. To przewrotne – odpowiedzialni za nią są głównie mężczyźni, bo to oni w zdecydowanej większości stanowią prawo. W jakimś sensie protest kobiet jest skierowany przeciwko mężczyznom, a ruch maskulinistyczny również zwraca się w tę stronę.
Masculinity studies częściowo bazuje na feministycznych manifestach równościowych. To nurt, który zrodził się ze wspólnej idei, a często też podobnej koncepcji wolności. Wychodzi na to, że w jednym rzędzie mogą iść zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
D.W.: Walka o swobodę i wolność mężczyzn jest również walką o prawa kobiet. W momencie, gdy mężczyźni nie będą czuli presji demonstrowania swojej władzy czy udowadniania, że męskość jest budowana w opozycji do kobiecości, wpłynie to na siłę kobiet. Podobnie jest w drugą stronę. To jest wspólna walka.
Często działania emancypacyjne zwracają się przeciwko kategoryzowaniu cech na męskie/ żeńskie.
D.W.: Tak, ale mam też wrażenie, że często walki o równość stają się walkami o nierówność i jeszcze bardziej wpędzają nas w podziały. Niekiedy, walcząc o swoje prawa, kobiety próbują ustanowić, co jest kobiece, a co męskie. W jakimś momencie staje się to krzywdzące, bo zamiast walczyć o wolność człowieka, walczymy o wolność i autonomię płci.
To wynika z różnych strategii walk emancypacyjnych. Jedną z nich jest próba przemianowania negatywnie nacechowanych stereotypów kobiecych w pozytywne, a także rewizja cech i miejsc kobiety. Co należałoby zrewidować w kwestii mężczyzn?
D.W.: Musimy rozliczyć się z samym pojęciem męskości jako afirmacji siły i władzy. Z wizerunkiem mężczyzny jako wojownika w żelaznej zbroi. Z brakiem społecznej zgody na męską kruchość i wrażliwość. Z tym, że nie powinniśmy obnosić się ani dzielić swoimi słabościami, mówić o uczuciach. Podział płciowy narzucany nam jest już od najmłodszych lat. To on warunkuje, jakimi zabawkami będziemy się bawić, w jakich kolorach mamy czuć się dobrze, kim będziemy w przyszłości. Nie da się jednak uprościć ludzkiej psychiki do schematu czy wzorca, jesteśmy zbyt skomplikowanymi istotami.
Trzeba pamiętać, że sposób postrzegania wrażliwości zmienia się w czasie. W poprzednich wiekach melancholik i neurotyk byli dość popularnymi charakterami literackimi. W sztuce cierpienie czy nadmierna uczuciowość funkcjonowały niekiedy jako cnota. „Dawni mistrzowie” mieli tendencję do idealizowania wrażliwości, którą umieszczali blisko intelektu. Wypierając afektywną tkliwość, niepostrzeżenie wykreowali uproszczony obraz uczuciowości. Torując drogę emocjonalności, jednocześnie zamykali się na pewne istotne jej aspekty.
D.W.: Ostatnio czytałem, że ze względu na ciągły wpływ patriarchatu mężczyźni stali się „grubi na zewnątrz, a puści w środku”. Spotkałem się też z opinią, że mężczyźni noszą krawaty, by podkreślić odcięcie głowy (intelektu) od ciała i potrzeb somatyczno-emocjonalnych. W naszym spektaklu analizujemy i próbujemy przenieść wolność intelektualną także na fizyczność w sposób emocjonalny i bliski, ale nie homoseksualny.
M.P.: Dla mnie emocjonalność jest rzeczą, z którą muszę się rozliczać nawet przed samym sobą. Doświadczenia życiowe spowodowały, że musiałem obrosnąć w łuski, odcinać się od zewnętrznych bodźców. Czuję presję, że powinienem rozsądnie patrzeć na świat i problemy albo udawać, że tych problemów w ogóle nie ma. Musiałem grać przed samym sobą, że nie jestem osobą wrażliwą i to mi nie odpowiadało. Czuje się mężczyzną w 100% – wrażliwość jest tak samo kobieca jak męska, bo jest naturalna.
Czasem w kręgach feministycznych mówi się, że wrażliwość jest siłą, która pozwala lepiej komunikować się ze sobą i światem, a także dokładniej go układać.
D.W.: Według mnie jest siłą świadomości, siłą akceptacji, siłą pogodzenia się z samym sobą, bo tylko za jej pomocą jesteśmy w stanie funkcjonować jako zdrowe jednostki i tworzyć pozytywne wzorce.
W opisie swojego projektu zwracacie się do potencjalnych odbiorców za pomocą pytania, które chciałabym zadać także wam – czy nienacechowany negatywnie bromance jest możliwy poza sceną?
D.W.: Zaczynając pracę nad projektem, przyglądaliśmy się otaczającemu nas światu. Pamiętam, jak Michał przyszedł na próbę i powiedział: „widziałem przed chwilą prawdziwy bromance”.
M.P.: Nasza prywatna relacja jest bardzo bliska. Dzielimy się swoją wrażliwością, marzeniami, pomysłami. Jesteśmy ze sobą zżyci. To dowód, że bromance poza sceną jest możliwy.
Przełamujecie stereotyp lakonicznej, nieemocjonalnej męskiej przyjaźni, która jest skupiona głównie na działaniu. Wygląda na to, że Wasza relacja jest nieskrępowana, bo takiej potrzebujecie.
D.W.: Dokładnie. Te potrzeby są w mężczyznach, ale zostały wyparte przez kulturę. Uświadamiając sobie własne potrzeby, jesteśmy w stanie tworzyć relacje z mężczyznami, które są oparte na sentymentalności, wrażliwości.
Może istnieć inna wersja bromansu, na przykład między ojcem a synem?
D.W.: Relacja ojciec–syn ulega przemianom między innymi przez warunki gospodarcze oraz proces industrializacji. Kiedyś uznawano, że syn jest przedłużeniem ojca. Ojcowie przekazywali swoje rzemiosło i profesję, aby ich potomkowie mogli kontynuować ich dzieło. To tworzyło obraz ojca-wzoru. Zamknięci w fabrykach i korporacjach mężczyźni nie czują teraz procesu kontynuacji, a ich synowie chcą często budować swoją przyszłość w opozycji do nich. Mężczyźni wstydzą się tego, co robią albo że nie są jedynymi żywicielami rodziny. Zdarza się, ze zarabiają mniej niż kobiety i źle się z tym czują. Uważają, że nie mają czym imponować. Sami wpędzają się w kompleksy, które blokują ich przed budowaniem pozytywnej relacji z synami.
M.P.: Pamiętam, jak mój ojciec zabrał mnie do swojej pracy. W mojej głowie była bardzo wyidealizowana. Ojciec jest policjantem, więc myślałem, że zajmuje się łapaniem największych bandytów w mieście, ale okazało się, że głównie jeździ na jakieś mało groźne interwencje. Pewien obraz uległ rozpadowi, autorytet został przełamany, ale przez to też ojciec stał się bardziej ludzki i przystępny. W momencie, gdy uświadomimy mężczyznom, że nie muszą zbawiać świata, będą mogli pogodzić się ze sobą i poprawią swoje relacje z innymi ludźmi.