Tylko osiem poznańskich aptek w 1969 roku posiadało neony. Niebywałe, że problem neonów został zestawiony z problemem braku lodówek czy aut dostawczych. Czy dzisiaj ktoś na to zwraca uwagę? Niech dowodem na to będzie poniższy cytat pochodzący z „Kroniki Miasta Poznania”.
„Aktualnie osiem aptek posiada neony. Zdaniem radnego Stanisława Klimka, powinno ich być o wiele więcej. Nie chodzi przy tym o jakieś wygórowane żądania, gdyż wystarczą proste, bez ozdób napisy: APTEKA. Wyposażenie aptek jest dobre. Brakuje w nich tylko lodówek i suszarek. Gorzej, że nie ma maszyn do liczenia, aczkolwiek instaluje się je obecnie wszędzie, między innymi na pocztach, a w aptekach są jedynie liczydła. Poza tym należałoby Zarządowi Aptek przyznać dwa samochody ciężarowe do rozwożenia leków”.
Które to apteki? Czy one jeszcze istnieją? No i neony tych aptek – czy są jeszcze? Może gdzieś w magazynie albo na poddaszu? Kto je zaprojektował? Może Antoni Rzyski? Albo inny słynny poznański plastyk, Mieczysław Skrobacki?
Mnóstwo pytań i domysłów pojawiło się w mojej głowie, kiedy natrafiłem na ten tekst po raz pierwszy.
Tego typu wątpliwości pojawiają się dość często od około roku – wtedy umieściłem pierwszy wpis na moim neonowym blogu. Od początku chciałem, aby to nie był tylko fotoblog, ale również pewna refleksja nad ich historią.
Dzisiejsze wszechobecne reklamy kasetonowe tworzą w większości osoby przypadkowe, często bez doświadczenia, bez wykształcenia plastycznego. Na dodatek pojawiają się one wszędzie, bez ładu i porządku. Kiedyś neony projektowane były przez artystów. Duże projekty realizowano nawet przez kilka lat, a każdy z nich musiał być dodatkowo zatwierdzany przez specjalną komórkę w Urzędzie Miasta. Podejrzewam, że bardzo długo powstawał między innnymi semaforowy „Bar Tempo”. znajdujący się przy ulicy Święty Marcin – wysoki na kilka pięter (moim zdaniem, jeden z najpiękniejszych neonów w Poznaniu).
Jest jakiś urok i tajemnica w napisach reklamowych, które powstały w czasach PRL – miały duszę. Na sesjach Rady Narodowej poruszane były między innymi postulaty upiększania miasta. Paradoksalnie, to władzom tamtych czasów zawdzięczamy pięknie rozświetlone kiedyś ulice. Szarość i siermiężną rzeczywistość dnia codziennego próbowano zakamuflować za pomocą finezyjnie powykręcanych rurek z gazem. Pojawił się nawet termin „neonizacji” miasta Poznania, czyli stworzenia całych neonowych ulic, posiadających korespondujące ze sobą neony. W stolicy Wielkopolski udało się przeprowadzić dwa etapy takich ulicznych rewolucji.
Pierwszy etap przypada na lata 1974–1975 i obejmuje ulicę Armii Czerwonej (dzisiejszą ulicę Święty Marcin), na odcinku od ulicy Piekary do Ratajczaka. Kolejny, realizowany w latach 1977–1978, „zneonizował” ulicę Alfreda Lampego (dzisiejsza ulica Gwarna). Śmiałych i widowiskowych planów było dużo więcej, lecz kryzys gospodarczy zweryfikował te zamierzenia. Neony przy tych ulicach znajdowały się już dużo wcześniej, a sama akcja neonizacji spowodowała ich uporządkowanie i ujednolicenie. Z tamtego czasu zachowały się również resztki ciągu neonowego przy Gwarnej – zostały tylko dwie sekcje z całości, która biegła wzdłuż całej ulicy. W skład poszczególnych fragmentów wchodziły żółte, niebieskie i chyba czerwone koła (ciężko dzisiaj rozszyfrować pierwotne kolory), zawierające we wnętrzu podwójne rurki neonowe. Koła umieszczone były na sześciu poziomych rurkach, tworzących tło i zakończonych opadającymi w dół łukami. Wszystko tworzyło symetryczną całość i współgrało z prześwitami w podcieniach.
Możemy co najwyżej próbować sobie wyobrazić, jak spektakularnie musiała wyglądać ulica Alfreda Lampego w Poznaniu pod koniec lat 70. I kolejne pytania bez odpowiedzi. Na jaki kolor świeciły poszczególne rurki? Może zapalały się i gasły na przemian…?
Dzisiaj neony z ulicy Gwarnej są zniszczone i zapomniane. Spektakularny początek i równie spektakularny koniec z odchodami gołębi w tle.
Opisywane wyżej koła są przykładem tego, że powstawały wtedy neony, które niekoniecznie miały coś reklamować. Jest to jedna z charakterystycznych cech „neonizacji”.
Neony znikają w zastraszającym tempie. Jeden z ostatnich, którego żal szczególnie, to ponad 3-metrowej wielkości litery znajdujące się na dachu hotelu „Polonez”. Początek imponujący – być neonem najbardziej wówczas luksusowego hotelu w Poznaniu, to musiało być coś! Na dodatek litery „POLONEZ” kiedyś były powielone 8-krotnie w głąb konstrukcji i świeciły na przemian. Napis został pocięty i wywieziony na złom.
Na szczęście nie wszystkie neony spotyka okrutny los. Wiele starych, kilkudziesięcioletnich reklam przeżywa obecnie drugą młodość, uśmiechając się do nas blaskiem pięknych kolorów i dumnie prężąc swoje neonowe rurki. „Rialto” – zamaszystość tego napisu jest fascynująca! Po remoncie świeci co prawda w innym kolorze niż pierwotnie, ale i tak jest piękny. „Merino” – stary, poczciwy, już 42-letni neon, a nadal zachwyca. W końcu „Poznańskie Słowiki” z niespełna minutową animacją – jeden z najbardziej popularnych neonów stolicy Wielkopolski. Takich świecących perełek można na szczęście jeszcze trochę naliczyć.
Często się zastanawiam, z czego wynika ten neonowy fenomen? Magia rurek, feerie kolorów, subtelne esy-floresy, wyszukana czcionka?
Od redakcji: Tekst publikujemy jako zapowiedź wycieczki szlakiem neonów, znajdujących się w centrum Poznania, „Neo-nowy Poznań”, która odbędzie się w najbliższą sobotę, 26 maja. Więcej informacji na Facebooku oraz na stronie Salonu Posnania.