Archiwum
23.03.2018

Muzyka jako medium spotkania. O Kołorkingu Muzycznym

Waldemar Rapior twórcy Kołorkingu Muzycznego
Podskórny Poznań

Z Przemkiem Degórskim, Hubertem Karmińskim, Barbarą Olejniczak, Olą Słyż i Rafałem Zapałą z Kołorkingu Muzycznego rozmawia Waldek Rapior

 

Waldek Rapior: Czym jest Kołorking muzyczny?

Rafał Zapała: Idea jest prosta i na swój sposób unikalna. Nie znam co-workingów muzycznych, są biznesowe albo są sale prób. Nasz Kołorking Muzyczny jest połączeniem tych dwóch miejsc. Jest otwartą salą prób, do której, z jednej strony, mogą przyjść muzycy, żeby poćwiczyć, popróbować albo zagrać koncert, a z drugiej – może wejść ktoś przechodzący ulicą Święty Marcin, może przyjść publiczność i porozmawiać z muzykami, zapytać, co oni robią, co akurat ćwiczą albo nie zadawać pytań, tylko posiedzieć albo poczytać książkę jak w typowych co-workingach bądź świetlicy.

Ola Słyż: Początkowo mieliśmy pomysł, by angażować tę przestrzeń głównie dla ludzi z Akademii Muzycznej, a potem stwierdziliśmy: dlaczego tylko z Akademii? Dlaczego nie udostępnić jej dla wszystkich muzyków w Poznaniu, którzy chcieliby grać, robić próby czy po prostu spotykać się w Kołorkingu? Potem przyszła kolejna refleksja: no dobra, dlaczego tylko dla  muzyków? Przecież tyle wspaniałych i niesamowicie uzdolnionych artystów też nie zawsze ma własną pracownię. Albo osoby, które szukają własnych ścieżek i niekoniecznie sami siebie nazywają artystami, ale tak samo jak oni  są zaangażowani w to, co robią.

Sound art

R.Z.: …albo fizycznie szukają przestrzeni do pracy. Kołorking jest przestrzenią do ćwiczeń. To miejsce narodziło się z naszych potrzeb – szukaliśmy przestrzeni, żeby robić sound art, czyli sztukę, która wyrasta z wielu dziedzin artystycznych. Sound art nie używa dźwięku tak jak utwór muzyczny, często nie jest strukturą czasową, układem dźwięków, których się słucha, ale dźwięk jest tu traktowany jak obiekt fizyczny, jak na przykład mebel. To często rzeźba dźwiękowa albo instalacja dźwiękowa. Dźwięk istnieje fizycznie w przestrzeni, zajmuje jakąś odległość, odbija się od ścian i tym podobne. Żeby tworzyć tę sztukę, potrzebujesz miejsca, by na przykład rozstawić głośniki, potrzebujesz metrażu. Potrzebujesz też warsztatu, by coś zlutować bądź przyciąć. Zwyczajne studio muzyczne ma raczej inne przeznaczenie.

Przemek Degórski: Sound art różni się tym od muzyki, że inaczej traktuje czas. O ile w kompozycjach muzycznych czas jest linearny, prowadzi z jednego punktu do drugiego, tak w sound arcie następuje wizualizacja dźwięku. Dźwięk staje się czymś bardziej wizualnym na tej zasadzie, że jego czas jest bardziej podobny do czasu obrazu – staje się w percepcji czymś podobnym do obrazu, jakiegoś obiektu, który możemy zobaczyć.

R.Z.: Czasami jeden dźwięk tworzy instalację, czasem istotą jest interakcja, w jaką wchodzisz z warstwą brzmieniową – na przykład kiedy podchodzisz do niej, ona się ścisza i tym podobne. Wróćmy jednak do idei Kołorkingu. Fundacja an_Arche, którą prowadzę, starała się o pracownię – okazało się, że dostaliśmy właśnie tę przestrzeń: Święty Marcin 75. Są tu wielkie wystawowe okna na ulicę, widok na przechodniów. Stwierdziliśmy, że jest to zbyt fajna przestrzeń, by robić z niej tylko pracownię. Stąd pomysł Kołorkingu: z jednej strony przechodnie, z drugiej – muzycy, a granicą są tylko przeszklone drzwi.

O.S.: Nie oszukujmy się – Święty Marcin ostatnio umarł. Mówi się, że jest to główna ulica Poznania, ale oprócz Zamku, kina Muza i Łazęgi Poznańskiego nie ma tu miejsc, do których można przyjść, popracować i zaczerpnąć trochę kultury.

P.D.: Chcemy tchnąć jakieś życie w tę ulicę, zwłaszcza że jest ona teraz dodatkowo uśpiona przez remont. Kołorking okazał się czymś więcej niż pracownią; to miejsce dialogu i rozmowy o muzyce zrzeszające różnych ludzi ze świata muzyki, ale też spoza środowisk muzycznych. Może w przyszłości zmieni się ono w miejsce tworzenia tożsamości muzycznej w Poznaniu, już nie tylko skupionej wokół ośrodków muzycznych – akademii czy filharmonii – ale tożsamości ludzi, którzy obracają się wokół różnych dziedzin muzycznych, nie tylko klasycznych i rozrywkowych, lecz granicznych, takich pomiędzy czy alternatywnych.

O.S.: Tak jak mówisz, skupiamy się przede wszystkim na tożsamości muzycznej, ale nie możemy zapomnieć o ludziach, którzy zajmują się innymi dziedzinami sztuki. Ostatnio na przykład zaczęliśmy pracować z osobami, które tworzą wizualizacje.

R.Z.: Trio Liquidacje raczy nas przepięknymi wizualizacjami analogowymi. Mają u nas pracownię, tutaj ćwiczą. Basia jest częścią tego VJ-skiego trio.

 

 

Barbara Olejniczak: Znaleźliśmy się tu w zasadzie przez przypadek. Ktoś mi wysłał informację o Kołorkingu. Szukaliśmy wówczas miejsca na próby. Napisałam maila, że fajną sprawą byłoby połączenie wizualizacji z muzyką, żeby uatrakcyjnić to miejsce. Robimy wizuale na żywo do muzyki, która powstaje również na żywo. Pomysł spotkał się z przychylnym przyjęciem. Szybko jakoś to poszło.

 

Pogadajmy o muzyce

R.Z.: Jest z nami Hubert, który jest muzykologiem. Może powiesz parę słów o swoim cyklu Salon Odsłuchowy?

Hubert Karmiński: Chciałem znaleźć miejsce, w którym będę mógł porozmawiać z ludźmi o muzyce. Kiedy przyszedłem tutaj, okazało się, że spotykają się tu ludzie, którzy są nie tylko zrzeszeni wokół Akademii Muzycznej, ale też z intermediów – kierunku Uniwersytetu Artystycznego czy muzykologii, ale też ludzie, którzy nie studiowali nigdy muzyki. Uważam, że nie rozmawia się za dużo o nowościach w muzyce, a nawet w ogóle się nie rozmawia o muzyce.

O.S.: Tak, to prawda. O ile dość często mam możliwość wysłuchania komentarza przed samym koncertem, o tyle brakuje mi sposobności wzięcia udziału w rozmowie już po wydarzeniu. Wysłuchania czy wyrażenia opinii w szerszym gronie, nie tylko między znajomymi.

R.Z.: Jako kompozytor bardzo dotkliwie to przechodzę. Komponowanie to długi proces ostrej jazdy – próby, przygotowania, koncert i gdy on się kończy, są brawa, rozejście się i cisza…

O.S.: Czasem znajdą się trzy osoby, które powiedzą: „Gratuluję”.

H.K.: To jest też taki konwenans, że po wydarzeniach kulturalnych wspólnie nie dyskutuje się o nich. Ludzie wychodzą, odejdą kilometr i uznają, że już nikt nie usłyszy i mogą wówczas wyrazić zdanie.

O.S.: Boimy się wyrażenia własnej opinii.

H.K.: Podczas Salonu Odsłuchowego słuchamy albumów. Choć podczas pierwszego spotkania był Kuba Lemiszewski, to słuchamy na ogół osób, których tutaj nie ma, więc możemy ich sobie spokojnie obgadać. Brakuje też rozmów na temat muzyki i dźwięku, wokół muzyki, które nie są wyłącznie ocenianiem: podoba mi się, nie podoba mi się. W jakiś sposób to wpływa nawet na nasze miasto, na rozwój muzyki w Poznaniu. Brakuje rozmów, mamy tylko recenzje, które będą zawsze.

O.S.: Przez to duża część środowiska poznańskiego, i w ogóle w Polsce, staje się konserwatywna. Brak rozmów, wyrażania swoich opinii na konkretny temat muzyczny prowadzi do tego, że nie jesteśmy obeznani z muzyką. A przy swobodnych rozmowach o muzyce często zdarza się, że ktoś rzuci jakiś tytuł, który jest ci obcy i mówisz sobie: sprawdzę, i nagle odkrywasz coś absolutnie fenomenalnego.

H.K.: Dzięki Salonowi Odsłuchowemu dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o muzyce islandzkiej, która była tematem pobocznym podczas któregoś spotkania. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy o niej rozmawiać. Albo o Polonii Disco i nowym nurcie zrodzonym w Warszawie, będącym alternatywą dla disco polo. Brakuje mi rozmów o współczesnej muzyce, o tym, co się dzieje teraz. Na muzykologii organizuje się konferencje, na przykład o XIX-wiecznej muzyce Serbii. Dla mnie jest to mało interesujące, przychodzi na nie parę osób.

P.D.: Kiedy są pokazy kina serbskiego albo islandzkiego, jest to dobrze wypromowane wśród kin studyjnych i cieszy się zainteresowaniem. Jedną z cech kołorkingu jest to, żeby prowadzić rozmowę o muzyce i ją rozpowszechnić tak, aby nie zamykała się w uniwersyteckich ramach.

R.Z.: Dyskusja akademicka narzuca pewne ramy i te ramy mają oczywiście swój sens, ale my tu możemy pozwolić sobie na to, żeby tę dyskusję trochę rozpiąć, żeby coś powiedzieć bardziej emocjonalnie, a nie w oparciu o twarde dane, żeby rozmowa była luźniejsza, mniej zobowiązująca.

H.K.: Na muzykologii analizuje się głównie nuty, a nie słucha muzyki. To tak jakby kucharz analizował przepis. A przecież danie trzeba zjeść, żeby móc powiedzieć, co było dobre, a co nie.

R.Z.: Kiedy mówimy o relacji pomiędzy muzyką a mną, słuchaczem, pewne słowa są zbędne. Sytuacja zmienia się jednak, gdy chcesz się z kimś podzielić swoimi wrażeniami. Wówczas musimy zacząć używać słów, bo tylko tą drogą możemy się porozumieć. Oczywiście zawsze możemy wziąć instrumenty i zacząć się porozumiewać, grając. Nie z każdym i nie zawsze jest to możliwe, więc fajnie jest czasem o muzyce pogadać.

H.K.: Często środowiska są zamknięte. Czegoś sobie posłuchasz i nie jesteś w stanie o tym porozmawiać, bo nie masz kogoś, kto powiedziałby ci, jak to nazwać.

R.Z.: Są różne języki w różnych środowiskach – muzycy klasyczni, jazzmani, realizatorzy dźwięku mówią na to samo za pomocą różnych, branżowych słowników. Lubię to porównywać.

H.K.: Ale jak się człowiek z człowiekiem spotka, to zawsze jakoś potrafią się dogadać.

 

Nie tylko dźwięki

 

koncert zespołu Kwaśny Deszcz, fot. Agata Dankowska

 

O.S.: Do nas przychodzą bardzo różne osoby, również i takie, które chcą sobie po prostu popracować, bo na przykład muszą wysłać ważnego e-maila albo skończyć jakiś projekt.

Wczoraj napisał do nas chłopak ze Szwecji, że słyszał o naszym miejscu, a że w czerwcu wraz ze swoim zespołem będzie przejeżdżać przez Polskę, to chciałby u nas zorganizować koncert. To jest niesamowicie budujące, że kołorking zaczyna żyć własnym życiem.

R.Z.: Coś, co nazywało się kiedyś kulturą studencką, obecnie jakoś trudniej zauważyć. Instytucje tworzą kulturę w inny sposób, bardziej sformatowany, zaplanowany, nastawiony na osiągnięcie precyzyjnych celów, programują ją, modelują, co ma oczywiście swoje ogromne zalety. Myślę jednak, że potrzebujemy też miejsc niesformatowanej, swobodnej wypowiedzi, także dla studentów. Nie słyszę natomiast głosu młodego pokolenia, nie ma takiej przestrzeni, gdzie mógłbym tego posłuchać.

W Kołorkingu Muzycznym unikamy wszelkich ścisłych założeń stylistycznych i zamkniętych „programów artystycznych”. Istotniejszy jest dla nas proces powstawania sztuki niż gotowe, skończone realizacje – co-working muzyczny właśnie. Staramy się stworzyć otwartą, nowoczesną przestrzeń prezentacji prototypowych projektów, pierwszych wykonań kompozycji, eksperymentalnych spotkań muzyków i artystów innych mediów.

 

 

O.S.: Koncerty, spotkania, zainicjowane wydarzenia, którym nadajemy jakiś luźny temat – to wszystko traktujemy jak czynniki zapalne, aby wywołać reakcję w ludziach, by przyszli. Ważne jest też to, że bardzo często po koncercie albo po Odsłuchach jest jam – taki, w którym nie ma absolutnie żadnego wykluczenia i żadnych ograniczeń – każdy może przyjść i zagrać na czymkolwiek chce. Bardzo często rozwijamy wtedy relację  „ja-muzyka”, o której wspomniał Rafał,  do relacji „człowiek-człowiek-muzyka”. I wtedy staje się ona tym łącznikiem umożliwiającym niewerbalną rozmowę między ludźmi.

 

Sieć na mieście

R.Z.: Muzyka staje się medium spotkania. Kołorking jest też miejscem wymieniania się umiejętnościami – ktoś gra na perkusji, ktoś na fortepianie, a jeszcze ktoś inny na komputerze. I oni się pytają nawzajem o to, co robią, jak tworzą, często po prostu z ciekawości, bo są zainteresowani dźwiękami. Podstawowym kołorkingowym zdarzeniem jest „otwarta publiczna próba”. To nie do końca koncert, chociaż też jest, bo jest już publiczność, ale jest to otwarta sytuacja, nie gasną gwałtownie światła, nie ma stresu i wszystko jest możliwe. Często takie zdarzenie dzieje się dosyć szybko, często jest organizowane ad hoc.

O.S.: „Divertimento” to pierwsze takie wydarzenie koncertowe, które zorganizowaliśmy – ono kojarzy mi się z ideą tego miejsca. Był to koncert, ale zaznaczyliśmy, że jest w niedzielę, więc weźcie kocyk, herbatkę, dzieci, psa, kota i przyjdźcie. Od samego początku bardzo staramy się, by tu była luźna atmosfera, by wydarzenia nie były typowym koncertem, ale bardziej spotkaniem.

R.Z.: Naszym marzeniem jest zostać tutaj jak najdłużej, a tak naprawdę może na stałe. Nie wiemy, co się z nami stanie po zakończeniu remontu ulicy czy nawet za dwa miesiące. Obecnie fundacja an_Arche wynajmuje tę przestrzeń od Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych na niekomercyjnych, preferencyjnych warunkach i dzięki tej decyzji w ogóle Kołorking mógł powstać. Wciąż jednak nasza działalność realizowana jest ze środków własnych fundacji – czyli tak naprawdę z prywatnej kieszeni. Niemalże wszystko odbywa się w Kołorkingu bez pieniędzy – jesteśmy więc beznadziejnymi pasjonatami, ale pewnie nie damy rady długo utrzymywać tej sytuacji. Naszym celem jest przekonanie władz miasta, że mamy dobry, unikalny i potrzebny pomysł kulturalny na Świętym Marcinie, który przysłuży się całemu miastu.

O.S.: To są sprawy formalne, ale mamy nadzieję, że będziemy dalej istnieć, zwłaszcza że słyszę od różnych osób, że jesteśmy dla nich miejscem między domem a pracą. Stąd jest wszędzie blisko!

B.O.: Blisko komunikacyjnych węzłów Poznania, są uczelnie, jest Zamek, niedaleko na Stary Rynek.

R.Z.: To niesamowite jak wiele akcji pojawiło się w tak krótkim czasie. W miarę regularnie pojawia się orkiestra improwizowana, chór męski, Ola robi swoją instalację dyplomową, jest Salon Odsłuchowy, a po każdym salonie jest koncert, były panele dyskusyjne, minifestiwal SMS#2, był Hubert Wińczyk, który dużo dziwnych swoich rzeczy robi, były warsztaty z bitboksu, warsztaty z budowy syntezatorów.

O.S.: To jest nasza koncepcja: nie chcemy brać siana, żeby się spotkać. Jesteśmy otwarci na wszelkie propozycje. Może nie zawsze dysponujemy najlepszym sprzętem albo czasem, ale dokładamy wszelkich starań, aby ciekawe rzeczy się udawały.

R.Z.: Wąskim gardłem liczby zdarzeń jest liczba „hostów”, czyli osób, które są gospodarzami w Kołorkingu – „kontrolują ruch” i grafik prób, pokazują, gdzie co jest i co jak działa, opiekują się wieczornymi akcjami i tym podobne. Oprócz nas „hostami” są Wojtek Krzyżanowski, Janek Skorupa, Robert Gogol, Janek Migdal, ale wciąż szukamy chętnych.

O.S.: Mamy granice, które są nawet dla nas nieprzekraczalne: decybele. Jesteśmy w centrum miasta, więc staramy się, żeby nie przekraczać granicy decybelowej. Fani ostrej muzyki metalowej mogą być rozczarowani.

R.Z.: Możemy ich zaprosić do wersji unplugged. Naszym założeniem jest też swoista kultura słuchania i ekologia głośności prezentowanej muzyki (programowo nie używamy scenicznego nagłośnienia, gramy maksymalnie na poziomie instrumentów akustycznych). Bierzemy pod uwagę fakt, że działamy w centrum miasta, którego nie chcemy zaśmiecać akustycznie.

P.D.: Dla kogo jest to miejsce? Chodzi o to, żeby przychodzili ludzie, którzy mają pomysły, którzy chcą się podzielić doświadczeniem i umiejętnościami, którzy chcą porozmawiać, wymienić opinie o muzyce. Coraz systematyczniej udaje nam się być na miejscu od wtorku do niedzieli między 12–18.

Można do nas pisać na Facebooku albo po prostu do nas zajrzeć.

 

koncert zespołu Kwaśny Deszcz, fot. Agata Dankowska