W tegorocznej edycji Nostalgia Festival najbardziej uderzająca wydawała się przestrzeń. Nie spodziewałbym się, że ponowne słuchanie utworów Krzysztofa Trzcińskiego skłoni mnie do refleksji na temat domu. Piszę te zdania bez cienia ironii. Pamiętam, rzecz jasna, o biografii artysty (bogato udokumentowanej książkowo) i o tym, że Komeda wychował się w Poznaniu. Niemniej dalsza biografia, liczne podróżne, międzynarodowa kariera, niebagatelny wpływ na historię muzyki jazzowej sytuują Komedę raczej w polu skojarzeń z pewnego rodzaju światowością aniżeli z pierwiastkiem lokalnym. Ten drugi – w moim odczuciu – zdominował ostatecznie odbiór koncertu „Komeda Ahead”.
Kluczowe może okazać się tutaj oświetlenie scenerii, w której zaaranżowano wydarzenie. Ciepłe, czerwone światła (czerwony i żółty stanowiły kolorystyczny motyw przewodni Nostalgia Festival 2019) przywodzą na myśl poczucie bezpieczeństwa, gwarantując pewnego rodzaju spokojną, „domową” atmosferę. Dopiero po kilku dobrych minutach, w rozmowie ze współorganizatorką festiwalu zdałem sobie sprawę, że przebywam tuż obok kamienicy, w której Komeda jakiś czas mieszkał. Topografia Poznania – ku mojemu zaskoczeniu – pozostaje zjawiskiem równoległym wobec zabiegów scenograficznych.
W myśleniu o próbie „udomowienia” koncertu utwierdza mnie także zasłuchanie publiczności. Terminu „zasłuchania” używam jako analogii do aktu zaczytania, brawurowo opisywanego przez Tadeusza Sławka w kontekście obrazu Vermeera w eseju „Czytająca list przy otwartym oknie”. Zasłuchanie polegałoby na dobrowolnym porzuceniu autorytarnego spojrzenia na rzecz dialogu. Jeśli zaczytany odgrywa jednocześnie rolę piszącego, to zasłuchany winien być odpowiadającym – i budować tym samym prywatną przestrzeń do rozmowy z wybranymi utworami Komedy.
Na wielu podobnych wydarzeniach można jedynie mniemać o zasłuchaniu innych uczestników. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się nieskomplikowana – ze względu na dość mocne zaciemnienie miejsca przeznaczonego dla publiczności. Podczas występu Oles Brothers Trio sytuacja wyglądała zgoła inaczej – pomieszczenie oświetlono równomiernie, a widoczność pozostawała dobra przez cały czas trwania koncertu. Podział na scenę i widownię wyraźnie się zacierał – i nie chodzi tym razem o metafory, a o pewnego rodzaju doznanie wzrokowe. Zasłuchanie przyjmuje zatem wymiar kolektywny, a każdy zasłuchany zyskuje pewność uczestnictwa w zbiorowym wydarzeniu. W ten sposób wytworzyła się nieco wzniosła, ale nadal „domowa” atmosfera (trafnie oddaje ją materiał filmowy), która ostatecznie współgrała z monumentalnością zabytkowego hallu Muzeum Narodowego w Poznaniu. Wybrzmiewa tu w jakiś sposób charakter muzyki Krzysztofa Komedy – wirtuozerskiej, pełnej powagi, a jednocześnie kontrkulturowej i pociągającej.
Bracia Oleś i Bartosz Pieszka zdecydowali się na nietypowy dobór instrumentarium. W festiwalowym katalogu przeczytać można, iż artyści sięgają po „wibrafon, kontrabas i perkusję, brak zaś […] charakterystycznych barw instrumentów dętych i fortepianu”, ale „bez obaw – to przełożenie ma swój głęboki sens i niepowtarzalny charakter”. Zgadzam się, że zamiana fortepianu na wibrafon wprowadza dodatkowe znaczenia, otwierając nowe konteksty dla utworów Komedy, ale ten zabieg nie budzi we mnie wielu emocji.
Twórczość autora „Astigmatic” doczekała się już nieco bardziej odważnych eksperymentów muzycznych. W katalogu wspomniano chociażby o grupie EABS i jej „nowoczesnym, jazzowo-elektroniczno-hiphopowym feelingu”. Jednakże w kwestii awangardowych aranżacji utworów Komedy pierwszym odniesieniem pozostaje dla mnie album „The Wrong Vampire” zarejestrowany przez kolektyw Baaba w 2012 roku. Chodzi o jazzowo-elektroniczną interpretację ścieżki dźwiękowej do „Nieustraszonych pogromców wampirów” – kultowego filmu Romana Polańskiego z 1967 roku. Płyta „The Wrong Vampire” w bezkompromisowy sposób przenosi wybrane kompozycje w świat prymitywnej, aczkolwiek pięknej elektroniki (niekiedy nawet spod znaku oldschoolowych gier wideo). Niemniej muzyka Oles Brothers Trio jak najbardziej zalicza się do grona niekanonicznych i – co najważniejsze – udanych propozycji.
W trakcie koncertu, który przecież promował poniekąd album „Komeda Ahead”, artyści sięgali raczej do szerzej znanych kompozycji Komedy, takich jak „Kattorna”, „Astigmatic”, „Svantetic” czy „Ballad for Bernt”. Nie podejmuję dyskusji z tym wyborem, ponieważ bogata twórczość Trzcińskiego pozwala na liczne możliwości kombinatoryczne (i większość z nich nie miałaby zapewne problemu, aby się obronić).
Niektóre interpretacje bywają zaskakujące i odkrywcze, a tym samym – ożywcze. Myślę tu na przykład o „Kattornie”, która otwierała koncert. Niezwykłą pracę wykonywał kontrabas (Marcin Oleś) wprowadzający akcenty orientalne – niemal egzotyczne dla muzyki Komedy. W solowych partiach odnajduję wyraźne echo utworów tunezyjskiego artysty Anouara Brahema. Idzie tu przede wszystkim o arabski instrument ud, którego brzmienie Brahem z powodzeniem łączy również z jazzem. Ujawniała się wówczas siła improwizacji Oles Brothers Trio, ponieważ w „Kattornie” zarejestrowanej na „Komeda Ahead” próżno szukać tych inspiracji.
Technika improwizacji wydaje się zatem kluczowa – muzycy doprowadzali ją do perfekcji, a pomiędzy poszczególnymi instrumentami dawało się wyczuć przepełniony emocjami dialog. Utwory Komedy stanowiły niekiedy punkt wyjścia do dalszej konwersacji. Bywały jednakże momenty, kiedy partie improwizacyjne schodziły na dalszy plan – artyści starali się wówczas pozostać jak najbliżej wykonania pierwotnego, oddając tym samym Komedzie należyty szacunek. Myślę tu chociażby o melancholijnej „Ballad for Bernt”. Organizatorzy festiwalu podkreślają związek nostalgii oraz jesieni – minimalistyczne i pełne emocji wykonanie „Ballad for Bernt” może okazać się kwintesencją tych referencji.
Największym zaskoczeniem „Komeda Ahead” pozostaje wspomniane już wykorzystanie wibrafonu zamiast fortepianu. Zabieg z pewnością okazał się udany, pozwalając na odświeżenie poszczególnych utworów. Wibrafon – ze swoim charakterystycznym echem – wprowadza oniryczną aurę i niejednokrotnie potęguje niepokój. Zasłuchując się zatem poszczególnymi kompozycjami, angażowałem się w porywające improwizacje i rzeczywiście odczułem po czasie niepokój, ale już innego rodzaju. Co tak naprawdę (i czy coś w ogóle) zyskuje tutaj dzieło Krzysztofa Komedy?
Z jednej strony – bez cienia wątpliwości – wybrane utwory otrzymują nowy koloryt, a zawarty w nich ładunek emocjonalny zostaje niekiedy niebanalnie przekształcony. Z drugiej, Komeda wydaje się zagrany hiperpoprawnie, niemal bezbłędnie. W trakcie koncertu dostrzegałem autentyczną pasję muzyków, doceniałem kunszt brzmienia, ale nie towarzyszyła mi już nostalgia czy melancholia. Perfekcja sprzyjała w tym wypadku wygładzeniu, które w niebezpieczny sposób prowadzić może do wyjałowienia. Uruchamia się kolejne pytanie: na ile skromne instrumentarium radzi sobie z niektórymi kompozycjami? Myślę tu chociażby o wspomnianej już „Ballad for Bernt”. Wyeliminowanie partii instrumentów dętych pozbawia przecież tego utworu charakterystycznej duszności (zwłaszcza w jego końcowych fragmentach)…
Powyższe uwagi pozostawiam, rzecz jasna, na marginesie. Nie jest tak bowiem, że zadecydowały one o kształcie koncertu; a tym bardziej nie okazał się on w ich wyniku nieudany. Przeciwnie – atmosfera zasłuchania, ciepło czerwonych świateł, doskonałe ogranie przestrzeni i radość improwizowania w efekcie dały wydarzenie wyjątkowe.
Oles Brothers Trio, „Komeda Ahead”
wykonanie: Bartosz Pieszka – wibrafon, Marcin Oleś – kontrabas, Bartłomiej Oleś – perkusja
Nostalgia Festival
Muzeum Narodowe w Poznaniu, 15.11.2019