Archiwum
04.11.2017

Z Giją Beżuaszwili – artystą, muzykiem i współtwórcą Pana Gara – klubokawiarni w Domu Tramwajarza na poznańskich Jeżycach rozmawiały Aga Chlebowska i Marta Chudzik

 

Gija: No nie, proszę was.

Aga, Marta: Ale to normalna praktyka, zawsze dajemy wywiady, fragmenty tekstów do autoryzacji.

Gija: Nie. Tak, jak wam mówię. Po prostu ufam wam.

Gdy zrobiło się ciemno, zostaliśmy sami

To było 20 lat temu, miałem wtedy 21 lat. To był trochę przypadek i nie-przypadek. W 1989 roku grałem w zespole estradowo-folkowym Tulipany. Trafiliśmy na Festiwal Esperanto w Litwie, gdzie zdobyliśmy pierwsze miejsce, mieliśmy repertuar w języku esperanto. Potem zostaliśmy zaproszeni na Światowy Festiwal Esperanto Muzo’89 do Białegostoku i tam również zajęliśmy pierwsze miejsce. Po tym musiałem się zająć nauką, zbliżał się czas wyboru studiów.

Kiedy studiowałem, nastały bardzo trudne, dziwne czasy dla Gruzji: wojna domowa, wojna z Abchazją, wojna z Osetią. Działaliśmy z kuzynem w tym samym klubie na scenie Uniwersytetu Tbilijskiego. Wkrótce jednak nastała straszna bieda, nie było sprzętu, prądu, możliwości zorganizowania koncertu. Ludzie byli wykończeni, nikomu nie chciało się śpiewać i tańczyć. Podjęliśmy wtedy decyzję o wyjeździe: ja i mój kuzyn.

Całym zespołem byłoby ciężko. Wyjechaliśmy najpierw do Turcji. Po powrocie do Gruzji nagraliśmy pierwszą kasetę pod tytułem „Ja czekam na wschód słońca”, były tam piosenki mojego autorstwa i kompozycji. I ten album okazał się hitem.

Mieliśmy dużo pomysłów, ale bardzo mało czasu na nagranie. Czasy były bardzo ciężkie. Kto chciał robić muzykę, przerabiał swoje mieszkanie na studio. Był taki zespół Klub Księżyce, oni właśnie urządzili małe studio, mieliśmy ograniczony czas, więc w ciągu trzech dni i nocy nagraliśmy album, z którym wyjechaliśmy w podróż.

Ludzie podejmowali trudne decyzje życiowe. Chcieliśmy grać, śpiewać. Niestety przyszłość widzieliśmy w czarnych barwach, bez perspektyw. Podjąłem decyzję o wyjeździe, mój kuzyn miał obawy.

Jedyny dostępny nam autobus jechał do Moskwy. Wsiedliśmy do niego. Nie było kolorowo, spotkało nas po drodze wiele kłopotów. Jakimś cudem przez Warszawę trafiliśmy do Krakowa.

Pamiętam, że było zimno. Poszliśmy do centrum i po prostu pod pomnikiem Mickiewicza zaczęliśmy grać. Mieliśmy wielu słuchaczy, ale gdy robiło się ciemno, ludzi było o wiele mniej. I tak zaczęła się nasza historia: zrozumieliśmy, że nie będzie łatwo. Nie znaliśmy ludzi, języka. Zaczęliśmy szukać hostelu, miejsca na nocleg. Poznaliśmy wtedy człowieka, który był muzykiem. Miał na imię Bolek. Zabrał nas do mieszkania na Nowej Hucie i tam ugościł. Wkrótce potem wyjechał i zostawił nam klucze, mieszkaliśmy tam miesiąc. Wszystko toczyło się tak, jakby ktoś nam to zaplanował. Mogliśmy spokojnie poznawać miasto. Polska zrobiła na mnie duże wrażenie. Mówiłem, myślałem: nigdy nie chcę stąd wyjechać. Mój kuzyn często to wspominał, powiedziałem mu: jesteśmy tu, gdzie powinniśmy być.

 

 

Wkrótce poznałem wielu muzyków z Kazimierza, mamy cały czas kontakt, na otwarciu Pana Gara grali muzycy z Kijowa. W Krakowie znalazłem pracę i studiowałem na Wydziale Jazzu. Początki nie były łatwe, ale Kraków okazał się pozytywnie nastawiony i gościnny. Pomogli nam bardzo muzycy i Gruzinka, która miała w Krakowie swoją restaurację. A mój kuzyn wyjechał, zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Zostałem w Polsce sam.

Gdzie są dźwięki muzyki, tam nie ma dla mnie polityki

Mój kuzyn Zaza jest bardzo dobrym przyjacielem Saakaszwilego. Różni nas jednak istotna rzecz: jasne, jesteśmy patriotami, kochamy ojczyznę, ale dla mnie ważna w sztuce jest neutralność. Nie chcę łączyć muzyki z polityką. Jakaś sytuacja polityczna może się przekładać na twój stan duchowy, wewnętrzny, ale dla mnie polityka nie może wpływać na sztukę. Z Zazą tworzyliśmy zespół Zumba – mieliśmy taką śmieszną ideę, marzenie o wyspie Zumba, gdzie wszyscy są szczęśliwi, a my jesteśmy poszukiwaczami tej wyspy.

 

 

W tamtym momencie ta idea łączyła się z aktualną sytuacją polityczną, z dążeniami, walką o lepszą Gruzję. Skończyła się jednak kadencja Saakaszwilego i zakończyła się praca jego kolegów. Wywołuje to we mnie niesmak. A jednak są też rzeczy, które mi się podobają w działaniu Saakaszwilego, które doceniam i myślę, że to ważne, ile sił i pracy włożyło w zmiany w Gruzji pokolenie lat 70. i 80. Musiało ono przełamać tę sowiecką mentalność i przejęło stery – wtedy Gruzja ostatecznie powiedziała, że chce być z Europą, a nie biednym, małym krajem sterowanym przez nie wiadomo kogo.

Gruzja z której wyjechałem, a Ukraina dziś

Tak, to jest podobieństwo. Dostrzegam je. Trzeba jeszcze dużo czasu… Ludzie nie wiedzą, zapomnieli, że mogą chcieć lepszego życia. Wyjechałem między innymi dlatego, że po ukończeniu studiów byłem zobowiązany pójść do wojska, mogłem trafić nawet na pierwszą linię wojny. Wcześniej chciałem walczyć. W końcu jednak podjąłem świadomą decyzję, bo nauczyłem się rozróżniać: czy chodzi tu o patriotyzm, obronę ojczyzny, czy dzieje się tu jakaś polityka.

Poza tym nie jestem człowiekiem, który chce strzelać do innego człowieka.

Gruzja nigdy nie była państwem agresywnym. Gruzinowi wystarczy, że ma rodzinę, przyjaciół i wino, wypije, zaśpiewa. Gruzin chce żyć, nie będzie wchodził na cudzą ziemię. Jeśli jesteś młodym muzykiem, rozpoczynasz życie i musisz odłożyć swój ulubiony instrument, z którego wydobywasz dźwięki, zamiast tego masz wziąć do ręki narzędzie, które służy do zabijania… To był najważniejszy powód.

Gdzie teraz nie jeżdżę, wszędzie widzę wielu pracujących Ukraińców. Myślę, że to akurat i dla Polski, i dla Ukrainy jest super, bo Ukraina nie jest krajem z inną kulturą – to sąsiedzi, podobne języki. Ukraińcy często zgadzają się na ciężkie warunki i chcą uczciwie wykonywać pracę.

Mogę mówić w innym języku, byle na temat

Dzięki mojemu przyjacielowi, muzykowi z Ukrainy, przez pierwsze dwa lata w Polsce lepiej rozumiałem język ukraiński niż polski. Jadąc do Gruzji, często odwiedzałem go lub jego ojca w Ukrainie. On śpiewał po gruzińsku jak Gruzin. Wymienialiśmy się repertuarami, on z zespołem grał folklor gruziński, a my ukraiński. Na brak pracy nie narzekaliśmy, w Polsce jest duże zapotrzebowanie na tego typu repertuar: Polacy mają taką słabość, lubią muzykę gruzińską, romską.

Moja muzyka?

 

 

Łączę w swoim graniu wiele inspiracji, spotykam się z innymi, wspólnie tworzymy, na przykład realizowałem z Polakami projekt o dawnych pieśniach Gruzji, na Festiwalu Muzyki Dawnej w Starym Sączu występowałem w duecie z Mariuszem Koluchem. Tworzyłem też muzykę improwizowaną z kolegą z Chicago, który, co ciekawe, mieszkał w Gruzji, śpiewał bluesa, teraz ma zespół gruziński. Nasz projekt nazywał się Chicago–Kijów Blues Ekspres. Dobrze wspominam bardzo fajny projekt z Magdą Nowakowską z Kielc, która została żoną mojego kuzyna Zazy: muzyka improwizowana, oparta na folklorze gruzińskim z elementami jazzu. A mój projekt Zumba, taki, który mocno czuję, opierał się całkowicie na rocku – połączeniu pieśni, rytmów kaukaskich z mocnym brzmieniem. Wystąpiliśmy z nim dwa razy na Festiwalu Transkaukazja w Warszawie. Występowaliśmy też na żywo w Trójce. Nasz materiał wygrał konkurs Megafon Radia Kraków u Agnieszki Barańskiej. Koncert został nagrany i był mocno promowany. Brałem też udział w festiwalu Dzikie Pola: inspirowała mnie muzyka ukraińska, na tym festiwalu grano muzykę z całego świata: kozacką, romską, pieśni portugalskie…

 

 

Energia nie pozwala mi grać ciągle tych samych rzeczy. Teraz szukam więcej harmonii, gram ballady i utwory taneczne.

Słuchacze w Poznaniu są specyficzni. Ale najbardziej wymagający są krakusy, potrafią gwizdać. Jeśli Kraków przejdziesz, to przejdziesz wszystko – tak się mówi. Zdarzały mi się różne sytuacje, ludzie gwizdali na przykład wtedy, kiedy mieliśmy długie intro. Po prostu chcieli się już bawić. Powiedziałem, że w ogóle nie zagram.

Czasem nie był akceptowany śpiew w języku gruzińskim. Coś w nim publiczności przeszkadzało.

Mam znajomych Gruzinów w Poznaniu, owszem, spotykamy się przy różnych okazjach. Nie poszukuję specjalnie rodaków do rozmowy. Trudno powiedzieć, z czego wynika porozumienie. Czy z tego, że twój rozmówca jest tak jak ty Gruzinem, Polakiem czy Ukraińcem, czy z tego, jakie masz potrzeby. Jeżeli spotkany Gruzin w ogóle nie interesuje się muzyką, to zdarza się, że nie mamy o czym rozmawiać. Wspólny język to niekoniecznie język kraju, z którego pochodzisz.

Są Jeżyce i jest Poznań

Mieszkałem na Łazarzu, teraz mogę porównywać. Odpowiada mi klimat Jeżyc, to dzielnica dla otwartych ludzi, różnych. Fajnie, kiedy mieszkasz w dzielnicy i już poznajesz twarze, ktoś mówi „dzień dobry”. Zaczynasz mieć znajomych ze względu na to, że mieszkacie na jednej dzielni. A czegoś takiego na Łazarzu na przykład nie miałem, nie czułem integracji. Jeżyce są bardzo wegańskie, jest tu dużo studentów, są bardziej otwarte. To mi się podoba.

Ale nie jest też tak, że w Poznaniu czuję się podobnie jak w Krakowie, jak u siebie. Wydaje mi się, że to kwestia czasu, kwestia poznania ludzi. W Krakowie mieszkałem 16 lat, najdłużej. Kiedy kończysz jeden etap w życiu, to nowy etap zawsze przyniesie coś nowego i może przynieść coś ciekawego.

Polska nie okazała się najgorsza

Polska to nie jest kraj, w którym można łatwo i szybko osiągnąć sukces. Tutaj nie da się dorobić. Jeszcze. Niestety.

Ogólnie do tych wszystkich pomysłów, do tych projektów, do tego, co kiedyś miałem w głowie – Polska nie okazała się najgorsza. Ten proces trwa, to nie jest koniec.

Czekam na moment, kiedy wszystko tu, czyli w Panu Garze, gdzie działam wraz z Szymonem – współzałożycielem tego miejsca – będzie ogarnięte. Na przykład ten pokój tutaj nie powstał tak prosto, jest wynikiem ciężkiej pracy mojej i Szymona przez dwie noce. Trzeba było tu wszystko opróżnić, poodkręcać śruby, przygotować. Takich prac jest tutaj milion. I one właśnie zabierają najwięcej czasu.

Ale jest bliżej niż dalej. Możesz zrobić po prostu krok, podłączyć gitarę i zagrać. Nie jesteśmy w fabryce, gdzie trzeba pracować przez osiem godzin dziennie, tutaj w każdej chwili mam dostęp do instrumentu. Bo o to chodzi w Panu Garze: żeby było to miejsce dla ludzi, którzy lubią dobrą muzykę, chcą być częścią społeczności.

Jest wizja, żeby powstało tu studio, by były dostępne instrumenty i trochę sprzętu. Są pomysły, żeby umuzycznić to miejsce i może w tym czasie znajdziemy ekipę do Pana Gara, do działań. Zależy mi, żeby rozwijać to miejsce, by uczyć się go i robić pewne rzeczy, działania po prostu coraz lepiej. Staramy się, żeby w tygodniu było wiele muzycznych wydarzeń.

 

 

Chcemy zapraszać muzyków, robić jam session, gościć ciekawych ludzi, nagrywać tu płyty z muzyką na żywo. Pomysłów nam nie brakuje, brakuje czasu, żeby te pomysły realizować. To miejsce, Dom Tramwajarza, ma potencjał i ze spokojem chcemy planować, działać, a ono nam się odwdzięczy. Inwestujemy wiele sił i pracy.

Czego chciałby Gija?

Żeby ta zima szybko minęła.

 

fot. Robert Ogurkis