Archiwum
27.05.2017

Jednostkowe wydarzenie literackie. Czy warto chodzić na slamy?

Jan Lodziński
Podskórny Poznań

Postanowiłem, zamiast pytać organizatorów lub występujących, posłuchać, jakie wrażenia Pierwsze Ogólnopolskie Mistrzostwa Slamu Poetyckiego w Poznaniu wywarły na publiczności. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z „rzeszami zwolenników”, jak pisał Roman Franczyk dla „Gazety Wyborczej”, z fenomenem, który podbojem weźmie sceny i puby – pewności nie ma. W każdym razie konkursy slamerskie, jako zjawisko społeczne, są godne uwagi z kilku powodów. Po pierwsze, stanowią alternatywę dla spotkań z poezją, do których wszyscy zdążyli przywyknąć, kiedy autor czyta kilka wierszy, mikrofon wędruje z ręki do ręki, następnie znów czyta i na koniec otrzymuje pytania od publiczności. Po drugie, to doskonała okazja do nieskrępowanej rozmowy o tym, co właśnie rozgrywa się przed naszymi oczyma.

– Jak możesz na niego głosować? – wyrywa się z gardła dziewczyny siedzącej za mną. Słucham, jak dwie koleżanki wymieniają się całkowicie przeciwstawnymi opiniami na temat wygłoszonego przed chwilą tekstu. Czasami głosowanie stanowi nierozstrzygalny konflikt między dwoma bardzo dobrymi wierszami (albo dwoma fatalnymi). Maciek, wrocławianin, stały bywalec slamów, posiadający niemal dwuletnie doświadczenie, komplementuje poznańskie mistrzostwa:

– Mieliśmy do czynienia z kilkoma językami: był hiszpański, czeski, angielski. Fantastyczny przedstawiciel Warszawy, Chaos, o dziwo, odpadł w pierwszej rundzie, chociaż miał bardzo dobry tekst, co świadczy o poziomie rywalizacji.

Zapytany, co go pociąga w slamach, odpowiada:

– Chyba najbardziej kwestia pewnego przełamania formy. Nie mamy do czynienia tylko z poezją ani z czystym stand-upem, tutaj jest bardzo dużo czegoś pomiędzy. Oczywiście są utwory, które się rymują, które w jakiś fantastyczny sposób nawiązują do kultury hip-hopowej, mamy też kawałki, które nawiązują do wspaniałych twórców poezji polskiej.

Rzeczywiście, zróżnicowanie jest mocną stroną tego typu wydarzeń, ale czy stwarza warunki, aby uczestniczyły w nich osoby niezwiązane z literaturą?

– Forma jest zdecydowanie otwarta, o czym świadczy obecność Mariana, który właśnie przed chwilką występował w drugiej rundzie. Starszy pan, pod siedemdziesiątkę, miły, w kaszkieciku, przedstawia swoje refleksje na temat życia, codzienności. Wraz z dojrzewaniem, wraz z dorastaniem, ludzie w naturalny sposób się zamykają, wolą czasami nie dzielić swoimi refleksjami, a szkoda, bardzo szkoda, bo można wiele się od nich nauczyć.

Poznań Poetów to festiwal z tradycją, mający już swoich stałych bywalców. Zwracając się do uczestników wydarzenia wygodnie rozłożonych na leżakach, dowiaduję się jednak, że wiele osób przyszło tylko po to, aby obejrzeć slamerów. Dominik z Poznania pierwszy raz przysłuchuje się pojedynkom:

– Przede wszystkim gratuluję ludziom odwagi, że są w stanie wyjść i się otworzyć, bo wydaje mi się, że wiersze to są kwestie dość osobiste i wystąpienie z nimi na scenie wymaga odwagi…

Większość zapytanych przeze mnie ludzi deklaruje, że nie zdołałaby wykrzesać jej na tyle dużo, aby chwycić za mikrofon. Jola, studentka z Poznania, zwraca uwagę, że różnica między czytaniem w domowym zaciszu a uczestniczeniem w slamie jest diametralna:

– Trzeba umiejętnie włączyć element sceniczny i wziąć pod uwagę fakt, że tutaj jest publiczność, wchodzić z nią w interakcję. Osoba występująca musi mieć bigla, smykałkę do mówienia i wiedzieć, jak utrzymać kontakt z ludźmi.

Tomek, poznański aktywista, od roku czynnie i biernie uczestniczy w slamach. W rozmowie precyzyjnie wypunktowuje różnice między mistrzostwami a zwykłymi konkursami.

– Więcej osób mówi z pamięci. To dodatkowa zaleta, gdy ktoś ma tekst opanowany na tyle, że może go mówić z głowy. Na regularnym slamie zwykle wszyscy czytają. Widać biegłość osób, które dziś występują. Powiedziałbym, że wygrywają ci, których teksty są jak najbardziej zrozumiałe i przy tym dobre. Wyłapuję teksty niezłe, ale niezrozumiałe, bo okazują się zbyt gęste albo za szybkie. Chodzi o to, żeby tekst był na ludzką skalę, czyli na miarę naszego ucha. Z perspektywy widza fajne jest, że slam pod względem formalnym ma w sobie coś z teatru, coś z kabaretu, coś z literatury, jest na styku tych dziedzin. Nie powiem, dobra motywacja do napisania czegoś. Kiedy się myśli, że za tydzień występ, to chwyta się swoje wrażenia i sprowadza je do wierszy.

Lelek, również poznaniak, ponieważ jest muzykiem, oceniając występy, przyjmuje szczególną perspektywę:

– Wiersze posiadające pewną wewnętrzną fabułę lepiej się trzymają, emocje są lepiej rozłożone, dramaturgia ma wtedy swoją wewnętrzną logikę.

Sprowokowany pytaniem o różnice między cichym czytaniem a slamem, odpowiada bez wahania:

– To już nie czytanie, to odgrywanie. Treść i sposób wykonania są równorzędne. Slam zaprasza do oceny tego, jak dany twórca wykonuje swoje dzieło. Gdy sobie odtworzę ten tekst w pamięci, nigdy nie poczuję wiersza tak samo. Wydaje mi się, że tutaj odbiór jest zupełnie inny, wytrącają się kompletnie inne wartości. Ja na przykład bardzo się cieszę, że część z tych finalistów starała się odbiec od polityki. Polityka, według mnie, obcina pół wartości. Wiersze polityczne są dla nas warte tylko teraz, ale za dziesięć lat albo na przykład przetłumaczone na hiszpański, nie będą miały żadnej wartości. Chińskie wiersze polityczne też nie będą nas dotykały w takim samym stopniu, jak ludzi żyjących tam, na miejscu.

Odpowiedzi na pytanie o slamera doskonałego, jak można się domyślić, było równie wiele jak słuchaczy. Osobowość. Dykcja. Technika. Humor. Maciej mówi wprost:

– Nie ma przepisu na doskonałego slamera. Slam jest rywalizacją bardzo nieprzewidywalną. Wszystko zależy od tego, jacy będą widzowie, na ile dana osoba jest związana z tekstem, a podkreślmy, że teksty z którymi występują, to tylko i wyłącznie ich własna twórczość.

Gdy po 23:00 opuszczam dziedziniec Masztalarni i idę Mostem Teatralnym, zaczynam dostrzegać, na czym może polegać urok uczestniczenia w slamie. Do pewnego stopnia każda obecna osoba współtworzy wydarzenie, nie tylko głosując, decydując, kto przejdzie dalej, ale nasiąkając atmosferą, wynosząc ją poza miejsce konkursu i zabierając ją do domu. Jeszcze kilka dni po mistrzostwach fragmenty usłyszanych utworów tkwią mi w pamięci. Każde dobre odczytanie to jednostkowe wydarzenie literackie, skutkujące chwilowym olśnieniem, którego nie da się odtworzyć ponowną lekturą w domowym zaciszu. Chyba właśnie dlatego warto chodzić na slamy. Aby wciąż i na nowo zbierać unikalne głosy i wrażenia, nawet jeśli są rzadkie.

fot. Maciej Kaczyński