Pomnik Dziecięcej Radości, odsłonięty 21 marca przed Sceną Wspólną prowadzoną przez Centrum Sztuki Dziecka i Łejery, był dla mnie pretekstem do refleksji nad dzieciństwem i dzisiejszym statusem dzieci w społeczeństwie. Kim są dzieci? Czy dzieci są partnerami dorosłych? Czy Poznań jest przyjazny dzieciom?
Odpowiedzi poszukiwałem u osób, którym tematyka dzieciństwa jest bliska ze względów zawodowych, artystycznych i prywatnych. Rozmawiałem z Agnieszką Krajewską z Centrum Sztuki Dziecka, pomysłodawczynią projektu pomnika, Mają Brzozowską, socjolożką dzieciństwa i Dawidem Strębickim, architektem.
W zeszłym roku na łamach „Czasu Kultury” opisałem proces projektowania pomnika. Skupiłem się na pracy dorosłych z dziećmi. Wtedy też Maja powiedziała mi, że „dorośli są bardzo zachowawczy, trudno im dopuścić do siebie myśl, że coś może się nie udać, albo uważają, że dzieci będą miały wtedy poczucie straty”.
Z niecierpliwością oczekiwałem chwili, gdy pomnik będzie gotowy. Nurtowało mnie pytanie: czy się uda, a jeśli tak, to w jaki sposób może się on przyczyniać do zmiany podejścia do dzieci i dzieciństwa?
Zapytałem o to Maję, która w trakcie projektowania pomnika prowadziła warsztaty dla dzieci dotyczące radości w sztuce (również publicznej).
Maja: Pomnik Dziecięcej Radości pewnie sam w sobie nie jest w stanie zmienić odkładającego się pokoleniami postrzegania dzieci jako kandydatów na przyszłych obywateli, obiekty zabiegów troski i kontroli dorosłych.
Dla mnie osobiście ten projekt jest pięknym przykładem transparentnego procesu działania z dziećmi – i myślę, że transparencja (wiemy, co robimy, po co to robimy, jakie są zasady naszego działania, co ma być jego produktem, jakie mogą być problemy) jest tutaj równie ważna, jak spektakularność efektu. Myślę też, że to jest fajny sygnał dla samych dzieci, iż one też mogą mieć coś do powiedzenia.
Co ten pomnik upamiętnia?
Przy powstaniu pomnika pracowało wielu ludzi, na co zwróciła mi uwagę Maja:
Maja: Myślę, iż w mikroskali naszego poznańskiego podwórka ma szansę pokazać, że można być dzieckiem i mieć świetne pomysły i że przy współpracy wielu osób (bardzo podobał mi się w trakcie odsłonięcia pomnika ten moment podkreślenia, ilu osób potrzeba, żeby coś się udało!) daje się te pomysły zrealizować.
Żeby „coś się udało”, dorośli – wielu dorosłych! – muszą włożyć w pracę z dziećmi sporo wysiłku. Udana współpraca z dziećmi, która nie czyni z nich „kandydatów na obywateli”, ale daje im poczucie sprawstwa, jest wynikiem współdziałania. Agnieszka z Centrum Sztuki Dziecka opowiedziała mi o przenoszeniu pomnika z pracowni do Łejerów. Jej słowa brzmią niczym z powieści przygodowej, co obrazuje, jak wiele osób było zaangażowanych w proces powstawania pomnika.
Agnieszka: Najtrudniejszym zadaniem było wyciągnięcie pomnika z pracowni artysty Siergieja Nikolayewa znajdującej się w Warszawie Wesołej. Cały obiekt ma około 3 metrów wysokości i 3 metrów długości. W przeniesieniu go z pracowni na lawetę pomagało ośmiu mężczyzn. Używali do tego dwóch wózków widłowych. Niestety okazało się, że poważną przeszkodę stanowi rura, która przechodziła wzdłuż całego pomieszczenia i o którą zahaczał jeden z najwyższych płatków… Balansowanie pomnikiem do przodu i do tyłu trwało dwie i pół godziny… Ale udało się! Gdy pomnik wyjechał już na zewnątrz, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Okazało się jednak, że to nie koniec problemów. Wózki widłowe straciły swoją moc podnoszenia dwa centymetry poniżej poziomu lawety… Wszyscy pomocnicy musieli więc wejść na platformę lawety, żeby odrobinę ją przeważyć, i w ten sposób udało się załadować pomnik na samochód, którym ruszył w drogę do Poznania.
Agnieszka: Śnieżnobiały pomnik przemierzał ulice Warszawy. Wyglądał niesamowicie. Najzabawniej prezentował się, stojąc w kolejce przy autostradowych bramkach oraz na stacjach benzynowych. Gdy dotarliśmy do Poznania, było już ciemno. Z lawety pomnik przefrunął za pomocą dźwigu na fundament. Był to niezwykły widok – latający w ciemności majestatyczny biały obiekt! W pobliżu miejsca, gdzie był przygotowany fundament, przejeżdżały samochody z kursantami prawa jazdy, którzy ze zdumieniem przyglądali się temu, co się działo.
Zachowawczość dorosłych, strach, że współpraca z dziećmi nie przyniesie spodziewanego efektu, bierze się chyba z niedocenienia społecznego wymiaru pracy z dziećmi. Mówiąc „społeczny”, mam na myśli długi łańcuch relacji międzyludzkich: od bezpośredniej relacji między dorosłymi i dziećmi po relacje z prawodawcami, urzędnikami, politykami. Maja powiedziała wprost, iż sprawstwo dzieci leży nie w osobowości albo zdolnościach jakiegoś dziecka bądź nauczyciela (którzy często bohatersko walczą o wolność i odpowiedzialność dzieci w klasie szkolnej), lecz w splocie różnych osób:
Maja: Mimo że jestem z tym projektem całym sercem, byłabym bardzo ostrożna z zakładaniem, iż taka akcja pojedyncza jest w stanie wiele zmienić. Aktorów, którzy w kwestii dziecięcego sprawstwa mają coś do powiedzenia, jest więcej niż tylko same dzieci i sprzyjający im dorośli – to władze, to inny mieszkańcy, możliwości strukturalne, klimat polityczny, cała siatka zależności. Nie wiem, może władze obecne na otwarciu też otworzyły sobie w głowie klapkę z napisem „Uwaga, dzieci, warto inwestować!”.
Pomnik ma potencjał mówienia o dziecięcym sprawstwie, bo realnie stoi i pewnie trochę jeszcze postoi, ale też żeby ten potencjał przekuć w szerszą zmianę postrzegania dzieci, potrzeba czegoś więcej. Co więcej, nie tyle chodzi o zupełną zmianę postrzegania dzieci i dzieciństwa, bo są to konstrukty tak wielowymiarowe i złożone, że mieszczą w sobie różne, nawet sprzeczne narracje, ale bardziej o uwypuklenie tej podmiotowej, sprawczej perspektywy, przyjęcie możliwości, że tak też może wyglądać dziecięca obecność w mieście, dziecięce zaangażowanie.
Pomnik zaprasza do zabawy, cieszy oko, jest funkcjonalny (można na nim usiąść, położyć się, dosiadać go niczym konia, chować się za nim i co tylko dusza zapragnie). Agnieszka przypomina, jak Martyna Karolczuk (dziewczynka, której projekt został zrealizowany w postaci pomnika) wyobraża sobie jego funkcje:
Agnieszka: Martyna opowiadała nam, jak wyobraża sobie „atmosferę” wokół pomnika, o tym, że będzie to miejsce, gdzie można pobawić się i odpocząć wspólnie z rodzicami. Chciałaby, żeby dookoła rosła zielona trawa, a środek „kwiatka” mógłby być wyłożony miękkim materiałem, żeby można się było tam położyć.
Zastanawiam się tylko, kiedy takie pomniki staną w centrum miasta, bo oczywiście latem dzieciaki przejmują we władanie Fontannę Wolności na placu Wolności, lecz nikt ich nie pytał o zdanie, do czego mogłaby ta fontanna służyć, jak mogłaby być zbudowana, i chyba najważniejsze: dlaczego warto postawić fontannę w tym miejscu i czy w ogóle warto budować pomniki?
Pomnik Dziecięcej Radości jest efektem udanej współpracy dzieci z dorosłymi, co już zasługuje na uwagę. Ważne jest chyba też to, że jego funkcje, kolor, możliwości, które on daje, mogłyby wprowadzić powiew lekkości w naszpikowane poważnymi pomnikami centrum miasta. Pewnie, powaga jest ważna w życiu, ale dlaczego nie może współistnieć z radością? Z jednej strony dwa krzyże, z drugiej kwiatek. Życie jest zbudowane z takich przeciwieństw. Fizyczna ich materializacja pozwoliłaby nam znaleźć słowa, by o nich opowiadać i spróbować je spleść w przestrzeni tak, że umożliwiłyby ich doświadczanie, a tym samym – oswojenie. Pluralizm doświadczenia, estetycznego, przestrzennego i symbolicznego, być może wzmocni pluralizm międzyludzki. Pomnik jest też pretekstem do socjalizacji. Agnieszka wspomina, że w każdy pierwszy dzień wiosny chciałaby z dzieciakami przemalowywać pomnik. A dla mnie Pomnik Dziecięcej Radości jest udanym przykładem wpisania dzieci w długi łańcuch relacji, które w efekcie tworzą nasze miasto i nas samych.
W projektowaniu udanych prodziecięcych działań może nam dopomóc zestaw kilku podpowiedzi, tak zwany elementarz dzieciństwa dla dorosłych, czyli spis spraw, o których warto rozmawiać i które są ważne dla znalezienia porozumienia między nami, dorosłymi, oraz między dorosłymi i dziećmi. Elementarz skomponowałem z fragmentów wypowiedzi Mai Brzozowskiej, która od lat zajmuje się badawczo dziećmi. Sama jest również mamą dwóch córek.
Elementarz dzieciństwa dla dorosłych według Mai Brzozowskiej (z jednym wtrąceniem Dawida Strębickiego)
O potrzebie rozmowy
O dzieciach należy mówić przede wszystkim dużo i przede wszystkim z zachowaniem – to trudniejsze! – równowagi między podkreślaniem ich sprawczego potencjału i wkładu w rozwijanie kultury i życia społecznego a nieustanną walką o ich bezpieczeństwo i gwarantowanie podstawowych praw. Mówić należy dużo przede wszystkim dlatego, że w natłoku wielkich dyskursów o dorosłych sprawach małe, przyziemne kwestie dziecięce mają tendencję do znikania z pola widzenia i jednoczesnego pojawiania się w krzywym zwierciadle partykularnych interesów.
O znikającym dzieciństwie
Od lat 70. ubiegłego wieku mówi się o znikaniu dzieciństwa – winą obarczając najczęściej media, kulturę konsumpcyjną i zmiany w strukturze rodziny; znikanie dzieciństwa oznacza w dużym skrócie, że za szybko się ono kończy, że za dużo w nim seksualizacji, przemocy, cierpienia, że za mało spokoju, przyrody i miłości. W tak zarysowanym kontekście wiele wysiłku wkłada się w proponowanie kontrnarracji jako antidotów na owo znikanie i o ile niektóre z nich są zasadniczo naiwne (izolowanie dzieci od wpływów kultury konsumpcyjnej czy mediów na przykład), o tyle wątek dziecięcego uprawomocnienia wydaje się dość ważną konsekwencją narracji o znikaniu dzieciństwa.
O partycypacji
Pojęcie dziecięcej partycypacji, nawet w modelu najbardziej klasycznym – hartowskiej drabiny partycypacji – jest zawsze zsynchronizowane z byciem częścią większej wspólnoty. To, że dzieci mogą współdecydować, nie oznacza – choć wielu dorosłych tego się właśnie obawia – postawienia na głowie znanego porządku (aaaaa! pajdokracja!). Współudział to nie jest gra o sumie zerowej, równanie oparte na przekonaniu, że jeśli dzieci zaprosimy do udziału, to sami musimy z niego zrezygnować.
O partnerskiej współpracy dzieci z dorosłymi
Roger Hart nie bez powodu za najbardziej zaawansowaną formę dziecięcej partycypacji uznał partnerską współpracę dzieci z dorosłymi (za co oberwało mu się trochę od aktywistów spod znaku child liberation, widzących w dziecięcej partycypacji przestrzeń niezależności od dorosłych i koniecznej autonomii) – wyszedł bowiem z założenia, że dzieci doświadczą ważności posiadania praw tylko wtedy, kiedy jednocześnie nauczą się szanować prawa innych, i że to współodpowiedzialność jest największą wartością dziecięcego sprawstwa.
O radości
O sprawczości
Prawo dziecka do partycypacji i jego prawo do opieki ze strony dorosłych nie wykluczają się; to nie jest tak, że skoro chcecie wolności, to sobie radźcie same. Co więcej, sprawczość dzieci, świadomość swoich praw, możliwość działania, odwaga zabierania głosu są ważne również jako narzędzia ochrony praw dzieci, kiedy doświadczają one przemocy i nadużyć ze strony dorosłych. Kiedy myślę o dobrym wychowaniu, myślę o wychowywaniu wolnych, samodzielnych, odpowiedzialnych i sprawczych ludzi. A jednocześnie, podobnie jak inne marginalizowane grupy społeczne, potrzebujących wsparcia i opieki ze strony dorosłych. Partycypacja to pretekst do nieustannego ćwiczenia tej sprawczości, wolności i odpowiedzialności – również w postaci porażek, błędów, przykrych konsekwencji.
O braniu dzieci pod uwagę
Przykładów punktowych rozwiązań prodziecięcych – zarówno w Polsce, jak i innych krajach europejskich – jest sporo: od kreatywnych placów zabaw oferujących swobodną eksplorację wyobraźni, poprzez przyjazne dzieciom urzędy, toalety z przewijakami, aż po projekty artystyczne kierowane do dzieci (również projekty partycypacyjne), ale wydaje się, że obok ich ilości ważna jest też ich stałość – żeby nie rozpuściły dziecięcego kapitału społecznego w miliardzie pomniejszych działań, które choć są satysfakcjonujące dla uczestników, nie odciskają głębszego śladu na tym, w jaki sposób funkcjonują nasze miasta, nasze społeczności. Ważne jest więc, żeby działo się dużo i różnorodnie, ale ważne jest też, żeby te działania były w jakiś sposób usieciowione, a przede wszystkim ukorzenione w promowaniu dziecięcych praw i w szerszych strukturach władzy. Co bowiem z tego, że dzieci biorą udział w projektowaniu placu zabaw, skoro i tak ich pomysły nie będą brane pod uwagę?
O wolności i odpowiedzialności
Uznanie sprawczego potencjału dzieci nie jest jednoznaczne z przyzwoleniem na to, żeby robiły, co chcą, bycie zaś dobrze wychowanym bywa niebezpiecznym pudełkiem, które tak naprawdę kamufluje przemoc dorosłych wobec dzieci (ostatecznie to oni określają, jakie są warunki bycia dobrze wychowanym, a nierzadko dobre wychowanie jest wychowaniem na spolegliwego obywatela, który nie podważa systemowego status quo). Podobnie wolność i odpowiedzialność idą w parze – chyba że wolność mylimy z dowolnością.
O długofalowych działaniach
Mimo że uwielbiam działania spontaniczne, oddolne, organiczne z dzieciakami, myślę, że prodziecięcość wykluwa się na mniej pociągających wymiarach, takich jak właśnie kształtowanie polityk lokalnych, opracowywanie budżetów i projektowanie długofalowych działań. Od 1996 roku na całym świecie wprowadzany jest na przykład unicefowski program Child Friendly Cities, kompleksowy model działania prodziecięcych miast; to również przykład dużego działania, długofalowego i nastawionego na rozwijanie dziecięcej sprawczości przy jednoczesnej dbałości o zaspokojenie najważniejszych potrzeb dzieci. Ale nie trzeba aż wielkich programów, wystarczy czasami usprawnienie mechanizmów, które już w jakiś sposób funkcjonują, na przykład wzmocnienie istniejących samorządów uczniowskich czy wspominanych już dziecięcych i młodzieżowych rad (spotykających się regularnie i traktowanych poważnie). Takie rady, faktyczny udział najmłodszych w budżecie miejskim (a jeśli nie ich samych, bo ostatecznie prawo do niepartycypowania jest równie ważne w dziecięcym zaangażowaniu, jak wspieranie chęci działania, to ich reprezentantów), dostępna oferta kulturalna (np. dofinansowanie domów kultury) – to są realne działania prodziecięce, a przez to, że tak mocno wplecione w funkcjonowanie systemu – o tyleż trudniejsze od warsztatów graffiti (nie umniejszając roli warsztatów graffiti oczywiście). Wiele zależy, mówiąc inaczej, od tego, co się dzieje na poziomie podejmowania długofalowych decyzji, a nie wyłącznie pojedynczych działań, które często są efektem entuzjazmu i zaangażowania konkretnych ludzi czy grup ludzi chcących działać z dziećmi i dla dzieci, a nie stałym elementem polityki miasta.
Jak to mówił Janusz Korczak, dzieci nie tyle potrzebują miłości, ile szacunku, który należy się innym nie tylko dlatego, że ich lubimy.