„Rookie” to sportowe określenie osoby początkującej w profesjonalnej karierze, świeżej, pełnej entuzjazmu i zaangażowania. Artbooki są rookie, co do tego nie ma (być) wątpliwości, choćby przez samo historyczne wywodzenie z jawnego sprzeciwu wobec oficjalnych instytucji: sieci galerii na Zachodzie czy organu cenzury na Wschodzie; obecnie artbooki to anty-e-booki. Także poznański, międzynarodowy, grudniowy festiwal jest rookie jako wynik kilkumiesięcznego zaledwie projektu, jako kolejny początek w nieustannie inicjującej odrodzenia, nadchodzenia, ataki artbookowego szału niszy świata sztuki – po wieku XIX, hippisowsko-anarchistycznych latach 60. (czasopismo „Fuck You: A Magazine of the Arts”), latach 70. (czasopismo „Art-Rite”) i przełomach kolejnych, które za pomocą skype’owego połączenia referował z ekranu David Senior podczas wykładu „Jakieś miejsca: wprowadzenie do historii publikacji artystycznych”.
Ale na samej nazwie poznańskiego festiwalu sportowe odniesienia się nie kończą. Wystawa książek i obiektów okołoksiążkowych (dwu)taktownie sparafrazowała amerykańskie określenie z ligi koszykówki NBA – MVP (most valuable player) i przybrała nazwę „Most Valuable Publishers” – najwartościowsi wydawcy zebrali się w wystawowej celi w celu pojedynkowania w dwójki. Zgodnie z przywoływanym kontekstem sala wystawowa skomponowana została na wzór boiska do koszykówki. Zestawiani autorzy rywalizują zatem o uwagę po dwóch (białej i czarnej) stronach stolika w jednej, wspólnej im (choć antagonistycznie realizowanej) kategorii: działania społeczne a własna tożsamość (Aleš Čermak vs. Christophe Boutin), badanie materii medium (Rick Myers vs. Josh Smith), kolektywność (kolektyw TTC vs. kolektyw Slav and Tatars), uwiecznianie szczegółu codzienności a pasożytnictwo, postmodernistyczne przeróbki istniejących dzieł (Tadej Pogačar vs. Brian Kennon) i artystyczny narcyzm (Maurizio Cattelan vs. Cezary Bodzianowski). Na krańcach sali książkowo-sztuczny mecz ocenia dwóch sędziów osobnych, nieprzystających do dychotomicznie zarysowanych podziałów: Paulina Ołowska (silna reprezentantka zarówno Polaków, jak i kobiet) oraz David Horvitz. Kto dostanie kosza, kto kosza zdobędzie – oto jest pytanie. Honza Zamojski, kurator wystawy, odpowiedziałby na nie zapewne w kategoriach ekonomicznych – wygrywa ten, kto odczaruje kumoterski hermetyzm tej sztuki, kto przyciągnie najwięcej publiczności, odbiorców, a co za tym idzie: najwięcej gotówki. To właśnie przede wszystkim dla pieniędzy (na kolejną książkę) stworzył Zamojski swoje wydawnictwo (Morava – organizator festiwalu wraz z Galerią Miejską Arsenał) i w podobny sposób skomponował festiwalowy układ, który, zgodnie z kolejnością wchodzenia i wielkością pomieszczeń, dzieli się na trzy części: targi wydawców, wystawę artbooków i salę wykładową. Stąd postulowane założenia programowe festiwalu, ogłoszone przez kuratora podczas dyskusji „Cześć czarnej sztuce” prowadzonej przez Daniela Muzyczuka, sprowadzające się do hasła: kasa, obiekt, refleksja teoretyczna. Tak manifestacyjna deklaracja zdaje się nie mniej ważka niż formalne eksperymentowanie z materialnością – sztuka to także sztuka zarabiania i bez tej umiejętności książki (zwłaszcza artystyczno-niszowe) nie miałyby racji bytu. Obszar marketingowego potencjału, jego braku, zasad finansowania i dystrybucji przeważał w teoretycznej refleksji – może to zatem odzwierciedlenie aktualnego stanu wiecznie rookie sztuki.
Sportowe asocjacje jednak wskazują również na kwestię (co najmniej) równie istotną, związaną z pomijanym aspektem formalnej charakterystyki artbooków – chodzi o ich ciało, ciało fizyczne, materialne, konkretne, dotykalne, wyrażane bezpośrednio w tytułach książek na targach – „Ciało filmu” Marty Kosińskiej, „Wizjonerzy ciała” Wojciecha Klimczyka czy w teoretycznych książkach o tańcu. Czytańcowanie artbooka w sposób znakomity, zgodnie z postulatem korespondencji sztuk zespala cechy znamienne dla kilku artystycznych dziedzin: literatury (tekst – znaki konwencjonalne), malarstwa (wizualność), rzeźby (wypukłość, dotykalność), architektury (kompozycja przestrzenna), muzyki (dźwięk – rejestracje okołoksiążkowe jak u Pauliny Ołowskiej) i filmu (następowanie po sobie obrazów, choćby we flipbooku, czyli książce z kadrów mistyfikacji filmowej Davida Horvitza). Jednocześnie w ramach autonomii sztuk artbook w sposób maksymalny wyzyskuje materię medium książkowego poprzez wyginanie papieru (eksperymenty Ricka Myersa – na przykład odcisk szczęki po ugryzieniu kartki papieru), mistyfikowanie albumów obrazów (jak w albumach Josha Smitha, w których większość obrazów istnieje wyłącznie na kartkach poprzez komputerową obróbkę tych realnie istniejących, czy w twórczości Briana Kennona, który do istniejących albumów dokłada elementy zaburzające ich spójność, na przykład obrazki pornograficzne), umieszczanie przestrzeni wystawy i odbiorcy w ramach książki (pomalowanie na czarno jednej ze ścian dworca w Pradze przez Aleša Čermaka jako element działań performatywnych w przestrzeni miejskiej; albumy z targów z fotografiami obrazów z wystaw z przyglądającymi się im zwiedzającymi i przestrzenią muzeum), książkowej metarefleksji o specyfice artbooków (antologia twórczości zinowej kolektywu TTC). W kategoriach wyłącznie estetycznych tak sproblematyzowana twórczość stanowiłaby rodzaj ładnie wyglądającej, ewentualnie dobrze zaprojektowanej książki, swoisty odpowiednik książki artystycznej bądź porządnie redagowanej serii wydawniczej. W tym miejscu istotna zdaje się jednak kwestia nachalnie pomijana w wykładach i dyskusjach – wielowarstwowość tworzonego przez tak hybrydyczno-autonomiczny twór sensu, konieczność odmiennego, interdyscyplinarnego, totalnego podejścia do sztuki, manifestowana w teoretycznych refleksjach Zenona Fajfera o liberaturze. Wówczas artbook wyzwoliłby się z osaczających kategorii estetyczno-finansowych ku prawdziwie książkowym (zarówno w tradycyjnym, jak i fizycznym rozumieniu) – intymnej, sensorycznej styczności z lekturą w złożonym procesie interpretacji, w myślowym kalos kagathos – zestawianiu sensów wymiaru tekstowego, wizualnego, typograficznego, brzmieniowego i materialnego we wzajemnych współzależnościach. Ów proces sensodociekający z racji charakteru sztuki musiałby być rookie. Ale może to kolejne kroki, może wraz z uświadomieniem sobie możliwości poznawczych inicjowanego na nowo medium pojawią się rozmowy o statusie (a nie stanie) tej sztuki, może do dyskusji poza kuratorami, historykami sztuki i designerami zaproszeni zostaną także pisarze, liberaci, literaturoznawcy, a wielowymiarowym czytańcom nie będzie końca. Przy tym i grono odbiorców powiększy się o tych kilku literaturomaniackich zwolenników książkizmu, czytaczy awangardowych książek, współczesnych białych kruków.