Nr 26/2022 Na teraz

Zapach matki

Mateusz Żebrowski
Film

Kiedy oglądanie filmów staje się profesją, nie wszystkie produkcje odbiera się z ochotą i przyjemnością, a na niejednym z seansów fotel wydaje się mniej wygodny niż powinien (i to nawet podczas projekcji bardzo dobrych filmów). Rzadko trafiają się obrazy, które pozwalają zapomnieć o sali kinowej i w pełni zjednoczyć się z tym, co dzieje się na ekranie. Ale raz na jakiś czas pojawia się dzieło pokroju „Pięciu diabłów”, zabierające widza w magiczny, pełen egzystencjalnego lęku świat instynktownych doznań.

Léa Mysius nakręciła sensualną historię, która wywołała we mnie kaskadę uczuć – taką, że dopiero po dłuższej chwili od wyjścia z kina potrafiłem zastanowić się nad tym, czego doświadczyłem. Uwierzcie, dla osoby piszącej o filmie, niejako z przymusu dystansującej się wobec obrazu (pracę intelektualną najczęściej trzeba wykonywać już podczas oglądania), takie niemal dziecięce oszołomienie po seansie jest czymś niezwykle cennym.

Mysius w swoim drugim pełnym metrażu po raz kolejny wykreowała niezwykle zmysłową rzeczywistość. W zdecydowanie mniej udanej, debiutanckiej „Avie” główna bohaterka, trzynastoletnia dziewczynka, zdruzgotana informacją o tym, że wkrótce straci wzrok, próbuje łapczywie napatrzeć się na świat. Choć „Avę” można oskarżać o male gaze (film opowiada o utracie wzroku, a mimo tego kamera częściej niż na otaczającej rzeczywistości skupia się na ciele młodej dziewczyny), to niewątpliwie już w niej Mysius udowodniła, że potrafi operować nastrojem i kreować subtelności w opisywaniu relacji. Tę umiejętność reżyserka z niezwykłą wirtuozerią wykorzystuje w „Pięciu diabłach”.

Pewnie każdemu z nas zdarzyło się to proustowskie doświadczenie, że poczuł jakiś zapach, który wywołał lawinę wspomnień i przywołał sceny z dawnego, wydawałoby się, pogrzebanego w odmętach pamięci życia. Mysius rozszerza tę zmysłową zdolność ludzkiego umysłu i opowiada o mieszankach woni, przywołujących nie tylko osobiste doznania, ale również międzypokoleniowe historie. Wąchając, można odkryć prawdę o sobie i swoich najbliższych – dosłownie przenieść się w czasie i przestrzeni. Przezroczem, przez które patrzymy na filmową opowieść, są oczy (a może przede wszystkich nos) około dziesięcioletniej Vicky Soler, uważnie przyglądającej się rodzicom i nasilającym się pomiędzy nimi nieporozumieniom. Vicky ma niezwykły dar – potrafi za pomocą węchu zrekonstruować przeszłość przedmiotów. Dziewczynka dostrzega w zapachach harmonię i dysonanse. Jeden z tych ostatnich wyczuwa w Joanne, swojej matce (w tej roli świetna Adéle Exarchopoulos, znana z „Życia Adeli”). Wewnętrzny konflikt dorosłej bohaterki ujawni się w pełni, kiedy w domu Solerów pojawi się Julia, szwagierka Joanne.

mat. prasowe Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

„Pięć diabłów” jest kolejnym z filmów – obok „Małej mamy” Céline Sciammy, „Fabelmanów” Stevena Spielberga i „Córki” Maggie Gyllenhaal – pokazywanych w polskich kinach w 2022 roku, który skupia się na niełatwych aspektach relacji matki i dziecka. Twórcy w ostatnim czasie chętnie zdejmują macierzyństwo z piedestału, aby móc pokazać je przez pryzmat niezredukowanego, pełnokrwistego człowieczeństwa. „Matka też człowiek” – zdają się mówić reżyserki i reżyser. Chciałoby się rzec: oczywista prawda. Czy aby na pewno? Kultura od lat kanonizuje kobiety-matki, jednocześnie wywierając na nich presję. Z jednej strony matka musi kochać bezwarunkowo, poświęcać się z uśmiechem na twarzy, sprzątać, gotować, prać. Z drugiej strony matka bywa dla dziecka całym światem – tak jest w przypadku Vicky. Dziewczynka spędza z Joanne cały dzień – pomaga jej w pracy (Joanne prowadzi miejscowy basen); czeka na nią, kiedy ta hartuje ciało, pływając w lodowatym jeziorze; aż wreszcie zasypia w jej ramionach, wczepiona kurczowo w matczyne ciało tak, jakby obie wciąż były jednym organizmem. Vicky wyczuwa, że Joanne nie jest zadowolona ze swojego życia. Dziecko wyraźnie boi się, że to ono unieszczęśliwia matkę.

Francuski obraz, choć z pewnością nie jest filmem dla najmłodszych, to jednak może post factum dać odrobinę ulgi tym, którzy jako kilkulatkowie czuli się odrzuceni przez rodziców. Mysius z wielką czułością w stosunku do bohaterów (i widzów) mówi, że niezależnie od wyboistych życiowych dróg, rodzic kocha. Niekiedy ułomnie, szarpiąc się przy tym z samym sobą, ale jednak kocha. Reżyserka z wyczuciem opowiada o lęku przed nieistnieniem. Czy jeśli matka i ojciec nic do siebie nie czują lub, co gorsza, nigdy nie darzyli się płomiennym uczuciem, a wręcz tęsknili za kimś innym z przeszłości, to czy ja w ogóle powinienem/powinnam się urodzić? „Pięć diabłów” jest więc egzystencjalną opowieścią o akceptacji swojego „być”, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach się poczęliśmy.

Dzieło Mysius to również film o fatum łączącym losy piątki bohaterów (do czwórki wcześniej wymienionych należy dodać przyjaciółkę Joanne, Nadine). Pięć zranionych subiektywności, pięć samotnych dusz, pięć zapachów, które zmieszane ze sobą, mogą przyprawić o zawrót głowy. W tej historii nie ma moralnych zwycięzców, są jedynie osoby poszukujące szczęścia, spokoju i miłości, o co niezwykle trudno, skoro pewne tragedie w sposób nieodwracalny już się wydarzyły.

„Pięć diabłów”, choć największy nacisk kładzie na węch, to jednak można uznać je za dzieło multisensoryczne. Duży udział ma w tym muzyka. Z jednej strony przez produkcję prowadzi nas rytmiczna, amelodyczna, perkusyjna, niemal dotykająca ciał widzów ścieżka dźwiękowa Florencii di Concilio. Z drugiej zaś sercem filmu są konkretne piosenki, będące synonimem zapachów, bo podobnie jak one, potrafią odsyłać do wspomnień. Emocjonalnym centrum obrazu jest „Total Eclipse of the Heart” Bonnie Tyler. Utwór śpiewany przez Joanne i Julie podczas karaoke burzy stawiane przez lata mury i odsłania prawdziwe uczucia. Bohaterowie odkrywają się przed widzami również w takt „It Should Have Been Me” Yvonne Fair czy „Cuatro Vientos” Danit.

Drugi pełny metraż francuskiej reżyserki to film, który najpierw się ogląda, wącha, słyszy, dotyka, a dopiero później rozumie. Mysius znalazła klucz do pozaintelektualnej części nas, do najgłębszych pokładów jestestwa, do „bycia” w czystej postaci… a może po prostu do odsłonięcia dziecka w dorosłym. To wielka sztuka, bo stąd droga do katharsis jest już krótka.

 

„Pięć diabłów”
reż. Léa Mysius
premiera: 2.12.2022