Nr 7/2023 Na teraz

Wierny sobie, zdrajca płci

Piotr Dobrowolski
Społeczeństwo Teatr

Warunkowana ideologicznie polaryzacja społeczna, której wizja od lat promowana jest przez politycznych graczy różnych opcji służąc partykularnym interesom ich stronnictw, dzisiaj okazuje się faktem. Wacław Panek, autor podręcznika do wiedzy o kulturze dla szkół ponadgimnazjalnych, podpierając się cytatami z „Gazety Warszawskiej”, tygodnika „W Sieci” i z wypowiedzi Jana Pawła II, wprost – na kartach adresowanej do uczniów publikacji – stwierdza: „trwa wojna kulturowa”. Promując prawicową perspektywę widzenia świata, pozwolił sobie nawet na jednoznaczne wskazanie źródła sugerowanych przez siebie wypaczeń, którym – zapewne jako uczestnik tej wojny – zdecydowanie się przeciwstawia:

Nihilizm próbuje zwalczyć kulturę wartości. Zaś walka z prawami biologii i prawem naturalnym – została nazwana „oznaką nowoczesności”. Czyżby Europa (bo na innych kontynentach tego nie zauważamy) chciała postawić świat na głowie?

(W. Panek, Wiedza o kulturze. Podręcznik dla szkół ponadgimnazjalnych, Wołomin 2019, s. 127)

Panek nie pisze wprawdzie, że skłonność polskiej prawicy do akceptowania patriarchalnej przemocy i manifestowana przez przedstawicieli tej opcji homofobia czy transfobia wiążą się z uznawaną przez niego wizją prawa naturalnego. Nie wspomina też, że argument dotyczący „naturalnego” biegu zdarzeń niejednokrotnie służy sprzeciwianiu się badaniom prenatalnym i przyczynia się do rozprzestrzeniania się infekcji, którym dzisiaj umiemy zapobiegać za pomocą szczepionek. Rozsądek, którego przebłyski skłaniają go być może do przemilczeń w tych obszarach, zawodzi jednak w innym. Temat płci kulturowej działa na osoby podzielające wyznawany przez niego światopogląd jak płachta na byka. Znakiem zaświadczającym o dążeniu Europy do „postawienia świata na głowie” ma być – dyskursywnie skonstruowana przez prawicę, rzekomo postmarksistowska i pokomunistyczna – „ideologia »gender«”. Złożenie to jest manipulacją, która deprecjonuje wskazane w nim pojęcie; sugeruje, że jest ono fantazją warunkowaną przez fałszywą świadomość i celowo poniża tych, którzy określają się przez jego pryzmat. Pierwotny efekt tej postprawdy to przyzwolenie na mowę nienawiści wobec osób nieheteronormatywnych i niebinarnych; kolejny – nieodległy, o czym boleśnie możemy przekonać się na każdym kroku – to przejawy dyskryminacji, agresja i przemoc fizyczna kierowana przeciwko nim. Skuteczność retoryki nienawiści motywowanej przez tożsamość płciową i orientację seksualną, której nie unikają nawet najważniejsi polscy politycy, nie jest uwzględniana w policyjnych statystykach. Opisują ją za to badania prowadzone przez organizacje pozarządowe. Odnotowują one rosnące poczucie zagrożenia osób LGBTQ+ a także związek wzrostu liczby samobójstw wśród nieletnich z aktami nietolerancji wobec mniejszości seksualnych i płciowych (zależności tej dotyka spektakl „Spartakus” w reżyserii Jakuba Skrzywanka zrealizowany w Teatrze Współczesnym w Szczecinie).

Podejmowane zgodnie z politycznym zamówieniem działania i wypowiedzi, których celem jest piętnowanie osób nieodpowiadających prawicowej wizji porządku, skutecznie przyczyniły się do podziału mieszkańców i mieszkanek kraju, a równocześnie skonsolidowały polską prawicę i Kościoł. W obliczu – wykorzystywanej przez polityków, media, duchownych, a nawet najwyższych hierarchów katolickich – retoryki opartej na kłamstwach, pomówieniach i niechęci artyści, którzy nie odżegnują się od odpowiedzialności społecznej, zabierają głos w imieniu osób dehumanizowanych oraz pozbawianych szacunku i praw. Zdarza się, że realizowana przez nich twórczość staje się narzędziem sprzeciwu wobec poglądów, które w czerwcu 2020 roku, podczas trwającej wówczas kampanii prezydenckiej, w skrajnie nieodpowiedzialnym stwierdzeniu dotyczącym osób LGBT, wyraził Andrzej Duda: „Próbuje się nam proszę państwa wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. Jedną z możliwych reakcji artystów na te słowa prezydenta jest nieuleganie presji autocenzurowania własnej twórczości, w której pojawiają się obiektywnie kreowane postaci homoseksualne, niebinarne czy transpłciowe (a także inne, reprezentowane przez znak +) – obecne w niej nie ze względu na swoją orientację czy tożsamość, co może bezwiednie przyczyniać się do pogłębiania istniejących rozdźwięków i podziałów przez egzotyzację i stereotypizację, a jako pełnoprawne bohaterki i bohaterowie prezentowanych opowieści.

Twórcy i twórczynie filmów, seriali, literatury, a nawet muzyki czy sztuk wizualnych mogą uświadamiać opinii publicznej, jak powszechna jest obecność osób fałszywie określanych mianem „ideologii” w społeczeństwie polskim, normalizując tak jego wewnętrzną różnorodność. Na tle innych środków artystycznej komunikacji rola teatru wydaje się w tym zakresie szczególna – o ile bowiem i on stwarza potencjalne przestrzenie równości pomiędzy osobami o różnej identyfikacji seksualnej i płciowej, posiada specyficzny potencjał, pozwalający mu funkcjonować jako agora dla różnorodnych manifestów i ideowych manifestacji. Środowisko teatralne zaś – co bezwiednie potwierdza format twórczyń i twórców odznaczonych z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru przez ministra Glińskiego Medalami „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, których lista niemal wyczerpała spójne światopoglądowo grono sprzyjające prawicy – nie godzi się na antyoświeceniową, narodowo-katolicką, homofobiczną narrację. Niezgoda na dyskryminację, marginalizację czy podporządkowywanie jednych grup przez inne, a także sprzeciw wobec pozbawiania pewnych osób praw i możliwości mówienia własnym głosem w swoim imieniu najwyraźniej – spośród wszystkich twórczyń i twórców teatru polskiego – wybrzmiewa w praktyce artystycznej dramaturżki Jolanty Janiczak i reżysera Wiktora Rubina. Duet ten wielokrotnie inicjował dyskusje podważające prawomocną wersję narracji historycznej, co pozwalało na jej rozszczelnienie i uwieloznacznienie („Caryca Katarzyna”, „Hrabina Batory”, „Joanna Szalona; Królowa”). Wskazując przekłamania utrwalone w zastanych zwyczajach, podejmował temat praw kobiet („I tak nikt mi nie uwierzy”, „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy”), upominał się o osoby nieheteronormatywne („O mężnym Pietrku i sierotce Marysi”), borykające się z kryzysem ekonomicznym („Detroit. Historia ręki”) czy kryzysem bezdomności („Obywatelka Kane”) oraz podlegające hierarchicznej dominacji („Mrowisko: z życia dobrej służącej”). W teatrze Janiczak i Rubina postaci i zdarzenia historyczne stanowią punkt wyjścia, który w swojej pracy artyści ci niezwykle sprawnie łączą ze współczesnością w synchronicznym „teraz”, ukazując uniwersalne mechanizmy rozproszonej, często niejawnej władzy. Ich najnowszy spektakl opowiada dramatyczną historię transpłciowego mężczyzny, której fabułę napisało życie.

Zrealizowany w Teatrze Nowym w Łodzi „Dobrze ułożony młodzieniec” inspirowany jest losem realnej postaci – mieszkającego w tym mieście przed wiekiem Eugeniusza Steinbarta, urodzonego jako Eugenia. W roku 1934 prasa pisała o nim po raz pierwszy, sugerując, że jest kobietą w męskim przebraniu, która podjęła próbę samobójczą skacząc z okna kamienicy przy ulicy Nawrot 64. Steinbart przeżył upadek, a kolejna, znacznie obszerniejsza fala informacji na jego temat pojawiła się w mediach na początku 1939 roku, kiedy został skazany na osiem miesięcy pozbawienia wolności za przywłaszczenie cudzej tożsamości oraz bezprawną zmianę stanu cywilnego poślubionej przez siebie Elżbiety Zaleśnej. Mieszkanki i mieszkańcy Łodzi z wypiekami na twarzach interesowali się nienormatywnym małżeństwem, którego „sława” obiegła cały kraj. Powstających przy okazji procesu i wyroku sądowego, pisanych w sensacyjnym tonie artykułów, które celowo potęgowały wrażenie obyczajowego skandalu, nie można traktować dzisiaj jako obiektywnego źródła informacji. Spektakl Janiczak i Rubina jest hipotetyczną rekonstrukcją zdarzeń, sytuacji i relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami historycznego dramatu, tworzoną z perspektywy współczesności i wykorzystującej obiektywną wiedzę na temat osób transpłciowych. Zastosowanie charakterystycznej dla twórców „Sprawy Gorgonowej” formuły dochodzenia, pozwala im na krytyczne wykorzystanie informacji publikowanych na łamach „Dziennika Łódzkiego” czy „Ilustrowanej Republiki”, a także odniesienie się do danych urzędowych i realiów historycznych. Na tym szkielecie rozciągnięta zostaje, alternatywna wobec utrwalonej narracji, opowieść o losach Eugeniusza, jego żony i córki. Osadzona w latach trzydziestych ubiegłego wieku historia daje szansę na zobrazowanie powszechnego – również w czasach współczesnych – niezrozumienia, nieakceptacji i odrzucenia doświadczanego przez osoby, których płeć biologiczna nie zgadza się z płcią psychiczną. Mam wrażenie, że wszystkie przedstawione sytuacje, zachowania i reakcje (ukazujące szykany, ale też zrozumienie i miłość), choć ujęte w historyczny kostium i historyczną ramę, mogłyby wydarzyć się także dzisiaj. Tyleż ciekawym, co niepokojącym może wydać się fakt, że Steinbart, prześladowany za rządów sanacji i w czasie komunizmu, względny spokój osiągnął jedynie podczas okupacji. Czy jego przyjaźń ze stacjonującym w Łodzi niemieckim żołnierzem jest dwuznaczną sugestią przyszłego „lewackiego” nachylenia Europy, czy raczej kolejnym sygnałem przeciwko jednoznacznemu postrzeganiu form, etykiet, symboli i mundurów?

fot. HaWa | materiały Teatru Nowego w Łodzi

Spektakl rozpoczyna oskarżenie, formułowane przez Prokuratora (Michał Kruk). Stawia on zarzuty, uparcie odnosząc się do Eugeniusza jak do kobiety i nazywając go martwym imieniem. Za każdym bodaj razem błędy te koryguje Adwokat (Paweł Kos). Inicjuje on, dopełnianą przez kolejne postaci, listę materialnych pamiątek, stanowiących – nie dość specyficzne, a nawet ulotne – dowody na realne istnienie bohatera spektaklu, którego inne ślady zamazała historia: niedopałek w szklance, dwa kilogramy krówek, pozostawione długi czy śpiewaną na ulicach Łodzi balladę. Osoby tworzące ten repertuar często dodają coś od siebie, w kilku słowach sugestywnie kreśląc krajobraz niepowtarzalnej, jednostkowej pamięci. Jak żona Eugeniusza, Czesława Zaleśna (Paulina Walendziak), która stwierdza: „Została mi po nim brzytwa, i nawyk chodzenia na skróty”. Spektakl jest zatem próbą rekonstrukcji i negocjacji pamięci, która zdolna jest materializować minione byty, ukazując je na scenie (to właściwość charakteryzująca teatr od samych początków jego istnienia). Jest również opowieścią na temat schematów, które wpływają na postrzeganie otaczającego nas świata, dopasowując formy ludzkich istnień do zastanych norm. Jest także opowieścią o ciele, które może stać się więzieniem, ale może także, jak zauważa Adwokat, „przekształcać przyszłość”. Jednostkowe rewolucje dają nadzieję na zmianę społeczną prowadzącą ku lepszemu światu.

„Dobrze ułożony młodzieniec” przekracza granice wirtualności, która warunkowała wiele wcześniejszych spektakli Janiczak i Rubina, mających charakter konstruktywnej i twórczej historycznej spekulacji. To spektakl historyczny, a równocześnie osadzony we współczesnych realiach. Korzysta z lokalnych odniesień, wskazując – rozpoznawane przez miejską publiczność – konkretne adresy i miejsca, w których rozgrywały się zdarzenia z udziałem Steinbarta. Dużo istotniejsza w kontekście urealnienia okazuje się jednak decyzja obsadowa. Tytułową rolę na scenie Teatru Nowego zagrał gościnnie nieprofesjonalny aktor Edmund Krempiński. Chociaż udział w spektaklu Rubina to jego sceniczny debiut, nie tylko nie ustępuje on partnerującym mu zawodowym aktorkom i aktorom, ale za sprawą mocnej, wyrazistej, bezkompromisowej kreacji staje się jednym z najmocniejszych atutów tego ważnego przedstawienia. Obecność Krempińskiego, aktora po tranzycji, nie pozostawia publiczności złudzeń na temat identyfikacji płciowej, której nie można ograniczać pryzmatem przyrodzonych cech biologicznych. W jednej z pierwszych scen, przebierając się w męski strój, aktor prezentuje swoje nagie ciało. Akt ten ma siłę manifestu i pozbawia publiczność wszelkich wątpliwości – przez lata, kiedy wyglądało inaczej, ciało to było jego więzieniem. Nagość osoby transseksualnej może zaskakiwać część widzów. Nieco głupio mi się przyznać, ale w trakcie spektaklu nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi, a dopiero stworzony na gorąco komentarz Joanny Krakowskiej zasugerował mi, jakie znaczenie może mieć ten gest publicznego obnażenia. Chociaż nie mam pewności, czy – jak sugeruje autorka – rozbraja on niezdrową ciekawość, jestem przekonany, że to manifestacja wolności, która należy się szczególnie tym, którzy uważają ją za skandal.

Teatralna opowieść łączy elementy narracji i prezentacji, ukazując potencjalną wieloznaczność postrzegania losu i doświadczeń bohatera przedstawienia. Jego relacje z narzeczoną (Karolina Bednarek), a zwłaszcza z żoną dowodzą, że nie tylko miłość, ale też erotyczna fascynacja i fizyczne spełnienie nie muszą być ograniczane przez biologiczną płeć. Bez fałszywej pruderii, momentami nawet całkiem dosadnie, Czesława wspomina seksualne zbliżenia z Eugeniuszem, a w rękach postaci pojawia się wówczas sztuczny penis (w dwudziestoleciu międzywojennym takie protezy produkowano właśnie w Łodzi). Podczas teatralnego dochodzenia na modłę sądową po stronie Steinbarta jednoznacznie staje także jego córka Elżbieta (Halszka Lehman). Choć w planie realistycznym w czasie łódzkiego procesu pierwowzór tej postaci miał bodaj dwa lata, projekcja sceniczna pozwala jej obiektywnie i wyczerpująco opisywać relacje z ojcem. Zdajemy sobie sprawę, że za jej poczęcie musiał odpowiadać inny mężczyzna (co także zostaje zobrazowane na scenie), jednak wypowiedzi dziewczynki nie pozostawiają wątpliwości – Eugeniusz, mimo biedy i codziennych problemów, znakomicie wypełniał przyjętą przez siebie rolę wobec córki.

Wyreżyserowany przez Rubina spektakl prezentuje sytuacje jednoznacznie świadczące o tym, że ani jednostkowa tożsamość, ani funkcjonowanie społeczne nie zawsze odpowiadają nawykowemu postrzeganiu płci biologicznej. Ukrywanie przyrodzonych cech płciowych, które warunkuje życie codzienne głównego bohatera, bywa nieskuteczne. Podejrzenia o fałszywą tożsamość prowokują kierowane przeciwko niemu dehumanizujące upokorzenia i akty przemocy. Najczęściej dzieje się to w miejscach pracy. Postaci łódzkich robotników grają, co typowe dla Rubina, członkowie zespołu technicznego Teatru Nowego. I znów, podobnie jak na przykład w gnieźnieńskim „I tak nikt mi nie uwierzy”, wypowiadają oni kwestie, które sugeruje im narracja innych postaci. To powielenie, samo w sobie bardzo ciekawe formalnie, zyskuje dodatkowe znaczenia w kontekście podjętego tematu, sugerując konformizm społecznego nastawienia do osób naznaczonych piętnem „nienormatywności”. W tekście Janiczak pojawia się jednak także postać, która może dawać nadzieję na przyszłość. Choć Oskar (Maciej Kobiela), brat Eugeniusza, umiera w jednej z pierwszych scen, powraca w kolejnych jako wędrujący w bezczasie posłaniec. Jego wejścia i wypowiedzi nie tylko rozładowują humorem dramatyczne napięcie, ale także rozpraszają dominującą beznadzieję, sugerując, że w przyszłości rzeczywistość ulegnie zmianie, czyniąc życie osób transpłciowych bardziej znośnym. Ten kontekst może szczególnie rezonować wśród oglądającej spektakl publiczności – wszak zapowiadana na scenie rzeczywistość nadeszła (od procesu Eugeniusza upłynęło niemal 90 lat), ale nasza współczesność nie napawa szczególnym optymizmem.

Na tylnej ścianie sceny widać napis: „speak the truth even if your voice shakes”. Wiem, jak trudne jest przełamanie społecznego ostracyzmu, zwłaszcza jeśli łączy się on z działaniami władzy i dyskursem tworzonym przez jej przedstawicieli i przedstawicielki. Chcę jednak wierzyć, że spektakl łódzkiego Teatru Nowego przyczyni się do wzrostu świadomości społecznej dotyczącej osób transpłciowych, a im samym – doda odwagi, tak potrzebnej przedstawicielkom i przedstawicielom mniejszości do mówienia własnym głosem. Jeśli osoby piętnowane, ośmieszane i represjonowane nie będą miały siły, by wypowiadać się w swojej sprawie, jeśli ich głos nie będzie do nas docierał – pozostaną zamknięci na stryszkach i schowani przed nami w piwnicach. Pozostaną w szafach i pozostaną im szafy. Albo okna – jak to, którego wielka rama wraz z kawałkiem muru, z którego zostało wyrwane, pojawia się na scenie – z których gotowe będą skakać, by w desperacji zakończyć trudne życie.

Skoro trwa wojna kulturowa, naszym obowiązkiem jest piętnowanie krótkowzroczności, nieakceptacji, przemocy i głupoty, które popychają grupę prawicowych fanatyków do narzucania innym swojej perspektywy widzenia świata. Czy syreny muszą być kobietami? Rubin i Janiczak udowadniają, że nieposiadające nóg (a więc także – niczego pomiędzy nogami), mityczne stworzenia mogą być każdej płci, a opisać je można dowolnym spośród 70 określeń używanych dzisiaj przez użytkowników Facebooka na określenie własnej tożsamości płciowej. Stawiają więc na scenie dużą rzeźbę syrena o twarzy Edmunda Krempińskiego z cekinowym ogonem w stylu glamour. Może kiedyś, jak sugerują, będziemy mogli spotykać się pod takim albo podobnym pomnikiem, by w akcie wzajemnego zrozumienia i empatii połączyć się w uścisku i wspomnieć odwagę oraz nieugiętość osób podobnych do bohatera „Dobrze ułożonego młodzieńca”, Eugeniusza Steinbarta, a także, znakomicie kreującego jego postać na scenie Teatru Nowego, znakomitego aktora Edmunda Krempińskiego.

 

„Dobrze ułożony młodzieniec”
reżyseria: Wiktor Rubin
dramaturgia: Jolanta Janiczak

scenografia: Łukasz Surowiec
kostiumy: Rafał Domagała
wideo: Łukasz Surowiec
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski

Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
premiera: 25.03.2023