Na „Wyspie Jadłonomii” w Teatrze Studio, spektaklu kierowanym przede wszystkim do dzieci i młodzieży, byłam być może przedstawicielką sekcji senioralnej, ale jednocześnie czułam się przedstawicielką fandomu – moja decyzja o zaprzestaniu jedzenia mięsa mniej więcej zbiegła się w czasie z powstaniem „Jadłonomii”. Był to dla mnie czas bardziej lub mniej restrykcyjnego odejścia od produktów odzwierzęcych – ale także okres poczucia bycia niezrozumianą i stanowienia obiektu żartów (w tym obowiązkowego o jedzeniu trawy) ze strony kolegów i koleżanek ze szkoły. Dlatego, oglądając „Wyspę Jadłonomię”, którą wyreżyserował Maciej Podstawny na kanwie najbardziej popularnej książki kulinarnej z kuchnią wegańską, trochę zazdrościłam młodej widowni tej okazji do uczenia się poprzez teatr (przypominałam sobie własne młodzieńcze doświadczenia, związane z adaptacjami „Szalonych nożyczek” i „Mistrza i Małgorzaty” – i w perspektywie porównania teatru dziecięcego dawniej i dziś moja zazdrość wzmagała się). Za sprawą wyrażanej na scenie przez postać graną przez Maję Pankiewicz krytyki wobec ludzi posługujących się frazą „bo wy młodzi” czułam jednak, że przynależność do sekcji senioralnej zdominowała przynależność do fandomu.
„Wyspa Jadłonomia” nie jest, jak można by wnioskować ze zdawkowych informacji, próbą zaadaptowania książki kucharskiej. Zamiast tego twórcy spektaklu kreują uniwersum roślinnego jedzenia. Na tytułową wyspę trafia protagonistka historii, M. (Maja Pankiewicz): nastolatka, która przypadkiem dowiedziawszy się o ukrywanej przed nią przez rodziców chorobie ojca, szuka bezpieczeństwa w ogrodzie pani Dymek (Ewelina Żak) (zbieżność nazwisk z twórczynią tytułowego bloga o wegańskiej kuchni nie jest przypadkowa). Marta Dymek, która w 2010 roku stworzyła własne uniwersum, wychowała już przynajmniej jedno pokolenie miłośników roślinnych produktów – bez wątpienia jest bohaterką współczesności i inicjatorką postępu. Uczynienie z niej role model – figury przewodniczki – to bardzo wartościowy koncept. Trafiwszy do ogrodu pani Dymek, uspokojona przez nią M. udaje się do szklarni, by odpocząć. Wówczas – we śnie, a może na jawie – przenosi się na wyspę, przez którą poprowadzi ją Przepis (Tomasz Nosiński). Przy tej roli warto się na chwilę zatrzymać. Nosiński jest fantastycznym aktorem. Ma w sobie taki rodzaj scenicznej charyzmy, która, wklejona w świat baśniowości i fantasmagorii, mości się w niej bezproblemowo. Dzieciaki na widowni najżywiej reagowały właśnie na jego wejścia. Włożone w jego usta roślinne przekleństwa i groźby („oćwiczyć szczypiorem”, „niech to tahini”, „bulwa nać”) wywoływały salwy śmiechu. Dotychczas w zespole Teatru Studio to raczej Marcin Pempuś przodował w takich tricksterskich rolach (narzekałam na jego zbyt komiksowo przerysowaną rolę w „Bowiem w Warszawie”). Tym razem Nosiński stanowił dla niego czułą konkurencję – po prostu kradł koledze show (choć nieobsadzenie w tym spektaklu Pempusia byłoby wielkim marnotrawstwem; na szczęście jest tu miejsce dla obu aktorów).
M. wraz z Przepisem rusza przez wyspę, by dotrzeć na święto letniego przesilenia, które jest tam najważniejszą uroczystością. Mają się spotkać z królową. Jednak w trakcie podróży wokół zaczynają się dziać rzeczy dziwne i niewyjaśnione. Bezczelnej i upartej bohaterce nie przeszkadza to w podążaniu za przewodnikiem i uczeniu się nowych rzeczy o sobie i świecie. Niczym w „Alicji w Krainie Czarów”, magiczny las wypełniają postaci odzwierciedlające różnorakie aspekty wewnętrznego życia dziewczynki. Za sprawą magii M. wypowiada słowa, które zna tylko w świecie Jadłonomii. Jedno z nich to „upodmiotowić”. Tak – spektakl, polecany dzieciom powyżej dziesiątego roku życia, wcale nie bawi się w półsłówka. Dorośli przedstawieni są w nim jako bezrefleksyjnie posługujący się językiem, co stanowi jeden z ich największych grzechów, ze słuszną bezkompromisowością podkreślany w przedstawieniu. Tu mówi się wprost o tym, że mięso to nic innego, jak zabite zwierzęta. Pojawia się postać Zwierza, „owcaleńca” (Daniel Dobosz), któremu udało się uciec z rzeźni i teraz pracuje na Jadłonomii, opłakując swoich krewnych przy ich nagrobkach. Funkcję tych nagrobków pełnią talerze, na których upieczone lub ugotowane zwierzę odbywa swoją ostatnią drogę. M., dotychczas sądząca, że mięso pochodzi ze sklepu, nieświadoma, że to fragment ciała zwierzęcia, które zostało zabite, po spotkaniu ze Zwierzem przechodzi przemianę.
Wyprawa w „krainę uważności i porządkowania znaczeń” na początku jest dla bohaterki zwykłym spacerem po lesie – wydaje jej się, że drzewa nie różnią się od siebie, a w dodatku zauważyć łatwo, że „jeszcze trochę podrosną i będzie można je ściąć na drewno”. Jednak – w tym przypadku dosłownie – im dalej w las, tym bardziej widoczne stają się różnice. Słowo „podmiotowość” zaczyna działać już w praktyce – tym razem w odniesieniu do roślin.
Twórcy nie odmawiają sobie także możliwości dotknięcia jednego z nieśmiertelnych sporów wśród wegańskiej społeczności, dotyczącego „mięsnego języka” – pytają o roślinne schabowe, roślinną szynkę i kiełbaski, które z definicji przynależą przecież do mięsnego uniwersum. Różne zdania mają Wegański Schabowy, ostatecznie przechrzczony na Seitanowy, Wegański Ramen (Pempuś przechodzi tu samego siebie) i Falafel, który ma monopol na rację, jako ten z przywilejem nazwy własnej. Temperatura prezentowanego sporu jest od początku wysoka, a od słowa do słowa rośnie. Podczas kłótni o to, czy schabowy może być sojowy, mówi się też o poczuciu podstawowych zasad etycznych i o przekazywaniu nawyków żywieniowych dzieciom. Dorośli, a więc standardowa publiczność teatralna, mogą poczuć się wywoływani do odpowiedzi, zaś dzieci po spektaklu mają prawo (i wiedzę) do zadawania trudnych pytań.
Można powiedzieć, że rodzice przychodzą na spektakl Podstawnego na własną odpowiedzialność – zwłaszcza że teatr ostrzega, iż „Jadłonomia” „zawiera nachalną promocję weganizmu” (w świetle prawa nie można już rościć do teatru pretensji).
I rzeczywiście, promocja ta jest dość nachalna. To prosto skonstruowana historia o bohaterce poruszającej się po świecie będącym reprezentacją jej wnętrza i walczącej z własnym cieniem, który symbolizuje to, co trudne i złe. Na scenie przemyca się tyle dydaktyki, ile się da. Każda prowokacja jest zamierzona w tym właśnie celu – ma skłonić młodą widownię do zadawania pytań, na które nie znajdą odpowiedzi na scenie. To prowokacja w źródłowym tego słowa znaczeniu – czyli wezwanie, pobudzenie do działania, zwłaszcza w kwestiach moralnych.
Dużo mówi się tu także o zmianach klimatu – jednym z antagonistów bohaterki jest Ślad Węglowy, który M. wytworzyła podczas swojego dotychczasowego, krótkiego życia. O ile prześmiewczy ślad węglowy to dość trudne słowo, o tyle nagrobki-talerze i postać smutnego Zwierza posługującego się osobatywami mogą już silnie rezonować w dziecięcej wyobraźni.
M. używa słów „depresja klimatyczna” obwiniając dorosłych za to, że zniszczyli jej przyszłość. Nosi warkoczyki jak Greta Thunberg – czytelne nawiązanie sugeruje, że może stać się pozytywną bohaterką współczesności. Intencjonalnie czy nie – jej postać jest trochę irytująca, tak jak irytujące w serialach lub książkach dla dzieci są przemądrzałe, pewne siebie bohaterki. Ale też diagnozuję ową irytację z perspektywy osoby dorosłej – co sugeruje, że cel został osiągnięty. Wszak młodym ludziom chodzi o wytrącenie nas z poczucia komfortu.
Odgrywająca rolę nastolatki Maja Pankiewicz przyjmuje trudne zadanie aktorskie. Jak oddzielić swoje dorosłe doświadczenie i wiedzę o świecie od roli tak, żeby nie włożyć ich w postać? Jak pokazać, że się nie wie, że dopiero się dowiaduje – i być przy tym przekonującą dla młodych widzów? Wydaje mi się, że w spektaklu o tak dydaktycznym potencjalne jak „Wyspa Jadłonomia” największe wyzwania stoją przed zespołem aktorskim. A w Studiu pracują wspaniali aktorzy i aktorki, którzy z przyjemnością wcielają się w role i dobrze się bawią, oglądając siebie nawzajem. Tu powstał, nagrodzony w zeszłym roku na festiwalu Korczak Dzisiaj, spektakl „Przemiany” w reżyserii Michała Borczucha, w którym nastoletni aktorzy i aktorki zderzeni zostali z dorosłą ekipą teatru. Tu zorganizowano warsztaty „Młodzi kontra dramat”, a także szereg wydarzeń klimatycznych we współpracy z grupą aktywistek i aktywistów na rzecz klimatu z Extinction Rebellion.
Przedstawienie uwodzi formą – piosenki oparte na melodiach popularnych szlagierów aż proszą się, żeby je później podśpiewywać. Spektakl jest też znakomicie prowadzony dramaturgicznie: gdy trzeba bawić, bawi, a gdy trzeba spotkać się wzrokiem z publicznością, pojawiają się nieme, ale znaczące interakcje.
Równie mocną stroną, co aktorska energia, jest tekst „Wyspy Jadłonomii”. Scenariusz Jana Czaplińskiego unika okrągłych zdań i nie operuje oczywistymi kliszami. Ile mitów narosło wokół roślinnego jedzenia? Jak opowiedzieć młodemu widzowi o zagrożeniu klimatycznym w taki sposób, by nie wyjść na nachalnego kaznodzieję, a jednocześnie nie zniszczyć jego poczucia bezpieczeństwa? Realizatorzy poruszają się w grząskiej materii – nie tylko języka, ale też idei i wymiany doświadczeń. W obliczu konieczności podjęcia decyzji, czy w komunikacji z młodzieżą posługiwać się „pip-pip” i „szeptu-szeptu”, czy wykładać na stół wszystkie karty i sprawdzać, co się dzieje, wybierają bezpośredniość. Część zadania będą musieli zapewne wykonać także rodzice – jestem pewna, że z każdego spektaklu Podstawnego wyjdzie przynajmniej kilkoro młodych osób aspirujących do przejścia na weganizm lub wegetarianizm. Na to liczę!
Stuminutowy spektakl w standardzie dorosłych widzów jawi się raczej jako krótki, ale dla dzieciaków stanowi pewne wyzwanie – przed końcem zaczynają już wiercić się na krzesłach. A przecież w samym finale rozegra się to, co najważniejsze: wybrzmiewa przesłanie mówiące o tym, że świata nie da się zmienić ani uratować go w pojedynkę. Na koniec antagonista przestaje być straszny, zaś cień okazuje się czymś, co trzeba zaakceptować i oswoić, bo zawsze będzie za nami chodził. Nie ma więc słodkiego happy endu. Jadłonomia co prawda powoli się odradza, ale nigdy nie powróci do swojej dawnej postaci. Antropocenu nie można cofnąć samą obecnością pozytywnych bohaterek i bohaterów. To także część nauki, którą upowszechnia Teatr Studio. W realizacji edukacyjnej misji szczerze kibicuję całej znakomitej ekipie.