Oryginalny tytuł „Naszych win” – debiutanckiej powieści Louise Kennedy, przełożonej na język polski przez niezawodną Kaję Gucio – brzmi „Trespasses”. Zależnie od kontekstu słowo to może oznaczać „wtargnięcie”, „naruszenie prawa”, „występek” lub „przewinę” w konotacji religijnej. Pojawia się ono również w anglojęzycznych zwrotach takich jak „bezprawne wtargnięcie (na teren prywatny)”, „naruszenie własności” czy „nadużycie” czegoś. Językowa wieloznaczność jest tu o tyle istotna, że w prozie Irlandki wprost roi się od różnego rodzaju przekroczeń – mniej lub bardziej intencjonalnych, niekiedy zbawiennych, innym razem tragicznych w skutkach.
Mieszkająca obecnie w Sligo – popularnym za sprawą serialowej adaptacji „Normalnych ludzi” Sally Rooney – pisarka przyszła na świat w 1967 roku, w małym mieście na obrzeżach Belfastu; jej rodzina była częścią niewielkiej, dziesięcioprocentowej społeczności katolickiej. Po tym, jak w pubie prowadzonym przez ojca Louise rok po roku (1973, 1974) wybuchły bomby, konieczna stała się przeprowadzka z północy kraju na południe. Jak przyznaje pisarka, wydarzenie to sprawiło, że „gdziekolwiek się nie pojawi, czuje się kimś z zewnątrz. Będąc osobą, która nigdy tak do końca nie jest u siebie, widzę wszystko z innej perspektywy”, dodaje. Czytając „Nasze winy”, trudno się oprzeć wrażeniu, że regularne poczucie wyobcowania łączy główną bohaterkę powieści z jej autorką.
Kennedy była zawodowo związana z branżą gastronomiczną aż do 2014 roku, kiedy dołączyła do grupy pisarskiej. To wówczas podjęła próbę stworzenia swojego pierwszego opowiadania i – jak sama przekonuje – od tamtej pory nie przestaje pisać. Nie powstrzymuje jej nawet nawracająca choroba nowotworowa. Dwa lata przed swoimi pięćdziesiątymi urodzinami Kennedy rozpoczęła studia magisterskie, a następnie zdecydowała się także na zrobienie doktoratu. W 2021 ukazał się zbiór jej opowiadań zatytułowany „The End of the World Is a Cul-de-Sac”, a rok później – pierwsza powieść: napisana w niespełna trzy miesiące i ratująca życie.
Wyjąwszy dwa rozdziały – otwierający i zamykający książkę – których akcja osadzona jest w czasach współczesnych (w 2015 roku), fabuła „Naszych win” rozgrywa się w małym, garnizonowym mieście niedaleko Belfastu w roku 1975 – a zatem w okresie Kłopotów. Punktem zapalnym konfliktu obejmującego lata 1968-1998 był status geopolityczny Irlandii Północnej: nacjonaliści wraz z republikanami, wśród których dominowali katolicy, dążyli do jej zjednoczenia z niepodległą Republiką Irlandii, podczas gdy unioniści – w przeważającej mierze protestanci – opowiadali się za pozostaniem w granicach Zjednoczonego Królestwa. Trwający trzydzieści lat kryzys miał nie tylko wymiar polityczny i paramilitarny, ale także społeczny (zwłaszcza sąsiedzki[1]). Choć na przestrzeni dekad zaradzić próbowały mu siły bezpieczeństwa obu krajów, według najnowszych statystyk w zamieszkach i zamachach rannych zostało ponad czterdzieści pięć tysięcy osób; życie straciło w sumie ponad trzy i pół tysiąca. Więcej niż połowę ofiar stanowili cywile, w tym osoby poniżej dwudziestego piątego roku życia (ponad czterdzieści procent). Powieść Kennedy ukazuje się w Polsce w symbolicznym dla kreślonej powyżej historii momencie: dokładnie ćwierć wieku po podpisaniu porozumienia wielkopiątkowego, które – przynajmniej oficjalnie – zakończyło konflikt, a jego inicjatorom, politykom Johnowi Hume’owi (katolikowi) i Davidowi Trimble’owi (protestantowi) przyniosło Pokojową Nagrodę Nobla.
Główna bohaterka „Naszych win”, dwudziestoczteroletnia Cushla, mieszka razem z nadużywającą alkoholu, owdowiałą matką, Giną. Pracuje w katolickiej szkole podstawowej, od czasu do czasu pomagając też starszemu bratu, Eamonnowi, w prowadzeniu pubu. To właśnie tam pewnego razu poznaje Michaela Agnew, pięćdziesięcioletniego, żonatego, protestanckiego prawnika reprezentującego przede wszystkim interesy represjonowanych katolickich nastolatków. Mężczyzna proponuje jej udział w służących nauce irlandzkiego cotygodniowych spotkaniach z jego znajomymi. Przyjaciel protagonistki, nauczyciel Gerry, odnosi się do tego projektu bardzo sceptycznie („Egzotyzuje tubylców. Ja pierdolę”, s. 57), ale ona sama jest nieco mniej krytyczna („Brzmiało to tak, jakby […] bawili się w Irlandczyków raz na dwa tygodnie, ale to chyba nic złego”, s. 62). Oficjalnie dziewczyna ma pełnić rolę kompetentnej korepetytorki; w kręgach towarzyskich Michaela niemal natychmiast zostaje jednak zdemaskowana jako jego (kolejna) kochanka. Podczas jednego z irlandzkich wieczorków słyszy zaczepne pytanie: „A jak opiszesz osobę zaprzyjaźnioną z prawnikiem? […] Też byłaby rodzaju żeńskiego i miękka?” (s. 214). Innym razem, na wystawnej imprezie, gdzie „odzywała się, kiedy ktoś coś do niej mówił, i krążyła po pokojach w jego cieniu” (s. 242), nowo poznany człowiek zagaduje ją następująco: „Ach tak, jesteś tą barmanką. Nie byłem pewien. Wyglądasz dość powściągliwie, choć nie bez żyznej energii” (s. 245). W tym konkretnym przypadku Cushla zdobywa się na równie bezczelną ripostę, jednak nierzadko czuje się upokarzana traktowaniem jej jak „małej tubylczyni” (s. 155), a nawet „Irolki” (s. 240). Poskarżywszy się na ten fakt ukochanemu, otrzymuje zaskakująco protekcjonalną odpowiedź: „Wy, katolicy, jesteście bardzo podatni na sugestie” (s. 247).
Problematyczność położenia Cushli wynika ze splotu trzech czynników: jest jednocześnie kochanką, katoliczką i Irlandką. Może w innych okolicznościach tego rodzaju tożsamościowy trójkąt nie byłby aż tak niebezpieczny; specyfikę rzeczywistości, w której toczy się akcja, najdobitniej oddaje jednak komentarz Giny, matki bohaterki: „W życiu bym nie chciała mieć psa […] Za duże szanse, że natkniesz się na trupa” (s. 112). Skalę podejmowanego przez dziewczynę ryzyka co rusz uświadamiają również powieściowe realia, opisywane przez Kennedy niejako mimochodem, lecz składające się na zatrważający obraz: trzydzieści pięć tysięcy brytyjskich wojskowych stacjonujących w mieście; policyjne strefy kontrolne, za sprawą których pustoszeją ulice; sznury wozów opancerzonych mijane w drodze do szkoły czy domu; sąsiad (strażnik więzienny) padający co rano na kolana, by sprawdzić, czy pod jego samochód nie podłożono bomby. Informacje o kolejnych ładunkach eksplodujących w hotelach i teatrach, naloty żołnierzy na wesela, rewizje na drogach. Uczniowie wymieniający się na lekcji nowinami o kolejnych zabójstwach lub zamachach.
Bomba pułapka. Urządzenie zapalające. Żelignit. Nitrogliceryna. Bomba benzynowa. Kule gumowe. Transporter opancerzony. Internowanie. Ustawa o specjalnych uprawnieniach. Unioniści z Vanguardu. Oto zasób słownictwa siedmioletniego dziecka w obecnych czasach. (s. 27)
Relacja nawiązana przez Cushlę z jednym z takich właśnie dzieci, uczęszczającym do jej klasy Davy’m McGeownem, okaże się kolejnym źródłem problemów – dla obu stron. Pochodzący z „mieszanej”, a więc katolicko-protestanckiej rodziny, chłopiec doświadcza na co dzień różnych odmian ostracyzmu: instytucjonalnego, sąsiedzkiego i rówieśniczego. Sadystyczny proboszcz lokalnej parafii, ojciec Slattery, nazywa go „złym chłopcem” i po pierwszej spowiedzi każe mu klęczeć najdłużej ze wszystkich dzieci. Z punktu widzenia oportunistycznego dyrektora szkoły, Bradleya, McGeownowie „równie dobrze mogliby należeć do Rodziny Mansona” (s. 26). Na frontowej stronie murku ich domu regularnie odświeżany jest napis „katole won”. Koledzy z klasy zarzucają chłopcu, że śmierdzi stęchlizną – nie wiedzą, że jego matka nie może suszyć prania na świeżym powietrzu, bo natychmiast zostałoby obrzucone psimi odchodami. Sympatia do Davy’ego i chęć niesienia pomocy rodzinie, na którą co rusz spadają nowe nieszczęścia, sprowadza kłopoty zarówno na Cushlę, jak i McGeownów. Niebagatelną rolę w rozwoju wydarzeń odgrywa starszy brat Davy’ego, Tommy – reprezentujący kilka pokoleń irlandzkich nastolatków, których życiowe szanse na zawsze przekreślił trwający trzy dekady kryzys.
W jednym z fragmentów powieści Cushla i Michael oglądają opublikowane w prasie „zdjęcie pchającej wózek kobiety, przed którą wznosił się jeden z wieżowców Divis” (s. 106). To właśnie na tym osiedlu mieszkała – i z niego, w grudniu 1972 roku, została porwana, a następnie zamordowana przez IRA za rzekome donosicielstwo – Jean McConville, wdowa, matka dziesięciorga dzieci, słynna ofiara Kłopotów i jedna z bohaterek wstrząsającego, ponad pięciusetstronicowego reportażu Patricka Raddena Kefee’ego „Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej” (2018, wyd. polskie 2021). Choć „Nasze winy” są – z oczywistych, choćby gatunkowych, przyczyn – znacznie uboższe w szczegóły dotyczące tego okresu oraz jego polityczno-społecznych zawiłości, Kennedy również pozostaje wierna poetyce realizmu, zamiast osuwać się w przeestetyzowaną nostalgię spod znaku „Belfastu” Kennetha Branagha (nagrodzonego, o dziwo, Oscarem za najlepszy scenariusz oryginalny).
Jako czytelniczka, do której z zasady nie przemawiają wątki miłosne oparte na zdradzie małżeńskiej, doceniam także inny gest Kennedy: zamiast idealizować i romantyzować relację Cushli i Michaela, autorka kilkukrotnie pozwala – nie tylko głównej bohaterce w ramach przebłysków zdrowego rozsądku, ale także nam – spojrzeć na ten związek z dystansu. Jak wtedy, gdy opisuje pierwszy seks kochanków:
Wczorajsza noc miała w sobie coś zdawkowego. Krótkie pytanie o antykoncepcję […]. Wprawa, z jaką Michael zdjął z niej ubrania, staranna gra wstępna. Seks miał niemal performatywny charakter, niczym ciąg przewidzianych w scenariuszu scen. Zastanawiała się teraz, czy chciał jej zaimponować. (s. 104)
Albo wtedy, gdy demaskuje hipokryzję protagonistki: nieuchronny – jak się zdaje – element tego rodzaju układów. W pewnym momencie Cushla uświadamia sobie, że Michael wykorzystuje podręcznik do nauki irlandzkiego autorstwa swojej żony, aby uwodzić inne kobiety. Bohaterka nie martwi się wówczas godnością zdradzanej czy jej kondycją psychiczną, ale tym, że może podzielić jej los (byłą kochankę towarzysza poznaje podczas jednej z imprez). Tego rodzaju scen – drugo- czy nawet trzeciorzędnych dla rozwoju fabuły, z pozoru zupełnie nieistotnych – jest więcej; Cushlę niepokoi też na przykład asymetria tej relacji (schadzki na telefon odbywające się każdorazowo z inicjatywy prawnika, przerwy w kontakcie podyktowane rytmem jego życia osobistego i zawodowego). Owszem, po jakimś czasie Michael wspaniałomyślnie dorabia jej klucz do swojego domu, a nawet wyznaje miłość, ale zdobywa się również na inne, co najmniej niewybredne komentarze („Za bardzo lubisz dyskutować” albo „Masz kościsty tyłek”).
O ile sposób traktowania bohaterki przez Michaela – pokazywanie się z nią w towarzystwie, narażanie na złośliwe docinki ze strony przyjaciół i dalszych znajomych – ma w sobie coś instrumentalizującego, zachowania innych mężczyzn z jej otoczenia należałoby wprost nazwać przemocowymi. Gdy w jednej z pierwszych scen powieści Cushlę molestuje klient pubu – brytyjski żołnierz – jej brat udaje, że nie zauważa zajścia. Ten sam brat podczas rodzinnego obiadu, w obecności matki, ciężarnej żony i dwóch córek, zarzuca siostrze, że „w życiu sobie żadnego [męża] nie znajdzie, jak się dalej tak będzie puszczać z kim popadnie” (s. 119). Później, gdy sprawy przybierają coraz dramatyczniejszy obrót, nazywa ją „głupią pizdą” (s. 323) i niemal uderza. Z kolei na komisariacie, po nieprofesjonalnym i skrajnie upokarzającym przesłuchaniu, dziewczyna słyszy następującą propozycję: albo rozbierze się przed świadomym swej przewagi policjantem, albo nie wyjdzie na wolność przez tydzień.
Zdaniem Kevina Powera „Nasze winy” to powieść „tradycyjna” – zarówno pod względem fabularnym (zestaw dobrze znanych motywów, takich jak na przykład romans z żonatym mężczyzną, toksyczna relacja z matką), jak i warsztatowym (narracja prowadzona w trzeciej osobie i w czasie przeszłym). Stawką nie jest tu bowiem odkrywcze eksperymentowanie z konwencją. Dla Kennedy liczą się przede wszystkim detale – dotyczące skomplikowanych relacji międzyludzkich i tego, jak silny wpływ na losy jednostek wywiera otoczenie, w którym funkcjonują na co dzień, ale także: religia, klasa, pochodzenie, tożsamość – zwłaszcza ta narzucana z zewnątrz. Wzruszająco pisze o tym J. Courtney Sullivan, zwracając uwagę, że wątek więzi nauczycielki i ucznia z powodzeniem uznać by można za równorzędny względem romansowego. Podobnie jest zresztą z trudną, a jednak niestereotypową dynamiką na linii matka – córka; choć Cushla często przejawia objawy typowe dla zjawiska w dyskursie psychologicznym określanego mianem „parentyfikacji” („[…] miała opiekować się Giną, a nie potrafiła utrzymać jej w trzeźwości”, s. 40), w kryzysowych momentach wektor troski kieruje się w stronę przeciwną, od matki do córki („Były jak dwuosobowa drużyna, rozpadały się na zmianę”, s. 342).
O ile w Irlandii „Nasze winy” to jedna z rozlicznych pozycji poświęconych Kłopotom, o tyle w Polsce to bodaj pierwsza beletrystyczna[2] opowieść o tym fragmencie współczesnej historii. W oczekiwaniu na kolejne przekłady i alternatywne narracje, przyznać trzeba – nie tylko ze względu na brak materiału porównawczego! – że jako autorka nienachalnej, wyważonej prozy Louise Kennedy godnie przeciera szlaki swoim następczyniom i następcom.