Nr 17/2022 Na moment

W przyszłość. Odpowiedź na list Michała Merczyńskiego

Piotr Dobrowolski
Społeczeństwo Teatr Festiwale

Cieszę się, że Michał Merczyński zabrał głos, odnosząc się do mojego tekstu dotyczącego tegorocznej edycji Malta Festival Poznań oraz do krytyki wyrażonej w adresowanym do niego liście otwartym. Starając się opisać to wydarzenie, relacjonując także kontrowersje, które towarzyszyły festiwalowi, nie mogłem pominąć faktu jego istnienia ani przebiegu toczącej się dyskusji. Zdecydowałem się wówczas przyjąć pozycję bezstronnego komentatora, na której chciałbym pozostać i tym razem. Nie będę więc odnosił się tutaj do wyjaśnień dyrektora Merczyńskiego, formułowanych w odpowiedzi na kierowane do niego postulaty oraz zarzuty wobec niego i kierowanego przez niego festiwalu. Choć kilka z nich przytoczyłem w swoim artykule na prawach cytatu, polemika z nimi nie jest kierowana do mnie. Podtrzymuję za to swoje wątpliwości dotyczące tożsamości festiwalu Malta oraz gotowy jestem powtórzyć pytania o jego funkcję kulturotwórczą w perspektywie lokalnej i ogólnopolskiej, które nie wynikają wcale z niskiego poziomu tego wydarzenia, a raczej z wysokich standardów, do których przyzwyczaiło ono swoich wieloletnich odbiorców. Nie uważam jednak, że krytyka Malty waży dzisiaj tyle, co proporcja 75 podpisów pod wspomnianym listem do oszacowanych 40 tysięcy uczestników festiwalowych wydarzeń. W swoim tekście wspomniałem o zbiórce i miejskiej dotacji – do finansów, które nie interesowały mnie w sposób szczególny, szerzej odniósł się dyrektor Merczyński. Z pewnością warto rozmawiać i o nich, jednak mnie bardziej zajmuje program i znaczenie Malty. Zdecydowałem się odpowiedzieć na list jej dyrektora z przekonaniem, że dialog jest sposobem konstruktywnego rozwiązywania nieporozumień i wyjaśniania wątpliwości. Nie jestem stroną w dyskusji zainicjowanej w liście otwartym. Mam jednak nadzieję, że stworzone zostaną warunki dla rozmowy pomiędzy dyrektorem festiwalu i jego zespołem a sygnatariuszami wspomnianego listu na neutralnym gruncie. A także, że wszystkie strony zdecydują się w niej wypowiedzieć otwarcie swoje pytania oraz wyrazić oczekiwania i ewentualne wątpliwości.

Nie pisałem swojego tekstu z zamiarem wywoływania do odpowiedzi czy wygłoszenia komentarza konkretnej osoby. Zależało mi jednak nie tylko na docenieniu tego, co w tym roku się powiodło, ale też na zwróceniu uwagi na kuluarowe niedopowiedzenia, od kilku lat pojawiające się u tych, którzy z uwagą i troską, ale nie bezkrytycznie przyglądają się funkcjonowaniu Fundacji Malta i efektom podejmowanych przez nią działań. Myślę, że publiczna dyskusja na temat Malta Festival Poznań służyć może wszystkim. Jestem przekonany, że zespół kierowany przez Michała Merczyńskiego, którego doświadczenie, intuicję i zmysł organizacyjny cenię, mógłby znakomicie wykorzystać opinie pojawiające się w takiej rozmowie. Po lekturze tekstu, który dyrektor Malty przesłał na adres redakcji „CzasKultury.pl”, utwierdziłem się w przekonaniu, że otwarty dialog przedstawicieli lokalnego środowiska artystycznego i ludzi kultury, władz miasta, publiczności i organizatorów festiwalu na temat jego przyszłości ma szansę przynajmniej złagodzić nieporozumienia, od pewnego czasu pojawiające się w odniesieniu do Malty. Merytoryczna rozmowa mogłaby przysłużyć się festiwalowi i społeczności miasta, w którym jest organizowany, znacznie skuteczniej niż gra autorytetów, toczona z użyciem listów otwartych, petycji, oświadczeń czy manifestów. Dialog, uwzględniający przyszłość kultury, której ważnymi filarami są organizacje pozarządowe, może wyznaczać kierunki dobrych praktyk, co szczególnie ważne w trudnych czasach, w których żyjemy – w popandemicznej dobie kryzysu finansów samorządów, inflacji, wojny w Ukrainie.

Nie chciałem, i nadal nie chcę, skupiać się na konsekwencjach rezygnacji z plenerowego pokazu spektaklu „Nastia” Teatru Powszechnego oraz wycofania z programu Malty projektów Victorii Myronyuk i Kolektywu Grupy Analog. Skoro – przynajmniej częściowo – udało się zażegnać spór i osiągnąć porozumienie, nie widzę powodu, by domagać się od dyrektora festiwalu „poważnego potraktowania sytuacji”. Uważam ten postulat za mało konkretny, a argumentującą go figurę spójności deklaracji i działań – za retoryczny chwyt na miarę krytyki chrześcijaństwa cytatami z Biblii. Nie podpisałem adresowanego do Michała Merczyńskiego listu otwartego, w którym sformułowano te żądania i w którym pojawia się sugestia rozliczenia 300 tysięcy złotych zebranych w publicznej zbiórce (która z punktu widzenia polskiego prawa, choć nie zawsze praktyki, w zasadzie nie różni się od crowdfundingu). Powstrzymałem się przed tym nie dlatego, że zadowala mnie ogólne stwierdzenie dyrektora Merczyńskiego, mówiącego o przeznaczeniu tych pieniędzy na realizację programu festiwalu w latach 2020 i 2021, lecz dlatego, że chciałbym, aby postulat ten poprzedzało inne działanie – mianowicie żeby organizacje, które dysponują publicznymi środkami, przejrzyście, transparentnie i publicznie wskazywały konkretne sposoby wykorzystania całej ich puli, czego dziś, w skali kraju, nie robi niemal żadna z nich. Wspomniane przez Michała Merczyńskiego rokroczne zadłużanie fundacji na kilkaset tysięcy złotych może skłaniać do stawiania pytań dotyczących adekwatności poniesionych kosztów do skali zaplanowanych i zrealizowanych zadań. Chciałbym przy tym zaznaczyć wyraźnie, że nie przeszkadza mi ani nie wywołuje mojego oburzenia czy frustracji fakt, że – jak pisze dyrektor Merczyński – „Malta zawsze ma najwięcej”.

Konferencja prasowa Malta Festival Poznań 2022 | fot. Rafał Piątek

W moim podsumowaniu Malta Festival Poznań 2022 doceniam wartość artystyczną wielu wydarzeń tej i wcześniejszych edycji festiwalu. Znam dorobek Malty i znaczenie, jakie w przeszłości miała ona dla miasta i jego mieszkańców. Szanuję liczne inicjatywy, które w jej 32-letniej historii wpływały na Poznań, uzmysławiając nam wszystkim, że kultura jest istotnym czynnikiem rozwoju – nie tylko intelektualnego, ale też społecznego i gospodarczego. Wspominam ważne punkty programu realizowanego przez Maltę w kolejnych latach, kiedy dzięki niej polska publiczność zyskiwała szansę na poznanie twórców największego światowego formatu. Nazwiska wielu z nich i nazwy grup, które współtworzą, przypomniał w swoim tekście Michał Merczyński. Cieszę się, że mogłem spotkać w Poznaniu Luca Percevala, Milo Raua, Needcompany, Tima Etchellsa, Lotte van den Berg, Stefana Kaegiego i wielu innych artystów. Pamiętam też wsparcie, udzielane niegdyś przez festiwal lokalnym twórcom, których spektakle i inne projekty Malta produkowała i promowała. Jednak wspomnienie nielicznych przykładów współpracy w ostatnich latach z osobami z Poznania, obok stawianego przez dyrektora festiwalu pytania o znaczenie, jakie ma dzisiaj tutejsza alternatywa teatralna, otwiera przestrzeń do szerszej dyskusji, którą tu tylko zasygnalizuję.

Pomimo zmniejszania się od kilkunastu lat liczby miejsc, instytucji, organizacji i festiwali sprzyjających teatralnemu offowi, nie ma się on dzisiaj tak źle, jak można by przypuszczać. Zmiana profilu Malty wpisała się w negatywną tendencję, która w znacznym stopniu utrudniła rozwój, a nawet zagroziła funkcjonowaniu wielu profesjonalnych, niezawodowych grup teatralnych. Dzisiaj okazuje się jednak, że inicjatywy tworzące platformy umożliwiających działanie i realnie wskrzeszające taką twórczość przynoszą dobre efekty. Najlepszym przykładem służą: Ogólnopolska Offensywa Teatralna, program Off Polska czy poznańska Scena Robocza – wyjątkowa w skali kraju impresaryjna scena teatru offowego. Ambicje organizatorów festiwali, rosnących w siłę w pierwszej dekadzie XXI wieku (dyrektor Malty wspomina budżet na poziomie 7,5 miliona złotych – to więcej, niż ma dzisiaj wiele całosezonowych, dysponujących własnymi siedzibami, polskich teatrów repertuarowych) prowadziły do rezygnacji ze wspierania polskich grup niezależnych na korzyść sprowadzania, a nawet partycypowania w wielkich europejskich koprodukcjach festiwalowych. Działania te pozwalały na nadrobienie zaległości i prezentowanie polskim widzom ważnych spektakli ze świata, pośrednio przyczyniały się jednak do postępującego paraliżu polskiej alternatywy teatralnej. Jej wsparcie nie wymaga szczególnie dużych nakładów, a jego efekty bywają bardzo interesujące, czego dowodzą np. finaliści kolejnych edycji konkursu „The Best Off”.

Pytania dotyczące realnych kosztów – jak to o zeszłoroczną produkcję „Eurydyki” Teatru Biuro Podróży w zestawieniu z kosztami prezentacji „Deprawatora” z repertuaru Teatru Polskiego w Warszawie – prowokują wiele osób do snucia domysłów. Nie znam konkretnych liczb, wiem jednak, że kultura, w swoich różnorodnych wersjach, wymaga określonych nakładów. Po lekturze tekstu Michała Merczyńskiego i zaskoczeniu, z jakim przyjąłem wspomnienie przez niego weksli dłużnych, wrócę do jednego tylko pytania, które w tej sytuacji nie daje mi spokoju: co skłania Maltę do koprodukowania wielkich spektakli operowych? Wobec przywoływanych wielokrotnie przez organizatorów festiwalu finansowych problemów fundacji trudno mi zrozumieć decyzję o kolejnej takiej inicjatywie i zamówieniu, wskazanej w tekście dyrektora Merczyńskiego, opery „Ja Sekure”, mającej być adaptacją prozy Orhana Pamuka. Czy festiwal, który z powodów organizacyjno-techniczno-finansowych nie zdołał doprowadzić do prezentacji spektaklu granego w sezonie na małej scenie Teatru Powszechnego, powinien porywać się na takie przedsięwzięcia?

Malta Festival Poznań nadal jest dla mnie ważnym wydarzeniem. Uważam ją za ambitną przewodniczkę: intrygującą, wskazującą ciekawe zjawiska i zachęcającą do podejmowania prób oryginalnego, nieszablonowego myślenia oraz działania – nie tylko twórczego, ale także aktywizującego w wymiarze społecznym. Dlatego z rosnącym niepokojem zauważam znaki sugerujące, że jej znaczenie dla mieszkańców i mieszkanek miasta zmniejsza się z roku na rok, a Malta wyzwala coraz mniejsze emocje, dużą część potencjalnych odbiorców pozostawiając obojętnymi. Nie dysponuję obiektywnymi danymi: liczbami, wskaźnikami, statystykami. W swojej ocenie polegam jedynie na własnych obserwacjach, zasłyszanych opiniach oraz docierających do mnie pytaniach i wątpliwościach, świadczących o zagubieniu potencjalnych widzów festiwalowych. Wielu z nich zdezorientowanych jest pozornym bogactwem programu, jednak fakt, że w kalendarium tegorocznej Malty znalazło się ponad 130 wydarzeń wydaje się nie mieć dla nich szczególnego znaczenia. Wspólne spożywanie śniadań, treningi jogi czy zajęcia dla dzieci mają charakter wydarzeń towarzyszących – bywają ciekawe, ale nie wpływają na rangę festiwalu i jedynie w niewielkim stopniu kształtują jego wizerunek. Dla coraz mniejszej liczby osób Malta to spójne wydarzenie, w którym chcą w pełni uczestniczyć.

Już kilka lat temu wyraźnie widoczne było rozbicie festiwalu na różne, czasem nieprzystające do siebie części. Tekst podsumowujący edycję z roku 2016 zatytułowałem „Festiwal festiwali”, a recenzję napisaną trzy lata później – „Amalgamat (czyt. miszmasz)”. Malta nadal oferowała wówczas ciekawe wydarzenia w ramach idiomów, kuratorowanego przez Joannę Leśnierowską bloku prezentującego nowy taniec, koncertów i spektakli granych na plenerowych scenach, działań artywistycznych i w kilku innych jeszcze obszarach. Jednak publiczność tych części nie zawsze się mieszała, a widzowie, pytani o to, czym jest Malta, mieli coraz większe problemy z określeniem charakteru tego wydarzenia. Wydawało się ono kolosem stojącym na zbyt wielu, nie zawsze stabilnych nogach. Dzisiaj festiwal nie jawi się już jak twór o wielu osobowościach, lecz jednej – raczej mglistej i rozmytej. Diagnoza dyrektora Merczyńskiego, sugerującego, że przez ostatnie lata nie zmieniły się „skala i jakość programu”, nie dla wszystkich jest oczywista.

Festiwal stopniowo traci istotną rolę jako kulturowy czynnik integrujący lokalną społeczność. Moje rozmowy ze studentkami i studentami kierunków humanistycznych, jeszcze kilka lat temu stanowiącymi najważniejszą bodaj część maltańskiej publiczności, świadczą o tym, że wśród młodych ludzi rozpoznawalność Malty i zainteresowanie jej programem znacznie się zmniejsza. Równocześnie Malta, niegdyś goszcząca widzów z całej Polski podczas wszystkich dni swojego trwania, dziś przyciąga zainteresowanych spoza miasta i regionu jedynie konkretnymi, pojedynczymi punktami programu. Być może temperatura dyskusji, która toczy się w tym roku wokół tego festiwalu, pozwoli realnie ocenić jego dotychczasową rolę i znaczenie, a także zastanowić się nad jego przyszłością. Podtrzymując postulat dotyczący refleksji nad identyfikacją Malty uważam, że czas popandemicznych i ekonomicznych zmian w kraju sprzyja podjęciu dialogu na ten temat.

Kultura może być ważnym laboratorium społecznym – obszarem, w którym wypracowuje się innowacyjne sposoby działania, mające szansę wpływać na otaczającą nas rzeczywistość. Dotyczy to nie tylko poziomu estetycznego czy merytorycznego konkretnych propozycji artystycznych, ale także sposobów organizacji, realizacji zadań i codziennego funkcjonowania pracownic i pracowników. Instytucje, prowadzone przez dyrektorów związanych kontraktami, nie zawsze dopuszczają możliwość dialogu społecznego i kolektywnego wyznaczania perspektyw czy celów. Ich struktura utrwala hierarchiczność i sprzyja arbitralności podejmowanych decyzji. Dlatego tak istotne znaczenie mają inicjatywy podejmowane przez organizacje pozarządowe. Zdaję sobie sprawę z tego, że coroczna niepewność finansowa organizacji takich jak Fundacja Malta, która ubiega się o środki w otwartych konkursach ofert, może zaburzać pracę nad festiwalem. Nie uważam jednak, żeby sama konieczność corocznej weryfikacji efektów kolejnych edycji i formułowania coraz to bardziej aktualnych celów i priorytetów przynosiła szkody dla jej działalności kulturotwórczej. Częścią dobrych praktyk jest regularna ocena funkcjonowania NGO, dokonywana przez przedstawicieli różnych środowisk – od potencjalnych odbiorców ich działań, przez recenzentów i krytyków, po komisje oceniające wnioski konkursowe. Zdaję sobie sprawę, że wysokie standardy wymagają wzmożonego wysiłku i zaangażowania pracowników. Myślę jednak, że organizacje pozarządowe, od których wymaga się często więcej niż od instytucji, mogą stwarzać precedensy wyznaczające azymut rzetelności. Dlatego zdanie dyrektora Merczyńskiego, że Maltę traktuje on „de facto” jak samorządową instytucję kultury, pozbawia mnie oparcia. Znam instytucje, które prowadzone są przez ponad trzydzieści lat przez tę samą osobę. Zwykle jawią się one jako ostoje tradycji, a nie innowacji. Obowiązuje w nich także dyscyplina finansów. Jeden z istotnych, aktualnych dyskursów opisujących kulturę jest zarówno dyskurs ekonomii, jak i zobowiązań. Do ważnych elementów, które określają tożsamość podmiotów działających w tym obszarze, należą więc nie tylko ich założenia i programy, ale także kultura pracy, relacji i wynagradzania. O tych tematach także warto rozmawiać.

List dyrektora Michała Merczyńskiego kończy zapewnienie, że Malta nie ma problemów z tożsamością oraz propozycja podjęcia próby poprawienia możliwości, jakimi dysponuje festiwal. Myślę, że krytyczna refleksja jest dobrym punktem wyjścia do tej pracy, którą warto podjąć, honorując dotychczasowe znaczenie Malty, szanując dorobek jej dyrektora i doceniając pracę zespołu programowego. Przede wszystkim zaś – patrząc w przyszłość z troską o kulturę, jej odbiorców, organizatorów, pracowniczki i pracowników.