Język „Czasu starego Boga” – nominowanej do Nagrody Bookera powieści Sebastiana Barry’ego – skrzy się i tętni, jak w jego najlepszych powieściach. Kołysze się niczym fale Morza Irlandzkiego, na brzegu którego w przybudówce do wiktoriańskiego zamku spędza swoją emeryturę główny bohater, sześćdziesięciosześcioletni Tom Kettle. Policjant ceniony za swoją intuicję, został sierotą pod niedawnym szczęściu i teraz chce już tylko „nie myśleć o niczym”. Żyje w milczeniu, zamyka się w skorupie obojętności, którą pieczołowicie skonstruował. Po co? By uciec od matni udręki i „historii potworności”. Kettle antywysławia ją tak, by nie miała już nad nim władzy:
całe lata ciężko pracował, by jej nie opisywać nikomu, a przede wszystkim sobie. Nigdy nie pozwalał, aby ta krótka sekwencja koszmarów wyświetliła mu się w mózgu. Pomyśl o wszystkim innym, zanim pomyślisz o tym. Myśl o rzeczach, które nie istnieją, rozmawiaj z każdym kłębem liści i patyków, udającym człowieka. […] Pozamykaj umysł na ciężkie wiktoriańskie wrzeciądze.
Zostają już tylko skały, latarnia morska, kapryśne morze, stateczna wysepka i fotel, w który bohater zapadł głęboko. Plan zamknięcia się w celu wymknięcia się bohater zdoła utrzymać do czasu, gdy na progu domu stanie dwóch detektywów z dawnego wydziału Kettle’a. Policjanci, jak dowiadujemy się wraz z bohaterem, wpadają na nowy trop dawno zamkniętej sprawy, która, okazuje się, związana jest z przeszłością Kettle’a sekretnym węzłem. Choć sprawa ściąga go w „obleśny mrok” i „ohydną przemoc”, bohater nie cofa się przed nią, bo też do pracy policyjnej (nawet teraz, gdy jest na emeryturze) nie podchodzi inaczej jak posłusznie. Nie umie zrzucić z siebie dawnego brzemienia sprawiedliwości. Brzmi jak scenariusz na dobry kryminał? Być może, ale Barry oferuje coś więcej niż detektywistyczną zagadkę i powieściowy schemat na poetycką medytację nad traumą, stratą i odkupieniem.
W „Czasie starego Boga” pisarz, dzięki swojemu bohaterowi, opowiada o tym, co niepokoiło go najbardziej jako obywatela Irlandii: o molestowaniu dzieci przez duchowych (choć sam uważa to określenie za eufemizm), które – jak ujawniła Komisja Badająca Molestowanie Dzieci – było na porządku dziennym. Historia Toma i jego zmarłej żony, June, jak w soczewce skupia skandal przemocy Kościoła, jego rozmiar, cichą akceptację (władz) i zmowę milczenia (ludu).
Tyle dzieci tak bardzo skrzywdzonych. Wszystkie dzieci w bagnie irlandzkiej historii, dla których nie było komu zadąć w róg i ruszyć na ratunek, dla których nie było ramion, w których mogłyby się schować, ani troskliwych dłoni, które obmyłyby ich rany. Księża!
W rzeczy samej, w Irlandii dzieci skarżyły się opiekunom, nauczycielom i spowiednikom, ale nikt nie reagował. Gdy w roku 1999 ksiądz Eugene Green dostał wyrok dwunastu lat więzienia za gwałty na dwadzieściorgu sześciorgu dzieciach, parafianie urządzili dla niego zbiórkę pieniędzy. W przypadku ofiar ojca Paula McGennisa sąsiedzi nazywali ofiary „małymi kurewkami”.
Powieściowi Byrne i Coolmine jako żywo przypominają ciemne postaci „imperium irlandzkiego kapłaństwa”: ojca McGennisa czy Brendana Smytha (co najmniej 140 gwałtów). Byrne – podobnie jak McGennis (być może na nim wzorowany) – po raz pierwszy wypłynął, gdy usiłował wywołać w Anglii pornograficzne zdjęcia. Nie został jednak należycie ukarany. Główny Komisarz oddał całą sprawę arcybiskupowi Johanowi Charlesowi McQuaidowi, który we właściwy sobie sposób ją przemilczał (w przypadku McGennisa policja także poinformowała arcybiskupa, który obiecał zająć się duchownym).
Barry, jak wspomniano, poprzez Toma i June, których połączył ten sam brak miłości, przedstawia historię bitych (bezlitośnie) i gwałconych (latami) niedorosłych ciał, których kataklizm na zawsze zmienił bieg rzeki życia. „Czas starego Boga” opowiada także – a może przede wszystkim – o tym, jak dziecięcy koszmar pcha na skraj rozpadu i rozbija cały świat, którego nawet miłość nie jest w stanie zaleczyć. W przypadku Toma pocieszenie dawał wojskowy żywot. Został co prawda wysłany na Malaje w służbie kolejnych grzechów imperium, ale dzięki zabijaniu buntowników otrzymał w Irlandii nowe życie „dalekie od wstydu i chaosu czasów dzieciństwa”. June przez długi czas dawały ukojenie dzieci i Tom, ale przeszłość nie pozwoliła o sobie zapomnieć i „ryknęł[a] […] z otchłani lat”.
Bohaterowie usiłują przetrwać i stać się częścią Księgi Życia, Barry jednak zapisuje im w gwiazdach inny los. Jedynym ocaleńcem z tej pożogi czyni Toma, który wybudza się z marzenia o zamknięciu w nie-historii, i wstępuje do labiryntu przeszłości, kończąc z życiem pozbawionym pamięci. Irlandczyk – niekryjący podziwu dla swojego bohatera – tworzy przejmujący obraz pracy żałoby, jej trudnej trajektorii – od stanu, w którym to, co utracone, zamknięte jest w krypcie psychiki i pokryte milczeniem (odmowa żałoby), aż po stan, w którym śmierć zostaje wpisana w doświadczenie, moment, w którym można zacząć żyć od nowa. („Nie czuł tego już tak jak dawniej, w pierwszym szoku, na samym dziobie rozpaczy […]. Był opuszczony, ograbiony, ale również wolny, tak, wyzwolony jak ptak”). Podziw Barry’ego dla Toma bierze się z jego trwania przy życiu mimo wszystko, z ratowania się w sytuacji, gdy ma się „pod ręką wyłącznie skrawki i cienie z dawnego życia”. Jest w tym rodzaj siły, który wraz z nadzieją udziela się czytelnikowi.
Powieść przy całym swoim wyrafinowaniu (jest to pisarstwo, które lśni szczególnym blaskiem) czyta się jak rasowy page-turner, na jednym oddechu, co jest zasługą narracyjnego szwungu i wszytej w przejmującą fabułę intrygi (a także znakomitego przekładu Agi Zano).
Irlandzka literatura wydaje się dziś przeżywać szczególny rozkwit, rodzaj złotego wieku. Dość powiedzieć, że na długiej liście Bookera 2023 znalazła się czwórka autorów i autorek z Irlandii: Paul Murray, Elaine Feeney, Barry i Paul Lynch, do którego trafiła główna nagroda za powieść „Prophet Song”.
Skąd się bierze siła tej osobnej literatury języka angielskiego? Trudno powiedzieć. Być może – choć byłoby to tylko jedno z wielu możliwych wyjaśnień – z tego, że, jak mówi Barry, Irlandczycy dawno temu stracili język i musieli pogodzić się z tym, że została im angielszczyzna. To jednak angielszczyzna przesunięta, której sekretnym, wewnętrznym, obcym językiem, płynącym pod jej powierzchnią, a zarazem ją unoszącym, wciąż pozostaje irlandzki. Ów tajemny język, język mniejszy (nie mający jednak nic wspólnego z regionalizmem), pozwala wprawić język większościowy w stan stałego odmieniania. W ten sposób powstaje wspaniała literatura mniejsza, jak o twórczości irlandzkich autorów powiedzieliby Gilles Deleuze i Félix Guattari.
Niezależnie jednak od tego, jakimi kategoriami się posłużymy, by ująć ten fenomen, jedno jest pewne: w owym złotym okresie literatury irlandzkiej Barry wiedzie prym, zawieszając poprzeczkę niesłychanie wysoko – co udowadnia kolejną wspaniałą powieścią. A przecież „Czas starego Boga” to nie jego ostatnie słowo.