Nr 8/2024 Na teraz

Uwierz w ducha

Sabina Sikorska
Literatura

Jako autorka Urszula Honek ogromną wagę przypisuje rozmieszczeniu tekstów w zbiorze. Gdy jej tomy odbiera się w całości, nabierają innych sensów niż wówczas, gdy pojedynczy wiersz wybrzmiewa w izolacji. Najnowszy „Poltergeist” nie jest od tej reguły wyjątkiem – przeciwnie: o ile to możliwe, nawet bardziej niż poprzednie tomy stanowi nierozerwalną całość. Owa całość to proces przeżywania żałoby, któremu nadano formę książki poetyckiej.

Nie oznacza to, że w najnowszym tomiku nie ma pewnego novum względem poetyckiej twórczości Honek. To pierwszy tom na wskroś współczesny – w „Poltergeiście” podmiotka ma przy sobie telefon, a za sobą seans „Berlin Alexanderplatz”, filmu z 2020 roku. Teraźniejszość przejawia się nie tylko w tych sygnałach, a także w istniejącym powiązaniu z doświadczeniem biograficznym. Odniesienia do rzeczywistości są nienachalne, ale klarowne – poetka nie ukrywa, że ten tom to osobisty wyraz tęsknoty za zmarłą przyjaciółką. W niniejszym tekście zdecydowałam się jednak korzystać ze słowa „podmiotka”, a nie „autorka”. W książce bowiem wiele granic jest płynnych (zwłaszcza ta oddzielająca od siebie światy) – niech przestrzeń między poetką a dziełem zostanie na swoim miejscu, by nie naruszyć czegoś, co powinno pozostać nienaruszalne.

Na samym początku jest pustka i niedowierzanie. Brakuje słów. Albo inaczej – słowa są, ale nadają się głównie do opisu otaczającej rzeczywistości i przywoływania wspomnień. To, co czuje podmiotka, jest jeszcze niewyrażalne.

Jedną z pierwszych emocji, którą wyczuwamy w wierszach, jest lęk. Wcale nie przed zmarłymi, jak mógłby sugerować tytuł książki, a o żywych. Szczególnie przejmująca w tym kontekście jest scena z „Wyspy”, kiedy podmiotka trąca śpiącego męża, by upewnić się, czy on oddycha. Śmierć bliskiej osoby, zwłaszcza niespodziewana, sprawia, że tak jak wcześniej byliśmy przekonani o nieśmiertelności członków rodziny i przyjaciół, tak teraz każdemu z nich prorokujemy rychły koniec. Utworem, którego cień snuje się jeszcze długo po zamknięciu tomu, jest też „It”. Pozostawia w nas nieodparte wrażenie, że strat, z którymi trzeba się pogodzić (lub przynajmniej się z nimi ułożyć, z nimi żyć), jest w życiu podmiotki zdecydowanie więcej niż jedna.

Późniejsze, jednostrofowe wiersze, w tym tytułowy „Poltergeist”, wprowadzają atmosferę grozy – poruszamy się na granicy światów. Wydaje się, że już, zaraz powróci zmarła przyjaciółka lub wręcz przeciwnie – że to podmiotka przejdzie na drugą stronę. W „Nie ma” pojawia się zdanie: „W tym dniu, po wielu miesiącach milczenia, / powiedziałam mężowi: nie wierzę, że jej nie ma”. Nierozstrzygnięte pozostaje, czy to wyraz niemożności uwierzenia w śmierć bliskiej, czy jednak przekonanie, że zmarła nadal, tylko w innej postaci, przebywa w rzeczywistości.

W książce wiele fraz co rusz się powtarza – „odkąd jej nie ma”, „chcę myśleć o niej jak o żywej”. Powracają też te same elementy świata – światło (w postaci żarówki, cienia, docierających gdzieś promieni słonecznych czy zapalonych latarni), obecność psów, szum, oglądanie filmów. Wszystko to splata się i kłębi, ale ciągła, natarczywa obecność różnorodnych zjawisk tylko potęguje i uwypukla fakt, że nie sposób zapomnieć o tym jednym, dojmującym braku.

Trudno mówić o kulminacyjnym momencie tomu, skoro to, co najważniejsze i najtrudniejsze, wydarzyło się, zanim zostało postawione pierwsze słowo. A jednak coś każe podejrzewać, że to miejsce ciążenia w „Poltergeiście” istnieje. Emocje w tomie narastają i nagle napotykają przeszkodę w postaci dwuwersowego wiersza:

***

Koniec maja, ciepło.
Nasze ostatnie spotkanie.

To najkrótszy utwór tomu, zaledwie sześć słów. Dopiero w tym miejscu dociera do nas, że opisaną rzeczywistość znamy wyłącznie szczątkowo. Wydawało nam się, że dużo wiemy – wcześniej poznaliśmy przecież nazwisko adresatki tomu, datę jej śmierci, miejsce znalezienia ciała. Liczymy na palcach, ile miesięcy minęło między ostatnim spotkaniem kobiet a śmiercią bohaterki – ale nie możemy mieć pewności, że chodzi o ten sam rok. Orientujemy się, jak wiele uczuć, informacji, detali pozostało w cieniu, poza kadrem. Każe on się zatrzymać i zapytać: „i to tyle?” – a zanim wypowiemy pytanie do końca, zaczynamy czuć ciężar wszystkiego, co nie zostało opisane.

To zatem jeden z tych utworów, który rezonuje z odbiorcą tak mocno tylko dzięki literackiemu montażowi – umieszczeniu go w odpowiednim miejscu książki. Czytany osobno nie miałby takiej siły. Dalej następują trzy wiersze o nieco innym charakterze. Już w pierwszym widać, że podmiotka zaczyna mówić pełniejszym głosem. Jakby coś się odblokowało. Mimo że to, co opowiada, wcale nie wydaje się łatwiejsze. „Jasny dzień pobytu” to najdłuższy wiersz tomu, wręcz współczesna ballada. Jest ludowość, są dialogi, postacie fantastyczne (diabły!).

Ta część książki kończy się czarną rozkładówką z rysunkiem fragmentu dzioba (wspaniałe ilustracje Kiry Pietrek, odpowiedzialnej za całą oprawę graficzną tomu) i kilkoma wersami tłumaczenia francuskiej piosenki „Nasz kogucik nie żyje” (Le coq est mort). Mamy tutaj kolejne odwołanie do kina – tym razem szwedzkiego „Koko-di Koko-da” z 2019 roku. W całym tomie rozsiane są tego typu wskazówki dla czytelnika – nawiązania do ekranowych horrorów, sceny jak z filmu grozy („W nocy chodzę po domu, nie zapalam światła. / Co jakiś czas włączam latarkę w telefonie, / zaglądam w każdy kąt. Szybkim ruchem rozsuwam zasłony”) i sugestywne rysunki. „Poltergeist” śmiało korzysta z popkulturowych odniesień – czasami widocznych na pierwszy rzut oka (wiersz „It”), a kiedy indziej bardziej zakamuflowanych (jak nawiązanie do filmu „Uciekaj!” Jordana Peele’a w utworze „Ucieknę z nią”). Niektóre filmy, do których odwołuje się Honek, zaklasyfikowane są jako horror z elementami komedii – nigdy nie chodzi w nich tylko o wywołanie wrażenia grozy i uczucia strachu. Bynajmniej, gdzieś pod spodem tli się delikatny humor, trochę absurdu i trudne do skategoryzowania i opisania emocje, z gatunku tych granicznych.

Wszystkie nawiązania umieszczone są jakby specjalnie po to, by rozgrzeszyć czytelnika, który uśmiechnie się nerwowo z myślą „znam to!” – nie tylko wtedy, gdy rozpozna kulturowy trop, ale także wtedy, gdy odnajdzie uczucie znane z przeżywania własnej żałoby. Humor jest jak duch – czujemy jego obecność, ale nie możemy go dokładnie zlokalizować.

I w końcu przychodzi katharsis – prozatorskie, podzielone na sześć części. Chaotyczne, dzienne, nocne, ludzkie, duszne – pełne słów. Dopiero w tym momencie widać, jak bardzo wycyzelowane, drobiazgowo skomponowane są wcześniejsze teksty tomu. Ten kontrast z początku budzi zdziwienie, ale jest niezbędny, żeby mogła wybrzmieć ostatnia scena. Przebudzenie i ostateczne pożegnanie ze zmarłą – chwile, które zostawiają nas z poczuciem… Odważyłabym się powiedzieć, że nadziei. Ostatni utwór, zatytułowany „W momencie”, sprawia, że choć „Poltergeist” stanowi zapis doświadczenia straty, pierwszy raz w twórczości Honek tak mocno wyczuwalne jest myślenie o przyszłości. Podmiotka patrzy w przyszłość z optymizmem – tą perspektywą domknięty został proces żałoby.

„Poltergeist” to książka wizualna, w każdym calu filmowa, oparta na grze światłem. Jesteśmy oślepiani – czasem promieniami słonecznymi, a innym razem latarką telefonu podmiotki. Cały czas zastanawiamy się, co jest widoczne, a co pozostaje w cieniu? Jedna z wielu mocy tomu tkwi właśnie w odpowiednim kadrowaniu. Autorka zdradza odpowiednio wiele, żeby nas ukłuć i zaangażować, ale zarazem dostatecznie mało, by nigdy nie dać ostatecznej odpowiedzi. Bo wtedy przestalibyśmy się bać.

 

Urszula Honek, „Poltergeist”
Wydawnictwo Warstwy
Wrocław 2024