Amsterdam to bardzo piękne miasto. Ludzie są przemili.
Wkrótce wracam.
Całuję was,Désiré
Kłopoty rodzinne zaczęły się od tych kilku słów skreślonych na odwrocie pocztówki, która pewnego ranka dotarła do masarni. Désiré ni stąd, ni zowąd rzucił wszystko. Kilka miesięcy wcześniej zaprzyjaźnił się z grupą holenderskich studentów, którzy zatrzymali się na miejskim kempingu. Łatwość, z jaką ci młodzi ludzie podróżowali po Europie, nawiązując po drodze przyjaźnie, zafascynowała mojego stryja. Razem palili skręty, rozmawiali całymi godzinami. Pewna para zostawiła mu swój adres w Amsterdamie. Annekatrien i Nell zaprosiły go na kilka dni do siebie, gdy tylko nadarzy się do tego okazja.
A potem nastąpiły długie tygodnie nudy, praktykowania w biurze notariusza i przesiadywania w kawiarni przy placu. Któregoś ranka Désiré nie znalazł w sobie dość sił, by udać się do pracy. Wrzucił kilka rzeczy do podróżnej torby, zajrzał do masarni, gdy jego ojciec zdrzemnął się po obiedzie, by zabrać pieniądze z kasy, na małym miejscowym dworcu wsiadł do szynobusu, a potem w Nicei do nocnego pociągu do Paryża. W wieku zaledwie dwudziestu lat po raz pierwszy opuszczał zagrodę, w której tkwił uwięziony przez całe życie. Pociąg mknął przez noc, a on czuł się coraz bardziej wolny.
Dzień po jego wyjeździe w sklepie zadzwonił telefon. Starszy syn informował, że pojechał do swoich przyjaciół w Amsterdamie. Nie należało się niepokoić. Babcia nie potrafiła nawet wskazać tego miasta na mapie. Nawet nie zdążyła mu kazać, by natychmiast wracał, jeżeli chce zachować swoją pracę. Rozmowa, przeprowadzona z budki telefonicznej, została nagle przerwana. Regularne, absurdalne tony w słuchawce uświadomiły babci jej własną bezsilność.
Tymczasem jej syn odkrywał Amsterdam. Gdy jego gospodynie były na zajęciach, przechadzał się wzdłuż kanałów, spacerował po parkach i ulicach pomiędzy dworcem a placem Dam. Zanurzał się w tłumie ludzi, hipisów, punków i urzędników w krawatach. Z dala od miasteczka, matczynego nadzoru, świat nie miał granic. Za pieniądze, które odłożył z pracy, i te, które ukradł z kasy, mógł przeżyć kilka tygodni. Zamierzał wrócić, kiedy będzie spłukany.
Któregoś wieczoru usiadł w barze na dole kamienicy, w której mieszkały Annekatrien i Nell, żeby tam na nie zaczekać. Zagadnęła go jakaś szczupła ciemnowłosa dziewczyna. Spostrzegła, że nie zjadł wszystkich orzeszków ze spodka, i zaproponowała, że pomoże mu się ich pozbyć. Widząc, jak bardzo jest na nie łasa, mój stryj parsknął śmiechem. Zaczęli rozmawiać mieszanką angielskiego i francuskiego.
Nazywała się Maya, miała zaledwie szesnaście lat i właśnie uciekła z internatu. Od wielu dni żyła na ulicy i przychodziła tu wieczorem, żeby coś wypić za uzbierane w ciągu dnia monety. Żywiła się orzeszkami, stawianymi przez kelnerów na stołach. Stryj również opowiedział jej o swoim życiu, o miasteczku, o nudzie, chęci, by ruszyć w drogę, o pragnieniu, by żyć inaczej niż jego rodzice. Maya od razu zakochała się w Désiré, spodobały się jej jego długie włosy i to, że wygląda jak Patrick Dewaere. Nazajutrz Maya przyniosła swoje rzeczy do mieszkania Annekatrien i Nell: ubrania, kilka płyt Gerry’ego Rafferty’ego i starą gitarę.
W miasteczku mój ojciec trudził się jak zawsze. Zanim otworzył sklep, zaglądał do kawiarni, by porozmawiać ze stałymi bywalcami, przeczytać i skomentować rubrykę Doliny w dzienniku „NiceMatin”, w której zamieszczano nowiny z regionu. Tego jesiennego poranka na pierwszej stronie gazety widniało zdjęcie ciał dwóch chłopców, znalezionych w toalecie na nicejskim dworcu. Przypuszczalnie przedawkowali heroinę. Artykuł przypominał, że już kilka lat wcześniej w kasynie w Bandol znaleziono martwą siedemnastoletnią dziewczynę z wbitą w ramię strzykawką. Tamta sprawa odbiła się głośnym echem w całej krajowej prasie. Przegłosowano wówczas ustawę, na mocy której uznawano osoby zażywające narkotyki za przestępców i skazywano je na kary bezwzględnego więzienia.
Na początku lat siedemdziesiątych Francja zgodziła się w końcu, we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, zlikwidować tak zwaną French Connection, siatkę sprowadzającą z Turcji do Marsylii morfinę, by wytwarzać z niej heroinę przeznaczoną na eksport. Amerykańscy policjanci i ich francuscy koledzy liczyli na to, że uda się im rozbić na południu Francji gang działający na skalę przemysłową, ale odkryli tylko mnóstwo małych laboratoriów, ulokowanych w skromnych prowincjonalnych domach w Prowansji i na Lazurowym Wybrzeżu. Istnienie rozległej, dobrze zorganizowanej siatki okazało się więc złudzeniem, istniały tylko małe wytwórnie, mieszczące się w łazienkach, przekształconych na laboratoria garażach w Marsylii, Tulonie, Nicei, Aubagne czy w SaintMaximin.
Francja szczyciła się, że zablokowała przemyt heroiny. Wedle „NiceMatin”, od kiedy zaostrzono ustawodawstwo, przestępcze siatki przeniosły się do Holandii i do Włoch, gdzie narkotyki zbierały teraz obfite żniwo. Autor artykułu stwierdzał, że heroina, która odebrała życie dwóm znalezionym na dworcu w Nicei chłopcom, pochodziła zapewne zza granicy. Nikt w miasteczku nie wydawał się przejmować tą odległą historią.
Czas w masarni zaczynał się teraz dłużyć babci. Zasypywała młodszego syna pytaniami: „Cóż on tam będzie robił? Nic ci nie mówił? Mija już trzeci tydzień, od kiedy go nie ma”. Starszy syn przedłużał wakacje na końcu Europy. Czemu tak daleko? Dlaczego w Holandii? Mój ojciec pewnie w końcu wyjaśnił matce, że można tam palić trawę zupełnie legalnie, że tę substancję miesza się z tytoniem, żeby trochę odlecieć. Nigdy nie wypiła nawet kropli alkoholu ani nie wypaliła papierosa i musiała być zdruzgotana tym wyjaśnieniem. Co powiedzieliby ludzie w miasteczku, gdyby się dowiedzieli, że jej syn się narkotyzuje? Musi wracać. W grę wchodził honor rodziny.
Właśnie wtedy dotarła do sklepu pocztówka od stryja. Na kopercie widniał adres w Amsterdamie, mieszkał u jakiejś Annekatrien.
[…]
Mój ojciec miał dokładnie osiemnaście lat, kiedy wysłano go z misją, by sprowadził starszego brata z Amsterdamu. Młodszy syn uzyskał właśnie prawo jazdy i kupił pierwszy samochód – prawie nowego golfa. Z całego rodzeństwa to on najsumienniej wykonywał polecenia rodziców.
Nie sądzę, by ojciec wsiadł kiedykolwiek do samolotu czy do pociągu. Znał tylko swoją pracę w masarni i konstelację wiosek, które odwiedzał ciężarówką z ojcem. Nigdy nie podróżował, mówił jedynie po francusku, a rozmawiając z babcią, przyswoił sobie kilka słów z włoskiego dialektu. To były granice jego świata. Dla niego Ziemia była jeszcze ogromna i nieznana.
Ale to nieistotne. Młodszy syn, ten, który nigdy nie nadużyłby zaufania rodziców, miał przemierzyć Europę, by odnaleźć starszego brata. Dziadek dał mu pieniądze w kopercie i mapę drogową, nabytą u sprzedawcy gazet. Babcia zasugerowała, by pojechał z nim jego kuzyn Albert. Dobrze znał Désiré. Z pewnością zdoła nakłonić go do powrotu. Rano wyruszyli do Amsterdamu z wypisanym na kawałku papieru adresem: widniał na kopercie wysłanej przez Désiré, by uspokoić matkę.
Ojciec niemal nigdy nie mówił mi o tej wyprawie. A przecież była to jego najdłuższa podróż. Dziś mój komputer podpowiada mi, jak wyglądała ich trasa. Teraz wiem, że skręcili w prawo za kościołem. Dokładnie tysiąc dwieście osiemdziesiąt trzy kilometry, ponad trzynaście godzin jazdy, nie licząc przerw. Wyobrażam sobie, że zmieniali się za kierownicą, żeby spać na zmianę. Digne, Grenoble, Lyon, Dijon, Nancy, Metz, Luksemburg, Liège, Maastricht, Eindhoven, Utrecht i wreszcie Amsterdam.
Jedyne, co usłyszałem z jego ust, to anegdota, którą opowiadał czasem, by zabawić przyjaciół, którzy przychodzili do nas na kolację. Gdy wjeżdżali do Amsterdamu, zatrzymano ich do kontroli. Ponieważ mundury i samochód funkcjonariuszy były zielone, nie od razu do nich dotarło, że to policjanci. Albert, rozbawiony, odpowiadał na pytania, obrzucając ich francuskimi wyzwiskami. „Gdy któryś z nich pytał nas o coś po holendersku, ten dureń Albert musiał powiedzieć coś głupiego. A ponieważ to go śmieszyło, nie mógł się powstrzymać!” Policjanci domyślili się, że są obiektem żartów, zatrzymali chłopaków i zamknęli ich na noc w osobnych celach z siatką zamiast dachu, przez którą powoli spływały płatki śniegu. Nazajutrz ich wypuszczono, skostniałych z zimna.
Fascynowała mnie ta opowieść. Ojciec omal nie skończył w więzieniu na końcu Europy z powodu głupich żartów. On, którego zawsze widziałem jedynie za witryną sklepu. Jego życie nabierało nagle nierealnego wymiaru. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, na oczach gości ciągnąc ojca za rękaw. Ale rozmawiał z dorosłymi, obiecując mi, że kiedyś do tego wróci. Ta historia była jego jedyną przygodą, którą przeżył poza miasteczkiem i o której wspominał zawsze z dumą.
Nie znając ani słowa po holendersku, ojciec i Albert w końcu znaleźli jednak w Amsterdamie mieszkanie Annekatrien i Nell. Widok gości zaskoczył Désiré, ale ostatecznie się z tego ucieszył. Z młodą dziewczyną, poznaną kilka dni wcześniej, zajmował salon w mieszkaniu swych gospodyń. Maya nalegała, żeby z nimi pojechać. Rzuciła studia i nie utrzymywała kontaktu z rodzicami. Dzięki Désiré chciała poznać Francję. To ona go przekonała, by zgodził się wrócić. Tak czy inaczej ojciec nie zostawił swojemu bratu wyboru. Nie wyobrażał sobie, by mógł wrócić do miasteczka i powiedzieć rodzicom, że mu się nie udało. Stryj także wiedział, jak bardzo zależy na tym jego matce. Nie mógł tak bardzo zawieść Louise.
O świcie w czwórkę wyruszyli w drogę. Albert i ojciec z przodu, Désiré i Maya, nieletnia Holenderka bez paszportu, na tylnej kanapie. Para zakochanych miała pełne kieszenie haszyszu, ale nic im się nie przydarzyło. Późnym wieczorem przybyli do miasteczka.
Nazajutrz Désiré przedstawił Mayę rodzinie. Ojciec i matka, zbyt szczęśliwi, że się odnalazł, ciepło przyjęli dziewczynę, choć martwiła ich jej sytuacja i wiek. Syn nie tylko przemierzył kontynent niczym jakiś włóczęga, ale w dodatku przywiózł z sobą nieletnią, która zerwała kontakty z rodziną. Zadzwonili do jej rodziców, z pomocą Mai, która próbowała tłumaczyć. Nie sprzeciwiali się wyborowi córki. Uznali, że można załatwić sprawę, zatrudniając ją jako pomoc domową. Kilka dni później Émile i Louise pomogli Mai złożyć wniosek o paszport i podjąć niezbędne kroki, by zalegalizować pobyt. Dzięki temu byli w porządku wobec prawa, mogli też przedstawić całą sytuację w wiosce. Babcia natychmiast uruchomiła mechanizm wyparcia. Désiré nie uciekł, nie uprzedzając nikogo, do Holandii. Pojechał tam, by spędzić trochę czasu u przyjaciół, i wrócił z młodą dziewczyną, która chciała nauczyć się francuskiego.
Maya zamieszkała ze stryjem w mieszkaniu nad kawiarnią. Szybko zintegrowała się z rodziną i zaznajomiła ze sklepem. Pierwsze francuskie słowa, jakie wypowiedziała, miały związek z masarnią. Dziadek nauczył ją dekorować wystawę, solić wędliny. Ponieważ w miasteczku niewiele się działo, towarzyszyła mu czasem w wyprawach po okolicy, poznając góry. W poniedziałki chodziła z nim do ubojni. Chcąc zrobić na dziewczynie wrażenie, „pomocnik” Pierre pił jeszcze dymiącą krew zwierząt, którym podcięto gardło, po czym wyrzucał jelita psom.
Razem z bratem zwróciliśmy uwagę na tę małą hipiskę na fotografiach z tych czasów. Na zdjęciu z polaroidu widać, jak przytula się do stryja na welurowej kanapie w salonie dziadków. Kiedy pytaliśmy matkę, kim jest ta nieznajoma, zawsze odpowiadała z uśmiechem: „Ach ta, to Maya, była bardzo miła. Mieszkała u nas kilka miesięcy. Piła mleko przy stole. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Była narzeczoną Désiré, przywiózł ją z Amsterdamu. Twój ojciec musiał po niego pojechać. To był niezła chryja”.
Na innym zdjęciu Maya siedzi z Désiré, moim ojcem i Albertem na sofie w pokoju z pomarańczową wykładziną. To jedyna fotografia, jaka pozostała z Amsterdamu. Albert udaje, że pije wino z butelki, którą podsuwa mu mój ojciec. Maya i Désiré pękają ze śmiechu. Ojciec wygląda na bardzo szczęśliwego. Jakby ta podróż nie była przykrym obowiązkiem, tylko okazją, by wraz z bratem cieszyć się młodzieńczą ucieczką z domu. Chwilowe zaćmienie słońca na niebie masarni, bez śladu tej złości, która pewnie by się odezwała, gdybym go poprosił, by opowiedział mi o swoim bracie.
Fragment książki Anthony’ego Passerona „Uśpione”, która w przekładzie Jacka Giszczaka ukazuje się nakładem wydawnictwa Czarne. Redakcja dziękuje za udostępnienie fragmentu.