Nr 20/2022 Na teraz

Lene Ask w komiksie „Następnym razem wszystko będzie jak trzeba” opowiada kameralną historię dysfunkcyjnej, trzyosobowej rodziny. Znamy dobrze ten motyw: z pozoru wszystko wydaje się takie, jak trzeba – ale nic takie nie jest.

Marit to młoda kobieta, która z malutkiej wsi przeprowadziła się do Oslo, gdzie studiuje i pracuje w bibliotece. Kiedy umiera jej ojciec, musi na czas pogrzebu wrócić do rodzinnego domu. Marit będzie musiała się spotkać ze swoją matką – Reidun – której nienawidzi. Nie za to, co ta jej (potencjalnie) uczyniła, lecz za wszystko to, czego jej matka nigdy nie zrobiła.

Mamy więc dość spodziewany katalog rodzicielskich zaniedbań. We wspomnieniach bohaterki matka jej nie przytula, nie spędza z nią czasu, nie mówi jej, że ją kocha. Zamiast tego mama Marit często zwraca jej uwagę na zachowanie – kiedy dziewczynka używa brzydkiego słowa, każe jej iść za karę do swojego pokoju. Reidun jest bardzo religijna, odmawia więc nie tylko sobie, ale i córce wielu przyjemności, które dla dzieci są normalnością (jak obecność Świętego Mikołaja w Boże Narodzenie). Po każdej kłótni z córką Reidun boli głowa, więc zamyka się w sypialni – i nie chce rozmawiać ze swoim dzieckiem.

Jeśli powyższa charakterystyka układa się w spodziewany portret nieuczułej matki-despotki, to należy dodać dwie rzeczy: po pierwsze, że autorka poglębia ten portret i pokazuje jego rewers; po drugie, że portret ten postanawia skonfrontować z innymi wizerunkami matek. Dodajmy – innymi negatywnymi wizerunkami. Bo z jakiegoś powodu matki w tym komiksie nie mają zbyt dobrej prasy. O ile jednak Ask mamę głównej bohaterki kreśli w sposób subtelny i wielowymiarowy, ukazując ją nie tyle jako osobę nieczułą, ile pod względem uczuć skrzywdzoną (Reidun ma poczucie odrzucenia i bycia niekochaną, zarówno przez męża, jak i córkę), o tyle pozostałe, drugoplanowe matki nie mają tyle szczęścia.

Komiks otwiera scena, w której razem z Marit obserwujemy starcie mamy i córki w bibliotece. Mama jest z tych „pracujących” – nie ma więc czasu dla dziecka, bardzo się spieszy. Pytania o spędzenie wspólnie dnia kwituje karcącą i zbywającą córkę frazą: „nie marudź”. W dalszej części historii spotkamy kolejną mamę (choć pojawi się w tej dość krótkiej opowieści aż trzy razy, nie poznamy jej imienia), którą można by określić jako stereotypową „mamę na pełen etat”. Mimo dość młodego wieku ma już trójkę dzieci, którymi nieustannie jest otoczona. Dzieci zawsze są niezwykle ruchliwe i głośne, co przeszkadza innym dorosłym bohaterom, a mamie nie pozwala na chwilę wytchnienia. Kobieta dodatkowo (i w zgodzie ze stereotypem) przedstawiona jest jako wścibska i zbytnio zainteresowana cudzym życiem. Bohaterowie, z którymi wchodzi w interakcję – Marit i jej przyjaciel z dzieciństwa, Martin – za każdym razem odbierają jej zachowanie w sposób zdecydowanie negatywny. Martin zresztą wyraża swoją dezapropabę wprost, kierując wobec „matki na pełen etat” zdania w stylu: „Durna baba”, „Spieprzaj już”; niekiedy zaś do okazania niechęci wobec kobiety używa jej macierzyństwa jako stygmatu: „Nie musisz pilnować dzieciaków?”.

Autorka w dość oczywisty sposób wykorzystuje obie postaci – czy to do zawiązania akcji (jak w przypadku „matki pracującej”), czy też do stworzenia silnego kontrastu dla bohaterów z pierwszego planu („matka na pełen etat”). Wykorzystywanie tego typu schematów narracyjnych do zbudowania historii jest całkiem powszechne i trudno mieć o to pretensje do autorki. Ale ze sposobu realizacji tego chwytu konstrukcyjnego można już czynić zarzut. Ściślej rzecz ujmując, chodzi o sposób, w jaki figury matek-w-tle zostały zbudowane. Są to postaci jednowymiarowe, uosabiające masę stereotypów – a wszystko to zostało przedstawione tak jaskrawie i wprost – w domyśle: by odbiorca nie miał wątpliwości – że aż sztucznie i niewiarygodnie. W historii, która – co zaraz opiszę – jest słusznie zniuansowana, gest ten bardzo razi i niestety znacznie obniża jakość konstrukcji całości. To jakby przekonywać, że świat relacji rodzinnych jest pełen rozmaitych odcieni szarości, i zarazem wstawiać na dowód postaci tak kontrastowo czarno-białe, jak tylko się da.

 

Osią historii jest Marit i jej osadzenie w sieci relacji. Ale autorka – jak już wskazywałam – zadbała o to, by także Reidun nakreślić z kilku punktów widzenia. Obserwujemy więc, jak Reidun nieustannie rywalizuje – i zawsze przegrywa – ze swoim mężem, Jonhem, o więź z ich córką i jej uznanie. To Jonh chodzi z Marit na spacery, by zbierać jagody; to on jest wobec córki bardziej pobłażliwy, więc to do niego przychodzi z prośbami o zgodę na kolejne rzeczy. Szybko zauważamy, że Marit i John wytworzyli hermetyczny świat, do którego zablokowali Reidun wstęp – czego sama bohaterka również jest w pełni świadoma. W tym miejscy należy jednak dodać, że Johnem nie kieruje chęć zrekompensowania córce braku relacji z matką – przeciwnie, świadomie i celowo nie wspiera żony i nie stara się włączyć jej do relacji z córką. Skonfliktowany z Reidun – głównie na tle światopoglądowym – nie dba o to, że jego często aroganckie nastawienie do żony przekłada się także na stosunek córki do matki. Bo Marit, co oczywiste, w tym konflikcie zawsze stanie po stronie ojca. Koniec końców postawa Johna krzywdzi nie tylko Reidun – wyidealizowany obraz ojca tak silnie tkwi w pamięci dorosłej Marit, że zmusza ją do poszukiwania w życiu mężczyzny-ideału; a tym samym nieustannego rozczarowywania się kolejnymi związkami.

Ask nie pozwala więc żadnemu z rodziców znaleźć się na biegunie („dobry” bądź „zły”) – żadnego nie obarcza całkowitą odpowiedzialnością za patologiczną relację z córką, a jednocześnie żadnemu nie pisze dostatecznego usprawiedliwienia.

Obciążona dysfunkcyjnymi relacjami Marit ucieka – zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym. Przenosi się do Oslo i do minimum ogranicza kontakty z matką. Jej fabularny powrót do rodzinnego domu przypomina znany schemat filmowych opowieści, w których główny bohater / główna bohaterka wracają z wielkiego miasta po latach nieobecności do niewielkiej miejscowości, w której się wychowali. Mamy więc nieprzyjemnych, z perspektywy Marit śmiesznych i żałosnych miejscowych, mamy scenę typu „zobacz, jak wiele się tu zmieniło, nie jesteśmy już zaściankiem” czy też dowód na to, że jednak zaścianek zaściankiem pozostał – w tej historii zostaje on zrealizowany poprzez pokazanie lęku i niechęci mieszkańców wobec imigrantów. Ponownie widać, że autorka ma pewien problem ze stosowaniem schematów i uproszczeń w budowaniu fabuły.

Na szczęście w obszarze ucieczki metaforycznej Ask radzi sobie lepiej. Autorka umiejętnie miesza niechęć Marit do rodzinnej miejscowości i jej poczucie wyobcowania, z byciem zdystansowaną wobec osób z jej otoczenia w Oslo. Główna bohaterka ucieka od wszelkiego kontaktu z matką, ale ucieka także w kolejne, nieudane relacje z mężczyznami; ucieka od wszystkiego, co kojarzy jej się z czasem dzieciństwa, ale jednocześnie nie potrafi wypełnić swojego dorosłego życia nowymi emocjami, celami, pomysłami na siebie. To uwięzienie jest psychologicznie wiarygodne i fabularnie osadzone.

Ask nie zamyka opowieści happy endem, ale też dodajmy, że nie zamyka jej wcale. Komiks nie kończy się dla bohaterów w żaden definitywny sposób – tam, gdzie czytelnik widzi koniec, ostatni kadr, tam Marit i Reidun być może będą mogły zobaczyć początek czegoś nowego, zalążek zdrowej relacji opartej na autentycznym uczuciu. Ale być może go nie dostrzegą. A być może dostrzegą, ale znów uciekną. W tym tkwi pewien smutny urok tej historii – w jej niejednoznaczności. Opowieść o życiu Marit jest bowiem tym lepsza, im więcej osobistych perspektyw bohaterów autorka wykorzystuje, by opowiedzieć o jednej tylko postaci. Tym bardziej rozczarowujące są momenty, gdy widzimy, jak Ask idzie na skróty, ucieka w stereotyp, sięgając po proste, schematyczne rozwiązania.

 

„Następnym razem wszystko będzie jak trzeba”
Scenariusz i rysunek: Lene Ask
Tłumaczenie: Katarzyna Tunkiel
Wydawnictwo Centrala
Poznań 2022