Może trochę za bardzo udziela mi się klimat trwającego piłkarskiego Euro, ale widzę w „Hacks” coś na kształt – rozumianego umownie – „serialu sportowego” (wrażenie wzmaga fakt, że w najnowszym sezonie część intryg odbywa się przy rundkach pickleballa i golfa). W centrum toczy się zaciekła walka o wygraną, składająca się z szeregu mniejszych potyczek, gierek i podchodów. Do stanięcia w szranki zmuszają ambicja i nieposkromiony głód rywalizacji: przed oczami majaczy bowiem wizja sukcesu, wdrapania się na sam szczyt i zapisania się w historii. Arenę rozgrywki stanowi tu show biznes, więc nie ma mowy o respektowaniu zasad fair play.
Deborah Vance (pewnie mknąca po trzecią Emmy za swój występ w serialu Jean Smart) jest w tym bezdusznym ekosystemie raczej podrzędną graczką, ale żadna z niej bezbronna płotka w stadzie rekinów. Jeśli tylko zwęszy odpowiednią okazję, to zawsze stara się ją wykorzystać. Poznajemy ją jako podstarzałą diwę stand-upu w Las Vegas, którą wielu chciałoby odesłać na emeryturę. A ona nie dość, że nie rezygnuje ze sceny, to jeszcze dokłada nowe punkty do swojego CV, urozmaica niezmienny od lat program, przyciąga nowych fanów i zyskuje ogólnokrajową popularność. W finale drugiego sezonu znajduje się na szczycie. Jej głód zwycięstwa zostaje zaspokojony, serial mógłby się więc skończyć, bo jego istotą jest trudna walka o przetrwanie w branży, a spodziewanym rozstrzygnięciem – jak to w „sportowych fabułach” – końcowy sukces. Skoro bohaterce na dobre udało się umościć na wygranej pozycji, to co może ją dodatkowo zmotywować? O co jeszcze mogłaby zawalczyć?
Twórcy „Hacks” – Lucia Aniello, Paul W. Downs i Jen Statsky – wiedzą, że muszą odpowiedzieć na te pytania, trzeci sezon rozpoczynają więc od błyskotliwego wykazania pozorności triumfu Deborah: status gwiazdy sprawia, że publiczność śmieje się ze wszystkich wypowiadanych przez nią zdań, nawet jeśli nie są one w najmniejszym stopniu zabarwione humorem. W entuzjazmie widowni nie ma więc choćby dozy szczerości – nie wynika on z dobrze wykonanej przez komiczkę roboty, lecz z płytkiej fascynacji jej osobą i ślepym podążaniem za konwenansem, wedle którego jeśli gwiazda komedii żartuje, to trzeba się śmiać. Zwycięstwo bohaterki okazuje się zatem pyrrusowe, bo wprawdzie przydarza jej się medialny sukces, ale ulatuje satysfakcja z występów. Żeby przełamać marazm, Deborah musi raz jeszcze podnieść sobie poprzeczkę, udowodnić swoją wartość, wyznaczyć następny cel i zdobyć kolejne trofea. Okazja nadarza się, gdy na horyzoncie pojawia się perspektywa bycia nową prowadzącą „Late Show”.
Szanse wydają się wyjątkowo iluzoryczne, ale tego typu misje niemożliwe nasza diwa lubi najbardziej. Twórcy „Hacks” z dużą ochotą serwują społeczne komentarze, skupiając się zwłaszcza na kobiecej perspektywie przetrwania w branży, i ten wątek jest tego dobrym przykładem. Kiedy kilka lat temu Emma Thompson grała w „Late Night” prowadzącą tytułowy program, mówiła, że fabuła filmu to w zasadzie science fiction. I miała sporo racji. Rzut oka na galerię sław produkcji typu late-night talk shows ujawnia jasną prawidłowość: oprócz nielicznych chlubnych wyjątków pokroju Joan Rivers czy Chelsea Handler wśród legendarnych prowadzących brakuje żeńskich postaci (a już na pewno żadna nie może się równać z ikonicznym statusem Johnny’ego Carsona czy Davida Lettermana). Również współczesne nocne talk shows są zdominowane przez mężczyzn w marynarkach. Jedyną kobietą prowadzącą taki program w amerykańskiej telewizji jest obecnie trzydziestoletnia Taylor Tomlinson. W obliczu tych realiów doskonale widać, na jak bardzo przegranej pozycji znajduje się Deborah w starciu o posadę z młodym, przystojnym komikiem.
W zdobyciu wymarzonej fuchy doświadczonej komiczce pomaga oczywiście Ava (wspaniała, dotrzymująca kroku Smart od pierwszego do – jak dotąd – ostatniego odcinka Hannah Einbinder), która niby próbuje robić samodzielną karierę scenarzystki, ale bez pełnego przekonania; ciągle się na Deborah obraża, ale jednak wciąż wraca, by pisać dla niej teksty. Bo zarówno ona, twórcy serialu, jak i widzowie doskonale wiedzą, że musi wrócić. Deborah i Ava najlepsze są w duecie – co więcej, ten serial ma sens wyłącznie wtedy, gdy są w duecie. Ponad przeciętność wynosi „Hacks” właśnie dynamika ich relacji i jej skomplikowany charakter. Znów do głowy przychodzą mi skojarzenia sportowe: przyjemność oglądania serialu w dużej mierze bierze się z obserwowania intensywnych zapasów stand-uperskiej starej wygi i jej nieopierzonej pracownicy; przyglądania się śmiesznej i emocjonującej zarazem serii siarczystych ciosów i nie mniej brawurowych kontrataków. Za każdym razem, kiedy relacja bohaterek zdaje się wisieć na włosku (a dzieje się to nieustannie), drży się o jej rozpad jak o stratę decydującego gola w ostatnich sekundach dogrywki.
Deborah i Avę łączy głównie podobne poczucie humoru – to ten wspaniały rodzaj twórczej współpracy, w której artystki stanowią siostrzane dusze: jedna potrafi czytać w myślach drugiej, druga bez trudu kończy wypowiedzi pierwszej. Jednak poza artystycznym połączeniem idealnym w zasadzie wszystko inne je dzieli, a już najbardziej wiek. Całe „Hacks” opowiada o międzypokoleniowej różnicy i dialogu, znajduje się w bezustannym napięciu między starością a młodością, między opowieścią o tym, jak przez lata z klasą utrzymywać się na scenie, a historią o tym, jak na tę ogrodzoną solidnymi fortyfikacjami scenę w ogóle się wdrapać. W trzecim sezonie ta opozycja wybrzmiewa chyba jeszcze silniej niż wcześniej, najbardziej wprost w odcinku, w którym wspólny spacer po górskim lesie uwypukla związane z wiekiem fizyczne ograniczenia Deborah oraz kontrastującą z nimi względną zwinność Avy.
Międzypokoleniowe starcie ma też miejsce, gdy Deborah przybywa na kampus uniwersytecki. Studenci protestują przeciwko obraźliwym żartom, jakie wygłaszała w młodości. Dla bohaterki to dobra okazja do refleksji nad swoim dawnym materiałem i wieloletnią ewolucją dobrego smaku. Poziom meta „Hacks” realizuje nie tylko poprzez zaglądanie za kulisy showbiznesowej machiny i obserwowanie komiczek przy pracy, ale i poprzez problematyzowanie samego humoru, zastanawianie się nad tym, które żarty są odpowiednie, a które nie. W jednym z odcinków pojawia się na przykład nieśmiała refleksja o formule roastu, często bazującej na stereotypach i brutalnych atakach na fizyczność czy elementy życia prywatnego adresata.
Po tak prymitywne środki nie muszą sięgać twórcy „Hacks”, bo przy pomocy arcyharmonijnego duetu aktorek udaje im się wykrzesać z ostrych dialogów oraz stosu absurdalnych sytuacji nieposkromione ilości humoru. Z tych skrawków wyłania się nietypowy obraz przyjaźni jedynie od święta przyjmującej formę wymiany czułości, a na co dzień chropowatej, pełnej wrzasków i bólu, pozwów do sądu i wyzwisk po pijaku.
Czy jednak na pewno możemy tu mówić o prawdziwej przyjaźni? Chyba najbardziej problematyczne – ale też interesujące – jest w „Hacks” to, że relacja Deborah i Avy wygląda chwilami tak pięknie. Mimo głębokich różnic kobiety znajdują wspólny język i całkiem sporo łączących je punktów stycznych. Czasem aż można zapomnieć, że podstawą ich znajomości jest nierówność między pracodawczynią a jej pracownicą, a pracodawczyni zdecydowanie nadużywa psychicznej przemocy (nawet jeśli czasami nieświadomie). Toksyczność relacji bohaterek jest wprawdzie często podnoszona w serialu, także bardzo wyraźnie w trzecim sezonie, ale zazwyczaj finalnie ustępuje pola wzruszeniu ich porozumieniem. Wynika to bodaj stąd, że „Hacks” jest – na dobre i na złe – serialem kompromisowym, który nie osuwa się w żadną ze skrajności. Zamiast tego pozostaje w bezpiecznej strefie pośredniej: smak ostrego humoru i niepokojących konfrontacji łagodzi w nim feel-goodowa polewa.
Jak na dobry serial przystało, „Hacks” daje pole do popisu nie tylko głównym bohaterkom, ale i postaciom pobocznym. Etatowymi gwiazdami drugiego planu są już Paul W. Downs i Megan Stalter, świetnie dopełniający się w rolach Jimmy’ego, menedżera Deborah i Avy, oraz Kayli, jego nieznośnej asystentki. Kayla jest w trzecim sezonie już nieco mniej nieznośna, co wpływa na pewne ciekawe przesunięcia w ich relacji. Bez zmian pozostaje za to fakt, że każde ich pojawienie się na ekranie wiąże się z zastrzykiem nowej dawki uroczego humoru. Do obsady dołączyła w nowym sezonie także J. Smith-Cameron. Całe szczęście, że dzięki roli Gerri w „Sukcesji” mogła wypłynąć na szersze wody, bo w „Hacks” znów pokazuje, jak znakomitą jest aktorką. Gra tu młodszą siostrę Deborah, tworząc postać wyważoną, niespecjalnie wygadaną i raczej pozbawioną poczucia humoru, zdumiewająco kontrastującą z temperamentem bohaterki Smart. Zupełnie nie pasuje do świata skrzącego się ostrym dowcipem.
Cięte riposty i efektowne zderzenia to jedno, ale „Hacks” sprawdza się tak świetnie również dlatego, że pośród kolejnych komediowych ciosów potrafi chwycić za serce chwilami wyciszenia i poważnych rozmów. W najbardziej wzruszającym fragmencie trzeciego sezonu Deborah wyznaje, że od zawsze marzyła o prowadzeniu programu typu late-night, bo pamięta z dzieciństwa, jak jej przemocowego ojca-alkoholika uspokajały komediowe pląsy Carsona. Z wypowiedzi bohaterki wyłania się teza o doniosłym charakterze komedii, której moc – przynajmniej chwilowego – podnoszenia na duchu może zdziałać cuda. Warto więc na koniec podkreślić rzecz może oczywistą, ale kluczową: „Hacks” to serial, który daje czystą frajdę i odprężenie. Z ekranu bije taka energia, że na dobre kilka godzin można zapomnieć o wszelkich bolączkach.