Nowa książka Tomasza Dalasińskiego – „Sztuka zbierania mgły” – jest próbą znalezienia języka, który pozwoli na uchwycenie doświadczeń bez nadawania im arbitralnego sensu, bez implantacji nowego znaczenia. To książka o mozolnym przepracowywaniu życia w cieniu śmierci; refleksja na temat egzystencjalnego materiału, przyrosłego do języka, którym wyraża się „ja” poetyckie. To także książka niemająca roszczeń do tego, by zaproponować jakąś spójność i trwałość. Najbliżej jej do rozpamiętywania, „słabej” filozofii, która w miejscu fundamentu ma grób psa.
Jako całość „Sztuka zbierania mgły” przestaje być tak oczywista i banalna na poziomie treści, jak miało to miejsce w poprzednim tomie. Dalasiński chyba definitywnie porzucił maskę literackiego trickstera – napisał książkę, która z jednej strony, na poziomie pojedynczych fraz, dowodzi doskonale opanowanego rzemiosła, a z drugiej w końcu nie przypomina niezwykle sprawnego algorytmu, trawersującego młode i modne poetyki. Język poetycki autora „Póki nie żyjemy” przeszedł niemałą ewolucję – przestał koncentrować się na literackim testowaniu mnożących się symulacji mimetyzmu, porzucił aluzyjne imago często obtoczone gęstymi intertekstami, stał się egzystencjalnym narzędziem opisu paradoksu istnienia, przeżywanego tuż na skraju negatywności. Zachowawczy poststrukturalny kod został zastąpiony polifoniczną narracyjnością, która mimo oszczędniejszej formy może okazać się bardziej zaskakująca.
„Sztuka zbierania mgły” przedstawia prowincję w szczególny sposób: stroni od neoromantycznych – albo post-honetowskich – splotów wizyjnej natury z ciemną metafizyką, a zarazem nie akcentuje przesadnie politycznego wymiaru opowieści o Polsce niecentralnej, powiatowej, wiejskiej. Momentami lądujemy w rejonach znanych z poezji Macieja Bobuli, ale pozbawionych rysów współczesnej estetyki, czuło-ironicznie przedstawiającej kolejne formy wykluczenia. Jeśli już uwikłaliśmy się w sieć porównań, to pewną strategię myślenia o prowincji Dalasińskiego można zrównać nie ze słowem, lecz z obrazami Karola Palczaka[1], gdyż dużo w tych wierszach niepokoju, niemającego nic wspólnego z Honetowską tajemnicą i konwencjonalnym, leśnym mistycyzmem.
Najbardziej interesującym motywem w poezji Dalasińskiego jest zatem filozoficzny status języka, a w szczególności jego związek ze śmiertelnością. Według poety przysługuje on wszystkim istotom skończonym i śmiertelnym, a sama zgoda na śmierć jest podstawowym warunkiem autentyczności pojedynczej egzystencji. Język bohaterów lirycznych „Sztuki zbierania mgły” to „język myśli słabej”, którego przejawem jest szczególna sfera doświadczenia etycznego. „Mocny” stosunek poznawczy ustępuje uporczywemu wspominaniu i rozpamiętywaniu przekazu istnienia – często anonimowego i wykraczającego poza ludzki gatunek – jakby w odruchu zatrzymania nienasyconego pędu uniwersalizmu:
I nie będziesz miał domu innego niż ciało.
Innego niż powietrze
nie będziesz miał ciała. I będziesz szukał siebie
tam, gdzie zawsze byłeś. I tylko tyle znajdziesz, ile
zgubisz w innych.(„Pierwsze czytanie”, s. 33)
Zaskakująca jest paralela (przypadkowa czy celowa?) między otwierającym tom „Murarzem” a wierszem inicjującym „Po domu” Dariusza Sośnickiego. Autor „Spóźnionego owocu radiofonizacji” porusza się i w rejestrze biblijnym, i w filozoficznym, aby usankcjonować cały koncept tomu. Niepewność egzystencji, kruchość (a właściwie brak) stabilnych fundamentów, samoświadomość językowa i niepewność co do jutra – to wszystko pojawia się również w utworze Dalasińskiego, który jednak fascynuje się zupełnie inną architekturą. Jeśli w „Po domu” można było znaleźć sporo fragmentów odnoszących się do pojęcia klasy, do tego, co dla jednych jest podłogą, a dla pozostałych sufitem, problemu dystynkcji i wypracowania nowej etyki, bez której piętrzącym się konstrukcjom grozi katastrofa lub w najlepszym wypadku powolna rozbiórka, to w książce Dalasińskiego architektoniczna retoryka zostaje zawężona do konkretnego domu, z którego wychodzi się, by doświadczać i życia, i śmierci. Mniej tu geopolitycznej architektury, więcej wewnętrznej an-architektury, w której arche ulega egzystencjonalnym przesunięciom i tąpnięciom – niczym w tektonicznym żywiole. Sam dom kiedyś zniknie – wieczne może być jedynie pragnienie przeżycia:
Był tutaj dom, lecz nie ma już domu –
może kiedyś znowu
będzie tutaj dom. Może w tym domu znowu
będzie człowiek, może w tym człowieku
znowu będzie świat. Może w tym świecie będą
głód i chleb, i sytość, i może się z nich będzie
jeść naraz(„Święta”, s. 45).
Poezja Dalasińskiego niczego nie obiektywizuje, nie jest emanacją wiedzy czy pewności – czuwa nad tym, co zostało naznaczone skończonością, ułomnością, przygodnością. Etyczny wymiar doświadczenia języka nie jest jednak niczym normatywnym, stąd wiersze stronią od publicystyki czy imperatywnego orędzia. Bliżej im do anegdot opisanych językiem egzystencjalnego absurdu i paradoksu. Język myśli słabej otwiera się na przekaz – przedstawiany wieloma głosami, odczytywany wieloma śladami – a podmiot kroczy po kolejnych tropach i odpowiada na nie własnym głosem:
wynajmuje go czas, a on, w swoim
języku, opowiada się przeciw, jak cały świat się kurczy
do kropelki potu
zatrzymanej na jego zakrościałej skroniw połowie drogi między włosami a szyją,
między poniedziałkiem a piątkiem, między życiem i śmiercią,
zbyt ciężkiej, żeby wyparować, za lekkiej,
by spłynąć(„Tutaj, teraz”, s. 6).
Bohaterowie tej poezji – podobnie jak sam język poetycki – nieustannie oscylują między czymś a czymś: inicjatywą a rezygnacją, aktywnością a pasywnością, życiem a śmiercią.
Strategia podmiotowej oscylacji dotyczy również „ja” poetyckiego, które czasem świadomie manifestuje swoją obecność – jak ma to miejsce na przykład w wierszu „Mchy, porosty, bylice”:
Jak przejść przez rzekę, nie mącąc jej wód?
Zastanawiam się w małym, nieważnym wycinku
polskiej poezji współczesnej, wcale nie wiedząc, o czym
naprawdę jest ta rzeka i po jakim źródle. […]Pół życia temu myślałem, że śmierć
wleje mi się do środka
i wyjmie krzyk z ust, dotknie mnie swoim
niczym, w którym trzymam językgotowy, by zamilknąć. Pół życia myślałem, że kiedyś
zdejmę buty i pójdę, a oto moje stopy
nie potrafią rzeki(„Mchy, porosty, bylice”, s. 12).
W konfrontacji z radykalną negatywnością dochodzi do głosu nie tyle ugruntowujący, a więc nadający sensy język, ile raczej bezgrunt, czyli doświadczenie niemożności narracyjnej (w nowej książce Dalasiński często powraca do motywu milczenia), a nawet bezsensu. Mimo to „ja” nie abdykowało – oscyluje w krainie niemożności i małoznaczności, akceptując fakt, że życie „to nigdy nieskończone brakowanie pełni” i „praca w utracie” („Cielną”, s. 13).
Podmiot w wierszach Dalasińskiego często wyraża świadomość nowoczesną w jej kryzysowym momencie – pozbawioną wiary w jednokierunkowy postęp, którego celem jest zawłaszczenie i uchwycenie jakiejś arche, metafizycznej obecności. Sama historia – pojawiająca się zwłaszcza w końcowych fragmentach tomu – nie ma nic wspólnego z fantazmatem dziejowej progresji czy linearnego „stawania się”. „Że dopiero, gdy umrą, dowiesz się, że byli” („Homel”, s. 39) – myślenie historyczne łączy się tu z doświadczeniem etycznym, nakierunkowanym na upodmiotowienie i od-zapomnienie. Wcześniej wspomniałem o filozoficznym statusie języka w „Sztuce zbierania mgły” – ta „filozoficzność” poezji nie jest prostą sztukaterią aluzyjną czy erudycyjną ornamentyką. Ta kategoria warunkuje samą formę wiersza, któremu najbliżej do opowieści, narracji czy może refleksyjnego rozpamiętywania uwzględniającego uwarunkowania historyczne (ucieczka przed wojną w „Po psie”, stodoła w ogniu w „Jedwabnych sukienkach”), lecz nieproponującego żadnego fundamentu, żadnej fundacyjnej tezy, żadnej arche. Metaforycznie rzecz ujmując: wertykalny monument historii został zastąpiony horyzontalną przestrzenią oscylacji między przeszłością a teraźniejszością, pamięcią a zapomnieniem, życiem a śmiercią, pojedynczym domem a bezgraniczną wspólnotą.
Dalasiński bardzo mocno zarysowuje charakter „słabej” ontologii. Opisuje sposób doświadczania bytu przez człowieka, który ma w sobie nie tylko kruchość czy rozpuszczenie, lecz także jest pokrewny nicestwieniu, rozpadowi i właśnie słabości. W rzeczywistości poetyckiej przedstawionej w „Sztuce zbierania mgły” życie nie zdarza się jako pełna obecność – zawsze jest naznaczone fragmentem, niepełnością, śladem, wspomnieniem. Mimo wszystko Dalasiński nie ulega nihilistycznej pokusie unieważnienia życia – akcentuje niezrozumiały upór przeżywania, mający w sobie coś z witalizmu rodzącego się tuż nad otchłanią zanikania. Chyba najlepiej to przedstawia wiersz „Grabiąca trawnik”:
Stara kobieta grabiąca trawnik,
jej tępy, zwierzęcy upór, kiedy nagły podmuch
wygnilonego wiatru
rozwiewa sterty liści o perfekcyjnych kształtach – znowu
i znowu,
i znowu(„Grabiąca trawnik”, s. 24).
Cały ten wiersz można odczytać jako wyraz oscylacji między życiem – które przypomina raczej bezsensowny stupor, każący bohaterce nie uginać się pod ciężarem logiki negatywności – a śmiercią. Poezja Dalasińskiego polemizuje zatem z Schopenhauerowską myślą, by życie traktować jako absurdalny epizod – natus est denatus – wprowadzając istotną poprawkę: każde „i znowu” nie jest jedynie bezsensowną repetycją, lecz różnicującym powtórzeniem, potwierdzającym naszą autentyczność. Tym samym „Sztuka zbierania mgły” nie rozpuszcza się w nihilizmie, a zarazem dopuszcza wprowadzenie pewnej dozy przygodności i bezsensu do myślenia na temat egzystencji człowieka. Jeśli dla Jacques’a Lacana poddanie (sujection) ma w sobie piętno ostateczności – czyli jest werdyktem śmierci, uznaniem jej za siłę formującą kosmos – to kobieta grabiąca trawnik jest alegorią nieuznania werdyktu, witalistycznej apelacji i przekornego istnienia w tym ontologicznym bezprawiu[2]. Nawet w obliczu śmierci bohaterowie Dalasińskiego walczą o uznanie.
Wiersz staje się w tym kontekście wyrazem boju o różnicę i własny idiom – boju z negatywnością, zapomnieniem, neutralizacją czy obojętnością. Poezja Dalasińskiego uchyla się przed uniwersalnościami, w codzienności szukając odrębnej idiomatyki:
Znów myślę: ci wszyscy
ludzie, ich społeczności,
etnosy, państwa, religie,
języki: nieważne. Ważnyjest pies, który właśnie
porywa twój but
i biegnie z nim, merdając,
nie wiadomo dokąd.(„Znów myślę”, s. 46)
Jeśli będziemy trzymać się kategorii „języka myśli słabej”, dostrzeżemy to, przed czym „Sztuka zbierania mgły” najbardziej się buntuje. Poezja Dalasińskiego nie próbuje wypracować żadnego totalnego i „mocnego” scalenia, a raczej dąży do tego, by wchodzić w perswazyjny agon z historią i polityką, mówiąc językiem nie „mocnej” podmiotowości”, lecz językiem koine – dialektem pracujących w utracie i brakujących pełnię. Podmiot „zbiera” opowieści o losach różnych ludzi, z troską podchodząc do śladów wszelakiego istnienia:
Chciałbym ocalić
jednego człowieka, jedno
zwierzę, jednego robaka,
jedno źdźbło trawy, jeden kamień
w rzece, jeden milimetr deszczu,
jeden poryw wiatru,
jedno pasemko mgły.Naprawdę ocalić
mogę tylko
to, co nie istnieje(„Chciałbym ocalić”, s. 30).
Dlaczego podmiot może ocalić tylko to, co nie istnieje? Jako „słaba” podmiotowość porusza się w świecie ruin, zmagając się z żywiołem rujnacji. Jednocześnie uparcie rozpamiętuje, wspomina i powołuje do teraźniejszości wszystkich innych: tego, który „wyszedł nago z domu – z półbochenkiem twardego jak żelazo chleba” („To jest wiersz o człowieku”, s. 29), drzewa, na którym „powiesił się przed laty stary Korzeniowski, pijak / jakich mało” („Tam, gdzie rosną poziomki”, s. 28) czy psa, którego „pochowaliśmy […] w dole / wykopanym uprzednio / pod fundamenty domu” („Wśród nocnej ciszy”, s. 26). To poezja anegdotyczna i egzystencjalna w najpierwotniejszym sensie – każde jestestwo jest wpisywane w gnomiczną historię: czy to domu, czy lokalnej społeczności, czy nowej wspólnoty.
Warto zwrócić uwagę na historię psa, którego grób jest zarazem fundamentem domu – symboliczne arche nie jest przypisane żadnej uniwersalnej formacji kulturowej. „Słaba” podmiotowość czeka zatem, aż z nieredukowalnej sygnatury cierpienia wyłoni się odrębny idiom – zarówno literacki, jak i egzystencjalny. Ten mechanizm można przełożyć na charakter strategii literackiej samego Dalasińskiego – autor zbiera różne głosy i historie, a z tej „polifonii braku” powstaje jego poetycka dykcja. I ta „słabość” myśli trzyma go w rzeczywistości, blokując transcendencję i wygaszając pragnienie jakiejkolwiek metafizyki. „Sztuka zbierania mgły” – wypełniona śmiercią i negatywnością – to jednak tom afirmatywny, przezwyciężający paraliżujący lęk przed odczarowanym światem.