Choć brak tutaj słów, muzyka Resiny wykrzykuje sensy.
Krzyk i śpiew nie potrzebują bowiem słów, aby wyrazić więcej niż najbardziej kwieciste mowy i manifesty: wystarczy przywołać piorunujące wrażenie, jakie wywołał krzyk aktywistki Jany Shostak pod ambasadą Białorusi w Polsce czy też wrzask wydobywający się z tysiąca gardeł w trakcie kolejnych protestów Strajku Kobiet. Również nowa płyta Resiny, „Speechless”, na której wiodącą rolę odgrywają pozbawione słów partie chóralne, wybrzmiewa z mocą żywiołu. Nagrania powstawały bowiem w tym samym czasie – jesienią 2020 roku – kiedy tysiące Polek i Polaków wyszły na ulice zamanifestować swój sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Wśród nich była również Karolina Rec, czyli Resina. Wzburzenie towarzyszące tamtym wydarzeniom odcisnęło wyraźne piętno na jej porywającej i pełnej pasji muzyce.
Niezbędne wydaje się sięgnięcie pamięcią do debiutu Resiny (wiolonczelistki z wykształcenia i wokalistki z zamiłowania), aby prześledzić jej ewolucję artystyczną i uzmysłowić sobie, jak gromki jest krzyk dochodzący ze „Speechless”. Z perspektywy czasu pierwsza płyta Karoliny Rec („Resina” z 2016 roku) wydaje się kruchym, niepozornym szeptem z przegródki otagowanej jako modern classical. Ten popularny na przełomie pierwszej i drugiej dekady lat dwutysięcznych nurt, który wydał z siebie wielu wybitnych kompozytorów współczesnej muzyki filmowej (jak uhonorowana Oscarem Hildur Guðnadóttir czy nominowany do tej nagrody, nieżyjący już Jóhann Jóhannsson), dość szybko zmienił się w miałki kompozycyjnie, quasi-awangardowy, ckliwy ściek, do którego krytycy chętnie wrzucali wszystkie nieakademickie nagrania, łączące muzykę akustyczną realizowaną na instrumentach klasycznych (głównie skrzypce lub wiolonczela) z elektroniką, ambientem i nowoczesnymi technikami studyjnymi. Surowy i rustykalny brzmieniowo, a przy tym liryczny i melodyjny debiut Resiny, oparty na solowych partiach wiolonczeli zmultiplikowanej i zapętlonej za pomocą loopera oraz wzbogaconej delikatnym pogłosem, również nie wykazywał jakiejś szczególnej oryginalności na tle gatunkowej sztampy współczesnej klasyki. Jednak to właśnie na tej płycie po raz pierwszy, choć w roli wieńczącego album suplementu („Not Here”), pojawia się wokal. Potraktowany podobnymi efektami jak partie wiolonczeli, zdaje się dziś najbardziej wyrazistym utworem z płyty, ale co istotniejsze, uchylił Resinie furtkę dla dalszych wokalnych eksperymentów, które na kolejnej płycie wybrzmiewają zaskakująco wyraziście już od pierwszej kompozycji. Zresztą „Traces” (2018) wyraźnie sygnalizuje ambicje Resiny do poszukiwania indywidualnej drogi ekspresji, stojącej w kontrze do ilustracyjnego banału modern classical. Słyszymy tutaj wyraźnie większą dynamikę, zarówno jeśli chodzi o budowę kompozycji, jak i brzmienie. Następuje wyeksponowanie warstwy rytmicznej nie tylko w grze Resiny, ale i poprzez wprowadzenie nowego elementu w postaci bębnów, za którymi siada Mateusz Rychlicki z Kristen. Większą rolę odgrywają eksperymenty sonorystyczne i modyfikacje elektroniczne (głównie pogłos, który nadaje muzyce artystki przestrzeni i masywności). Tymczasem modyfikowany w czasie rzeczywistym głos Rec, nakładany na siebie, powielany, zapętlony i zdeformowany, pełni już funkcję równorzędną z warstwą instrumentalną płyty. Zmianie ulega również charakter muzyki Resiny, która staje się coraz bardziej drapieżna i krzykliwa.
Istotnym z punktu widzenia poszukiwań artystycznych oraz jako poligon ekspresji przed publikacją „Speechless” jest ubiegłoroczne wydawnictwo „Vampire: The Masquerade – Shadows of New York”, będące ścieżką dźwiękową gry wideo. Interesujący wydaje się już sam format, jego możliwości i ograniczenia związane z narracją i funkcjonalnością gry. Jak widać na przykładach Resiny czy Guðnadóttir, która wraz z Samem Slaterem skomponowała muzykę do ubiegłorocznej edycji „Battlefield 2042”, wydaje się on atrakcyjny nawet dla twórców z najwyższej półki. Rec w wielu wywiadach podkreśla swobodę i elastyczność, jaką dawała jej współpraca z niezależnym (choć rynkowo potężnym) studiem z branży gamingowej. Soundtrack Resiny, z pewnością ze względu na nadrzędność fabuły, jest nakreślony wyrazistymi, zwartymi motywami, w których wiolonczela ustępuje nieco miejsca brzmieniom elektronicznym, syntezatorom i regularnym bitom. Z kolei eksperymenty z wokalem i jego brzmieniem, choć nagrywane solo, zdają się wprawkami przed „Speechless”, na którym rozbrzmią z chóralnym rozmachem.
O ile „Vampire: The Masquerade – Shadows of New York” ma charakter przede wszystkim użytkowy, o tyle „Speechless” urasta do rangi światopoglądowego manifestu. W podcaście „Polityki” artystka zwierzyła się, że nagrania powstawały między kolejnymi protestami. Przyznała również, że w ich trakcie miała problem ze skanowaniem konkretnych haseł i postulatów, za to pokłady swojego sprzeciwu artykułowała, krzycząc bez słów. Ta forma wyrażania emocji, gniewu i oporu wydaje się zarazem najbardziej intymną i pierwotną. Pojawia się tam, gdzie słowo nie wystarcza do wyrażenia siebie i swojego votum, gdy komunikacja werbalna i porozumienie wydają się niemożliwe – to mechanizm bliższy instynktowi, sięgający do rdzenia bólu i traumy. Ten krzyk intensywnie nasyca płytę Resiny. Rezonuje w każdym dźwięku – niezależnie, czy jest to szept, czy gromki grzmot. Emanuje zarówno z partii instrumentalnych i wokalnych. Te ostatnie zostały wykonane przez samą Karolinę Rec i dwudziestotrzyosobowy chór 441 Hz – mieszany zespół wokalny, wykonujący repertuar klasyczny, awangardowy, ale sięgający także do lokalnych tradycji wokalnych z różnych stron świata.
Pozbawiony warstwy werbalnej wokal staje się w rękach Resiny plastyczną materią, która współgra z brzmieniami przetworzonej efektami wiolonczeli. Przepoczwarza się z organiczną subtelnością jak w „Failed Myth Simulation”, gdzie łagodny śpiew ewoluuje w podniosły elegijny wielogłos, rozmyty następnie w pogłosach, i finalnie przybierający amorficzną strukturę – podobnie zresztą jak w „Unveiling”, w którym chór stopniowo odkształca swój głos w zwielokrotnionych odbiciach reverbów. W „Darwin’s Finches” z kolei hipnotyzuje dziwną linią melodyczną, podążającą za niepokojącą, anielsko-demoniczną warstwą dźwiękową splecioną z sonorystycznych dźwięków, przestrzennych pogłosów, field recordingów i brzmień, których ze względu na stopień ich twórczej modyfikacji nie sposób przypisać do konkretnych źródeł. W „Horse Tail” pracę chóru rytmizują regularne pociągnięcia smyczka, nadając kompozycji dynamiki i drapieżnej ekspresji. Pełna napięcia repetytywność chóru finalnie wybrzmiewa wraz z potężnymi bębnami Mateusza Rychlickiego oraz z wydobywającą się z elektroakustycznego zgiełku kawalkadą syren alarmowych: wespół wzmagają nastrój niepokoju i podkreślają kontestacyjny charakter albumu tak jak przenikliwy, świdrujący kobiecy krzyk w „Mercury Immersion”, dochodzący z otchłani pogłosów, mglistych ewokacji chóru i nieokreślonych przydźwięków – prawdopodobnie śladów intensywnej modyfikacji wiolonczelowych brzmień. W połowie albumu chór usuwa się w cień wiolonczeli oraz towarzyszących jej syntezatorów, efektów i perkusji, by ponownie pojawić się w oniryczno-lamentacyjnym finale („Recall”).
Wraz z zejściem chóru „Speechless” osiąga swoją dramaturgiczną kulminację. Spektakularny, potężny „Manic” ogniskuje jak w soczewce zamysł kompozycyjny i brzmieniowy artystki oraz ewolucję, jaka dokonała się w muzyce Resiny od czasu debiutu w 2016 roku. Utwór otwierają wiolonczelowe glissanda, zaplatane za pomocą nieodłącznego loopera, urządzenia mającego trudny do przecenienia wpływ na uniwersum muzyczne artystki. Następnie spiętrzają się kolejne ślady instrumentu, spychając wcześniejsze w tło, gdzie zapętlone, przybierają formę dźwiękowej faktury. Ścieżki pojawiają się jedna po drugiej, budując potężną, wielowarstwową strukturę, po której suną oszczędne motywy melodyczne. Wszystkie te brzmienia multiplikują w przestrzennych pogłosach, będących obok pętli filarem, na którym Karolina Rec opiera swoje twórcze preparacje. Nadają one wiolonczeli dodatkowego temperamentu i przekształcają jej chropowate brzmienie w plastyczną materię mutującą w odrealnione wybrzmienia i przestrzenie. Kolejne zawiesiste partie smyczków ulegają finalnie dynamicznemu ożywieniu i zostają przez Resinę wrzucone w żarna masywnego przesteru, osiągając tym samym znakomity dramaturgicznie efekt. Wspomagana przez efekty akustyczność imponująco splata się z brzmieniem syntezatora, który akcentuje finał utworu masywnym basowym dronem. Kontrastowe zestawienie tej kompozycji z „Tatrami I” – najbardziej znanym i emblematycznym utworem z debiutu artystki – ukazuje niesamowitą przemianę Resiny, która dokonała się na każdej płaszczyźnie jej twórczości: kompozycji, dramaturgii, brzmienia, włącznie z charakterem jej muzyki, imponującej dziś zarówno drapieżnością, intensywnością, jak i wyrafinowaniem.
O ile pomysły kompozytorskie i brzmieniowe w muzyce Rec ewoluowały stopniowo, o tyle absolutnym game changerem na „Speechless” jest postprodukcja, na której wyraźną sygnaturę odciska Daniel Rejmer. To ceniony producent i inżynier dźwięku – współpracujący między innymi z Björk, Foals, ale przede wszystkim będący architektem brzmienia Bena Frosta, twórcy identyfikowanego z nurtem power electronic. Właśnie ów power Rejmer zaimplementował także do każdego elementu muzyki Resiny. To za sprawą jego działań nagrania eksperymentującej wiolonczelistki mogą wreszcie w pełni wyeksponować swój potencjał. Udało mu się dokonać imponującej przemiany szeptu w grzmot przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich subtelności nastroju i instrumentalnych niuansów. Mięsistość wybrzmień, muskulatura dźwięków, przestrzenność, intensywność kulminacji, a przy tym niesłychana wręcz plastyczność i selektywność sprawiają, że kompozycje ze „Speechless” są namacalne i przeszywające. W konsekwencji muzyka Resiny brzmi chwilami równie potężnie i głośno, co ostatnie płyty Swans, zwłaszcza w tych momentach („Horse Tail”, „A Crooked God”), w których do gry wchodzi Rychlicki ze swoją zdecydowaną i przysadzistą ekspresją, jaką mogliśmy zachwycać się ostatnio choćby w nagraniach jego formacji Dynasonic.
„Speechless”, rozpięty między intymnością a wagnerowskim rozmachem, zdradza wysokie aspiracje twórcze Rec. Dziś wszelkie próby odniesienia jej muzyki do nurtu modern classical wydają się wyraźnym nadużyciem – brutalne piękno jej muzyki detonuje bowiem wszelkie gatunkowe ramy. Jeśli istnieją kierunki bliskie jej wizji twórczej, to są nimi prawdopodobnie te wytyczane przez Guðnadóttir, notabene również wiolonczelistkę. Awangardowa, osadzona w eksperymencie muzyka Islandki, która przecież wypłynęła z tego samego źródła co muzyka Resiny, za sprawą twórczej konsekwencji artystki przeniosła się do mainstreamu bez wyraźnych ustępstw czy twórczych kompromisów. Ona sama zaś stała się jedną z najważniejszych współczesnych kompozytorek muzyki filmowej. Nagrania Resiny, w której tak istotną rolę odgrywają dramaturgia i współistnienie elementów sacrum (melodyjność, głos, chór, wiolonczela) i profanum (przestery, pogłosy, gromkie partie basowe, sonorystyczne eksperymenty, noise’owość), ma wszelkie predyspozycje do tego, by zaznaczyć swą obecność także na wielkim ekranie.
Ewolucja twórcza Resiny, której kulminację możemy dziś podziwiać na „Speechless”, jest imponująca i spektakularna. Co istotne, poza walorem estetycznym, jej muzyka wyrasta z potrzeby buntu, stając się wyrazistym głosem sprzeciwu wobec bieżącej polityki, zwłaszcza tej, której efektem jest pozbawienie kobiet ich praw. Głosem gromkim i przejmującym, mogącym kruszyć skały i tworzyć manifesty, bez użycia słów. Lecz nawet gdyby pozbawić „Speechless” społeczno-politycznego kontekstu, to i tak mamy do czynienia z jedną z najważniejszych płyt, jakie miały premierę w 2021 roku.