Wyczekiwany, zachęcający do refleksji jeszcze przed powstaniem; budzący zainteresowanie mediów publikujących kolejne wywiady z twórcami; wywołujący niepokój konserwatystów i wypieki na twarzach lewicujących liberałów – o spektaklu „Śmierć Jana Pawła II” Jakuba Skrzywanka było głośno, odkąd Teatr Polski w Poznaniu ogłosił tytuł planowanej premiery. Powszechna ciekawość, jak często w takich przypadkach, nie wynikała z oczekiwań natury artystycznej. Twórcy kultury, decydując się dzisiaj na realizację projektu dotyczącego papieża Polaka, wykazują się sporą odwagą albo mają apetyt na skandal. Wiadomo przecież, że każde przekroczenie kanonicznego wizerunku „naszego świętego” prowokować będzie sprzeciw katolickich ultrasów, wspieranych przez narodowców i władzę państwową. Nikt z nich nie musi czytać danej książki, oglądać wystawy ani widzieć spektaklu, by manifestować własne oburzenie. Jednak tym razem nie obawa przed niesłusznymi oskarżeniami sprawia, że poznańskie przedstawienie powinni zobaczyć wszyscy – niezależnie od swoich poglądów i oczekiwań. To teatr dla ateistów i dla wierzących, że Bóg stał się człowiekiem, żeby oddać za nich życie. Dla tych, którzy twierdzą, że polski papież jest świętym i się do niego modlą; dla osób uważających, że cierpienie uszlachetnia i dla tych uciekających przed własną śmiertelnością, którzy zagłuszają myśl o niej na różne sposoby i różnymi środkami. W najnowszej realizacji Skrzywanka odnajdą coś dla siebie zarówno obawiający się śmierci, jak i ci, którzy mają wrażenie, że są na nią gotowi. Poznański spektakl obrazuje proces umierania, spełniając podstawowe zadanie teatru: pozwala widzom na afektywny powrót ku źródłom największych traum i daje szansę na uzbrojenie się przeciwko widmowym i realnym powrotom własnych lęków.
Powtórzymy: „Śmierć Jana Pawła II” to spektakl dla każdego, niezależnie od wyznawanej wiary lub poziomu religijnego sceptycyzmu. Będąc prezentacją historycznych zdarzeń, których niedopowiedzenia uzupełniane są przekonującymi hipotezami, realizacja ta dopełnia narrację mówiącą o człowieczeństwie tytułowego bohatera. Równocześnie jednak pozostawia widzów z pytaniem, czym święte umieranie różni się od milionów innych śmierci. Widowisko Skrzywanka może zaskoczyć zarówno teatralną publiczność znającą wyrazisty styl tego reżysera, jak i tych, którzy oczekują konwencjonalnej inscenizacji na kanwie zdarzeń historycznych.
Skrzywanek ukazuje śmierć szczególną: umieranie Karola Wojtyły uważane jest za dowód jego niezłomnej, heroicznej wytrwałości i siły, potwierdzenie świętości i źródło legendy. Spektakl nie podważa żadnego z tych przekonań. Pozwala jednak zrozumieć, że proces zamierania życia to ciężar, którym umierający nie może się podzielić. Umiera się zawsze w samotności – nawet wówczas, kiedy przy łóżku stoi wiele osób, a w okno umierającego wpatrują się miliony oczu. Święci umierają tak jak wszyscy inni ludzie. Pomnikami – na co także zwraca uwagę reżyser – stają się później. Choroba polskiego papieża pozbawiała go stopniowo panowania nad własnym ciałem. Proces umierania odebrał mu podmiotowość, a zgon – umożliwił dyskursywne i afektywne przejęcie jego śmierci (a więc, pośrednio, także życia) przez obecne przy nim wówczas osoby i instytucję Kościoła. Konwencja zniewoliła opowieść o człowieku, zamykając go w mitotwórczej narracji uświęcającej.
Scenografia wyobraża wnętrza apartamentu papieskiego w Pałacu Apostolskim w Rzymie, gdzie Jan Paweł II spędził ostatnie dni życia. To ciche miejsce; medialny szum musi rodzić się i biec gdzie indziej. Agata Skwarczyńska stworzyła przestrzeń, w której splatają się watykański przepych i technologia medyczna, całą scenę obejmując ażurową kopułą nawiązującą do architektury Bazyliki św. Piotra. Siedzącą na scenie postać w białym stroju i czerwonych butach można rozpoznać natychmiast, chociaż w zasadzie nie przypomina Karola Wojtyły. Wcielający się w tę rolę Michał Kaleta nie schodzi ze sceny do końca spektaklu. Odtwarzając stan papieża w kolejnych dniach postępującego procesu umierania, coraz bardziej ogranicza motorykę postaci nie wypowiadając przy tym niemal żadnego zrozumiałego słowa. To bolesne odchodzenie znaczone jest ciężkim oddechem, krztuszeniem się pokarmem i własnymi wydzielinami oraz obrzędami intymnymi, które wykonuje opiekujący się papieżem pielęgniarz. Mariusz Adamski, który w tej roli mówi wyłącznie po włosku, jest niezwykle przekonujący: skupiony, oddany pracy, cierpliwy i profesjonalny, w każdym ruchu zdaje się polegać na wskazówkach zaangażowanego jako konsultant doktora Michała Błocha, specjalisty medycyny paliatywnej.
Wszystkie zdarzenia sceniczne i każdy gest aktorski odnoszą się do tytułowej postaci spektaklu. Drżące dłonie i wyraz twarzy tego bohatera; ból, ale też pustka w jego oczach przeplatają się z kolejnymi zabiegami pielęgnacyjnymi i medycznymi: zmianami pieluch, myciem bezwładnego ciała, zakładaniem wenflonu, podłączeniem elektrokardiografu, zabiegiem tracheotomii. Kiedy linia kardiogramu wypłaszcza się, mechaniczny dźwięk sygnalizujący skurcze mięśnia sercowego zastępuje jednostajny pisk. W połowie spektaklu papież umiera. Odtąd zmienia się charakter dźwięków stworzonych przez Karola Nepelskiego. Szum aparatury medycznej i głośny, wspomagany oddech ustępują chóralnym śpiewom. Papież pozostaje jednak na scenie – w centrum zdarzeń oraz uwagi teatralnych postaci i publiczności. Znakomicie grający człowieka u kresu życia Kaleta nadal gra – odtąd „jedynie” ciało martwego papieża – i to gra fenomenalnie. Kreacja umierającego i martwego Jana Pawła II to kolejna wielka rola w bogatym dorobku tego aktora. Bierność jego ciała – rozbieranego, mytego, ubieranego, malowanego i balsamowanego – jest metateatralną reprezentacją utraty podmiotowości przez chorującego i martwego papieża zarówno na planie biologicznym, jak i dyskursywnym.
W orbicie umierającego, obok pielęgniarza, lekarza (Piotr Kazimierczak) i pełniących funkcje pomocnicze – zgodnie z patriarchalną hierarchią – dwóch sióstr zakonnych (Barbara Krasińska, Monika Roszko) znajdują się także osoby duchowne. Rekonstrukcyjna wierność pozwala, by tylko aktorzy kreujący postaci osobistego sekretarza papieskiego Stanisława Dziwisza (Andrzej Szubski) i drugiego sekretarza, Mieczysława Mokrzyckiego (Piotr B. Dąbrowski) mówili czasem po polsku. Mokrzyckiemu zdarza się pokazać emocje, jednak nigdy im nie ulega. Za to Dziwisz od początku do końca pozostaje chłodny i zdystansowany. Może to niezachwiana wiara pozwala mu godzić się z boskimi wyrokami? W kolejnych scenach jawi się jednak przede wszystkim jako osoba strzegąca interesów Kościoła, które utożsamia ze staniem na straży papieskiej legendy i doglądaniem własnych, osobistych wpływów w kraju i w Watykanie. Takie ujęcie nie przekracza ram faktograficznej rekonstrukcji. Szubski nie próbuje naśladować granej postaci, ale wymownie – choć bez słowa i ograniczając ekspresję – kreuje wrażenie, które współtworzy jej obraz sceniczny. To kolejna świetna i pełnokrwista rola w niezwykle trudnym dla wykonawców spektaklu Skrzywanka.
„Jan Paweł II żyje w naszych sercach” – deklarują wierni uznający autorytet wyniesionego na ołtarze papieża Polaka. Człowiek uznawany za świętego jeszcze za życia, obecny w modlitwach, powracający we wspomnieniach i przypominany przez liczne wizerunki i pomniki, stał się postacią kluczową dla polskiego katolicyzmu. Co robiłaś, gdzie byłeś, kiedy umierał papież? Czy wszyscy, który byli wówczas w wieku pozwalającym na świadome decyzje, potrafią odpowiedzieć na te pytania? Podczas spektaklu fabularna prezentacja kilkukrotnie przerywana jest projekcjami nagranych wypowiedzi osób w różnym wieku i o różnych poglądach. Ich słowa przypominają, że śmierć Jana Pawła II, kreowana na jedno z najważniejszych formacyjnych doświadczeń – nie pokoleniowych, jako że „pokolenie JPII” okazało się mitem, lecz ogólnonarodowych – można odbierać na bardzo różne sposoby. Tymczasem ścisłe połączenie religii z tożsamością narodową, które wyrażane jest explicite przez przedstawicieli rządzącej Polską od ponad sześciu lat Zjednoczonej Prawicy, prowadzi do sformułowania prostej zależności: atak na Kościół katolicki jest atakiem na Polskę, Jan Paweł II to synonim polskiego Kościoła, a zatem papieżowi i jego pamięci należy się bezkrytyczny szacunek. Krytyka tego hierarchy bywa traktowana jak zamach na narodową dumę, co z góry wyklucza możliwość pogłębionej, wielostronnej dyskusji na temat jego dokonań i zaniechań. To znak paradoksu, z którym żyjemy od lat – argumentami przemawiającymi za świętością papieża Polaka są jego człowieczeństwo, cierpienie i śmierć. Równocześnie zakładana świętość wyklucza eksponowanie pierwiastka ludzkiego, zamieniając człowieka w figurę, a jego ciało – zgodnie ze średniowieczną praktyką – w relikwie.
Po kolejnych dniach cierpienia, znaczonych w spektaklu cytatami ze wspomnień otaczających go osób – po licznych, nieudanych próbach wydobycia z siebie głosu, dojmującej bezradności i drobnych gestach wyrażających wstyd wobec braku kontroli nad własną fizjologią – Jan Paweł II umiera. Niemal natychmiast ruszają procedury zgodne z obowiązującym prawem i zwyczajami kościelnymi, działania wypełniające oczekiwania wiernych oraz służące ugruntowaniu papieskiej legendy i pozycji watykańskiej instytucji. Sceniczna rekonstrukcja odtwarza kolejne obrzędy, rytuały i procedury. Kamerling (Bogdan Żyłkowski) trzykrotnie wzywa zmarłego po łacinie imieniem nadanym mu na chrzcie, by wobec braku odpowiedzi wypowiedzieć formułę: „Vere papa mortuus est”, patomorfolog (Alan Al Murtatha) konserwuje zwłoki, odtwarzając na scenie odpowiednie działania, a wizażystka (Kornelia Trawkowska) nadaje im stosowny wygląd. Ciało papieża zostaje ubrane zgodnie z ceremioniałem i wystawione na widok publiczny. Pojawiają się barierki. Każdy z widzów zostaje zaproszony do przejścia przez scenę i pożegnania ze zmarłym, a następnie – jak informuje ksiądz Mokrzycki – może zakupić pamiątki, korzystając z oferty straganu ustawionego w teatralnym foyer.
Przed czterema laty reżyser „Mein Kampf” i „Kordiana” sugerował na poznańskiej scenie, że najwyższy czas wyprawić ponowny pogrzeb idei romantycznego mesjanizmu, najlepiej do pary z patriarchatem. Zapowiedź spektaklu mającego w tytule imię świętego otaczanego narodową czcią wydawała się smakowitą obietnicą prowokacji i protestów, które są dzisiaj najskuteczniejszymi sprężynami promocji kultury w Polsce. Zdając sobie sprawę, że oburzenie fanatyków na pstrym koniu jeździ i w każdej chwili może znaleźć się dowolny powód do sprzeciwów, informuję wszystkich oczekujących ożywczych awantur, że twórcy spektaklu nie podważają świętości Jana Pawła II ani godności piastowanej przez niego funkcji głowy Kościoła katolickiego. Jego pamięć nie jest w Teatrze Polskim w żaden sposób bezczeszczona ani kalana. Niczego nie hańbiąc, ale i nie gloryfikując, spektakl Skrzywanka po prostu realizuje zapowiedź zawartą w tytule. To skoncentrowana na postaci papieża, nie kreśląca szczególnie szerokiego tła społecznego, dokumentalna rekonstrukcja ostatnich dni życia Wojtyły, jego zgonu i wydarzeń, które nastąpiły bezpośrednio po nim. Faktograficzna wierność prezentacji i pozbawienie jej autorskiego komentarza, pozostawia otwartą przestrzeń interpretacyjną. Może to dezorientować widzów, jeśli przyzwyczajeni są do teatru z tezą i oczekują ukierunkowanej dramaturgicznie prezentacji. Tutaj potencjał możliwych znaczeń pozostaje otwarty, co ujawniają skrajne reakcje publiczności, rozciągające się pomiędzy biegunami głupkowatego śmiechu i manifestacjami emocjonalnego wstrząsu, a nawet traumy.
Dyrektor artystyczny poznańskiego Teatru Polskiego Maciej Nowak bezpośrednio po premierze stwierdził, że „Śmierć Jana Pawła II” to nie tyle spektakl teatralny, ile specyficzne, doniosłe „wydarzenie”. Sam nie mam jednak wątpliwości: faktograficzna podstawa prezentacji, ucieleśnienie postaci będącej bohaterem zbiorowej wyobraźni, emocjonalny odbiór i gwałtowne reakcje widzów świadczą o teatralności projektu zrealizowanego przez Jakuba Skrzywanka wraz z zespołem aktorskim i zespołem realizatorów i realizatorek. Spektakl może wydawać się pozbawiony dramatycznego punctum. To wrażenie wynika z poczucia oczywistości, a nie przełomu, kiedy spełnia się zapowiedź wpisana w tytuł. Śmierć jest spodziewana. Zgon nie przynosi rozpaczy, lecz specyficzne wrażenie ulgi. Dlatego dramaturg Paweł Dobrowolski jako climax wskazał celnie nie moment zgonu, a publicznej, przedpogrzebowej celebry – moment szczytowego napięcia, kulminację, po której następuje rozładowanie. Potwierdził w ten sposób przeczucie, że spektakl realizuje założenia klasycznej tragedii – powtarza znaną wszystkim historię, ukazując działania rozpoznawalnych postaci, które nigdy nie zdołają uniknąć czekającego je dramatycznego losu i utraty najwyższych wartości. Refleksja, pocieszenie albo nadzieja na przyszłość, którą przynosi przepracowanie tragedii, pojawi się dopiero potem – w rozwiązaniu akcji albo jeszcze później, poza murami teatru. Dokumentalny, sceniczny re-enactment uruchamia performatywny potencjał wydarzenia z przeszłości, pozwalając ponowne doświadczenie i rewizję jego znaczeń.
Idźcie do Teatru Polskiego, żeby zobaczyć i przeżyć poważny, pozbawiony cienia ironii, a może i przejmujący spektakl Jakuba Skrzywanka. Niezależnie od tego, z czym z niego wyjdziecie, trafna może się okazać – powtarzana przez Macieja Nowaka na początku jego dyrekcji – myśl Tadeusza Kantora, że „do teatru nie chodzi się bezkarnie”.