Nr 5/2022 Na dłużej

Spotify, wolność słowa, foliarze i rasizm

Łukasz Muniowski
Społeczeństwo Muzyka

Istnieje w języku angielskim słowo, które biała Ameryka powinna na zawsze utracić. (I, jako że powinno ono wypaść z używanego słownika, nie zapiszę go w niniejszym tekście; wyjątek stanowić będzie tytuł utworu muzycznego). Wywodzi się z łacińskiego odpowiednika słowa „czarny”, a jego pierwsze udokumentowane użycie pochodzi z 1619 roku, gdy statek z dwudziestoma Afrykanami przybył do portu w Virginii. Znajdujący się na statku Afrykanie nie byli pasażerami, tylko towarem. Użycie tego słowa pozwalało wyłączyć przybyszy z grona ludzi, dając tym samym białym nabywcom możliwość panowania, sprawowania kontroli nad cudzym życiem. Oczywiście nie było tak, że biednych niewolników pozostawiano samym sobie – dawano im dach nad głową (pozbijane z desek chaty), jedzenie (resztki ze stołu), ubrania (tzw. negro cloth, których nie chcieli nosić nawet biedni biali) oraz potomstwo (wolnościowiec Thomas Jefferson miał szóstkę dzieci ze swoją niewolnicą Sally Hemings). Dano im też miejsce w społeczeństwie: każdy z nich liczony był jako 2/3 osoby, oraz w systemie religijnym: kapłani głosili, że ochrzczony niewolnik jest lepszy niż wolny człowiek bez religii. Przypominam o tym, bo za każdym razem gdy wspomniane słowo pojawia się w przestrzeni publicznej, te wstydliwe wydarzenia powracają i są na nowo przeżywane, a trauma na nowo przepracowywana.

To w szkole w hrabstwie Jefferson w 2006 roku biały nauczyciel zwrócił się do czarnoskórego ucznia słowami: „Odejdź od drzwi cz…”. W wywiadzie dla telewizji, który stał się arcydziełem nieintencjonalnego humoru, nauczyciel tłumaczył, że istnieją dwie wersje tego słowa: jedna kończąca się twardym „r”, była używana przez posiadaczy niewolników, druga, kończąca się „a”, ma to samo znaczenie co „ziomek” czy „typ”. Nauczyciel nie rozumiał, co zrobił nie tak, czemu czarnoskórzy uczniowie mogą używać tego słowa, kiedy chcą, a on nie. Zwłaszcza że – jak twierdził – użył tej drugiej, „przyjaznej” wersji.

Kiedy Patti Smith w 1978 roku śpiewała o byciu „Rock N Roll Nigger”, miała na myśli jedynie „fajnego” outsidera, tym samym wykazała się bolesnym niezrozumieniem znaczenia tego słowa. Afroamerykanie odebrali je białym i zmienili jego wymowę na tyle, by używać go między sobą, określać ludzi, rzeczy i zachowania w możliwy tylko dla nich sposób. Socjolekt społeczności afroamerykańskiej powstał subwersywnie – w odniesieniu do języka posiadaczy niewolników jako akt rebelii oparty na przekształceniu minionej opresji w źródło tożsamości. Nawarstwienie użycia tego słowa w tekstach hiphopowych to nie zaproszenie dla białych, by również nim sobie czasem rzucili, ale nakreślenie granic strefy wpływów, zaznaczenie, że biali są tu tylko turystami. Tak właśnie Afroamerykanie czują się, ilekroć znajdują się poza własną kulturą, w rdzennie białych przestrzeniach. O tym, że są tam niechciani, przypominają wydarzenia stojące u podstaw ruchu Black Lives Matter.

Biali Amerykanie często nie rozumieją, że to nie ich słowo, a użycie go to nie przywłaszczenie, jak w przypadku przejęcia przez białych jazzu, rocka czy hip-hopu, ale przejaw rasizmu i/lub bigoterii. Przez to, że słowo jest zakazane, wydaje się tak kuszące i „fajne”. Naigrawał się z tego biały raper Lil Dicky w piosence „Freaky Friday”, w której zamienia się ciałami z Chrisem Brownem. Jedną z pierwszych rzeczy, które robi jako Brown, jest właśnie użycie tego słowa. Wychowany na Bronksie latynoski raper Fat Joe spotkał się z krytyką w związku z niedawnym użyciem przez siebie owego słowa, mimo że przez dekady robił to z przyzwoleniem producentów i raperów, z którymi nagrywał. Raper twierdził, że Latynosi i Afroamerykanie cierpieli tę samą opresję, więc jego zdaniem to słowo najtrafniej określa historyczne wykluczenie obydwu grup.

Fat Joe nie zostałby skrytykowany, gdyby nie zdecydował się odnieść do innego przypadku bigoterii, dużo głośniejszego i mogącego mieć daleko idące konsekwencje dla całego przemysłu muzycznego. Chodzi o zlepek rasistowskich wypowiedzi komika i komentatora sportowego Joego Rogana z różnych rozmów przeprowadzonych przez niego w ramach podcastu The Joe Rogan Experience. Klip pokazywał użycie przez Rogana w różnych momentach, bez podanego kontekstu, owego słowa. Co gorsza, za każdym razem wymawiał je w sposób „kolonialny”, z twardym „r” na końcu. Klipem podzieliła się piosenkarka India Arie, uzasadniając tym samym, przynajmniej częściowo, decyzję o usunięciu swojej muzyki ze Spotify. W maju 2020 roku platforma streamingowa zapłaciła Roganowi ponad 100 milionów dolarów za wyłączne prawa do jego podcastu na trzy i pół roku. Pod koniec stycznia Neil Young usunął swoją muzykę ze Spotify po tym, jak postawił platformie ultimatum: albo ja, albo Rogan. Nie chodziło jednak o wspomniany wyżej klip, bo o nim nie było jeszcze głośno, lecz o szerzenie dezinformacji na temat COVID-19.

Jedną z przyczyn popularności podcastu Rogana są kontrowersyjni goście. Jeśli prowadzący z kimś się nie zgadza, mówi to wprost, wytykając hipokryzję rozmówcom z różnych stron politycznego spektrum. Innym gościom zaś wyraźnie się podlizuje, uzależniając to od prywatnej sympatii. Rogan rozmawia z aktywistami LGBT, konserwatystami, psychonautami, sportowcami, komikami, weganami, myśliwymi. Rozpiętość tematyczna i naturalność rozmów pozwala traktować dwugodzinne odcinki programu jak prywatne konwersacje, chociaż, jak pokazują reakcje na wypowiedzi autora podcastu, prywatnymi konwersacjami wcale nie są. Wśród gości znaleźli się także antyszczepionkowcy, którym Rogan chciał dać możliwość wyrażenia swoich poglądów. Sam stwierdził na przykład, że prezydent Biden tak naprawdę się nie zaszczepił, a zastrzyk, który przyjął przed kamerami, był falsyfikacją, ponieważ został – zdaniem Rogana – niewłaściwie zrobiony. W reakcji na jeden z odcinków podcastu 270 lekarzy i naukowców wystosowało list otwarty do Spotify, Young natomiast uznał, że w obliczu globalnego zagrożenia nie chce dzielić platformy z kimś, kto wprowadza w błąd miliony słuchaczy.

Tym bardziej, że sześć milionów użytkowników Spotify regularnie słuchających utworów Younga niejako dokładało się do wynagrodzenia Rogana. Arie również wycofała swoją muzykę z platformy ze względu na wysokość tantiem, wynoszącą między 0,003 a 0,005 dolara za jedno odtworzenie utworu. Z tego wynika, że na milionie odtworzeń artysta może zarobić jakieś 3 tysiące dolarów. Dla porównania: w zeszłym roku platforma zanotowała 11 miliardów dolarów zysku. Jak zauważył portal The Hustle – jeśli ktoś lubi cyferki, odsyłam do tego świetnego podsumowania autorstwa Marka Denta – tylko dwa procent artystów, których utwory dostępne są na platformie, zarabia za jej pośrednictwem ponad tysiąc dolarów rocznie. Za Youngiem podążyli pozostali członkowie supergrupy Crosby, Stills, Nash and Young oraz Kanadyjka Joni Mitchell, ale większość artystów nie może sobie pozwolić na wycofanie muzyki z platformy. Jak jednak mają się czuć, gdy gigant rynku muzycznego zbudowany na ich pracy daje miliony komuś, kto co tydzień zaraża swoją ignorancją słuchaczy?

Nie chodzi już tylko o antyszczepionkową postawę, ale także o jawnie rasistowskie zachowanie, nawet jeśli podcaster się za rasistę nie uważa – jako że, co podkreśla, przyjaźni się z Afroamerykanami i z nimi współpracuje, a Afroamerykanki są członkiniami jego rodziny. Toteż Rogan przeprosił, nie szczędząc sobie ostrych słów, i usunął 71 odcinków podcastu z platformy. Nie tylko te, w których używał wspomnianego słowa, ale też i te, w których porównywał „czarną” dzielnicę do „Planety małp” czy mówił o połączeniu „białego” mózgu z ciałem „czarnego” mężczyzny jako najpotężniejszej genetycznej kombinacji. Prezes Spotify, Daniel Ek, stanął murem za Roganem, mówiąc, że chociaż się z nim nie zgadza, nie uważa, by uciszanie go było właściwym rozwiązaniem. Ek zdecydował się także przeznaczyć równowartość wynagrodzenia Rogana na promocję podcastów prowadzonych przez przedstawicieli „grup historycznie marginalizowanych”.

Tyle że zachowania rasistowskie, nawet w wypadku osób, które wprost nie zostały uznane za rasistów, nie potrzebują kontrargumentu. Z prostej przyczyny: ponieważ zachowania rasistowskiego nie da się uargumentować. Gdy pod przykrywką „dbania o uczucia” osób z grup historycznie marginalizowanych zezwala się na usuwanie starych podcastów, będących przecież dowodami na rasistowskie zachowania, nie jest to uciszaniem, ale gumkowaniem. Odcinaniem i wymazywaniem śladów win, a nie zadośćuczynieniem wymaganym od osoby winnej.

Spotify w ciągu zeszłego roku zainwestował miliard dolarów, by stać się podcastowym imperium, i artyści po prostu nie mają wyjścia – muszą współpracować ze streamingowym gigantem. Ludzie słuchający na platformie podcastu Rogana są nadal zbyt istotnym w jej bilansie targetem, by z usług komika ostatecznie zrezygnowała. Fani podcastera – w przeważającej większości biali mężczyźni – bronią jego słów (jako wyjętych z kontekstu), powołując się na wolność słowa. Czy jednak wolność zbudowana częściowo na opresji jest wartością, która zasługuje na to, by jej bronić? Tak jak niezaszczepiona osoba przyczynia się do szerzenia koronawirusa, tak ignorant może być nosicielem rasistowskich idei. Nawet jeśli sam za rasistę się nie uważa.