„Świat w uścisku” to hasło tegorocznego Malta Festival Poznań, w dwuznacznej (odnoszącej się zarówno do presji, jak i zbliżenia) metaforze opisujące rzeczywistość, a równocześnie będące manifestacją społecznej i politycznej świadomości organizatorów festiwalu. W swoich wypowiedziach podkreślali znaczenie troski i empatii, słusznie sugerując, że to właściwe reakcje na lokalne i globalne problemy konkretnych osób, społeczności, a nawet – jak w przypadku tematów ekologicznych – całej ludzkości. W tekście kuratorskim jako pryzmat organizujący myślenie o tegorocznym programie wskazano rasizm, za którego przejaw uznano kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej oraz pogłębiające się podziały społeczne i konflikty kulturowe. Nie pominięto także wojny w Ukrainie, która toczy się co prawda od 2014 roku, ale dopiero od 24 lutego eskalacja – agresywnych, brutalnych i barbarzyńskich – działań wojsk rosyjskich na obszarze niemal całego kraju zwróciła na ten konflikt uwagę międzynarodowej opinii publicznej. Podkreślając znaczenie międzyludzkich relacji, w opisie programowych priorytetów festiwalu wyeksponowano pojęcia takie, jak „solidarność” i „wsparcie”. Mowa w nim o odpowiedzialności i konieczności aktywnego udziału twórczyń i twórców oraz organizatorek i organizatorów kultury w kształtowaniu świata, w jakim żyjemy. Nawiązując do zmian demograficznych w Polsce, gdzie tylko w ciągu bieżącego roku znalazło się około 3,5 miliona Ukrainek i Ukraińców, dyrektor i programerki Malty napisali o „uważności” i „ustępowaniu pola”. Chociaż autor i autorki tego tekstu tworzą festiwal o ponad trzydziestoletniej tradycji, zaznaczają, że uczą się tego do dzisiaj. Rozwijanie się stosownie do zmieniającego się świata i próby dostosowywania programu do realnych potrzeb potencjalnych odbiorców zawsze były atutem poznańskiej Malty. W doświadczeniu zdobytym przez trzydzieści dwa lata kierowania festiwalem przez Michała Merczyńskiego łączą się przeróżne dziedziny sztuki i organizacja różnorodnych działań – zarówno artystycznych, jak i społecznych. Pokusa korzystania z nich wszystkich sprawia jednak, że program Malty często jawi się jako mozaika, nie zawsze układająca się w wyraźny wzór.
Podczas zorganizowanej 7 czerwca konferencji prasowej zapowiedziano powrót do Poznania francuskich artystów ulicznych z grupy Générik Vapeur, która w latach 90. zaprezentowała cztery spektakle współtworzące legendę Malty, a potem pojawiła się już tylko raz, w 2007 roku. Paradę „Dzięki za wszystko” można było postrzegać jako kolejną próbę powrotu festiwalu do własnych korzeni (nawiązywało do tego hasło zeszłorocznej edycji) – oddanie miasta we władanie artystom, ożywiającym publiczną przestrzeń i zapraszającym nie tylko świadomych widzów, ale też przypadkowych przechodniów do udziału w ulicznym święcie. Wyszło nieźle: postpunkowa muzyka skutecznie rozruszała uczestników przemarszu z placu Kolegiackiego do Starej Rzeźni, a rozrzucający banknoty nieznanej waluty tancerze i tancerki oraz teatralizowane akcje, prezentowane na kolejnych stacjach, przydawały atrakcyjności temu wydarzeniu, które przypominało spontaniczność pierwszych edycji Malty.
Największą gwiazdą festiwalu był jednak bez wątpienia Luc Perceval – reżyser teatralny i operowy, jeden z czołowych przedstawicieli rozpoznanej już w Polsce (głównie właśnie dzięki Malcie) flamandzkiej fali. Prezentacja jego twórczości zainicjowała nowy maltański nurt zatytułowany „portret artysty”. Oprócz zagranych jednego dnia w hali widowiskowo-sportowej Arena trzech spektakli Percevala, tworzących cykl prezentowany pod wspólnym tytułem „Cały smutek Belgii” (jedynie zapożyczonym z książki Hugo Clausa), pokazano też rejestracje wyreżyserowanych przez niego spektakli operowych i dwa filmy dokumentalne. Zagrana na scenie trylogia, której poszczególne części zatytułowane zostały zgodnie z barwami belgijskiej flagi („Czarny: Kongo”, „Żółty: Rex” i „Czerwony: Święta wojna”) to krytyczne spojrzenie na kluczowe, dramatyczne okresy w historii tego kraju: wyzysk kolonialny Konga, drugą wojnę światową i zamachy dokonane w 2016 roku w Brukseli przez bojowników ISIS. Jeden dzień z trzema produkcjami gandawskiego teatru NT Gent, w których równie ważną rolę jak aktorki i aktorzy odgrywały – fenomenalne – muzyka i scenografia, był ucztą dla widzów i widzek. Podobnie jak działo się to jeszcze kilka lat temu przy okazji innych maltańskich wydarzeń, wielu z nich przyjechało specjalnie do Poznania z różnych części kraju. Fizyczne trudy swoistego triatlonu, rozgrywającego się na niewygodnych krzesełkach hali Arena pomiędzy południem a 22.00, wynagradzała teatralna jakość każdego ze spektakli – podobnych do siebie, a jednak różniących się zarówno tematyką, jak i specyfiką użytych środków teatralnych i dramaturgicznych.
W tegorocznym programie festiwalu znalazły się także inne wydarzenia performatywne. „The Köln Concert” Trajala Harrella to spektakl choreograficzny nawiązujący do słynnej płyty z improwizacjami Keitha Jarretta z 1975 roku, zrealizowany przed dwoma laty w Schauspielhaus Zürich. „Narodziny wrogości”, koprodukowany przez Maltę i Teatr Łaźnia Nowa projekt teatralny Wiktora Bagińskiego, mówił o uprzedzeniach wobec Innego – nie tylko jako osoby o odmiennym kolorze skóry, ale też reprezentanta innej religii, kultury czy orientacji seksualnej. Wątek rasowy bardzo ciekawie eksplorował performans taneczny „Let It Burn” Marceli Levi i Lucíi Russo, zaprezentowany w przestrzeni Sceny Roboczej. Występująca solo Tamires Costa reprodukowała w nim charakterystyczne, utrwalone przez popkulturę gesty oraz mimikę osób czarnoskórych – nie po to, by powielać stereotypy, ale by obnażyć ich źródła i podważać wprowadzane przez nie uprzedzenia. Pochodzący z Korei Południowej Jaha Koo zaprezentował performans „Cuckoo”, z osobistej perspektywy ukazujący temat ekonomicznego i politycznego kryzysu pod koniec lat 90., który spowodował przejęcie kontroli nad ojczyzną artysty przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. W efekcie załamania perspektyw i utraty zatrudnienia wiele osób doświadczyło wówczas osobistych tragedii, co doprowadziło do fali samobójstw. Z kolei Michael Douglas Kollektiv zaproponował uczestnikom swojego „The Polarity Party” udział w konwersacyjnym spotkaniu, które pozwoliło przemyśleć i zrewidować nasze przekonania dotyczące konfliktów i różnic prowokujących spory. Być może odmienne zdania i perspektywy widzenia nie mają jedynie negatywnych skutków, ale mogą też wyzwalać twórcze inspiracje?
Festiwalowych wydarzeń i atrakcji było o wiele więcej. Na plenerowej scenie, ustawionej na dziedzińcu Urzędu Miasta, niemal co wieczór grane były spektakle i koncerty. Rewelacyjnie zaprezentowała się Leila Akinyi, niemiecka raperka pochodząca z Kenii, a Michał Fetler, Rafał Zapała, Malwina Paszek i Jacek Hałas z towarzyszeniem muzyków z zespołów ludowych na zakończenie festiwalu zagrali – zbyt głośne, nieco chaotyczne i przeładowane – „Wesele wielkopolskie”. Czworo pochodzących z Białorusi twórców w programie Diafilm live zaprezentowało rewelacyjne w warstwie koncepcyjnej i muzycznej „Bajki z mrocznych czasów”. Wyświetlane na projektorach teksty rysunkowych bajek sprzed kilkudziesięciu lat recytowane i wyśpiewywane były przez artystów, charyzmatycznie wcielających się w poszczególne role z towarzyszeniem oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Oprócz tego typu atrakcji artystycznych kilka maltańskich wieczorów wypełniły nieinwazyjne, plenerowe zabawy silent disco. Na terenie wspaniałego parku Chopina zaś – każdego dnia, od wczesnego przedpołudnia do późnego popołudnia – odbywały się spotkania, warsztaty oraz inne atrakcje dla dzieci i dorosłych. Tworzony przez Joannę Pańczak Generator Malta, obejmujący „działania społecznie zaangażowane i aktywistyczne”, stanowił w tym roku integralną część festiwalu. Szczególne znaczenie miała obecność w programie festiwalu twórczości artystek i artystów z Białorusi i Ukrainy. Większość ich projektów wyłoniona została w otwartym konkursie „No Title”, adresowanym do zagranicznych artystek i artystów mieszkających w Polsce. Nieporozumienia z nim związane wywołały jednak falę krytyki.
W warstwie autoprezentacji i deklaracji ideowych Malta zawsze radziła sobie całkiem dobrze. Założenia programowe, tematy poruszane w trakcie powracającego od kilku lat dyskusyjnego forum czy aktywizujący lokalne społeczności Generator zwracały uwagę na tematy i problemy o zasięgu globalnym, których konsekwencje odczuwane są przez wszystkich. Oczywiście, ogólne hasła i linia promocji nie zawsze odpowiadają ściśle każdemu punktowi programu, który zaskakuje różnorodnością (czasem skrajnie odmiennych od siebie) wydarzeń. W tym roku, tak jak podczas poprzednich edycji, zdarzały się wśród nich bardzo cenne propozycje, a nawet prawdziwe objawienia. Jednak kalendarium Malty pozostawiało wrażenie nadmiernego przeładowania, co nie ułatwiało rozpoznania charakteru tego festiwalu przez potencjalnych odbiorców. Kolejne edycje sugerują wzmagający się kryzys tożsamości. Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo jest realizować szczytne idee i ambitne cele artystyczne, równocześnie zabiegając o wsparcie sponsorów, utrzymanie poparcia kulturalnych elit, zapewnienie atrakcji poznańskiej publiczności i satysfakcjonowanie miejskich grantodawców. Rozpięcie pomiędzy tak różnymi uwarunkowaniami doprowadziło do tego, że wśród poznańskich twórców, organizatorów i widzów od lat narastają coraz większe wątpliwości dotyczące identyfikacji Malty i jej kulturotwórczego znaczenia dla miasta, z którego budżetu jest współfinansowana.
Fundacja Malta, organizator festiwalu, to największy beneficjent samorządowych środków publicznych dla organizacji pozarządowych działających w obszarze kultury (otrzymuje około 20% całej ich puli: w tym roku było to 1,9 miliona złotych, w ubiegłym – o 300 tysięcy złotych więcej). Mimo to po zakończonej sukcesem publicznej zbiórce, która w 2017 roku pomogła domknąć planowany budżet, kiedy minister Gliński odmówił wypłacenia 300 tysięcy złotych przyznanej wcześniej dotacji, organizatorzy Malty powtórzyli w ubiegłym roku podobny manewr. Zorganizowano crowdfounding. W czasie kolejnego, dramatycznego dla polskiej kultury sezonu pandemicznego takie posunięcie odebrane zostało przez część środowiska kulturalnego jako nadużycie. Wątpliwości dotyczące adekwatności wykorzystywanych środków na tle znaczenia Malty dla lokalnych artystów oraz kulturotwórczej roli tego festiwalu dla Poznania i całego kraju skłoniły miejscowych aktywistów i aktywistki do bacznego przyglądania się kolejnym posunięciom fundacji. Wystarczył impuls, by wywołać ich reakcję, której wyrazem jest zainicjowany przez Kolektyw Grupa Analog i podpisany przez 75 osób list otwarty skierowany do Michała Merczyńskiego.
Zamieszanie zaczęło się od rezygnacji z zaproszenia na Maltę spektaklu „Nastia”. Jego fantastyczną tematykę, przy okazji pierwszych pokazów (które odbyły się jesienią ubiegłego roku) nasuwającą skojarzenia z sytuacją w Białorusi, odnieść można również do wojny w Ukrainie. Zrealizowaną w Teatrze Powszechnym w Warszawie „Nastię” wyreżyserował pochodzący z Białorusi Jura Dzivakou. To adaptacja prozy Władimira Sorokina, w której grają aktorzy i aktorki z Białorusi, Ukrainy i Polski. Realizatorzy, negocjując z Fundacją Malta od stycznia, starali się dostosowywać swój spektakl do wymogów i ograniczeń sceny plenerowej. Jednak dwa dni po konferencji prasowej Malty, na której ogłoszono jej tegoroczne kalendarium nieuwzględniające „Nastii”, Teatr Powszechny opublikował oświadczenie twórców spektaklu. Z rozgoryczeniem mówili oni, że festiwal, którego kierownictwo deklaruje „solidarność i wsparcie”, zrezygnował z zaproszenia spektaklu, argumentując to brakiem funduszy. Zarzucając hipokryzję organizatorom imprezy, artyści pytali o koszty przyjazdu gwiazd zachodniego teatru. Zastanawiali się, w jaki sposób przejawia się ta deklarowana troska.
Dwa dni później, 11 czerwca swoją rezygnację z udziału w festiwalu ogłosiła Victoria Myronyuk, której projekt pod tytułem „Stypa” został wybrany w ramach konkursu „No Title”. Ukraińska artystka skarżyła się na obniżenie jej honorarium. W pierwszej wersji oświadczenia – popełniając błąd – napisała, że jej stawka została obniżona do 1 tysiąca złotych, choć propozycja Fundacji Malta opiewała na 3 tysiące złotych, czyli o 1 tysiąc złotych mniej niż maksymalna kwota wskazana w ogłoszeniu konkursowym, co znacznie osłabiło wiarygodność argumentów artystki. Wyjaśnienie tego nieporozumienia nie zatrzymało fali negatywnych komentarzy. Podsycał je fakt, że Myronyuk wspomniała też „poniżające” warunki pracy oraz pojawiające się w jej trakcie problemy organizacyjne, komunikacyjne i produkcyjne. W ślad za nią, w geście solidarności, z tegorocznej Malty wycofała się także – łącząca w artystycznej współpracy osoby z Ukrainy, Białorusi i Polski – Kolektyw Grupa Analog. W efekcie na dwa tygodnie przed rozpoczęciem festiwalu Malta odwołała zaproszenia albo nie dopilnowała realizacji trzech wydarzeń z udziałem osób z doświadczeniem uchodźczym ze Wschodu. Mimo przywoływanych jako usprawiedliwienie problemów finansowych zaprezentowano za to dwa spektakle Teatru Polskiego w Warszawie – niezłe, ale konwencjonalne, niewyróżniające się tematyką ani stylem – które w żaden sposób nie wiązały się z założeniami programowymi ani hasłem tegorocznej edycji Malty.
Wrażenie dysonansu pomiędzy deklarowaną przez fundację troską, uważnością i empatią wobec osób artystycznych z Ukrainy i Białorusi a praktyką jej działań sprowokowało przedstawicielki i przedstawicieli kultury poznańskiej do wystosowania apelu i postawienia pytań. Choć formułowane obserwacje powtarzają powszechnie znane fakty, w zakończeniu wspominanego listu otwartego znalazło się żądanie, by fundacja, która w 2017 roku zebrała równowartość wstrzymanej dotacji, wypłaconej potem w wyniku wyroku sądowego, rozliczyła się z wykorzystania środków finansowych pozyskanych od (często indywidualnych) darczyńców. Festiwal, którego ambicją było opisanie „świata w uścisku”, sam znalazł się w imadle – pomiędzy górnolotnymi deklaracjami, potrzebami publiczności, ambicjami własnych mocodawców a krytyką ze strony zaangażowanych artystek i artystów oraz aktywistek i aktywistów.
Festiwal Malta, który w pierwszych latach swojego istnienia był poznańskim karnawałem w środku lata, ożywiającym tereny nad Jeziorem Maltańskim i animującym przestrzeń miasta, w pewnym momencie przeniósł swoje flagowe wydarzenia do przestrzeni zamkniętych, tłumacząc to zmianą oczekiwań publiczności. Tę decyzję, choć wywoływała zawód u części widzów, łatwo zrozumieli ci, którzy doceniali wysoką jakość artystyczną zapraszanych spektakli i innych prezentowanych wydarzeń. Malta proponowała swojej publiczności sztukę na poziomie najlepszych europejskich instytucji i festiwali, co prawda nie dorównując im ilościowo, ale zbliżając się do ich jakości. Przyciągało to zainteresowaną publiczność, ale skutkowało też marginalizacją krajowych twórców, co okazało się szczególnie bolesne dla lokalnych artystów. Sojusz festiwalu z polską alternatywą teatralną nigdy nie został oficjalnie zerwany. Jednak poznańskie środowisko teatru offowego, które od początku lat 90. mogło rozwijać się i wzmacniać dzięki wsparciu Malty – prezentującej, promującej, a często także produkującej ich spektakle – nie pogodziło się ze zmianą jej orientacji. Choć twórcy ci nadal pojawiali się w programie, czuli się coraz bardziej marginalizowani. W 2012 roku, kiedy z Malty po dwudziestu latach pełnienia funkcji dyrektora artystycznego odchodził Lech Raczak, festiwal nie produkował już spektakli Biura Podróży czy Strefy Ciszy, a wspólnie z poznańskim Teatrem Wielkim współfinansował powstanie opery „Slow Man” Nicholasa Lensa. Jej libretto napisał noblista John Maxwell Coetzee, goszczący wówczas w Poznaniu. Trzy lata później Malta koprodukowała kolejną operę – „Czarodziejską górę” Pawła Mykietyna, którą reżyserował Andrzej Chyra.
Komu i czemu realnie służy dzisiaj Malta Festival Poznań? Jaka jest tożsamość tego wydarzenia? Czy w skuteczny sposób realizuje założenia programowe, korzystając z pieniędzy, którymi dysponuje – nie tylko tych zebranych niegdyś od wspierających osób, ale także z miejskiej dotacji? Czy Malta może przyczynić się do wzmocnienia polskich i poznańskich artystów? Osoby współtworzące festiwal, takie jak Joanna Pańczak czy Agnieszka Różyńska, dążą do aktywizacji między innymi młodzieży i seniorów. Dorota Semenowicz dba o program performatywny, zapraszając niezwykle ciekawe, dotykające ważnych tematów produkcje teatralne i taneczne z całego świata. Wielkie zaangażowanie tych osób nie wystarczy jednak, by jednoznacznie określić charakter całej Malty, która od lat jawi się jako festiwal diametralnie różniących się od siebie festiwali. Najwyższy czas na próbę samookreślenia, na nadanie temu wydarzeniu jednoznacznego kierunku, na skupienie się na prezentacji światowej sztuki albo odpowiedzenie na potrzeby poznańskich odbiorców kultury; czas na realne wspieranie lokalnych twórców i inspirowanie wszystkich do zaangażowania i troski o otaczający nas świat i zamieszkujących go ludzi. Zarzuty formułowane przeciwko Fundacji Malta w mediach społecznościowych polaryzują środowisko poznańskiej kultury. Jednak różnice zdań, czego nauczyła mnie w tym roku akcja „The Polarity Party”, mogą mieć także pozytywne skutki. Rozmowa, dyskusja, a nawet spór są pierwszym krokiem do budowania zgody i lepszego świata – w uścisku.