Nr 26/2024 Na teraz

„Ptaki” Tarjeia Vesaasa – powieść powstała sześćdziesiąt lat temu – jest na wskroś współczesna. Jej bohaterowie, Hege i Mattis żyją w chacie odsuniętej od osady – bardziej w norweskim lesie niż w społeczności. Za ich domem, spośród świerków wystają wierzchołki dwóch uschłych drzew, dwóch topól. Miejscowi dali im imiona „Mattis-i-Hege” wypowiadane na jednym oddechu. Uschnięte drzewa już nie wypuszczą odrostów, mogą się tylko złamać pod uderzeniem wiatru. Podobnie jak „niedoszłe świerki”, drzewka, które wzeszły na nieprzychylnym rozwojowi bagnie i zestarzały się, nie rosnąc, tak brat i siostra zostali przez społeczność spisani na straty. Stare, karłowate niedoszłe świerki.

Hege ma czterdzieści lat i po śmierci rodziców utrzymuje rodzeństwo, robiąc na drutach swetry. Mattis co jakiś czas, popychany przez siostrę, wyrusza do wsi i wędruje od gospodarstwa do gospodarstwa w poszukiwaniu pracy. We wsi praca jest niemal zawsze: przy przerywaniu i pieleniu pola rzepy, przy zwożeniu siana, wreszcie – przy wycince otaczających wieś lasów. Ale Mattis nie umie robić rzeczy, których robić nie chce. I nie chodzi o to, że jest leniwy. Chodzi o to, że on naprawdę, w środku siebie, nie może zmusić ciała do pracowania automatycznego, tak potrzebnego przy wykonywaniu żmudnych, codziennych czynności. Jego umysł potrzebuje pożywki, myśli muszą być kompatybilne z tym, co robią ręce, inaczej nie działają. A trudno myśleć o rzepie przez kilka godzin. Gdy myśli Mattisa uciekają, ucieka też koordynacja rąk. Mężczyzna zdaje sobie sprawę ze swojej nieprzydatności – w jego głowie myśli poruszają się od skrajności „zaraz mi podziękują” do skrajności „dam radę”. To napięcie wiele go kosztuje – dlatego najlepiej się czuje, gdy pracować w standardowych ramach nie musi. Bo to wyczerpuje, „kiedy człowiek czuje się prześladowany pracą, z którą nie daje sobie rady”. Co na to wieś? Społeczność wsi nie ma pomysłu na takich jak Mattis. Zapewne zaraz faktycznie znowu mu podziękują.

Świat Mattisa nie jest pusty, mimo braku stałego zajęcia. Wypełnia go po brzegi przyroda.

W pewnym momencie powieści dla bohatera staje się jasne, że słonka wyznaczyła trasę lotu tokowego nad domem rodzeństwa. Będzie pojawiała się tam co noc, do zakończenia godów. Nie umiem wówczas nie kibicować Mattisowi i jego obserwacjom – być może faktycznie nie ma nic ważniejszego niż lot tokowy słonki, ptaka absolutnie urzekającego, leśnego ducha o maskującym upierzeniu. „W powietrzu nad domem wisiały przecież pasma zostawione przez słonkę, która latała tędy, kiedy spał, dzisiejszej nocy i we wszystkie wcześniejsze. Miało się niemal wrażenie, że spanie to grzech” – myśli Mattis. Słonka, ptak z dużym, czarnym okiem, o beczułkowatym ciele, zatacza koła, wstęgami lotu wyznacza szlak tokowy, którym snuje opowieść „tu jest mój dom”. Żeby zrozumieć magnetyczną cykliczność lotu słonki, trzeba na nią poczekać, trzeba mieć czas, nasłuchiwać tego charakterystycznego „pst pst” pomieszanego z chrumkaniem. Czeka się na nią o zmierzchu, nawet w nocy, w kulminacyjnym momencie wiosny.

Słonka – jako ptak leśny – ma długi, czuły dziób, którym dziurawi miękkie poszycie i glebę w poszukiwaniu pożywienia. Te zrobione w błocie ślady odnajduje Mattis – i odczytuje jako list od ptaka. Nie tylko odczytuje – bohater na wiadomości odpowiada. Odnajduje tym samym własny język dla relacji ze słonką. „Tak łatwo porusza się mój ptak po bagnie, kiedy go zmęczy niebo” – myśli Mattis i nie sposób nie zachwycić się tym zdaniem wymyślonym przecież przez „wioskowego głupka”.

8 kwietnia 1892 roku Antoni Czechow w liście do Aleksego Suworina pisał o wizycie malarza Lewitana:

Wczoraj wieczorem byliśmy razem na polowaniu. Strzelił do słonki, która z podbitym skrzydłem wpadła do kałuży. Podniosłem ptaka: długi dziób, wielkie czarne oczy i piękna szata. Patrzy ze zdumieniem. Co z nim robić? Lewitan krzywi się, zamyka oczy i błaga drżącym głosem: „Kochany, trzaśnij ją kolbą w główkę…”. Odpowiadam: „Nie mogę!” Lewitan wciąż wzrusza nerwowo ramionami, trzęsie głową i błaga. Tymczasem słonka patrzy ze zdumieniem. Zmuszony byłem przystać na błagania Lewitana i zabić ptaka. Teraz jest na świecie mniej o jedno piękne zakochane stworzenie, a dwóch durniów wróciło do domu i zabrało się do kolacji.

Żal i niezgoda na śmierć słonki, nocnego wędrowca, w dodatku zakochanego (toki to poszukiwanie partnerki) i patrzącego „ze zdumieniem” na swoich morderców, wybrzmiewa i u Czechowa, i u Vesaasa. Nieco ponad sześćdziesiąt lat później nad martwą słonką pochyla się Mattis, nieporadny bohater powieści „Ptaki”, a jego uczucia są podobne, choć więcej w nich rozpaczy. Bo Mattis próbował uchronić zwierzę przed śmiercią poniesioną z ludzkiej strzelby: „Mattis skoczył, podniósł ciepłego ptaka z ładunkiem ołowiu, wygładził splątane pióra i spojrzał w czarne oko. Ptak patrzył na niego”. Rozpacz Mattisa jest niema i tym bardziej dojmująca. Chłopak, który słonkę zabił, „w końcu odchodzi bez trofeum, zbity z tropu, przestraszony milczeniem wioskowego dziwaka”: strzelec „[p]oprawił strzelbę i poszedł, znikając powoli z widoku; chyba zetknął się z czymś, czego nie rozumiał i czego się nie pozbędzie”. Radości chłopaka ze skłusowania słonki przeciwstawione zostaje wymowne milczenie Mattisa – konfrontację tych dwóch zamyka wycofanie się strzelca. Chcę czytać tę scenę jako manifest niezgody na zabijanie ptaków, istot kruchych. Przydaje to powieści wspomnianej aktualności, jako że przedłużeniem tej interpretacji są wysiłki współczesnych przyrodników starających się o zaniechanie polowań na ptaki.

Kiedy czytam „Ptaki” w nowym tłumaczeniu Marii Gołębiewskiej-Bijak, idę do Muzeum Narodowego w Warszawie zobaczyć dużą wystawę płócien, szkiców, rysunków Józefa Chełmońskiego. Jeden z obrazów to „Polowanie na słonkę” z 1895 roku. Wystawę można zwiedzać z audioprzewodnikiem, w którym sceny malowane przez Chełmońskiego komentuje Adam Wajrak. Przyrodnik, opowiadając o „Polowaniu na słonkę”, cytuje właśnie Czechowa. Zabicie ptaka odciska się piętnem na wszystkich czterech mężczyznach uczestniczących w obu scenach na przestrzeni sześćdziesięciu pięciu lat – na Mattisie i chłopaku ze wsi, który ptakowi odebrał życie, na Czechowie i jego przyjacielu Lewitanie. Do słonki nie można strzelać, to psuje duszę. Gwoli przyrodniczej dokładności trzeba dodać, że łamie także prawo. W Norwegii zabroniono strzelania do tokujących ptaków już w 1932 roku. W Polsce wiosenne polowania na słonki są zakazane od momentu wejścia do Unii Europejskiej (co nie znaczy, że słonki nie są gatunkiem łownym w ogóle).

Literatura, podobnie jak malarstwo, jest dziś fascynującym archiwum: dokumentacją przekształceń rozmaitych ekosystemów. Dzięki płótnom Chełmońskiego możemy zobaczyć, jak się zmieniły polskie łąki, bagna i lasy. Lektura Vesaasa nie tylko skłania do rozważań na temat polowań na ptaki i roli przyrody w zdrowiu psychicznym, ale też staje się zapisem stanu norweskich lasów (oraz punktem wyjścia dla rozmowy o zmiennej kwestii podejścia do ich własności). Literatura działa jak szlachetna kronika zmieniającego się świata.

W historii Hege i Mattisa przyroda ma znaczenie największe: jest światem przedstawionym (otacza chatkę bohaterów), miejscem akcji (las), ale i wektorem fabuły: wnosi ukojenie, niepokój, naznacza ważne wydarzenia. Podobnie się dzieje w dołączonym do nowego wydania „Ptaków” opowiadaniu „Niedojda”, wprowadzającym nas w świat małej norweskiej osady, na której skraju mieszkają Mattis i Hege. Mattis najmuje się do wyrębu dojrzałych brzóz po drugiej stronie jeziora, ale pracę tę otrzymuje nieco przypadkiem. Niekoniecznie się do niej nadaje, bo nie jest mocny – wyręb idzie mu powoli (choć pisarz nie pozwoli dostrzec nam tego od razu: świat oglądamy oczami bohatera, któremu wszystko wydaje się iść dość dobrze). Gdy bowiem Mattis widzi rzeczywistość w swojej skali i własnych kategoriach ważności, wszystko się względnie układa. Wówczas w jego głowie rodzą się myśli – niektóre z nich sama chciałabym myśleć! Te o świecie pełnym tajemniczych, kuszących ścieżek, rysowanych przez lecącego ptaka, kłody drewna spławiane przez jezioro czy płynącą łódkę. Ale gdy bohater musi swoją pracę i emocje zmierzyć miarą „bystrzaków” – tych wszystkich, którzy lepiej radzą sobie w ramach norm społecznych – wtedy język staje się nieprzystający, przestaje się pokrywać z rzeczywistością. Zmienia się też fizjonomia bohatera: „Drobny, z beznadziejnymi kłaczkami brody pod szczękami, zapadłymi policzkami i mokrymi włosami przylepionymi do czoła” Mattis ścina brzozy przeznaczone na sprzedaż. Gdy brzoza upada, szumiąc łagodnie rozłożystą, miękką koroną, Mattis myśli: „Tchnienie Pana”. Ten moment odsłania zakorzenienie bohatera w otaczającym go świecie: jednocześnie żałosny i natchniony, drwal i poeta, pracownik przy wyrębie i przyrodnik płaczący nad ścinanym drzewem czy martwą słonką. Człowiek, który szczęście odnajduje wtedy, kiedy zupełnie mokry od deszczu spaja się z otaczającym go światem:

Pachniało tu ziołami oraz zielonością połyskliwych i uśpionych liściastych koron, a także świeżej trawy. Zawilce w podściółce już się starzały. Od brzozy, którą rozrąbywał, również płynął słaby zapach, w którym on miał swój udział. Zapach tak świeży, że przypominał woń wiosennego deszczu. Niedojda widział ślimaki wpełzające na drewno i rozglądające się przyjaznymi oczami na czułkach. Z wierzchołka świerku odezwał się drozd. Wszystko to razem było szczęściem, Niedojda to czuł i rozumiał, i brał w tym udział.

Wobec niezwykłości Mattisa las jest schronieniem – w nim nie patrzy na bohatera tyle oceniających oczu. Tu można siedzieć na kępach mchu i rozmyślać.

Ale czym jest las dla Hege? Kim w ogóle jest Hege, skoro cały czas skupiamy się na Mattisie? Ta pozornie nudna, pracująca, niezmienna Hege jest ostoją. To kobieta, która w naturalny sposób przejęła po rodzicach odpowiedzialność za – dorosłego już teraz – brata. Na jego zdesperowany okrzyk „Nie zostawiaj mnie!” odpowiada spokojnym tonem: „Gdybym miała cię zostawić, przecież już bym to zrobiła”.

Tę Hege podziwiam – za jej zaradność, talent, wypracowany przez lata sposób komunikacji z Mattisem – i jej kibicuję. Hege wyczuwa zmiany stanu emocjonalnego brata w jego głosie, dostrzega je na jego twarzy i w jego postawie. Może wydaje się nieco oschła, gdy nie chce wyjść zobaczyć toków słonki, ale błyskawicznie reaguje, gdy Mattis stacza się w przepaść kryzysu grożącą osobom tak wrażliwym. Jeśli więc uważam, że napisana sześćdziesiąt lat temu powieść jest na wskroś aktualna, to nie tylko ze względu na zawarty w niej manifest indywidualnej przyrodniczej wrażliwości, który uosabia postać Mattisa. Aktualność dotyczy także czterdziestoletniej Hege, w której odbijają się losy wszystkich kobiet-opiekunek pozbawionych wsparcia najbliższego otoczenia, wspólnoty.

Ostatecznie rozstanie, którego tak boi się Mattis, przychodzi – ale z zupełnie innej strony. Za sprawą prądów na jeziorze, tajemniczych linii i śladów, do chaty przybędzie Jorgen. Prawideł natury nie można oszukać – nowa istota musi oznaczać zmianę układu sił.

Tarjei Vesaas, „Ptaki”
Tłumaczenie: Maria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo Poznańskie
Poznań 2024