„Skończoność, w której się chronimy, zawsze gdzieś graniczy z nieskończonością bytu fizycznego czy metafizycznego”[1] – pisze Georg Simmel o tworzonych przez człowieka domach, rozumianych jako cząstki wykrojone z ciągłości przestrzeni. W świecie skonstruowanym przez Zuzannę Szary i kuratorkę Wiktorię Kozioł ta nieskończoność zdaje się wyrastać tuż obok nas. Ruchomą granicę między wnętrzem a zewnętrzem stanowią u Simmela próg i drzwi domu, przez które „życie wylewa się z ograniczeń wyizolowanego, osobnego bytu w bezgraniczność wszystkich możliwych kierunków”[2]. Szary także mówi o wyznaczaniu progów, poszukiwaniu rytuałów tego przepływu, a strumień życia jest wyczuwalny w atmosferze wystawy. W tworzonej przez nią przestrzeni wnętrze wywija się do zewnątrz, a zewnętrze mości się w środku.
Punktem wyjścia opowieści prezentowanej na wystawie „Śnię o domach obcych ludzi” są sny artystki, stanowiące dla niej ważną część życia. Najważniejsze dotyczą domów – często takich, w których nigdy nie była. Gdy w kolejnym śnie znów pojawia się ta sama przestrzeń, Szary zwykle zasiedla ją, zamieszkuje w niej z grupą nieznajomych. Jak mówi: „W moich domach rzadko znajduję strychy, ale zwykle są w nich piwnice, czasami wypełnione wodą”. Z każdym kolejnym snem domy przejmowane przez Szary rozrastają się na wzór labiryntów. Wystawa staje się pretekstem do spojrzenia na jej sny z jungowskiej perspektywy. Niższe warstwy domu mogą być odczytywane jako reprezentacja id, środkowe – ego, najwyższe – superego. Piwnice, schowki, skrytki mają oznaczać rozbudowaną zmysłowość, popędowość. Rozrastające się środkowe części mówią o rozwoju jaźni. Strychy oznaczają kulturowe wymogi, nakazy, obowiązki. Ich brak w snach artystki może wskazywać na konflikt superego ze zmysłową częścią jaźni, z którą ma dobry kontakt. Według Carla Gustava Junga halucynacje na jawie świadczyłyby o tym, że jaźń się nie rozwija. Sny są więc bardzo istotnym punktem odniesienia i zakorzenienia. Pozwalają przepracowywać lęki i traumy. Dom, który pojawia się w snach, jest strukturą, która coś o nas mówi. Podobnie można potraktować przestrzeń wystawy Szary w krakowskiej Galerii UFO, w której, niczym w snach, możemy odnaleźć odbicie nie tylko osobowości autorki, ale też własnej.
Tak jak artystka odwiedza kolejne domy w swoich snach, tak i publiczność eksploruje ten, do którego została zaproszona – swoistą hybrydę sennych marzeń, dziecięcych wspomnień i twórczych intuicji. Artystka i kuratorka wprowadzają nas w przestrzeń podzieloną na trzy obszary: łazienkę, balkon/ogród i sypialnię. Zaczynamy tę podróż od największego pomieszczenia – łazienki, która jest w tym przypadku centrum opowieści. Do niej będziemy wracać, aby dojść do innych wątków tej historii. Przejdziemy przez nią kilka razy, bo narracja, skonstruowana z wielką uważnością na detale, wciągnie nas jak wir – na tyle, że zaczniemy szukać w niej połączeń i zagadek. Łazienki w snach Szary to zwykle pomieszczenia przechodnie, portale pomiędzy światami. Artystka nazywa je zapleczem, rodzajem czyśćca. Można te miejsca odczytywać jako przestrzeń zanurzenia w doświadczeniu. W łazience jest też woda, a w wodzie, jak piszą autorki wystawy, „obietnica życia równoważy się z groźbą śmierci”. Ten żywioł bezkresu, o ambiwalentnym charakterze, jest najbliższy Szary. Często wybiera ona okolice rzek i zbiorników wodnych na miejsca pracy twórczej. Podobnie jak sny, woda ulega ciągłej transformacji, zmienia stany, cyrkuluje. Jej podmiotowość jest płynna.
Autorki wystawy przywołują teorię Astridy Neimanis, według której woda uczy nas myślenia o podmiocie w formie procesualnej. Nasze ciała także składają się z wody, jesteśmy istotami płynnymi, połączonymi z tysiącami innych istnień. Takie postrzeganie świata z jednej strony zawiesza nasze istnienie w czasoprzestrzeni – jesteśmy elementami układu naczyń połączonych i będziemy trwać w nim wiecznie pod różnymi postaciami. Z drugiej jednak, ginie nasz indywidualizm, zawieszamy osobność swojego bytu. Takie poczucie towarzyszy nam w łazience artystki, w której zachwyt miesza się z perspektywą uczestnictwa w wibrującej, kolektywnej jedności, a jednocześnie budzi niepokój związany z tak bliską obecnością „innych” współtworzących tę całość. Ich współistnienie manifestuje się tutaj na wiele sposobów.
Pastelowa lamperia swoim kolorem i zapachem wprowadza publiczność w przestrzeń wspomnień, łososiowy odcień przywodzi na myśl salony cioć, szkoły i przedszkola z lat 90. XX w., śmieszne i straszne zarazem wnętrza znane z dzieciństwa. Centralnym punktem pomieszczenia, który przykuwa wzrok zaraz po wejściu do galerii, jest obraz „Koń jaki jest, każdy widzi”. Istota przypominająca kształtem tytułowe zwierzę pije ciemny płyn z ogromnego zbiornika, w którym pływa mała, groteskowa, kąpielowa kaczka. Substancja przywodzi na myśl smołę – to kleista, czarna maź. Po zbliżeniu się do płótna dostrzegamy jej fakturę i srebrne przebłyski. Można tu znaleźć nawiązania do poprzedniej wystawy indywidualnej artystki, „Odzyskaj kontrolę nad lepkością”, prezentowanej w ubiegłym roku w Poznaniu. Szary wraz z tą samą kuratorką zbudowały wówczas narrację o, opisywanych przez Timothy’ego Mortona, hiperobiektach, czyli zjawiskach występujących w ponadludzkiej skali. Ich immanentną cechą jest lepkość, dlatego też nie sposób się ich pozbyć. Według Mortona „rzeczywistość przylega do nas na tyle ściśle, że nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wydostać się z niej, by znaleźć się w uprzywilejowanym miejscu, z którego mielibyśmy obiektywny […] ogląd sytuacji”[3]. Ślady lepkości wybrzmiewają też na obrazach prezentowanych w Krakowie. Znajdziemy tam czarną, gęstą substancję, żyjącą własnym życiem. Tytuł poznańskiej wystawy był ironiczny, w praktyce lepkość jest poza naszą kontrolą. W świecie Szary towarzyszy nam ona także w snach.
Na obrazach widzimy również sceny, które jednocześnie rozgrywają się pod wodą, nad wodą, a może w obrębie innej wyobrażonej substancji. Widać w nich przywoływane w poprzedniej wystawie fluktuacje, naprężenia i przepływy. Dom jest przestrzenią współdzieloną z nie-ludzkimi. Pojawiają się krewetki, kijanki, fantastyczne stworzenia oraz światy, które niepokoją i fascynują jednocześnie. Pod jedną ze ścian znajduje się centrum życia i śmierci – wypełniona wodą wanna. Widać w niej upływający czas – ubywająca woda, zmiany form życia, rozrastanie się i obumieranie roślin. Przez znikającą taflę widzimy monety. To skarby na dnie zbiornika, jakby wrzucone przez tych, którzy chcą do tego snu wrócić. Pływające w zbiorniku kijanki, do złudzenia przypominające żyjące formy, przekraczają granicę „swojego” środowiska, „wyłażą” na podłogę. Podobnie ślimaki, które napotkamy za chwilę. Pojawiają się na obrazach, a jednocześnie rozchodzą się po ekspozycji. Cały czas czujemy, że nie jesteśmy tu sami. Szary skutecznie buduje w nas poczucie bycia obserwowanymi. Jest wiele oczu, które patrzą w naszą stronę. Rozmyte i rozpływające się w cieczy twarze rzucają nam mgliste spojrzenia. Postać z obrazu „Wstyd” zdaje się czegoś domagać. Najbardziej frapujące jest spojrzenie kota o lekko ludzkich rysach twarzy. Przywodzi na myśl Behemota z „Mistrza i Małgorzaty” i wydaje się podążać za nami wzrokiem od chwili, gdy przekraczamy próg pomieszczenia. Wszystko, co nas otacza, „dziwność” skonstruowanego tu świata odgapia się, przejmując władzę spojrzenia. Przypomina to noce w domu opisywanym przez Brunona Schulza – pełnym obcych lokatorów, szepczących, syczących i sepleniących, „pęków oczu i uszu, które noc wyroiła z siebie i które rosły i zwielokrotniały się”[4].
Dziwność sytuacji wzmacnia obecność żółwia, pokracznego, rozlanego stworzenia z lewitującą nad nim skorupą w stokrotki, wykonaną z papieru toaletowego. Artystka umieściła go tu intuicyjnie. W łazience jej rodzinnego domu stało terrarium z żółwiem, więc obecność stworzenia w tym pomieszczeniu jest dla niej oczywista. Żółw, stworzony na jej zaproszenie przez Kingę Kociarz, jest wykonany z miękkich, zabrudzonych materiałów – w pewien sposób nieprzyjemny, a jednocześnie absurdalny i dziwaczny. Podobnie można odebrać wystający ze ściany kran. Śmieszny, plastelinowy, jakby wyciągnięty z dziecięcych animacji. To jednocześnie niepokojący kran „znikąd”, pozbawiony swojej funkcji smutny, falliczny obiekt. Skojarzenie z plastelinową estetyką animacji okazuje się trafne. Pierwszym pomysłem na wystawę była inspiracja grą „Neverhood” z 1996 roku, pojawiającą się w dziecięcych wspomnieniach artystki i kuratorki. Ostatecznie twórczynie zrezygnowały z tego tropu, jednak pastelowość wystawy i część obecnych w niej motywów subtelnie wpisuje się w świat przedstawiony gry, atmosferę dzieciństwa czy estetykę okresu transformacji. Kozioł i Szary nie obawiają się ckliwości i śmieszności, mieszają je z narracją o zagrożeniu, bezpieczeństwie, cyklach życia. Wszystkie te elementy podkreślają logikę, jaką powinniśmy się tutaj kierować – oniryczną logikę snu.
W łazience, oprócz całej gamy odczuć opisanych powyżej, wyczuć można także napięcie. Trafiamy tu na moment „ciszy przed burzą”, który w tym świecie rozciąga się w nieskończoność. Artystka podkreśla, że bardzo lubi to uczucie – jest „elektrycznie, wietrznie, przestrzennie”. We wnęce nad wanną wisi stworzony specjalnie na tę ekspozycję obraz zatytułowany „Burza”. Oglądając go, pozostajemy wewnątrz domu, a jednocześnie obserwujemy przez okno niebo, które doskonale znów opisuje Schulz: „Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne […] utajonej dynamiki. Rysowały się w nim diagramy wichury, która, sama niewidoczna i nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą”[5]. Szary uchwyciła doskonale ten moment „tuż przed”, nie pozostawiając jasnej informacji, przed czym dokładnie i co się za chwilę wydarzy. Napięcie kumuluje się w zjeżonych włosach osoby na pierwszym planie, a także w pozornym spokoju ślimaka, wędrującego powoli po nodze drugiego bohatera obrazu, ustawionego w sztywnej, a jednocześnie dziwnie beztroskiej pozie. Zwierzę przykuwa uwagę, to w niego wycelowana jest główna oś obecnego na niebie spięcia. Po przyjrzeniu się dostrzegamy, że to, po czym pełznie, nie jest nogą, lecz kikutem. Ciało, na które patrzymy, staje się w jakiś sposób obce, zaczyna przypominać manekina, jest inne, dziwne, queerowe. Zachodzi proces wkomponowany w całą wystawę – niepokój miesza się ze spokojem, który ostatecznie okazuje się nawet bardziej niepokojący.
Z łazienki możemy przejść na balkon lub może do ogrodu? Wnętrze zamienia się tu z zewnętrzem, balkon staje się swoją odwrotnością. Stąpając po sztucznej trawie, obserwujemy ślimaki przemieszczające się po ścianach to tu, to tam. Życie w tym pomieszczeniu wypełza z trawy i rozchodzi się na wszystkie strony. Na ścianie widać ogrodzenie dorysowane różnokolorową kredką, jakby dziecięcą ręką. W niektórych miejscach sztachety urywają się, ogradzana przestrzeń jest – podobnie jak narracja – nierzeczywista i niedokończona. Na jednej ze ścian, dość nisko, wyeksponowany został pejzaż z kolorowymi, wyszywanymi wagonikami, także utrzymanymi w dziecięcej estetyce. Tuż nad nimi pojawia się wielka, ludzka, zdaje się, stopa, która w każdej chwili może je zgnieść. Kończyna jest pokryta dobrze nam znaną, gęstą i czarną substancją. Dostrzegamy niebo, niepozbawione burzowych napięć. Część przedstawianego terenu trawi pożar, a na horyzoncie majaczą, jakby zamglone, małe domy, kruche w zestawieniu z oblepioną mazią stopą. „Coś się zjarało” – komunikuje tytuł dzieła. Pod tym obrazem dostrzegamy dwie formy przestrzenne, przypominające sympatyczne, choć pokraczne gnomy. Balkon/ogród ma więc swoich mieszkańców. Pozostałych z nich można odnaleźć na eksponowanych w tej przestrzeni obrazach. Szary umieszcza tutaj rozrastającą się grzybnię z obrazu „Panna Młoda” i kolejny wizerunek, przywodzący na myśl żółwia widzianego od spodu. Bardzo organiczny, miękki, przypomina hybrydę kilku różnych stworzeń. Z tego tajemniczego ogrodu możemy wyjrzeć z galerii na ulicę. W oknie wiszą zazdrostki – krótkie firanki, które dawniej miały chronić przed zazdrosnymi spojrzeniami sąsiadów. Jaką jednak funkcję pełnią we śnie, opartym na zaglądaniu do domów obcych ludzi? Koronkowe firanki zawierają w sobie zapowiedź podglądania i bycia podglądanym. Szary pozostawia nam malutki „Pejzaż nadmorski”, w którym dom obserwujemy przez niewielki otwór w płótnie. Jednocześnie sami jesteśmy obserwowani przez bliźniaczy otwór. Zerka na nas oko z obrazu „Lady Chatterley”. Nie wiemy, kto na nas patrzy, widzimy jedynie zacięte, wyniosłe usta. Ta postać jest powodem, dla którego po obejrzeniu całej wystawy wrócimy jeszcze raz do ogrodu. Za chwilę napotkamy kolejny obraz z tej serii i będziemy chcieli znaleźć połączenia między nimi.
Na tym etapie zwiedzania labiryntowej przestrzeni przenosimy się znów do łazienki, aby pod gradem czujnych spojrzeń przejść do sypialni. To pomieszczenie najmniej oczywiste, wzmagające poczucie pustki. Sypialnia powinna być najbardziej przytulną i bezpieczną przestrzenią domu, tymczasem artystka wpuszcza odbiorców do surowego, przyciemnionego pomieszczenia, opustoszałego w zestawieniu z pozostałymi pokojami na wystawie. Nad wejściem znajduje się mały obrazek podobny do wspomnianej „Lady Chatterley”. Jest powieszony nad progiem, jak obrazki religijne, a jego kontekst sugeruje zaglądanie w prywatną przestrzeń. Intymność miesza się tu z całkowitym jej brakiem, a bliskość sąsiaduje z obcością. W pomieszczeniu Szary umieściła instalację z pęcherzy wypełnionych wodą – ich wnętrza zamieszkują kijanki, które oblepiają także zewnętrzną stronę pracy. Kojarzą się z rozrodem, mnogością, obfitością. Pulsujący mapping autorstwa Emilii Ishizaki miesza jawę ze snem, wlewa ten ostatni do życia, wprowadza w przestrzeń pływy i dryfy. Na obrazie eksponowanym w pobliżu widzimy łóżko, które jednocześnie jest ciałem, dziwnym, poruszającym się, sensualnym organizmem. Sypialnia zdaje się alkową międzygatunkowych relacji, pełną życia i zmysłowości.
Dom na wystawie Szary okazuje się przestrzenią liminalną. Mimo pozytywnych wspomnień autorki przestrzeń ta przeniesiona do galerii wydaje się niebezpieczna. Można odczytywać ją jako dom-organizm, który jest podstępny, mamiący. Nie ma ostatecznego kształtu, rozrasta się jak mieszkanie Schulza, jednocześnie wchłania i odpycha. Wątek domu miał spotkać się początkowo ze stanowczą odmową kuratorki, która obawiała się tego tematu. Z jednej strony wydawał się obszerny i zbyt poważny, z drugiej – omówiony już w sztuce tak wiele razy, że trudno zrealizować go na nowo w sposób niebanalny, unikając truizmów. A jednak udało im się stworzyć dialogiczną, wielowątkową, wciągającą opowieść, która pozostaje lekka. Przy okazji zapraszają publiczność do immersyjnej, fascynującej przestrzeni, pozwalającej odkryć całą gamę własnych odczuć. Może więc jest jednocześnie lekka i lepka? Jak bowiem twierdzi kuratorka, „to, co najbliższe, bywa czasem najbardziej zagrażające”.