„Pies, pies jest dobry” – mówi w „Rysopisie” Andrzej Leszczyc (alter ego Jerzego Skolimowskiego z filmowej tetralogii z lat 60.). Chociaż bohater kocha swojego czworonożnego towarzysza, zaniedbał jego szczepienia i teraz, z powodu zakażenia wścieklizną, musi go uśpić. Podobnie w „Io” mało kto chce krzywdy tytułowego osiołka, a mimo wszystko los zwierzęcia nigdy się nie poprawia. Dobre intencje nie są zwykle wystarczające dla ratowania – zarówno jednego stworzenia, jak i całej planety.
Najnowszy film nestora polskiej kinematografii jest dziełem odważnym, świeżym i w sposób daleki od publicystyki poruszającym palące problemy współczesnego świata. Inspirowany „Metamorfozami” Apulejusza i „Na los szczęścia, Baltazarze” Roberta Bressona różni się od nich w kluczowej kwestii: jak pojmowany jest w nim osioł. W starożytnym dziele i klasyku francuskiego kina zwierzę w znacznej mierze funkcjonuje jako metafora (kultu Izydy w „Metamorfozach” i Jezusa w „Na los szczęścia, Baltazarze”). W „Io” osioł reprezentuje przede wszystkim sam siebie. Dzięki niezależnemu ekranowemu jestestwu zwraca nasze oczy ku paradoksom rzeczywistości, granicom pomiędzy naturą i kulturą, a także ku losowi pozaludzkich istot.
Struktura narracyjna obrazu Skolimowskiego opiera się (podobnie jak w „Metamorfozach” i „Na los szczęścia, Baltazarze”) na luźno połączonych epizodach, w których obserwujemy błądzenie tytułowego zwierzęcia po Polsce i Europie, przechodzącego z rąk do rąk, a niekiedy biorącego los w swoje kopyta. Akcja filmu zaczyna się w cyrku, gdzie osłem opiekuje się młoda dziewczyna (w tej roli Sandra Drzymalska). Czuła relacja pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem zostaje przerwana, kiedy starania aktywistów zmierzające do konfiskaty cyrkowego „żywego inwentarza” kończą się sukcesem. Skolimowski nie jest skłonny do jednoznacznych ocen. Los zwierzęcia w cyrku zazwyczaj bywa tragiczny, ale czy rozłąka z dbającym o niego treserem nie okaże się równie druzgocąca? W refleksji spod znaku animal studies dużo miejsca poświęca się niemożności poznania odmiennego niż antropocentryczny punkt widzenia. Wskazuje się przy tym na dwie dominujące postawy wobec zwierząt: antropomorfizację i infantylizację z jednej strony, uprzedmiotowienie z drugiej (alternatywą są pojęcia dobrostanu oraz praw zwierząt – pojęcia te bywają utożsamiane, różnią się jednak zakresem ochrony i dopuszczanych praktyk). Problem epistemologiczny nie powinien jednak zwalniać człowieka z prostego aktu sprawiedliwości i empatii wobec – jak o innych istotach żywych mówił święty Franciszek – braci i sióstr. Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – dlaczego maksyma ta nie miałaby obowiązywać również wobec zwierząt?
Skolimowski nie obiera prostych dróg jakimi zazwyczaj podążają filmowcy stawiający w centrum swoich dzieł pozaludzkich bohaterów. Zamiast tego stara się patrzeć na świat przez pryzmat animalocentryzmu, ale jednocześnie pozwala sobie na zastosowanie pewnych chwytów antropomorfizujących osła. Myśli Io nie zostają zwerbalizowane niczym w produkcjach Disneya, osioł „nie powołuje” człowieka na wyraziciela swoich doznań lub potrzeb. Skolimowski utrzymuje równowagę pomiędzy nieszablonowymi chwytami artystycznymi a czytelnością obrazu. W nagrodzonym na tegorocznym festiwalu w Cannes filmie, obok popisowych jazd kamery naśladujących zwierzęcy punkt widzenia, znajdziemy – pozwalające na prostą identyfikację emocjonalną – krótkie ujęcia wizualizujące myśli osiołka (antropomorfizacja, ale nienowa w rozważaniach na temat pozajęzykowej komunikacji zwierząt). Io przypomina sobie w nich dobroć jaką okazywała mu opiekunka z cyrku. Uczucie do człowieka „napędza” czworonożnego bohatera do działania.
Twórca „Rysopisu” zdaje sobie sprawę, że trudno byłoby nakręcić fabularny manifest animal studies (w tej kwestii o wiele lepiej radzą sobie filmy dokumentalne). Produkcja tego typu zapewne zostałaby uznana za skrajnie arthouse’ową i zrozumiałą jedynie dla wybranych. Reżyser działa więc subwersywnie – korzysta z emocji, które są dla kina narracyjnego jednym z podstawowych tworzyw, i dzięki nim próbuje uzmysłowić widzowi, że zwierzęta nie są istotami w żaden sposób gorszymi od człowieka.
Skolimowski nie odpowiada wprost na pytanie, kto jest komu bardziej potrzebny: człowiek zwierzęciu czy zwierzę człowiekowi. Dziewczyna tęskni przecież za swoim podopiecznym i nie może pogodzić się ze stratą. W myśl mniej agresywnej wersji filozofii judeochrześcjańskiej, która legła u podstaw antropocentryzmu, ludzie są pasterzami stworzenia (co ustanawia człowieka jako, nawet jeśli łagodnego, to jednak wciąż władcę). Na szczęście coraz chętniej mówi się o współzależności wszystkich istot w nieograniczonej sieci powiązań. Skolimowski w „Io” wierzy, że jeśli otrząśniemy się z megalomańskiej potrzeby posiadania pozaludzkich Innych, możemy stworzyć z nimi symbiotyczne relacje. Reżyser wyraża to zresztą wprost w nieco idyllicznej scenie animaloterapii, w której zwierzęta i dzieci (z zespołem Downa oraz porażeniem mózgowym) tworzą kolektyw łagodnej współobecności.
Osioł świetnie sprawdza się jako bohater filmu opowiadającego o kontaktach światów natury i kultury. Io jest obcy i swój w obu rzeczywistościach. Niby udomowiony, a jednak wciąż odrobinę dziki. Niby jest zwierzęciem „towarzyszącym” człowiekowi, ale wciąż pozostaje istotą „pozaludzką” (co wskazuje na to, że nie ma jednej wspólnej kategorii „zwierząt”). Co więcej, dotyczy go hierarchia rozmaitych reguł świata ludzkiego: według stajennych nie zasługuje na atencję, jaką otrzymują konie czystej krwi (świetna scena, w której koń jest myty i pielęgnowany, a Io w boksie obok przygląda się tym nabożnym ablucjom); nie jest tak „ludzki” jak silnie zsocjalizowane psy; nie budzi podziwu równego leśnym stworzeniom. Ale być może dlatego osioł z łatwością wkracza do wielu odmiennych przestrzeni – obserwujemy go w cyrku, lesie, gospodarstwie, na lisiej fermie, w pałacowym ogrodzie, mieście. Skolimowski pozwala swojemu bohaterowi patrzeć – a dzięki przepięknym, czułym i nastrojowym zdjęciom wybitnego tria operatorskiego (Michała Dymka – wiodącego operatora, Michała Englerta i Pawła Edelmana), widzowie mają szansę współdzielić jego punkt widzenia.
Oczywiście, miłość i empatia, które prowadzą nas przez film, są antropopatyczne, przefiltrowane przez ludzki sposób odczuwania, ale to nie znaczy, że zwierzęta nie doświadczają emocji. Zbliżenia na smutne (jak może domniemywać odbiorca) oczy Io sugerują, że bohater lituje się nad losem postrzelonego wilka, mordowanych z powodu swojego lśniącego futra lisów czy rybek tkwiących w ciasnym akwarium. Osioł wplątuje się też w wiele ludzkich perypetii, które z punktu widzenia szarego pyska wydają się dziwne bądź okrutne. Niezwykle groteskowe wrażenie sprawia scena uroczystości oddania do użytku nowego budynku – jego przeznaczenie celowo nie zostaje w filmie zdradzone. Przemowy dygnitarzy przygotowane na tę okazję są napuszonym, niepotrzebnym pustosłowiem. Równie absurdalnie Skolimowski przedstawia mecz okręgowych drużyn piłkarskich i wzajemną nienawiść kibiców przelaną na osła, który niejako z przypadku stał się symbolem zwycięstwa jednych i porażki drugich. Reżysera śmieszy, a jednocześnie martwi, jak bardzo człowiek przywiązuje się do symboli, statusu i majątku. Ośla perspektywa obnaża absurdalność ludzkiej hierarchii wartości.
Pobyt na wysypisku śmieci, kłus wokół wycinki lasu, pochód ku wrotom rzeźni, obserwacja bezdusznych praktyk na lisiej fermie i polowania w lesie – czas spędzony w miejscach, gdzie zwierzę jest naszym przewodnikiem, powinien uwrażliwić odbiorców na wszechobecność niepotrzebnej śmierci, która wpisała się w krwawy i nierozerwalny sposób w cywilizację. Świat ludzi funkcjonuje dzięki fabrykom brutalnego mordowania. Skolimowski nie ma złudzeń – może się wydawać, że to istotobójstwo nas nie dotyczy, ale tak naprawdę w ten sposób, niszcząc otaczający świat, powoli i nieubłaganie sami podcinamy sobie gardła. Ryk poczciwego osła ma być ostrzeżeniem. Jednym z ostatnich, zanim będzie za późno.
„Io” jest filozoficznym traktatem egzystencjalnym. Doświadczony reżyser decyduje się oddać w nim głos mądrzejszemu od siebie stworzeniu, którego bycie w świecie oparte jest na empatii. W tej światopoglądowej deklaracji daje się wyczuć pewną naiwność (niczym wiara w szlachetnego dzikiego u Jana Jakuba Rousseau). Mimo tego wizja Skolimowskiego, twierdzącego, że ludzie jako zwierzęta nie są źli, ale źle się w tym świecie urządzili, jest w ramach snutej opowieści przekonująca, a na dodatek objawia się w dziele najwyższej artystycznej próby.