Nr 19/2022 Na teraz

Realne nad Warszawą

Anna Pajęcka
Teatr

Co ginie w greenscreenie

„Jest taka sytuacja. Wybuchła bomba atomowa, wszyscy biegają, jest chaos, wiadomo, bomba atomowa, szukasz swojego dziecka i znajdujesz je w takim stawie, w wodzie. Podbiegasz, przedzierasz się przez krzaki, dziecko wyciąga ręce do ciebie, chcesz je wyciągnąć, ale coś jest nie tak, chwytasz je za rękę i ściągasz mu skórę. I chodzi nam o twoją reakcję.”. Anna Krotoska, jako Anka, młoda aktorka biorąca udział w castingu do filmu, ma tylko dwadzieścia minut na przygotowanie zadania aktorskiego, więc podchodzi do niego nerwowo, co chwilę „wytraca się”. A to mikrofon za bardzo na nią wchodzi, a to reżyser daje złe wskazówki. Podłoga jest nieumyta, a „klapsująca” przed nią asystentka ją rozprasza. Kiedy wydaje się, że już to ma, szepcze: „Kurwa, ja sobie nie umiem tego wyobrazić”. Obrazy, które wytworzyła Hiroszima, są niewyobrażalne – a równocześnie dostępne i całkiem łatwo je odnaleźć! Kto ponosi odpowiedzialność – za nie i za śmierci poza kadrem? Dylemat z „Banalności zła” Hanny Arendt, traktujący o moralnej odpowiedzialności jednostki za zbrodnie systemowe, da się rozpatrywać także tu – w konsekwencjach krótkiego komunikatu Claude’a Eatherly’ego: „Go ahead!”, który 6 sierpnia 1945 roku zainicjował atak atomowy na Hiroszimę. Historia Eatherly’ego, rozsławiona dzięki opublikowanym listom, które wymieniał z Güntherem Andersem, to punkt wyjścia do drugiego, po bydgoskiej „Maszynie”, spektaklu Jagody Szelc, znanej przede wszystkim jako reżyserka i scenarzystka filmowa. Za dramaturgię „Uśmiechniętego” odpowiadał filozof i kulturoznawca Paweł Mościski. W wywiadach, których reżyserka udzielała przed premierą, mówiła o swojej fascynacji Eatherly’m. Nie jest to wcale postać jednoznaczna, a przedstawienie w warszawskim Nowym Teatrze wykorzystuje tę ambiwalencję.

Opublikowana w „New York Timesie” fotografia przedstawia piętnastu mężczyzn na tle samolotu z charakterystycznym logotypem „Straight Flush”. Ustawili się w trzech rzędach, pośrodku najwyższego stoi Claude Eatherly. Wszyscy wyglądają podobnie i podobnie się uśmiechają, ale tylko on jeden opowiadać będzie o nawiedzającym go w snach oślepiającym świetle atomowego wybuchu. Być może inni też je widzieli, ale on mówił o nim głośno, aż do momentu, w którym system zrobił z niego szaleńca.

Kim był Claude Eatherly? Bohaterem pacyfistów? Postacią, którą prezentuje się dzisiaj jako ofiarę politycznego systemu? Oszustem, który świadomie grał rolę szaleńca, aby nie odpowiadać za swoje wykroczenia? Na pewno wiadomo, że jako oficer Air Force przekazał komendę uruchamiającą procedurę ataku na Hiroszimę. Wbrew informacjom, pojawiającym się często przy jego nazwisku, nie zrzucał ładunku (zrobił to Paul Tibbets, który mówił później, że „nie zarwał ani jednej nocy z tego powodu”) – w chwili wybuchu Eatherly był już z powrotem w bazie Tinian, a słynna komenda „Go ahead!” dotyczyła poprzedzającego atak potwierdzenia odpowiednich warunków meteorologicznych, które miały ograniczyć możliwość przesunięcia się chmury radioaktywnej poza wyznaczony cel. Te fakty rozbijają jego narrację – również o świetle, które mógł znać z fotografii, relacji i fikcyjnych przedstawień, ale którego na pewno nie mógł oglądać z samolotu. Po wojnie Eatherly zaangażował się w działalność ruchu pacyfistycznego i stał się liderem antynuklearnych aktywistów. Zyskał międzynarodową sławę, publicznie opowiadając o wyrzutach sumienia wynikających z jego roli w zainicjowaniu ery atomowej. Dokonywał autosabotaży, aby zostać uwięzionym – oszukiwał, fałszował czeki, napadał na drobne urzędy i sklepy spożywcze, jednak często niczego nie kradł, a czasem zostawiał pieniądze za zrabowane przedmioty. Jednocześnie leczył się psychiatrycznie. Psychiatrzy zdiagnozowali u niego „kompleks poczucia winy”, wywołany rolą „kuriera śmierci” (tak nazywano lotników uczestniczących w ataku na Hiroszimę).

Günther Anders, druga z kluczowych postaci tej opowieści, był filozofem żydowskiego pochodzenia, który przeżył drugą wojnę światową w Stanach Zjednoczonych. Potem, działając już na rzecz pokoju, nawiązał kontakt z młodym pilotem, upatrując w jego skrusze ratunku dla człowieczeństwa. Publicyści, przyglądający się po latach postaci Eatherly’ego wskazują, że zainteresowanie filozofa mogło uruchomić w pilocie narcystyczną część osobowości, a ona sprawiła, że zmagał się nie tyle z wyrzutami sumienia, co z żalem, że jego rola w samym ataku była niedostrzeżona. Niewiele w całej tej historii potwierdzonych faktów, dużo zaś domysłów i ocen, formułowanych na podstawie medialnej kreacji. Niepewność dotyczy intencji człowieka, który stał się symbolem atomowego zniszczenia, ale także antynuklearnego protestu.

W spektaklu Szelc i Mościckiego niejednoznaczność, z jaką media przedstawiały Eatherly’ego, eksplorowana jest przez Macieja Miszczaka, tworzącego postać tego pilota. Konstrukcja przedstawienia ma wywołać w widzu wrażenie, że bohater ten zagubiony jest we własnym „ja” – eksponowana jest jego elastyczność, podatność na wpływy środowiska zewnętrznego i płynność charakteru. Jedyne pytanie, na jakie uczciwie może odpowiedzieć aktor jako postać, to „kim jestem teraz, w tym momencie?”. Historia toczy się w ramie skonstruowanego na deskach teatru planu filmowego, który jest dla Szelc środowiskiem naturalnym (jak sama mówi, dużo naturalniejszym niż teatr). Trwają castingi do filmu „Smiling boy”, którego tytuł – tak jak i tytuł spektaklu – pochodzi od przydomka, którym określano Eatherly’ego. Na planie są obecni: drugi reżyser (Grzegorz Falkowski), sekretarka (Wioletta Kopańska), makijażystka (Anna Krotoska), operator kamery (Mateusz Więcławek) i dźwiękowiec (Jan Dravnel). Castingowany do roli Eatherly’ego aktor Maciej balansuje na granicy wcielania się w postać i bycia poza nią. Nawiedzają go powidoki pilota: z kim rozmawia? Jaki obraz wytwarza? Czy osoba, którą odgrywa, zawładnęła jego percepcją? Elastyczność kreacji jest akcentowana od samego początku: na casting, w którym występuje na tle green screenu, zakłada zieloną bluzę, przez co rozmywa się, wtapiając w otoczenie. Jaskrawa zieleń pozostaje już lejtmotywem całego przedstawienia – niczym ostrzeżenie, że ostatecznie podmiot nie ma wpływu na kontekst, w który otoczenie wpisywać będzie jego zachowania. Kłamstwa i fake newsy mają w spektaklu Szelc zielony kolor.

fot. materiały Nowego Teatru

Nad filmowym chaosem czuwa pierwszy reżyser (Andrzej Chyra). Fizycznie nieobecny na planie obserwuje pracę ekipy niczym Wielki Brat i w odpowiednich momentach odzywa się w głośniku lub w słuchawce Drugiego Reżysera – zazwyczaj obcesowo pospiesza i próbuje optymalizować pracę techników. Castingowany Maciej gubi się w sprzecznych informacjach i wymaganiach stawianych mu przez ekipę. Kim jest, a kim ma być? Doradzają mu, a później zaprzeczają, że coś w ogóle sugerowali: „Żeby nam się nie popierdoliło, będziemy mówić do ciebie jak do bohatera”, „Mów krótko i nie dyskutuj. A jak robisz pauzę, to rób eeee, żeby cię nie wycięli”. Postać odgrywana przez Miszczaka ewoluuje – „Stanisławskim” próbuje dostać się jak najgłębiej do swojej postaci, żeby na końcu nie móc się od niej uwolnić. „Oni chcieli, żebym w tym filmie zagrał samego siebie” – rzuca. W roli raz wciśniętego w kąt sceny, raz uległego, a innym razem odzyskującego głos Eatherly’ego, stanowi oś dwóch zderzających się światów, w których gubi się czasowość – gotowej filmowej narracji i chaotycznej, przekrzykującej się ekipy, która ją wytwarza.

W dramaturgii „Uśmiechniętego” wykorzystano teksty dalekie od listów Andersa i Eatherly’ego; stworzone na potrzeby przedstawienia wokół współczesnych zagadnień, które korzystają z atomowo-wojennych metafor. Napisane zostały fantastycznie, a aktorzy i aktorki znakomicie je wykorzystują w swojej pracy. Wioletta Kopańska w scenie castingu na prezenterkę pogody zmysłowo przedstawia pogodową mapę świata, odnosząc się do seksualizacji newsów, pornografizacji mediów i obrazów przemocy. Opowiadając o ścierających się atmosferach i frontach, naprowadza widza, że w tym opisie nie chodzi wcale o ciśnienie atmosferyczne, ale polityczne: „w najbliższych tygodniach nad terytorium Ukrainy utrzyma się pogodny obszar podwyższonego ciśnienia, (…) efekt będzie odczuwalny w pozostałej części kontynentu, na szczęście widoczność pozostanie doskonała dla zwolenników obu frontów… atmosferycznych”. Mapuje także sytuację na Bliskim Wschodzie: „doskonała pogoda w pozostałej części Bliskiego Wschodu, zwłaszcza w Palestynie, gdzie widoczność będą ograniczać tylko lokalne awarie i towarzyszące im wyładowania atmosferyczne”. Fenomenalny monolog wygłasza Jan Dravnel, opowiadając o seksie oralnym z kobietą jak o procesie naciskania sławnego guzika uruchamiającego bombę atomową („macie jakąś obsesję tych wybuchów! Tylko naciśnie, czy nie naciśnie. […] A to nie o tych guziczkach trzeba”), a później obserwowania spomiędzy ud jak wydarza się koniec świata, wywołany eksplozją. Choć postać, wokół której rozgrywa się główna narracja, kreowana jest przez Miszczaka, każda z aktorek i każdy z aktorów dostaje do zagrania mocną scenę. Widoczność żadnej wykonaczyni ani żadnego wykonawcy nie ulega zagubieniu.

Podobnie jak we wcześniejszym przedsięwzięciu scenicznym Szelc – „Maszynie” – tak i w „Uśmiechniętym” muzyka stanowi wyraźną, mocną warstwę spektaklu. Skomponowane przez Teoniki Rożynek gęste dźwięki o niskiej częstotliwości pojawiają się zazwyczaj w momentach, w których Maciej-Claude toczy dyskusje z cieniem Andersa (Günther Anders jest tu powidokiem, cieniem w zielonym kostiumie, który każdorazowo wypełza spod greenscreenu, w tej roli Mateusz Więcławek). Dźwięki skomponowane przez Rożynek pochodzą z rejestru maszynowego; są zupełnie niewspółczesne, jakby wyjęte zostały ze starego kina – ze skrzypiących taśm filmowych, z czasów, w których warstwa muzyczna miała dostarczyć widzom w kinie pożądaną emocję, bezpośrednio nakierowując na intencje reżysera. Jej dynamika zmienia się tak szybko, jak szybko przebiega informacja.

Uwagę zwraca także oszczędna scenografia spektaklu, za którą odpowiada, tak samo jak w „Maszynie”, Natalia Giza. Tam projekt był równie minimalistyczny, a jego surowość miała przyczynić się do wywołania w publiczności uczucia niepokoju, emocji związanych z podglądaniem czegoś, co niekoniecznie powinno być dopuszczone do ich oczu. W „Uśmiechniętym” sceniczna pustka daje szansę na rozpychanie się obrazów, które dopiero zostaną wykreowane w świecie filmowym, ale już teraz, jakby zaginając czasowość, pojawiają się na licznych ekranach. Rama planu filmowego, w którym wytwarzane są, rejestrowane na bieżąco obrazy, ma w sobie potencjał tymczasowości, ulotności i nieustannej przemiany. Na scenie Nowego są więc podstawowe sprzęty: green screen i biurko asystentki, kable, monitory, wieszak; zachowana na zewnątrz kusząca elektronika, niewinna, a jednak z groźnym potencjałem wytwarzania światów.

Twórcy pracowali nad spektaklem przez dwa lata, początkowo myśląc o nim jako o historii o fake newsach i naciągniętych medialnych obrazach. Historia Eatherly’ego miała być okazją do opowiedzenia o ofiarach medialnego dyskursu, bohaterach prawdy, których współcześnie, co przywołuje wielokrotnie reżyserka, uosabia postać Juliana Assange’a. Kiedy oglądamy spektakl we wrześniowe popołudnie roku 2022, nad Warszawą nadal wisi pompowana od tygodni między słowami publicystów groźba potencjalnej, radioaktywnej chmury z zajętej przez Rosjan Zaporoskiej Elektrowni Atomowej. W ten sposób na próby do przedstawienia Jagody Szelc nieoczekiwanie wkradło się Realne. Dzisiaj stwarza ono możliwość uczestnictwa w zbiorowym namyśle nad atomowym lękiem, ale też nad – często nieoczywistymi – ofiarami władzy. Na scenie Nowego Teatru co jakiś czas pojawia się czerwone światełko, które pracująca na planie ekipa nazywa „żyjątkiem”. „Nie wszystko, co żyje, jest żyjątkiem, nie wszystko, co wyje, jest wyjątkiem” – rzuca Falkowski (z literackim pięknem). Żyjątko zaś, witane przez techników z ekscytacją, pojawia się na sygnał „go”, w znaczeniu „jego”, ale również „go” – jako fragment komendy „go ahead!”. A więc zatrzymana w pół zdania, niewinna poświata powraca jako coś, co – póki co – wcale nie wydaje się groźne. Można to nieintencjonalnie przywołać, nie mając pojęcia, że dokończenie zdania, być może, wywoła katastrofę. Póki co – katastrofy nie ma, ekipa filmowa może planować kolejny film, a żyjątko cierpliwie czeka.

 

„Uśmiechnięty”
Reżyseria: Jagoda Szelc
Dramaturgia: Paweł Mościcki

Scenografia: Natalia Giza
Kostiumy: Maja Skrzypek
Muzyka: Teoniki Rożynek
Światło, wideo: Przemysław Brynkiewicz
Obsada: Grzegorz Falkowski, Maciej Miszczak, Wioletta Kopańska, Anna Krotoska, Mateusz Więcławek, Jan Dravnel

Międzynarodowe Centrum Kultury Nowy Teatr, Warszawa
Premiera 09.06.2022