Basen jest jednym z bardziej śmiercionośnych rekwizytów w historii kina. Znajdowane w nim ciała wielokrotnie stawały się punktem wyjścia emocjonujących opowieści. Aga Woszczyńska podąża tym tropem fabularnym – a więc szlakiem przetartym przez takich twórców jak Jacques Deray, François Ozon czy Luca Guadagnino. Ostatecznie okazuje się jednak, że bliżej jest jej do innego twórcy – Rubena Östlunda. To właśnie jego „Turysta” dla „Cichej ziemi” wydaje się nie tylko fabularną inspiracją, ale również niedoścignionym wzorem. Problem w tym, że obrazowi Woszczyńskiej brakuje błyskotliwości, humoru, lekkości i przewrotności, którymi charakteryzował się film Szweda.
Tytułowa ziemia jest obca, to ziemia śródziemnomorska, nawiedzona przez polskie małżeństwo, Annę i Adama, w czasie wakacji. Należąca do wyższej klasy średniej para wynajmuje wystawny dom na włoskim odludziu, niedaleko samotnej plaży i urokliwych skałek. Elementem podkreślającym ich status ma być basen – ze względu na niego wybrali właśnie tę willę. Symboliczne potwierdzenie luksusu jest do takiego stopnia istotne, że para nie ustępuje, gdy okazuje się, że basen jest nieczynny i wymaga naprawy. Anna i Adam odrzucają propozycję zniżki – najpóźniej za dwa dni chcą mieć basen napełniony wodą.
Już niemal od pierwszej sceny wiadomo, że basen nie jest tym, czym się wydaje – przeczuwamy, że bohaterowie nie wskoczą do niego ani razu. Jest on, w pierwszej kolejności (i co już wspomniane), symbolem statusu społecznego i majątkowego. Ale jest on również areną do okazania męskości, siły i władczości. Gdy Adam bezpardonowo domaga się od właściciela ponownego uruchomienia basenu, Anna chwali go – takiego właśnie go lubi. Mentalne muskuły bohater pewnie prężyłby dalej, gdyby nie fakt, że podczas naprawy dochodzi do śmiertelnego wypadku robotnika, nielegalnego imigranta z krajów arabskich.
W tym momencie akcja się zawiązuje, choć trudno powiedzieć, że ruszyła z kopyta. Woszczyńska ogranicza fabułę do jednego wątku, minimalizuje scenografię. Wszystko rozgrywa się w kilku lokacjach, z udziałem małej grupy bohaterów. Opowieść nie rozwija się, lecz toczy niespiesznie, ciągnięta przez dialogi – zresztą bardzo toporne. Napięcie, nieudolnie budowane, bierze się ze strachu, że incydent może postawić małżeństwo w złym świetle. Nie wiadomo jednak, z jakiego powodu Anna i Adam kłamią i konfabulują. Od samego początku jest bowiem jasne, że są niewinni – żaden wątek kryminalny nie zostaje tu zawiązany.
Woszczyńska wraz ze współscenarzystą Piotrem Litwinem mnożą kolejne znaki zapytania. Nie sprawiają one jednak, że historia puchnie od tajemnic czy intrygujących niedomówień. Zachowanie pary wymyka się logice, ale nie to sprawia, że opowieść zaczyna wydawać się ekscentryczna. Reżyserce zależało, by stworzyć coś na kształt moralitetu w stylu „Turysty”, w którym dylematy etyczne kotłować się będą z wątkami społecznymi, psychologicznymi i genderowymi. Podstawowym pytaniem pozostaje jednak do samego końca to, dlaczego para nie udzieliła mężczyźnie pomocy. Być może to efekt uprzedzeń rasowych; może Polak chciał być lojalny wobec osoby ze swojej klasy społecznej, dlatego w pierwszej kolejności zawiadomił właściciela, który zatrudnił nielegalnego imigranta; a może zwyczajnie Adam reprezentuje mężczyzn w kryzysie, którzy tylko w gębie są mocni, ale zbyt niepewni, by podjąć realne działania.
Problem w tym, że Woszczyńska ogranicza się do zaznaczenia tych motywów i zupełnie nie ma pomysłu na ich rozwinięcie – jakby uczepiła się modnych i chodliwych tematów, nie wiedząc, co z nimi zrobić. Dlatego też akcja filmu szybko grzęźnie, a bohaterowie się szamoczą. Wymowna jest scena, w której Adam nie umie sobie poradzić z zacinającą się roletą. Na pytanie Anny: „Co robisz?!”, odpowiada: „A nie wiem, bez sensu”. Te słowa mogłyby podsumować wszystkie decyzje i reakcje bohaterów, a co za tym idzie, decyzje fabularne scenarzystów. Trudno bowiem doszukać się jakiejś konsekwencji czy logiki w tym, co robią. Zdaje się, że jedyną zasadą rządzącą ich działaniem jest napędzanie wątłej akcji. Bez niepotrzebnych kłamstw i półprawd żadnej historii by się z tego nie ukręciło.
Ten bezsens zachowań bohaterów ewidentnie przełożył się na pracę aktorów – Agnieszki Żulewskiej i Dobromira Dymeckiego. Patrząc na nich, ma się wrażenie, że zwyczajnie nie wiedzą, co mają grać: nieporadność, zazdrość, rywalizację o władzę, grę płci, pojedynek o status społeczny czy może jakieś bardziej subtelne psychologiczne zależności? Efekt jest więc taki, że ich postaci są bez jakichkolwiek właściwości. Określa ich wszystko wokół – droga willa, mieszkanie w remoncie, basen – ale nie oni sami. To wina również wyjątkowo papierowych dialogów, pełnych sztywnych zdań, które nie przeszłyby w sposób naturalny przez usta żadnego małżeństwa.
Nieco ciekawiej robi się na drugim planie, w sferze niemal całkowitego niedopowiedzenia. Strzępki rozmów, pojedyncze zdania, ucięte wątki sugerują, że akcja rozgrywa się w Europie bliskiej przyszłości – Włosi skarżą się na brak turystów, poznana Francuzka rzuca, że obecnie w cenie jest poświadczenie katolickiego chrztu, wojsko przejmuje budynek policji, a remontujący mieszkanie pary Ukraińcy w popłochu wracają do swojego kraju. Czy chodzi o nasilenie prądów nacjonalistycznych, czy gdzieś w Europie wybuchł jakiś konflikt zbrojny, a może na świecie szerzy się jakaś zaraza? Nie wiadomo – to niedopowiedzenie jest z jednej strony intrygujące, ale z drugiej zbyt nieczytelne, by mogło jakkolwiek wyjaśniać zachowanie bohaterów.
„Cicha ziemia” jest ulepiona z klisz – modnych haseł (kryzys męskości, nacjonalizm, klasizm), fabularnych tropów (basen, turysta w kryzysie moralnym) i znaczących, lecz zbyt wielkich niedomówień. Twórcy nie umieli wydobyć niczego ciekawego z tych niewątpliwie palących problemów, bo banały wzięli za rewelacje. Uwidacznia się to choćby wtedy, gdy pozwalają Adamowi zreflektować się, że wszystkie jego moralne dylematy były niezwykle egoistyczne; albo gdy jednocześnie zarzucają mężczyznom bycie w kryzysie i nie pozwalają im na bycie słabymi; czy wreszcie wtedy, gdy moralne dylematy sytej klasy średniej mechanicznie i w etycznie wątpliwy sposób zostają połączone z problemami uchodźstwa. Twórcy wiedzą więc, gdzie znajdują się newralgiczne punkty współczesności, ale zamiast się z nimi mierzyć, postanowili opakować nimi płytką i nieangażującą opowieść o nieciekawych bohaterach. W ostateczności nie wyszła z tego ani społeczna diagnoza, ani moralitet. Oferowana historia okazała się pusta jak najważniejszy rekwizyt filmu.