W „Dziewczynie, kobiecie, innej” Bernardine Evaristo zagrało wszystko. Powieść otrzymała doskonałe recenzje, prestiżową Nagrodę Bookera, a w polskim przekładzie głos utalentowanej Agi Zano. „Manifest” (zdecydowanie) nie podziela losu poprzedniczki – z co najmniej z kilku powodów.
Od samego początku trudno pozbyć się wrażenia, że coś nie działa. Mimo że opowiadana historia nie jest skomplikowana i językowo wyszukana, nie daje ona do siebie łatwego dostępu. Czytelniczka potyka się o stawiające opór, źle sformułowane i niekształtne zdania. Tekst przełożony przez Kaję Gucio i zredagowany językowo przez Gabrielę Niemiec jest suchy, twardy, nierówny, a niekiedy – niegramatyczny. Czytamy na przykład:
Cała ta religijna ikonografia, cały ten symbolizm i rytuał wryły mi się w pamięć komórką, dzień po dniu w szkole podstawowej i tydzień po tygodniu przez dziesięć lat, gdy chodziłam do kościoła co niedziele, bez wyjątku.
lub:
Kiedy w końcu udało mi się napisać powieść prozatorską, w której nie ma ani jednego wersu poezji – „Blonde Roots” (2008) – z początku wcale się na to nie zanosiło[1].
Moglibyśmy przypuszczać, że płaska, źle osadzona w języku opowieść to efekt niefortunnej translacji. Niestety, książkę gubi nie tylko jej przekład – oryginał oferuje bowiem niewiele.
To wniosek tym bardziej zaskakujący, że publikowany w „Piśmie” fragment mógł się podobać. Evaristo opowiada w nim historię swej dwurasowej rodziny (poddaną wcześniej fabularnej obróbce w „Lary”). Pisze o prześladowaniu, wykluczeniu, zinternalizowanym rasizmie i wstydzie (w dzieciństwie z powodu koloru skóry ojca przechodziła na drugą stronę ulicy, gdy tylko widziała, że zmierza on w jej stronę).
A o czym jest cały „Manifest”? To opowieść Evaristo o swoich narodzinach jako aktywistki i pisarki, o „długiej drodze, która doprowadziła […] [ją] na wyżyny”. Próba wysondowania genezy i natury swoich zdolności i kreatywności. A także garść porad, podpowiedzi strategii możliwych do podjęcia przez osoby pisarskie; Brytyjka nie kryje bowiem, że chce być „wzorem do naśladowania dla młodszych kobiet” (s. 198).
Evaristo opisuje siebie jako kobietę, osobę niebiałą, a także seniorkę pochodzącą z klasy robotniczej/środowiska „brązowych imigrantów” (określenie pisarki). Jednak ten ostatni rodzaj inności (ekonomicznej) interesuje ją najmniej. Dlaczego? Najlepiej być może wyjaśniają to ryzykowne partie „Manifestu” poświęcone samorozwojowi. Evaristo opisuje tę część jako „zapis […] strategii rozwoju osobistego”:
[C]hodziłam na kursy motywacji i czytałam książki o rozwoju osobistym, które zachęcały mnie do myślenia w kategoriach szerszych niż dotychczas. Przed zaśnięciem słuchałam kaset, żeby nagranie motywacyjne („zaakceptuj swój lęk i mimo wszystko zrób, co zamierzasz”, „uwierz, że potrafisz, a znajdziesz się w połowie drogi”) przeniknęło mi do głowy i przeprogramowało ją podczas snu (s. 226–227).
W efekcie tego „nowego rodzaju nauki” (sic!) pisarka stała się niestrudzoną „propagandzistką pozytywności”. Wykładając swoją strategię, radzi czytelniczce: „Jeśli mimo włożonej pracy nie osiągniesz pożądanego rezultatu, podnosisz się po rozczarowaniu i działasz dalej, cały czas myśląc pozytywnie” (s. 228). Myślenie pozytywne, powtarza uparcie, „pozwala nam […] przejść do kolejnego etapu, a potem do następnego”, nawet „gdy w naszym życiu coś nie wychodzi tak, jak byśmy chcieli” (s. 229). Evaristo rekonstruuje swoją pracę afektywną – jako możliwą do podjęcia – poprzez którą dokonała desubiektywizacji starego „Ja” („Uważałam, że mam obowiązek przezwyciężyć własne zwątpienie i słabości”) i ustanowiła „Ja” wytrenowane. Myślenie o samorozwoju jako rodzaju nauki i podkreślenie autonomii (w kształtowaniu siebie)[2] sprawia, że Evaristo osuwa się w naiwny solipsyzm i umyka jej na przykład fakt, iż – jak powiadał późny Michel Foucault – jednostki są z jednej strony kierowane przez zewnętrzne w stosunku do nich siły, z drugiej zaś za pomocą owego kierowania rządzą one samymi sobą. Pisarka przekracza „przestrzeń rozczarowania” za pomocą coachinowych narzędzi (jej technologii siebie), które są materializacją neoliberalnych technologii urządzania. Wezwanie do (samo)optymalizacji duszy, za którą uporczywie agituje, w rzeczywistości, jak pisze Byung-Chul Han, „wymusza dopasowanie do stosunków władzy”, maskuje społeczne deficyty i niedostatki, a także – responsybilizuje. Opowieść pisarki (mimowolnie) sankcjonuje „magiczny woluntaryzm” (Smail[3]), wiarę, że w mocy każdego jest stać się tym, kim chce („just do it”[4]), że sukces jest sprawą nastawienia i woli, a jego brak – niechęci do pokonania wewnętrznych przeszkód i pracy nad sobą[5].
Pozytywna psychologia Evaristo oddaje we władanie logiki sukcesu wszystko, nawet wykluczenie i traumę: „odrzucenie było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się przytrafić, bo sprawiło, że stałam się jeszcze ambitniejsza i bardziej zdeterminowana” (s. 166). Byung-Chul Han to przetworzenie (traumy na katalizator wzrostu) identyfikuje jako neoliberalną ideologię rezyliencji. Trening rezyliencji „jako ćwiczenie siły duchowej zmierza do uformowania nieczułego na ból, permanentnie szczęśliwego podmiotu osiągnięć”[6]. Stąd już tylko krok do słów orędowników pozytywnego myślenia, którzy osobom na permanentnie niestabilnym rynku pracy mają do powiedzenia zawsze jedno: „powitajcie każdą, choćby najbardziej przerażającą »zmianę«, i ujrzyjcie w niej szansę”[7].
W neoliberalnym urządzaniu podmiot zachęcany jest do postrzegania własnych zasobów i predyspozycji w słowniku kapitału. W „Manifeście” Evaristo pisze o inwestowaniu w swoją kreatywność, Bookera rozpatruje w kategoriach zwiększenia kapitału kulturowego, powiedzenie „[n]ie chodzi o to, co wiesz, ale o to, kogo znasz”, interpretuje jako „cenną radę”[8] (s. 232), a spotkania literackie jako okazję do rozbudowy „siatki kontaktów” (tamże). Nie ukrywa zresztą, że, owszem, może działać na rzecz swoich społeczności, „ale zawsze na pierwszym miejsce stawi[a] własną karierę” (s. 241).
W afirmacji pozytywności (która stanowi refren „Manifestu”) nie ma, być może, nic złego[9]. Problem w tym, że pisarka na tych, którzy nie stosują się do jej standardów, patrzy nieomal z odrazą. Brytyjka nie tylko nie chce od swoich standardów odstępować, ale też „za nic” (sic!) nie chce spędzać czasu z osobami, które to robią – które „emanują negatywnością” (s. 235). Na „drodze ku pozytywności”, pisze, „pułapka negatywnego nastawienia to bagno, którego należy unikać” (ibidem). Powiada, że „[t]rzeba chronić się przed czarnowidzami” (s. 230–231).
Całość do złudzenia przypomina ponurą groteskę z „Sielanek” George’a Saundersa[10], w której bohater stale powtarza: „Myślę Pozytywnie/Mówię Pozytywnie” (s. 4), „daję z siebie wszystko”, albo miniprozę „Winky”, gdzie odgrywający na scenie spektakl coach, autor poradnika „Mocarze”, próbuje pokazać, co odgradza jego słuchaczy od Wewnętrznej Błogości, a to znaczy: stoi na przeszkodzie rozwojowi osobistemu i życiowej wygranej.
– A wy, kochani? – spytał cicho. – Czy nadeszła godzina waszej wygranej? Jesteście gotowi założyć ekran nad swoją metaforyczną owsianką [stan duszy w stanie czystym – przyp. P.J.] i namierzyć swojego osobistego Gene’a? Kim jest ten, kto was robi w chuja? Kto nie pozwala wam zdobyć tego, czego chcecie? Ktoś przecież to robi! Bóg niczego nie partaczy. Jeżeli przegrywacie, to na pewno z czyjejś winy. Dziś przeprowadzę was przez Trzy Zasadnicze Etapy: Namierzenie, Ekranowanie i Konfrontację. Najpierw namierzymy waszego osobistego Gene’a. Potem pomożemy wam mentalnie zainstalować metaforyczny ekran nad waszą symboliczną owsianką. I na koniec pokażemy wam, jak możecie się Skonfrontować ze swoim osobistym Gene’em i wyraźnie jemu albo jej uświadomić, że odtąd nie ma dostępu do waszej owsianki (s. 136-137).
Także Evaristo namierza i zakłada metaforyczny ekran nad symboliczną owsianką, pisze przecież: „TMD wyrosła na potężną siłę wymierzoną przeciwko mojemu szczęściu i mojej kreatywności” (s. 122). Otwórzmy sieć: „Kontakt z negatywnym nastawieniem – pisze Patrycja Załug, coach pewności siebie – wysysa naszą energię i ochotę do działania. Unikamy osób, które ciągle narzekają, przyjmują rolę ofiary, albo w nieświadomy sposób rozsiewają negatywną energię”. Czy to nie to samo? Zamiast zakłócać „zdrowy rozsądek”, zmieniać nasze siatki pojęciowe, na nowo uzgadniać percepcję i znaczenia, „Manifest” oferuje czysty pedagogizm, poradnikowe (fałszywe) diagnozy i (szkodliwe) pouczenia. Pisarz/pisarka powinni szukać sposobu, by działać „poza zasadą eksplikacji, by innymi środkami prowokować kryzys dominujących przedstawień i wzorców osobowych”[11]. Evaristo zamiast je zakłócać, jak uparcie usiłuje przekonać, tylko stabilizuje je i umacnia. Ślepa afirmacja pozytywności sprawia, że pisarce umykają inne sposoby myślenia negatywności i „negatywnych” (chętnie dziś patologizowanych) uczuć. Także to, że dobra polityka może wyrastać i z negatywnych uczuć, a złe samopoczucie może stać się trampoliną dla transformacji. To, co negatywne, może być „częścią codziennej praktyki życiowej, produkcji kulturowej oraz politycznego aktywizmu”[12].