Reżyser Wiktor Rubin i dramaturżka Jolanta Janiczak to duet, który najwyraźniej i najbardziej konsekwentnie pośród polskich twórców i twórczyń teatralnych zabiera głos w sprawach dotyczących kobiet. W niemal wszystkich tekstach Janiczak z ostatnich lat (których lektura dostarcza wielu argumentów na rzecz literackości współczesnego polskiego dramatu) usłyszeć można bohaterki, które patriarchalna kultura przez wieki pozbawiała głosu, marginalizowała i wymazywała z kart historii. Część z nich – niemych, bezwolnych, zapomnianych, ofiary przemocy, bez sił, praw i wiary we własną podmiotowość – ukazana zostaje poprzez narracje innych postaci. Słowa przywracają je kolektywnej pamięci albo rewidują ich utrwalony, często zafałszowany, obraz (jak w przypadku Barbary Zdunk z „I tak nikt mi nie uwierzy”). Inscenizacje utworów Janiczak w teatrze Rubina stają się medium naszej zbiorowej świadomości – z resztek pamięci, skrawków dokumentów, fragmentarycznych świadectw i zapomnianych pamiątek kompletowane jest sceniczne archiwum przeszłości. Wykorzystanie tego materiału w twórczej interpretacji ożywia go, powołując repertuar zdarzeń potencjalnych, w którym zostają odbite, ujawniając ukryte konieczności, wraz z mechanizmami opresji i wykluczenia. Sfera wpływu rodzącej się tak refleksji, choć jej źródła mają zwykle charakter historyczny, nie jest ograniczona do przeszłości. Tworzone na scenie projekcje pozwalają zrozumieć działanie mechanizmów rządzących światem, w którym żyjemy dzisiaj. Głos kobiet zawsze pomijany był przez władzę i ignorowany przez cześć opinii publicznej: ich potrzeby były i są lekceważone, a prawa – ograniczane. Pocałunek w rękę, przepuszczenie w drzwiach ani tulipan wręczony 8 marca nie zmieniają przecież niczego, utrwalając raczej ograniczenia kobiecej podmotowości. Rycerskość, deklarowana przez wielu faktycznych szowinistów i mizoginów, umacnia powszechną nierówność, przyczyniając się do odbierania kobietom praw do decydowania o sobie, swojej przyszłości i własnych ciałach.
Najnowszy, zrealizowany na scenie Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie spektakl Janiczak i Rubina ukazuje uprzedmiotowienie kobiet pochodzących ze społecznych nizin: opowiada o służących, licznie podejmujących pracę w zamożnych polskich domach w dwudziestoleciu międzywojennym. Temat ten stwarza artystom także okazję do mówienia o ograniczeniach wolności reprodukcyjnej, które dzisiaj – podobnie jak przed wiekiem – najdotkliwiej dotykają kobiet z najuboższych warstw społecznych. Bohaterką „Mrowiska: z życia dobrej służącej” jest Zofia Stefaniak, dwudziestoletnia dziewczyna ze wsi, która – starając się uciec od doświadczanej w miejscu urodzenia przemocy, gwałtu i poniżenia – decyduje się podjąć pracę w mieście, u „wielmożnych Państwa”. Ramę dla dramatycznej opowieści stanowi dochodzenie prowadzone na wzór kryminalnego śledztwa. Jego celem jest ukazanie wszystkich okoliczności dzieciobójstwa, o które oskarża się dziewczynę. Artyści, co charakterystyczne dla ich twórczości, nie zadają pytań o bezpośrednie sprawstwo wskazanego czynu, od początku wiadomo bowiem, kto przyczynił się do zgonu noworodka. Spektakl rekonstruuje całościowy obraz sytuacji, która doprowadziła do zbrodni zaniechania. Na scenie prezentowana jest poszerzona wersja wizji lokalnej – nieograniczonej do samych okoliczności czynu, ale sugestywnie wskazującej możliwe ścieżki, które do niej doprowadziły. Odtworzenie zdarzeń pozwala ukazać kilka długich, przesyconych rutyną pracy i wykorzystywania oraz podbitych lękiem przed powrotem do „niewoli u matki” (dla której alternatywą jest tylko „niewola u męża i bydła”) miesięcy zatrudnienia Zosi.
W „Mrowisku”, podobnie jak we wcześniejszym gnieźnieńskim spektaklu Rubina, „I tak nikt mi nie uwierzy”, prezentacja prowadzona jest dwutorowo – narracja przeplata się tu z bezpośrednią akcją. Śledczy (Michał Karczewski) pełni funkcję narratora. Postać ta osadzona jest poza czasem; posiada zdolność swobodnego przywoływania odległych zdarzeń z perspektywy faktów dokonanych. Nie wystarczy to jednak, by narrator legitymował się wszechwiedzą. Dlatego – nie uczestnicząc bezpośrednio w prezentowanych działaniach – docieka i pyta, inicjując kolejne powtórzenia i powroty. Z podziwu godną wytrwałością dąży do zrekonstruowania okoliczności tragicznego zdarzenia i jego przyczyn; prowokuje odtwarzane w obecności widzów gesty, zachowania, słowa. Sam nie poddaje ich jednak interpretacji i ocenie, zadania te pozostawiając teatralnej publiczności. Grająca Zosię Karolina Staniec – kolejny raz w gościnnej roli na gnieźnieńskiej scenie fenomenalnie kreująca napiętnowaną społecznie ofiarę – świetnie eksponuje wdzięk, determinację i bezradność swojej postaci. Zosia nie jest naiwna. To sytuacja, w której się znalazła, pozbawiła ją resztek możliwości decydowania o własnym losie i zdeterminowała jej postępowanie. W planie prezentacji scenicznej słowa i działania dziewczyny inicjują kolejne sceny odtwarzające minione zdarzenia. W odpowiedzi na wezwania Śledczego ukazane zostają relacje dziewczyny z domownikami, jej codzienna praca i conocna rutyna seksualnego wyzysku.
Spektakl otwiera przywołanie szeregu makabrycznych odkryć, ujawniających zwłoki noworodków i uświadamia widzom, że zabójstwa i porzucenia niechcianych dzieci przez ich matki, zatrudnione jako służące, zdarzały się nagminnie. Z dokumentalną skrupulatnością podawane są daty, miejsca, miejsca pracy i imiona osób oskarżanych o morderstwa dzieci utopionych w stawie, zakneblowanych szmatką nasączoną wywarem z maku, wykrwawionych w wyniku niepodwiązania pępowiny czy uduszonych łożyskiem. Najczęściej w rejestrach opisane są mianem – stojących najniżej w hierarchii domowej – „służących do wszystkiego”. Określenie to, którego wieloznaczność wydobyła w zatytułowanej w ten sposób książce Joanna Kuciel-Frydryszak, w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku było powszechnie używane w stosunku do najliczniejszej grupy zawodowej – rekrutowała się ona spośród kobiet, które w poszukiwaniu pracy przybywały ze wsi do miast. Niewykształcone, często niepiśmienne, angażowane były w mieszczańskich i arystokratycznych domach do wykonywania wszelkiego rodzaju obowiązków. Pracujące od świtu do zmierzchu, dysponujące jedynie kilkugodzinnym „wychodnym” – najczęściej raz na tydzień lub raz na dwa tygodnie, w niedzielę, co i tak uważane było za źródło niebezpieczeństw i okazję do demoralizacji – stawały się de facto „białymi niewolnicami”. Na ich wyzysku opierał się system społeczny. Przecież – jak mówią bohaterowie „Mrowiska” – „kurz się sam nie usunie”, „kawa się sama nie naleje”, „gorset się sam nie rozepnie”, „kapcie się same nie zdejmą” a „węgiel się sam nie przyniesie”.
Premiera spektaklu Rubina, choć jego realizacja zaplanowana była z kilkuletnim wyprzedzeniem, zbiegła się z trwającą do 20 marca tego roku wystawą „Niewidoczne. Historie warszawskich służących” w Muzeum Warszawy. Zaproponowana przez kuratorkę Zofię Rojek linia narracyjna ukazuje wewnętrzne migracje kobiet ze wsi do miasta, pozory formalnego umocowania ich zatrudnienia, źródła wymagań stawianych przez panie domu (często oddające się lekturze – ustalających normy wyzysku – „Poradników dobrych służących”) i obowiązki w wypełnionym od świtu do nocy planie dnia. Ekspozycja prowadzi zwiedzających do prezentacji ukazującej skalę seksualnych nadużyć, liczbę niechcianych ciąż pojawiających się w wyniku takich mezaliansów i powszechność pozbywania się napiętnowanych tak kobiet ze służby jako „niemoralnych”. Zwykle trafiały one na ulice, a pozbawione alternatyw, rzeczywiście zaczynały się prostytuować. O powszechności seksualnego wyzysku w mieszczańskich domach świadczy – przywołany w spektaklu Rubina – fakt, że w połowie lat 30. niemal trzy czwarte studentów Politechniki Warszawskiej przyznawało, iż seksualnej inicjacji doświadczyli ze służącą, we własnym domu.
Na gnieźnieńskiej scenie seksualnych nadużyć dopuszcza się nie – pozostający poza kręgiem pierwszoplanowej prezentacji, ale posiadający też swoje fetysze – Wielmożny Pan (Wojciech Kalinowski), lecz Panicz Ludwiczek. Matka (Joanna Żurawska) chorowitego, pozbawionego energii i chęci do życia młodzieńca pozwala mu na wszystko, co mogłoby sprawić, że krew w żyłach jej syna zacznie żywiej krążyć. Panicza gra aktorka, Pola Dębkowska, co sugeruje ambiwalentne połączenie delikatności i wrażliwości, które jedynie maskują przemoc. Na scenie ukazane zostają kierujące Ludwiczkiem fascynacja i fetyszyzm, przeplatane obrazami ohydy i gwałtu. Uprzedmiotowionej Zosi pozostają jedynie zaciskanie zębów, milczenie i codzienne oddanie wykonywanej pracy. Znalazła się w potrzasku: nie ma dokąd wrócić, nie ma gdzie uciekać. Kiedy jej bielizna przez kolejne miesiące pozostaje czysta, a w brzuchu rośnie niechciany gość, z pomocą zaciskającej gorset i obwiązującej się taśmą stolarską dziewczynie nie przyjdzie ani lekceważąca widoczne znaki pani, ani – stojąca wyżej w domowej hierarchii – kucharka (Martyna Rozwadowska). Narastającego problemu nie rozwiązują płukanki octem i detergentem do rdzy, kładzenie na brzuchu kamieni czy codzienne dźwiganie wiader z węglem. Czujnością wykazuje się jedynie Panienka Anulka (Kamila Banasiak) – nowoczesne dziewczę czytające Boya, gotowe namawiać służbę do ucieczki z pieniędzmi jej rodziców i zdolne podjąć próbę dokonania aborcji z użyciem gumowego węża, nożyc i pompki do roweru. I ona nie ma jednak dość siły, by przerwać łańcuch milczenia, posłuszeństwa i podległości przyjętym konwenansom.
Spektakl Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina prowadzony jest podobnie jak zrealizowany w Gnieźnie wcześniej przez tych samych twórców, znakomity i doceniany na krajowych festiwalach „I tak nikt mi nie uwierzy”. Choć „Mrowisko” wykorzystuje podobne pomysły dramaturgiczne, nie ma równej mu mocy bezpośredniego oddziaływania na widzów. Skromniejsze w warstwie widowiskowej i prostsze fabularnie przedstawienie pozostaje jednak ważnym odpomnieniem – krytycznie obnaża legendę polskiego dwudziestolecia międzywojennego, uświadamiając widzom, że przypadki przemocy, wykorzystania, obojętności i napiętnowania, podobne jak ten, który został ukazany na scenie, nie były wówczas pojedyncze i szczególnie odosobnione. Skupiając się na prezentacji losów jednej „służącej do wszystkiego”, Janiczak i Rubin celnie ukazują mechanizmy, które doprowadziły do setek podobnych zdarzeń. Nie ferują jednoznacznych wyroków. Jednak ich spektakl niesie wyraźną sugestię, że Zosia nie jest jedyną osobą, którą należy winić za dokonane dzieciobójstwo. Utrwalona hierarchia, struktura podległości i praw sprawiała i sprawia, że społeczność ludzka funkcjonuje jak metaforyczne mrowisko, którego robotnice pozostają nieme, bezwolne i bezbronne. Regułę tę, aktualną sto lat temu, system utrzymuje do dzisiaj.