Nr 5/2025 Na teraz

W kulturze popularnej mormoni funkcjonują w wersjach skrajnych: głównie jako mili i bogobojni ludzie – jak w „Kapitan Orgazmo” (1997) Treya Parkera – ale też jako zakłamani bohaterowie, o czym traktował dokumentalny serial „Sekrety mormońskich żon” (Hulu, 2024). Osoby nieznające tych tekstów kultury z pewnością wiedzą o wyznawcach tego kościoła tyle, że mormońscy mężczyźni mają kilka żon (co z kolei napędzało serial „Trzy na jednego” [HBO, 2006–2011]). Jednak jest to dla nich otwarta możliwość, a nie reguła czy nakaz. Mormon Mitt Romney, który kandydował na prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia republikanów w 2012 roku i zdobył 47% głosów przeciwko Barackowi Obamie, jest żonaty z jedną kobietą. Jego kandydatura na pewien czas uciszyła antymormońskie głosy innych konserwatystów i chrześcijan po prawej stronie politycznego spektrum Ameryki, ale po porażce wyborczej Romneya mormoni zostali wysłani na kulturowy margines.

Dyskusja na temat założeń religii, ale też jej początków, rozbrzmiała ponownie wraz z pojawieniem się na Netfliksie sześcioodcinkowego miniserialu „Świt Ameryki”, który zrywa z wizerunkiem mormonów jako wyłącznie bogobojnych i potulnych. Jest rok 1857 i Stany Zjednoczone wciąż kształtują się jako państwo. Z trzynastu stanów w 1789 roku kraj rozrósł się do trzydziestu jeden i rozciąga się od Atlantyku po Pacyfik, jednak tereny w środkowo-zachodniej części kontynentu wciąż pozostają niejako w zawieszeniu. Mieszkający na nich „od zawsze” rdzenni Amerykanie toczą spory z innymi pierwszymi narodami, władzami państwowymi oraz ruchem religijnym podążającym za naukami proroka Josepha Smitha. „Świt Ameryki” doskonale krąży między stronami konfliktu, a twórca serialu Mark L. Smith zrezygnował z przedstawiania narodów plemiennych jako kompozytu na rzecz pokazania różnic między Szoszonami, Ute i Pajutami. A co za tym idzie – ich wzajemnych relacji, przekładających się na sojusze i konflikty z białymi przybyszami, zależnie od okoliczności. W serialu oglądamy na przykład masakrę Szoszonów z rąk mormonów, chociaż jakieś dziesięć lat po przedstawionych wydarzeniach niektórzy Szoszoni, w tym ich wódz Sagwitch, dołączyli do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.

Skąd jednak mormoni wzięli się w Utah i jakie było źródło wzajemnej niechęci między nimi i rządem amerykańskim? Zanim założyciel kościoła, Joseph Smith, poślubił czterdzieści żon i spłodził czternaścioro dzieci, był ciekawym świata nastolatkiem, szukającym w religijnych tekstach odpowiedzi na fundamentalne pytania. Którejś nocy we śnie objawił mu się anioł Moroni nakazujący odkopać spisaną na złotych tablicach księgę autorstwa Żydów, którzy opuścili Jerozolimę i dotarli aż do stanu Nowy Jork, gdzie mieszkał Smith. Ten niezwykle istotny artefakt miał zawierać instrukcje, jak przygotować się na ponowne, rychłe przyjście Jezusa Chrystusa. Na szczęście dla Smitha, księgę zakopano niedaleko jego domu, a sam prorok potrafił „przetłumaczyć” jej tekst na język angielski. Licząca blisko 600 stron Księga Mormona pozostaje, obok Biblii, najważniejszym drogowskazem moralnym mormonów.

Pierwszym krokiem w przygotowaniach do apokalipsy było udanie się na zachód w poszukiwaniu miejsca, gdzie mormoni mieli ustanowić swój Syjon. Początkowo Smith twierdził, że Bóg chciał, by osiedli w Missouri, ale gubernator stanu zarządził eksterminację przybyszów, więc ci musieli uciekać. Znaleźli chwilowe schronienie w Illinois, ale po morderstwie Smitha wierni uciekli do Meksyku, do którego w pierwszej połowie XIX wieku należały między innymi: obecna Kalifornia, Newada i Utah. Dlaczego jest to istotne dla głównego konfliktu oglądanego w „Świcie Ameryki”? Ponieważ kiedy Stany Zjednoczone wkroczyły do Utah w 1848 roku, zajmując je w ramach kończącego dwuletnią wojnę z Meksykiem traktatu z Guadalupe Hidalgo, mormoni już tam byli, a ich Syjon stał się rzeczywistością. Z perspektywy historycznej patrząc, w trakcie ukazanego w serialu konfliktu mormoni po prostu bronią swojej ziemi (którą zarazem ukradli rdzennym Amerykanom), tymczasem w serialu przedstawieni są jako fanatycy, którym przemoc przychodzi naturalnie, w swoich działaniach bardziej podążający za doktrynami Machiavelliego niż Smitha. Szeregowi członkowie „mormońskiej milicji” bez mrugnięcia okiem zabijają „swoich”, kiedy ma to służyć wyższej sprawie (w ich mniemaniu), a faktycznie: ich interesom – na przykład w przedstawionej w serialu masakrze pod Madison Meadows mordują 120 kolonistów (w tym mormonów) podszywając się pod rdzennych Amerykanów, by wywołać konflikt między nimi a wojskiem.

Mat. prasowe Netflix

Następca Smitha, Brigham Young (Kim Coates), jest głównym antagonistą serialu. To pastor ukrywający ludobójstwo za wzniosłymi hasłami. W kulturze popularnej Young znany jest przede wszystkim z tego, że rozpowszechnił poligamię wśród mormonów, za Smitha możliwą tylko dla wybranych. Według nauk Younga poligamia miała zwiększyć możliwość ślubu z wartościowym mężczyzną mormońskim kobietom, tak by mogły one się zbliżyć do boskości. Bohaterki serialu uzmysławiają nam, że w ówczesnym świecie nie było miejsca dla niezamężnych kobiet. Mormonka Abish (Saura Lightfoot-Leon) wychodzi za mąż za narzeczonego swojej siostry po jej śmierci. Sara (Betty Gilpin) podróżuje razem z synem na zachód do męża, mimo że nie wie, czy ten w ogóle na nich czeka. Kiedy mają możliwość, obydwie bohaterki wybierają inne życie (i innych mężczyzn), ale ponieważ XIX-wieczne kobiety zbyt wiele swobody nie miały, rzeczywistość każe im za te decyzje słono zapłacić. Sprzeciw wobec patriarchatu nie jest możliwy, na jego straży stoją mężczyźni wszystkich klas i wyznań. Dlatego serialowe kobiety zajmuje codzienność, podczas gdy mężczyźni angażują się w wielką politykę. A żaden z nich nie jest w tym lepszy niż gubernator Young.

Oddelegowuje on brudną robotę swoim podwładnym, sam woli natomiast wygłaszać kwieciste kazania. Kiedy jednak schodzi z pulpitu lub konia, błoto przyczepia się do jego butów tak samo jak do innych postaci w serialu. Większość bohaterów „Świtu Ameryki” nie jest jednowymiarowa, ale niemal wszyscy członkowie struktur Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich są na wskroś źli. Kiedy mówią o byciu prześladowanym, wydaje się to nie konsolidującym wspólnotę doświadczeniem, a szukaniem wymówki dla nieetycznych działań (tzn. argumentem na rzecz swojej aktualnej postawy jako słusznej), a nie wyrazem frustracji związanej z walką o przetrwanie. Jest to tym bardziej czarno-biało, że serial nie pokazuje, jak mormoni byli traktowani w Illinois, gdzie zabito Smitha. W świetle serialu „prześladowania” mormonów przybierają formę żartów z poligamii, co zdecydowanie nie wystarcza, by zbudować psychologiczne uzasadnienia dla bezwzględności grupy.

Widziani w kategoriach naturalistycznych, podobnie jak bohaterowie powieści i opowiadań Jacka Londona, Theodore’a Dreisera czy Franka Norrisa, mormoni powinni być wolni od moralnego osądu, ale ponieważ świat doczesny ma prowadzić ich do najwyższego z trzech nieb – nie wierzą oni w piekło – i sami odwołują się do religii oraz Boskiego planu, muszą być postrzegani bardziej krytycznie przez widza niż włóczędzy i uciekinierzy, szukający wytchnienia w forcie Jima Bridgera (Shea Whigham).

Wzniesiona przez trapera budowla przyjmuje wszystkich i jest w pewnym sensie Ameryką w pigułce, rozumianą nie jako fizyczne miejsce, lecz idea, jaką w praktyce miał realizować ten kraj – tygiel kulturowy, w którym żyliby wspólnie reprezentanci wszystkich ras i religii, tak jak w forcie krzyżują się drogi pionierów, mormonów i rdzennych Amerykanów. Za drewnianymi fortyfikacjami te trzy grupy walczą między sobą o przetrwanie, wewnątrz natomiast relatywnie pokojowo koegzystują, a w razie potrzeby razem bronią wspólnego dobra. Nie dziwi więc, że by ustanowić nowy porządek i przejąć region, gubernator Young chce puścić fort z dymem. Zakłada bowiem, że wraz z współdzieloną przestrzenią znikną więzi łączące skonfliktowane grupy. Bridger, amerykański traper i handlarz, wybudował fort, ponieważ szukał swojego miejsca na ziemi, jednak i w jego przypadku to, że nie wchodzi nikomu w drogę, nie wystarczy do prowadzenia spokojnego życia.

Każdy z bohaterów doświadcza intruzji zewnętrznych sił, niezależnych od jego woli i każdy musi się mierzyć ze stratą. W przypadku amerykańskich pionierów przyjęła się narracja o świadomej decyzji porzucenia dotychczasowego życia i wyprawy na zachód w poszukiwaniu szczęścia. W „Świcie Ameryki” szczytem jego osiągnięcia jest dożycie kolejnego dnia. Nie taki kraj wymarzyli sobie Ojcowie Założyciele. Nie o tym traktowały też nauki Smitha. Pomimo najlepszych intencji, tytułowy świt Ameryki nie był piękny i pełen nadziei – amerykański sen od początku nosił znamiona koszmaru. Niezależnie od tego, co spotyka bohaterów serialu, dużo straszniejsza jest prawda historyczna – rdzenni Amerykanie zostają zamknięci w rezerwatach, na ledwie dwóch procentach ziemi, która kiedyś należała w całości do nich.

A mormoni wciąż zdają się podążać bardziej za Machiavellim niż Smithem. W 2024 roku masowo głosowali na Donalda Trumpa, ponieważ w zamian gwarantował im wolność wyznania i rozciągnięcie zakazu aborcji na cały kraj. Mormoni to nie tylko mieszkańcy stanu Utah, gdzie kandydat demokratów nie wygrał od sześćdziesięciu lat. Choć mają swój Syjon, mieli wpływ na wynik wyborów w innych miejscach, na przykład w Arizonie. W kontekście ostatnich wydarzeń na scenie międzynarodowej wydaje się, że znów znaleźliśmy się bliżej końca świata. I tym razem to nie grzesznicy, ale świętobliwi mormoni się do tego przyczynili.

„Świt Ameryki”
twórca: Mark L. Smith
Netflix
2025