Nr 24/2023 Na moment

Podczas patrolu 12.8.49 spotkałem Arabów na terenie pod moim dowództwem, jeden z nich był uzbrojony. Zabiłem na miejscu uzbrojonego Araba i zabrałem mu broń. Wziąłem do niewoli arabską kobietę. Pierwszej nocy żołnierze znęcali się nad nią [gwałcąc jeden po drugim – P.J.], a następnego dnia uznałem za stosowne usunąć ją ze świata.

Podpisano: Podporucznik Moshe[1]

Czy na rozdartych ziemiach fikcje są jeszcze potrzebne? Czy opowiadane historie mogą nam pomóc? I czy to powieść jest dziś gatunkiem, który należy pisać? Adania Shibli odpowiada na te pytana twierdząco. Sama decyduje się na fikcję, bo tylko ona jej nie zawiodła i ona tylko jest w ogóle możliwa. Palestynka trzyma się jej jako sposobu radzenia sobie z przemocą języka i historii – z sytuacją, w której zwycięzcy „rozgrywki” przemocą narzucili własne zasady, określając je normami. Ów potrzask i usidlenie, Shibli unaocznia zdarzeniem z dzieciństwa. Mała Adania pokłóciła się wówczas ze starszą z sióstr, po czym została przez nią popchnięta i uderzona. Najgorsze było nie samo zdarzenie, ale sposób, w jaki przedstawiła je siostra. Shibli stanęła twarzą w twarzą z opowieścią, która była przekonująca, a jej autorce nie można było odmówić elokwencji. Rzecz w tym, że była pełna kłamstw. To pierwszy raz, gdy Shibli doznała bezradności i porażki w języku (rodzice jej nie uwierzyli). Jak wiemy, nie ostatni. Nic dziwnego, że jej pisanie poszukuje źródeł przemocy – również tej, która przesiąka do języka.

Jej „Drobny szczegół” (w doskonałym przekładzie Hanny Jankowskiej) to powieść daleka od klasycznych wzorców. Shibli zrywa między innymi ze standardowym linearnym układem, do którego ma awersję – liniowa struktura to dla niej rodzaj „dyktatury”, która wywołuje ślepotę. W tym zamkniętym świecie wszystko jest znane i praktycznie kompletne w samym sobie: „brak jest zewnętrznych połączeń”.

Korzenie we krwi

Powieść składa się z dwóch opowieści, które na pozór mają ze sobą niewiele wspólnego; a jednak, wraz z rozwojem akcji, okazują się nierozłączne. Zacznijmy od pierwszej z nich.

Trzecioosobowa opowieść cofa nas do sierpnia 1949 roku. Zostajemy wrzuceni na południe Negewu, gdzie stacjonujący żołnierze Cahalu mają pilnować granicy, zabezpieczać teren i „oczyszczać go z Arabów[2]”, którzy tu jeszcze pozostali (s. 6). Określenie „oczyszczać” (tanzifuhu) pada w tekście z rozmysłem i może niepokoić tylko wtedy, gdy przyjmie się za dobrą monetę syjonistyczną wersję historii[3]. Zgodnie z nią ludność rdzenna opuściła swe ziemie dobrowolnie[4] – w ramach transferu autochtonów, którzy utorowali drogę arabskim armiom[5]. Dziś wiemy, że to mit i użyteczna fikcja. A jednak, choć izraelscy „nowi historycy” i palestyńscy badacze zrewidowali syjonistyczną opowieść o wojnie 1948 roku, ów mit założycielski ciągle pozostaje w mocy[6]. Dyskurs ten bowiem nie przebił się do sfery publicznego sumienia ani działania[7].

Wróćmy jednak do powieści. Przybyli na Południe żołnierze patrolują teren codziennie w związku z tym, że lotnictwo potwierdziło obecność infiltratorów. Otaczające ich zewsząd wydmy zachowują milczenie – okolica nie odkrywa przed nimi niczego oprócz obłoków kurzu. Przełom następuje 12 sierpnia, gdy jeep dowódcy zatrzymuje się przed oazą, a w zaroślach jego oczom ukazuje się grupa Arabów. Po oddaniu strzałów okazuje się, że na ziemi leży dziewczyna (wyglądająca „jak żuk”, „czarny”, „zawodzący kłąb”, s. 25–26), która zostaje wzięta do samochodu i wywieziona do obozu. Później wszystko toczy się bardzo szybko.

Sukces patrolu jest powodem zwołania uroczystej kolacji, na której dowódca urządza syjonistyczną pogadankę:

Nie możemy stać z założonymi rękami i tylko patrzeć, jak rozległe połacie ziemi, która jest w stanie przyjąć setki naszych rodaków z diaspory, leżą odłogiem […]. To miejsce, które wydaje się teraz nieużytkiem, gdzie nie ma nic oprócz infiltratorów, Beduinów i wielbłądów, przed tysiącami lat przemierzali nasi przodkowie. […] Nikt nie ma do niej większego prawa niż my (s. 37–38).

Shibli włożonymi w usta oficera słowa o ziemiach leżących odłogiem nawiązuje do powszechnego dyskursu o opustoszałej ziemi palestyńskiej do czasu imigracji żydowskiej[8].

Mowa oficera nie jest jednak gwoździem programu kolacji. Ten przypomina bowiem o dziewczynie, którą rano przywieziono do obozu, a kilku żołnierzy zdążyło się już z nią „zabawić”. Dowódca daje żołnierzom dwie możliwości do wyboru: „albo wyślą dziewczynę do pracy w obozowej kuchni, albo wszyscy sobie z nią użyją”[9]. W ten sposób los Beduinki zostaje przypieczętowany. Dziewczyna jeszcze tej samej nocy i nazajutrz zostaje wielokrotnie zgwałcona, a następnie wywieziona na pustynię, zastrzelona i pochowana w płytkim grobie.

Pierwszą część „Drobnego szczegółu” uznać można za fikcję historyczną. Shibli snuje opowieść, którą owija wokół materiału ujawnionego przez izraelski „Haarec”, na który natknięto się przypadkowo w archiwum[10] (był to jeden z serii gwałtów z okresu czystek[11]). Jej proza jest precyzyjna, niemal protokolarna. Autorka operuje detalem, rejestruje najmniejsze poruszenia, ale pozostaje „na zewnątrz”. Choć jesteśmy blisko bohatera, niemal na granicy jego skóry, pozostaje on nieprzenikniony. Shibli odgradza nas od jego emocji i myśli (a nawet imienia)[12]. Daje to porażający efekt, który wzmacnia zupełna beznamiętność języka. O oficerze wiemy tylko, że pogrąża się w apatii, znużeniu i półmalignie. Ukąszenie, zgęstniałe powietrze, oślepiające światło i ocean piasku sprawiają, że miejsce go przytłacza. Zupełnie jak słońce w „Obcym” Alberta Camusa, które czyni pejzaż „nieludzkim i przygnębiającym”. Dowódcy wzgórze, ku któremu jedzie, przesłaniają „czarne plamy skaczące mu przed oczami jak szalone owady”, Mersaultowi „obraz tańczy[ł] […] przed oczami w rozżarzonym powietrzu”[13]. Pewna zbieżność poetyk nie powinna nas jednak zwieść – Shibli ani przez moment nie gra o tę samą stawkę co Francuz. „Drobny szczegół” nie jest ani powieścią absurdu, ani o zgubnym wpływie słońca. Ale po kolei.

Kradzież pojęć

Druga część prozy napisana w pierwszej osobie stanowi rodzaj quasi-dziennika podróży, głosu-przeciwwagi dla opowieści sprawców. Oto mieszkanka Ramallah, dowiadując się z gazety o gwałcie i morderstwie sprzed lat, podejmuje decyzję, by rozpocząć amatorskie śledztwo. Zrazu usiłuje wydobyć informacje od autora artykułu, ale ten nie jest skłonny jej pomóc. Odsyła ją, zresztą niechętnie, do muzeów, archiwów i pracy na własną rękę. Rzecz w tym, że bohaterka jako Arabka nie może po prostu wsiąść do auta i udać się na miejsce. Jak czytamy:

Miejsce zdarzenia, muzea i archiwa znajdują się wszystkie, według podziału, jakiego dokonało wojsko, poza strefą C i jeszcze o wiele dalej, blisko granicy z Egiptem, a ja ze swoim zielonym dokumentem tożsamości, informującym, że jestem ze strefy A, mogę się najwyżej przemieszczać z domu do miejsca mojej nowej pracy. Chociaż w świetle prawa każdy ze strefy A może się udać do strefy B, o ile jakieś nadzwyczajne przyczyny natury politycznej lub wojskowej tego nie zabraniają, tych nadzwyczajnych przyczyn jest tyle, że stały się regułą (s. 67).

Punkt, ku któremu zmierza narratorka, znajduje się w strefie, do której nie mogą pojechać nawet mieszkańcy stref B, a może i C, bo jeśli ktoś z nich „wymówi słowo po arabsku poza swoim miejscem zamieszkania, okaże się, że obecność osoby poważnie zagraża bezpieczeństwu”. Bohaterka jednak nie ustępuje. System udaje się jej przechytrzyć za sprawą dokumentu, którego użycza jej koleżanka, i koledze, który pożycza samochód na swoją kartę kredytową. Shibli (która sama została aresztowana w czasie wizyty w muzeum w Tel Awiwie) opisuje skutki istnienia murów, punktów kontrolnych i barier ruchu; ujawnia, jak technologie i praktyki przestrzenne służą systemowi kolonialnej kontroli i separacji. Przemoc, którą chwyta autorka, nie jest otwarta (jej manifestacje są doskonale znane), lecz ma formę przestrzenną[14]. A także – jeśli nie przede wszystkim – językową i symboliczną. „Drobny szczegół” to bowiem opowieść między innymi o kradzieży pojęć[15] i o pojmanych słowach.

Boję się, że zagubię się w tym krajobrazie wywołującym we mnie uczucie ogromnej obcości na widok wszystkich zmian, jakie tu zaszły […]. Wciąż potwierdza on nieobecność wszystkiego, co palestyńskie, widać to w nazwach miast i wsi na tablicach drogowych, w billboardach z hebrajskimi napisami, w nowych zabudowaniach, a nawet rozległych polach ciągnących się na prawo i lewo aż po horyzont (s. 80–81).

Pisarka pokazuje praktykę hebraizowania nazw i kreowania takiej mapy Palestyny, która służy opowieści narodowej i anektowaniu kolejnych ziem. Kradzież dokonuje się także w uświęconych miejscach władzy, ku którym wyrusza bohaterka. W muzeum czekają na nią tylko patetyczny frazes i rygorystyczna w doborze faktów opowieść. Z tego powodu porzuca ona instytucje i usiłuje wrócić na miejsce przemocy, by znaleźć choćby drobny, marginalny szczegół, na tyle drobny, że mógł ujść uwadze władzy, zostać uznany przez nią za nieistotny. To on, zaczyna wierzyć, może pomóc w odkryciu prawdy, której brak w dyskursywnym więzieniu, które narzucono ofiarom.

Czy Shibli chce ją zastąpić inną, zaokrągloną w całość opowieścią? Z pewnością nie, skoro przed nią ucieka. To raczej (udana) próba rozpoznania gramatyki przemocy, a także uparte szukanie słów i ćwiczenie z pisania języków tworzących alternatywę dla języka, który ciemięży zarówno ofiary, jak i ich oprawców.

Życie nie(godne) opłakiwania

Mimo swej subtelności Shibli nie ominęły przykre gesty i słowa. Poza odwołaniem ceremonii wręczenia nagrody pisarce zarzucono, że w jej prozie „wszyscy Izraelczycy są gwałcicielami i mordercami”, a państwo Izrael jawi się w niej tylko „jako machina zbrodni”. Uwagi te są całkiem chybione. Ich autorom umyka fakt, że książka Shibli jest powieścią (taką zresztą, która przypuszcza atak na swoje granice); że to tekst, który nie zgłasza pretensji do całości i próbuje być bodaj wszystkim, tylko nie domkniętą opowieścią. Co więcej, nie chce być nawet książką „o” (czymś). „I never write »about« but »from«” – mówi Shibli. Nawet gdyby pisarka zamyśliła swą książkę jako non-fiction albo obwieszoną przypisami historię, zarzut dalej dałoby się uchylić. Niefikcyjna próba wydobycia wypartych obrazów, skazanych na niezdrowy podziemny żywot, nie zobowiązuje do wyczerpania tematu, do snucia całej historii[16] (wyczerpująca opowieść jest zresztą ideą performatywnie niemożliwą).

Gorszy, choć całkowicie do przewidzenia, był zarzut, że „Drobny szczegół” służy „narracjom antyizraelskim i antysemickim”. Od lat próby odmowy pozostania w niewiedzy i demontażu narzuconej historii kończą się tym samym: utożsamieniem ich z krytyką antysemicką. Nie dotyczy to tylko Nakby, dziś odczuwamy to z całą mocą. Każdy głos, który krytykuje przemoc Izraela i upomina się o Palestynę, w myśl nieubłaganej logiki staje się antysemicki. Rodzi to atmosferę strachu. Oskarżenie o antysemityzm to bowiem wyrok, którego każda progresywna osoba chciałaby uniknąć[17].

Dziś chce się nas przekonać, że 7 października i zło Hamasu nie mają kontekstu, a każda forma jego uruchomienia odwraca uwagę od przemocy. Kiedy António Guterres (SO ONZ), stwierdził, że atak Hamasu nie wydarzył się w próżni, Izrael nie krył oburzenia. To, niestety, źle wróży. Powiedzmy jasno: troskę, by nie lekceważyć tej zbrodni, należy rozumieć, a sam atak potępić. Zarazem trzeba go uparcie kontekstualizować. Nie po to jednak, by go uzasadnić, lecz po to, by pojąć, dlaczego do niego doszło, i co trzeba uczynić, by uniknąć fali przemocy.

Książka Shibli przypomina o jej źródłach – dlatego tak irytuje. Cofa nas do korzeni państwa, które są we krwi. Czyni widocznym to, co ma zostać prześlepione, i nicuje narracje, które uświęcają zacieranie części pola widzenia. Pokazuje ludzi, którzy żyją w przyszłości stworzonej przez tamto wygnanie, ofiary, którym zabrano możliwości prawomocnego oporu. Ta deprywacja może mieć tylko jeden efekt. Jaki? Anulowanie dyssensu i wszelkich form sprzeciwu prowadzi do niekontrolowanych erupcji gniewu. To, mówiąc inaczej, co nie może wcielić się w podmiotowe działanie polityczne, ulega wyparciu, by powrócić w zradykalizowanej formie.

Ofiary 7 października powinny móc być opłakiwane. I tak się dzieje – możemy mówić o publicznej (przekraczającej granice) żałobie. Zarazem jednak ujawnia się tu zróżnicowana dystrybucja żałoby, radykalna nierówność związana z różnicą między życiem godnym opłakiwania a życiem go niegodnym[18]. Jak rozumieć radykalny brak żałoby po populacji Gazy? Problem dobrze chwyta krążący po sieci post:

Język dehumanizacji:

Izrael: dzieci
Palestyna: osoby poniżej 18 roku życia

Izrael: cywile
Palestyna: straty ludzkie

Izrael: kobiety i dzieci
Palestyna: ludzkie tarcze

Izrael: zakładnicy
Palestyna: więźniowie

Izrael: zabici
Palestyna: umarli

Izrael: ataki
Palestyna: eksplozje

Jak pisze Judith Butler, życie Palestyńczyków nie jawi się jako warte przeżycia, opieki i opłakiwania, bo już uprzednio zostało przemienione w narzędzie, cel i liczbę, uznane za cień życia albo nie-życie[19]. Dzieci nie są naprawdę dziećmi, bo już wcześniej przeobrażono je w metal-tarczę. To życia, których nie da się stracić, bowiem są one „zniszczone i stracone ontologicznie od samego początku”.

Jeśli Palestyńczycy są „zwierzętami”, jak upiera się izraelski minister obrony […] to jedyny godny pożałowania naród na tej scenie, jedyny tymi, którzy wydają się kwalifikować do żałoby, są Izraelczycy, ponieważ scena „wojny” rozgrywa się teraz pomiędzy narodem żydowskim a zwierzętami, które chcą ich zabić. Z pewnością nie jest to pierwszy raz, kiedy grupa ludzi pragnących uwolnić się z kolonialnych okowów została przez kolonizatora uznana za zwierzęta. Czy Izraelczycy są „zwierzętami”, kiedy zabijają?[20].

To rasistowskie podejście, powiada Butler, odzwierciedla kolonialną opozycję pomiędzy „cywilizowanymi” a „zwierzętami”, które należy poświęcić i zniszczyć, aby zachować „cywilizację”. W rzeczy samej, tak właśnie Binjamin Netanjahu określa obecną walkę: jako bitwę cywilizacyjną. Konsekwentna dehumanizacja jest potrzeba, by móc ją prowadzić. Możliwość pomyślenia straty i jawna żałoba podważyłyby bowiem sens działań. Dlatego, by zatrzymać tę wojnę, potrzebne jest dziś nie tylko właściwie pojęcie kolonialnej przemocy, która twa już siedemdziesiąt pięć lat, ale pilna regulacja granic tego, co widzialne i słyszalne. Zacząć trzeba od zmiany społecznej percepcji, w efekcie której zmienią się ramy życia uznawanego za zasługujące na ochronę i godnego opłakiwania.

Według Chantal Mouffe siła sztuki polega na uwidacznianiu tego, co dominujący konsensus próbuje zaciemnić i zamazać – na zdolności sprawienia, byśmy spojrzeli na rzeczy w inny sposób. Powieść Shibli podziela tę siłę – nie tylko bowiem próbuje oddać głos tym, którym w ramach istniejącej hegemonii zamyka się usta, ale także kreśli dla nas nowe mapy widzialnego, zmienia parametry widzialności. Z prześlepionego czyni nowy rodzaj widzenia.

Adania Shibli, „Drobny szczegół”
przeł. Hanna Jankowska
Wydawnictwo Drzazgi
Czersk 2023


Przypisy:
[1] Na początku tego stulecia izraelski, progresywny Haarec opisał w oparciu o niedawno ujawnione dokumenty zbiorowy gwałt, którego w sierpniu 1949 r. dopuściła się jednostka Cahalu, po schwytaniu beduińskiej dziewczyny i przetrzymywaniu jej w niewoli. Cytowana wypowiedź pochodzi z tych materiałów.
[2] Shibli posługuje się słowem tanzif oznaczającym dosłownie „oczyszczenie”. Za konsultację językową dziękuję Hannie Jankowskiej.
[3] Rozkazy operacyjne mówią o „oczyszczaniu” (tihur), „likwidacji” (hisul) wsi, i „wydalaniu” (legaresz) ludności. Słowo tihur w większości rozkazów było efektem wdrożenia planu D (dalet), uzgodnionego w marcu 1948 r., który uruchomił na dobre machinę czystek etnicznych. Omówienie planu czytelnik znajdzie dziś w wielu publikacjach „nowych historyków” od Benny’ego Morrisa do Ilana Pappé, choć już izraelski badacz Symcha Flapan w 1987 r. odnosił się do niego i streszczał jego podstawowy cel: aneksję ziem.
[4] Wielu badaczy izraelskich przekonująco udowodniło, że ów izraelski mit założycielski nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jak pisze Pappé: „setki tysięcy Palestyńczyków zostały wysiedlone siłą jeszcze przed wybuchem wojny, a dziesiątki tysięcy innych zostaną wypędzone w jej pierwszym tygodniu. Dla większości Palestyńczyków data 15 maja 1948 r. nie miała wtedy specjalnego znaczenia: był to jeszcze jeden dzień w koszmarnym kalendarzu czystek etnicznych rozpoczętych ponad pięć miesięcy wcześniej” – zob. I. Pappé, Czystki etniczne w Palestynie, przeł. A. Sak, Warszawa 2017 s. 187.
[5] Obszernie na ten temat pisze Pappé, ibidem, s. 15–16, 84–85, 187.
[6] Przy użyciu izraelskich archiwów wojskowych historykom udało się wykazać bardzo wiele przypadków masowych wysiedleń ze wsi i miasteczek, a zarazem ujawnić, że Izraelczycy dopuścili się wielu masakr.
[7] I. Pappé, Czystki…, op. cit., s. 17. Ten stan rzeczy determinuje m.in. treść izraelskich podręczników do historii. (Nie)obecność konsekwencji wojny 1948 r. dla Palestyńczyków w trzech generacjach podręczników opisali m.in. izraelski badacz Elie Podeh oraz Nurit Peled-Elhanan, izraelska profesor z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, która ujawniała zarazem, w jaki sposób legitymizują one nie tylko wykluczenie, ale także masakry na ludności palestyńskiej.
[8] Popularna jest w nim m.in. praca Marka Twaina, w której opisał Palestynę jako ziemię zacofaną i pustą, którą Arabowie doprowadzili do ruiny. Od roku 1948 syjoniści najczęściej powiadali, że „sprawili, iż pustynia zakwitła”. Szimon Peres pisał o odzyskaniu pustynnej i dzikiej ziemi, zamieszkanej przez „kilka osad palestyńskich” (David’s Sling: The Arming of Israel, London 1970). Z kolei Lewi Eszkol mówił, że dopiero gdy syjoniści sprawili, że pustynia zakwitła, Palestyńczycy (których istnieniu zaprzeczyła Golda Meir w wywiadzie Who can blame Israel? [„Sunday Times”, 15.06.1969]) zechcieli ją im odebrać („Jerusalem Post”, 17.02.1969).
[9] Jak wiemy z relacji izraelskiego dziennika, żołnierze nie przebierali w słowach. Postawieni przed wyborem wołali: „chcemy zaruchać”.
[10] W tej sprawie wiele lat wcześniej toczyło się postępowanie, a następnie proces, ale jego przebieg był tajny i pozostał nieznany opinii publicznej.
[11] Powściągliwy Morris pisze o kilkudziesięciu przypadkach w The Birth of the Palestinian Refugee. Problem Revisited (Cambridge 2004, s. 592).
[12] Przenikliwie strategię tę opisuje Shir Alon w tekście The Ongoing Nakba and the Grammar of History.
[13] A. Camus, Obcy, przeł. M. Zenowicz, Warszawa 2014, s. 65.
[14] Opisy przemocy przestrzennej w omawianym kontekście (szczególnie zaś budowania osiedli na Zachodnim Brzegu) czytelnik znajdzie m.in. w pracach prof. Yael Allweil z izraelskiego Technion.
[15] Widać to także w pierwszej części powieści, choćby na przykładzie określenia „infiltratorzy”; Izraelczycy używali go w odniesieniu do osób, które „nielegalnie” przekraczały granice państwa. Przy czym chodziło także o Palestyńczyków, którzy usiłowali wracać do utraconych domów.
[16] W pułapkę takiego myślenia wpadli krytycy Sąsiadów Jana Tomasza Grossa, którzy zarzucili mu, że nie opowiedział całej historii, a tylko jej ciemny fragment.
[17] J. Butler, Precarious Life: The Powers of Mourning and Violence, London – New York 2004.
[18] J. Butler, Ramy wojny. Kiedy życie godne jest opłakiwania, przeł. A. Czarnecka, Warszawa 2011, s. 28.
[19] Ibidem, s. 36–37.
[20] J. Butler, The Compass of Mourning, „London Review of Books” 20/2023.