Gentryfikacja, niszczenie charakteru dzielnic, zyski deweloperów, ich uprzywilejowanie w prawie, nielegalne eksmisje, czyszczenie kamienic… Tematy niegdyś zajmujące głównie aktywistów miejskich i lokalne grupy oddolne, dziś są w centrum debaty publicznej. Trudno się temu dziwić, skoro żyjemy w kraju, w którym metr mieszkania kosztuje kilkanaście tysięcy złotych (a nawet więcej), a jednocześnie w którym dorosłość utożsamiana jest z posiadaniem własnego mieszkania (wciąż mało popularne są alternatywne rozwiązania, jak mieszkalnictwo socjalne – uznawane za symbol życiowej porażki – czy cohausing, uznawany na fanaberię). Marzenie o własnych czterech kątach, trudność w jego spełnieniu oraz strategie przetrwania, zwłaszcza przez ludzi młodych, stanowią jeden ze stałych wątków dyskursu medialnego, społecznego i politycznego. Zarazem coraz częściej krytykowana jest – zarówno społecznie, jak i medialnie – postawa deweloperów i landlordów, którzy wykorzystują sytuację na rynku mieszkaniowym, by maksymalizować zyski. Dlatego Łukasz Drodza proponował, by za słowo roku 2022 lub 2023 uznać „patodeweloperkę”. Do jego reportażu „Dziury w ziemi” dołączyć można kolejne lektury – jego wcześniejszą książkę „Uszlachetniając przestrzeń”, „Betonozę” Jana Mencwela czy też ostatnio wydaną „Patodeweloperkę. To nie jest kraj do mieszkania” Bartosza Józefiaka (zaś na drugim biegunie dyskusji – „Poza własnością. W stronę udanej polityki mieszkaniowej” Joanny Erbel). Do owego reportażowego wielogłosu dołączył właśnie komiks „Mord na dzielni”.
Jego bohaterka, Max, jest młodą architektką mieszkającą i pracującą w dużym mieście. Wynajmuje niewielkie mieszkanie, które dzieli z żółwiem Bowserem. Okna kawalerki wychodzą na nową inwestycję, nazwaną poetycko Fale Wschodu. Projekt, według twórców, jest innowacyjny i gustowny, a przede wszystkim będzie mieć niebagatelny wpływ na rozwój dzielnicy i miasta. Na razie jednak rzeczywistość wygląda inaczej – dominuje falista blacha osłaniająca plac budowy, hałas i złość sprzedawców z lokalnego targowiska, którzy już wkrótce będą musieli pożegnać się ze swoim miejscem pracy, a Max z miejscem do życia, które zna i lubi. Szybko okazuje się, że bohaterka będzie mieć z projektem więcej wspólnego niż tylko sąsiedztwo. Niewielkie studio architektoniczne, w którym pracuje, być może zostanie włączone do realizacji inwestycji. Przynosi to ogromne nadzieje i całą masę pracy.
Beata Pytko, z zawodu architektka, w debiutanckim albumie opowiada o architekturze, jej społecznym oddziaływaniu oraz jej uwikłaniach w relacje władzy i pieniądza. Ale zarazem, zgodnie z podpowiedzią z tytułu, tworzy historię gatunkową: to opowieść kryminalna w stylu noir (o estetycznych konsekwencjach tego wyboru piszę dalej). Konwencję tę rozpoznajemy na samym początku, gdy wprowadzona zostaje postać Max: bohaterka siedzi w ciemnej piwnicy, do której właśnie się przeprowadziła. Nogi nonszalancko rzucone na blat biurka, w dłoni papieros, a w głowie myśli podsumowane stwierdzeniem: „Co za bagno. Ale przecież nie mogłam się tego spodziewać”.
Od razu należy jednak dodać, że autorka nie poprzestaje na eksploracji dwóch płaszczyzn tematycznych – opowieści detektywistycznej i narracji o architekturze (oraz jej negatywnym wymiarze gentryfikacyjnym); obok realizacji wątku detektywistycznego podejmuje także wątek modeli pracy. Czytając „Mord na dzielni” z tej perspektywy, otrzymujemy opowieść o wykonywaniu prestiżowego zawodu (architektka) przez osobę młodą, bez zobowiązań i życiowego bagażu, ale także bez koneksji i wielkich wpływów. Szerzej rzecz ujmując, to opowieść o funkcjonowaniu pokolenia trzydziestolatków w korporacyjnym świecie pracy, która niestety szybko przejawia symptomy „pracy bez sensu” w ujęciu, jakie zaproponował David Graeber.
Od razu trzeba zaznaczyć, że wszystkie te trzy płaszczyzny gatunkowo-tematyczne Pytko realizuje sprawnie. Tylko i aż tyle. Kryminalna intryga nie jest bowiem skomplikowana (choć autorka stara się zapewnić nam na koniec lekki plot twist), a odpowiedź na pytanie, „kto za tym stoi?”, znamy właściwie od początku. A znamy ją dlatego, że komiks nie komplikuje świata przedstawionego, odmalowując raczej rozpoznane ramy: opowiada o wpływie bezdusznych, skupionych na zyskach inwestorów i deweloperów na życie lokalnej, pokrzywdzonej społeczności. Inspiracje są tu zresztą bardzo konkretne: postać Pani Wall od początku i celowo przypomina historię Jolanty Brzeskiej. Tutaj podzielę się lekturowym wrażeniem: w komiksie, który mimo podejmowania nieprzyjemnego społecznie tematu buduje narracje w oparciu o sporą lekkość, a miejscami nawet humor, w pewnym momencie silne nawiązania do historii Brzeskiej zaczęły mi zgrzytać. Kontrast między tonacjami zdaje się tu za duży; zwłaszcza że mamy do czynienia z realną osobą. Nawet jeśli ktoś broniłby postmodernistycznego prawa do kulturowego przetworzenia, wydaje się że, po pierwsze wymaga to pełnej sprawności i konsekwencji w realizacji konwencji, a po drugie od śmierci ikony ruchu lokatorskiego minęło zbyt niewiele czasu, by było to na miejscu.
Pod względem konstrukcyjnym „Mord na dzielni” jako opowieść kryminalna nie jest wielowątkowa – ale zarazem trudno byłoby wymagać, by w ramach nieobszernej komiksowej opowieści tworzyć bardziej złożoną układankę. Pytko słusznie zatem zdecydowała się na prostą, ale wewnętrznie spójną fabułę, rozwiązującą wątki i wyjaśniającą wszystkie postawione w toku historii pytania.
Wszystko, co powiedziałam wyżej o „Mordzie na dzielni” jako opowieści detektywistycznej, nie pasuje do „Mordu na dzielni” jako opowieści społeczno-obyczajowej. W kwestii realizowanych przez autorkę tematów społecznych można odnieść wrażenie przesytu: zwyczajnie chciała na przestrzeni komiksu ograniczonego objętością i formą gatunkową upchnąć sporo wątków. Pytko ma wiele do powiedzenia w sferze realiów życia zawodowego swojego pokolenia oraz w temacie gentryfikacji. W „Mordzie na dzielni” poszła na wymuszony (być może na samej sobie) kompromis, dokonując skrótów (niekoniecznie zaś uproszczeń), przez co wiele kwestii i perspektyw będzie w pełni zrozumiałych tylko dla osób mających uprzednio doświadczenie czy wiedzę.
Istnieje tu jednak bardziej uniwersalna płaszczyzna: spojrzenia na napięcie między zawodowymi wyobrażeniami a rzeczywistością świadczenia pracy. Wielkie marzenia i idealistyczne spojrzenie na architekturę zderzone zostają z realiami pracy w korpo. Nie respektuje się tu prawa pracy (bezpłatne staże), a własne intencje i wpisaną w zawód misję (tworzenie rewolucyjnych projektów, które polepszą życie innych) podporządkowuje się dyktatowi deweloperów. Jeśli rządzi tu jakaś zasada, to tylko twarde prawo rynku: wyprodukować jak najtaniej, aby jak najdrożej sprzedać. W takim otoczeniu patrzy się z zazdrością na tych, którzy odnieśli sukces – ale jest to ostatecznie sukces mocno uzależniony od personalnych relacji i zdolności do konformizmu; a zatem sukces okupiony koniecznością poświęcenia ambicji na rzecz koniunkturalizmu. Ostatecznie wizja sławy i poważania zaczyna blaknąć, ustępując męczącej, pozbawionej kreatywności czy satysfakcji codzienności. Dla tych, którzy do branży wkraczali, niosąc z sobą ideały i marzenia, to bolesny upadek. Takie rozważania można przenieść na grunt wielu innych zawodów, zwłaszcza tych, w przypadku których wyobrażenia nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Na tej zasadzie komiks Pytko rozprawia się z obowiązującym społecznie mitem świetnie zarabiających architektów, którzy skupieni na pracy kreatywnej (niemal artystycznej) przyczyniają się do polepszenia świata.
Od architektury nie uciekniemy także w warstwie rysunku. To stwierdzenie nabiera szerszego kontekstu, gdyż autorka podkreśla (na przykład podczas spotkania na Kanale Książkowym), że wymagane na studiach architektonicznych opanowanie rysunku, a zwłaszcza skupianie się na perspektywie i proporcji, wpłynęło na styl, jaki nadała komiksowi. W jej zamyśle kadry miały przypominać architektoniczną siatkę, ale też płaską elewację współcześnie zaprojektowanego budynku mieszkalnego – nudnego, powtarzalnego, przewidywalnego. Owo znudzenie okazuje się kolejnym punktem wyjścia dla namysłu nad rysunkiem – powtarzalność kadrów, ich liczby i układu, oraz ich statyczny charakter mają naznaczać opowieść codziennością (co, jak przyznaje Pytko, przyszło jej do głowy podczas lektury „Watchmenów”).
Także projekty postaci są mocno uproszczone, o zaokrąglonej linii, czasem przypominające korporacyjny design wywodzący się ze stylu Corporate Memphis, mocno osadzony w płaskiej grafice wektorowej – tutaj Pytko wskazuje na inspiracje komiksem „Scott Pilgrim”. Mamy więc do czynienia z amalgamatem zawodowego doświadczenia autorki z jej lekturowymi zainteresowaniami, z których zdaje się korzystać niezwykle świadomie. A właściwie chciałabym powiedzieć: sprytnie. Autorka wie, dlaczego sięga po konkretne rozwiązania i co chce za ich pomocą osiągnąć; nie ukrywa, że dysponuje warsztatem i czyni z niego atut. Bo w kontekście całości warstwa graficzna jest chyba najbardziej satysfakcjonującym elementem komiksu.
Dla czytelników niezaznajomionych z problematyką gentryfikacji, niszczenia tkanki miejskiej czy przeplatających się relacji architektura-deweloperka-pieniądze-miasto, komiks będzie dobrym wprowadzeniem w tematykę. Dla osób zaangażowanych w debatę nad tymi kwestiami – świetnym narzędziem do popularyzacji tematu. A czym będzie dla czytelnika? To zdecydowanie zależy od indywidualnej perspektywy – ja kończyłam lekturę z pytaniami o to, jak realnie połączyć etykę zawodową z rzeczywistością?; czy jest miejsce na postawy pomiędzy?; czy rozwój zawsze wymusza ofiary? Zarazem jednak zyskiem z lektury jest sam fakt, że myślę o perspektywie, z jakiej na nią patrzę. W ten sposób architektka Pytko, nauczona, że perspektywa i proporcja mają znaczenie, udziela nam lekcji w kwestii tej pierwszej. Jeśli po debiutanckim albumie opanuje także drugą kwestię – proporcji – jej kolejny komiks może być znakomitą opowieścią.