Poprzednie dwa odcinki cyklu poświęconego pamiętnikom chłopskim dotyczyły czterotomowego zbioru „Wieś polska 1939–1948”. W kontekście niniejszego odcinka warto ponownie zaznaczyć, że zapiski nadsyłane w latach 1947–1948, zostały opublikowane dopiero w drugiej połowie lat 60. Oficjalne wydanie owych pamiętników wojennych oraz tużpowojennych zostało jednak poprzedzone ogłoszeniem największego (jeśli chodzi o skalę, zdeklasował go później konkurs poświęcony pamiętnikom potransformacyjnym) przedsięwzięciem pamiętnikarskim w historii: pracą nad monumentalnym, dziewięciotomowym wydaniem pamiętników „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” pod redakcją Józefa Chałasińskiego.
„Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” to prawdziwy kolos wydawniczy – niemal sześć tysięcy stron pamiętników oraz opracowań socjologicznych, które zespół Komitetu Badań nad kulturą Współczesną oraz Zakład Socjologii Wsi (obie instytucje wchodziły w strukturę Polskiej Akademii Nauk) opracowywał przez 16 lat (1964–1980). Nad publikacją pracowały legendy rodzimej socjologii: Dyzma Gałaj, Eugenia Jagiełło-Łysiowa, Antonina Kłoskowska, Bronisław Gołębiowski; oraz postać z innego porządku – Wiesław Myśliwski. Gdyby przyrównać redakcję do składu zespołu rockowego, bylibyśmy pewni pisków pod sceną, kolejek po autograf i serii t-shirtów.
W założeniach redaktora prowadząco serię, Józefa Chałasińskiego, „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” miało stanowić kontynuację badań i analiz, które zapoczątkował zbiór „Młode pokolenie chłopów” z lat 30. Konkurs rozpisany został w roku 1961 przez Związek Młodzieży Wiejskiej, chociaż do udziału chciano zachęcić także młodzież (przedsięwzięcie dedykowane było osobom poniżej 35. roku życia) niezrzeszoną w organizacjach o charakterze stricte politycznym. Miała być to próba uchwycenia kolektywnego głosu generacji, która swojej obywatelskiej świadomości i niezależności nabywała już w Polsce Ludowej, Polsce podnoszącej się z wojennych ruin, kraju wielkich migracji i klasowych przetasowań. Rozmach przedsięwzięcia przerósł jednak bazowe oczekiwania organizatorów i ostatecznie znacznie wykroczył poza stawiany cel. „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” to coś znaczenie więcej. To fascynujący portret połowy XX wieku; zarówno peryferii, jak i licznych, rozdrobnionych centrów.
W odpowiedzi na odezwę konkursową nadesłano 5475 pamiętników, z czego 4427 spisały osoby nadal mieszkające na terenach wiejskich, pozostały tysiąc to wychodźcy i wychodźczynie o chłopskim pochodzeniu. Ze względu na wyjątkowość oraz rozmach opracowań zbiorów konkursowych proponuję dwuodcinkową lekturę wybranych fragmentów z „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej”. W niniejszej odsłonie omówię pamiętniki opowiadające o tożsamościowej specyfice autorek i autorów, drogach ich edukacji i awansu, a przede wszystkim – młodości. Drugą część stanowić będą pamiętniki dotyczące reakcji młodego pokolenia na kolektywizację, sympatii politycznych oraz kwestii nowej identyfikacji klasowej.
Statystyczny pamiętnikarz czy pamiętnikarka (niemal połowa nadesłanych zapisków była autorstwa kobiet; o nich przeczytamy wspólnie przy innej okazji) zdecydowanie różnili się od reprezentowanej w „Pamiętnikach chłopów” z roku 1935 oraz „Młodym pokoleniu chłopów” z 1938 generacji swoich dziadków i rodziców. Występujące pomiędzy nimi różnice nie dotyczyły jednak klasycznego konfliktu pokoleń (z modelową triadą nieporozumień w tle: religia, światopogląd, normy społeczne); ich sedno zawierało się w czymś o wiele bardziej znaczącym – w nowym sposobie rozumienia własnej pozycji, szans i powinności w strukturze wspólnoty narodowej. Chałasiński nazywał twórców i twórczynie „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” pierwszymi prawdziwymi „współtwórcami procesu historycznego”[1], dla których przełamanie dziejowej bierności nie zostało ograniczone jedynie do manifestacji samoświadomości klasowej, ale zawierało się także w potrzebie wypowiedzenia jednostkowej wyjątkowości – aspiracji i doświadczeń indywidualnych. Pamiętniki te są świadectwem swoistej rewolucji socjalnej – jak pisał Chałasiński, jednostka będąca „z chłopów” zaczyna powoli przełamywać klasowy determinizm na rzecz „bycia wśród ludzi”. Bronisław Gołębiowski, redaktor ostatniego tomu pamiętników, zatytułowanego „Odzyskiwanie młodości”, pisał z perspektywy niemal 20 lat od startu konkursu: „Pamiętnikarstwo ludowe było jedną z form przezwyciężenia szlachecko-inteligenckiego i burżuazyjno-drobnomieszczańskiego podłoża historycznego, narodowego kształtu życia i budowania miejsca w tym podłożu na kształt życia właściwym ludziom pracy”[2].
Polityka oświatowa Polski Ludowej (działania tużpowojenne, zmiany z roku 1956 wprowadzające obowiązek siedmioklasowej szkoły podstawowej oraz reforma z roku 1961) powoli, lecz sukcesywnie dążyła do upowszechnienia edukacji średniej oraz zwiększania szans kształcenia wśród młodzieży z terenów wiejskich. Przypomnijmy, że przed rokiem 1956 obowiązek szkolny nie dotyczył dzieci zamieszkujących więcej niż kilka kilometrów od najbliższej placówki edukacyjnej. W wyniku prób zrównania programu kształcenia w szkołach w całej Polsce doszło do – tak wyraźnie widocznego na kartach „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” – ujednolicenia ram wspólnego doświadczenia kulturowego. Pamiętnikarze i pamiętnikarki nadsyłający swoje zapiski na konkurs w latach 60. silnie manifestują swoją przynależność do wspólnego kręgu kulturowego – czytają te same książki co ich rówieśnicy z miast i miasteczek, do kin obwoźnych chodzą oglądać te same filmy.
Najsilniej eksploatowane przez pamiętnikarzy i pamiętnikarki były wzory literatury romantycznej oraz pozytywistycznej – co nie powinno dziwić, jako że to im poświęcano w szkołach najwięcej uwagi. Niektóre pamiętniki zostały nawet spisane bezpośrednio w duchu romantycznych inspiracji; w stylizowanym pamiętniku jednej z pracownic PGR-u (nr 1318) możemy przeczytać na przykład opis wielkiego, choć dramatycznego romansu z pracą w upaństwowionym zakładzie w tle (tzn. rozgrywającego się na terenie nowo powstałego PGR-u). Jednak najczęściej wspominanym pisarzem współczesnym autorkom i autorom był Władysław Broniewski, którego twórczość publikowały w tamtym czasie z upodobaniem czasopisma dla młodzieży oraz te dedykowane wsi.
Twórcy i twórczynie tych pamiętników to już nie tylko osoby przeważnie związane z organizacjami młodzieżowymi (najczęściej o charakterze politycznym), lecz po prostu czytelnicy i czytelniczki, którzy o konkursie dowiadują się nie z odgórnych dyrektyw partyjnych, ale ze względu na własne wybory lekturowe.
W pamiętniku zatytułowanym „Nie winię Cię ojcze”, którego autor urodził się w roku 1938, a przez zobowiązania względem rodzinnego gospodarstwa ukończył jedynie szkołę podstawową, czytamy między innymi:
Więc poznałem Mickiewicza, Słowackiego, Konopnicką, Staffa, Tuwima, Broniewskiego, Gałczyńskiego, Jastruna, trochę Słonimskiego. Lubię wiersze młodych poetów. Znam ich tyle, co z „Nowej Wsi”. Tylko mało jest w tych nowych wierszach bicia serca ich twórców. Mało się pisze o wsi i polityce. […] Dziś, 10 lutego, dowiedziałem się, że zmarł Władysław Broniewski. Smutno mi się zrobiło, że on już nigdy nie będzie pisał. Bardzo go lubiłem i znam trochę jego wierszy na pamięć. Kiedyś najstarszy brat się jego wierszami upajał. Broniewski szedł naprawdę przodem […]. Czekam na transmisję z pogrzebu. Jak to dobrze, że jest radio w domu[3].
Dla wielu chłopskich dzieci obcowanie z książką stawało się symboliczną przepustką do nieosiągalnego dla ich rodziców świata – potencjalnego awansu, ukończenia studiów, znalezienia zawodu poza rolnictwem. Niezwykłą opowieść spisał pochodzący z ówczesnego województwa rzeszowskiego magister filozofii, który zaraz po ukończeniu studiów rozpoczął pracę jako instruktor komitetu dzielnicowego PZPR w Warszawie. Jego pamiętnik nosi tytuł „Aby spłacić dług” i stanowi swoisty list miłosny do Polski Ludowej, u której autor „zaciągnął dług wdzięczności” za umożliwienie mu uzyskania wyższego wykształcenia. Pamiętnikarz był jednym z pierwszych w historii swojej wsi dzieci, które kontynuowały naukę po ukończeniu szkoły podstawowej. Kiedy trafił jednak do gimnazjum w większej miejscowości, zrozumiał, jak wiele pracy będzie go kosztowało „dogonienie” kapitału kulturowego uczniów niewychowanych na wsiach, często obcujących z literaturą od dziecka. Groziło mu usunięcie ze szkoły z powodu niewystarczających wyników z języka polskiego. Postanowił więc nadrobić (a następnie – przegonić) zaległości we własnym zakresie:
System czytania książek obrałem następujący. Wybierałem autora, nawiasem mówiąc, wcale nie programowego, spisywałem jego książki i po kolei zaczynałem je czytać. Tak właśnie poznałem je już w IX klasie Żeromskiego, Prusa, Orzeszkową, Sienkiewicza, Mickiewicza, Orkana, Słowackiego, Kruczkowskiego, Hugo, Balzaka, Tołstoja, Londona, Dostojewskiego i wielu, wielu innych. Że nieprawdopodobne? I ja w to dzisiaj nie mogę uwierzyć, gdy patrzę w zeszyt z tamtego czasu i widzę w nim spis wszystkich przeczytanych książek[4].
Historię z podobnym zakończeniem, lecz radykalnie innym początkiem nadesłał zaś autor pamiętnika „Z pastucha na pracownika nauki” (ur. 1931), który jako ośmiolatek rozpoczął pracę w charakterze pastucha na należącym do Niemców gospodarstwie, a w wieku lat 12 był już odpowiedzialny za utrzymanie trójki młodszego rodzeństwa (ojciec w wojsku, matka wywieziona do pracy przymusowej). Po wojnie autor ukończył szkołę podstawową, liceum korespondencyjne, zaoczny kurs nauczycielski oraz zaoczne studia wyższe. W chwili spisywania pamiętnika pracował jako nauczyciel języka polskiego i historii. Swoją fascynację literaturą odnalazł jednak już w pierwszych latach wojny. Jak pisał:
W tym czasie zawarłem znajomość z książką. W domu ich nie było, natomiast Niemcy, obejmujący w posiadanie domy po wywłaszczonych Polakach, znalezione tam książki wyrzucali na śmietnik lub do ustępu. Zacząłem szukać tych książek i wkrótce zgromadziłem sobie już maleńki zbiorek[5].
Ale w zbiorze „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” znaleźć można nie tylko czytelników; są tu także osoby próbujące swoich sił po drugiej stronie kartki. W tomach I, III, V oraz IX przeczytamy pamiętniki autorów publikujących wiersze w prasie oraz autorkę starającą się o wydanie swojego dziennika w formie książkowej. Przytoczę jednak fragment zapisków urodzonego w 1937 roku mieszkańca Ustrzyk Dolnych – absolwenta wiejskiej szkoły podstawowej oraz organizatora jedynego punktu bibliotecznego w okolicy – którego pamiętnik redaktorzy tomu zatytułowali „Rolnik i poeta”:
W swych marzeniach czasem piszę wiersze. I gdy je piszę, to znowu powtarzam sobie: och ty, poeto, analfabeto, gdzie tobie pisać wiersze, gdy zdania porządnie nie umiesz sklecić. Nie wiesz, gdzie przecinek postawić, ale często to i kropkę. Ale jednak piszę. Nie po to, żeby je gdzieś wysłać, ale ot tak dla własnej satysfakcji. Dla mnie wiersz napisany przez Mickiewicza czy Słowackiego ma niemal tę samą wartość, co napisany przeze mnie, bo ten mój, choćby był najgorszy, mówi o moich własnych marzeniach i to jest dla mnie ważne[6].
Znaczenie symbolicznej przynależności do kręgu kultury narodowej zostało zaznaczone przez wielu autorów i autorki bardzo wyraźnie. Nie jest to oczywiście zupełne novum – podobne (choć nieliczne!) wzmianki możemy odszukać także w starszych konkursach pamiętnikarskich – nowa, czy nawet rewolucyjna, jest za to swada i bezpośredniość, z jaką w pamiętnikach opisana została codzienność młodzieży wiejskiej; jej ulubione sposoby spędzania wolnego czasu, pierwsze miłostki (wcześniej na zapisanie zasługiwały przeważnie tylko żony i mężowie), wspomnienia beztroskich imprez. Starsze zbiory były o wiele poważniejsze w tonie, manifestowały swoją „misyjność” – kwestię chłopskiej godności czy powinności klasowej. Pamiętnikarze i pamiętnikarki rzadko pozwalali sobie na humor czy opis sytuacji, które mogłyby zostać odebrane za wstydliwe lub próżniackie. Oczywiście, życie na wsi w latach 60. radykalnie różniło się od tego, które pamiętali rodzice i dziadkowie piszących. Elektryfikacja, rozwój technologii czy wzrost popularności sztucznych nawozów znacząco ułatwiły pracę w polu. Młodzi rolnicy, którzy zdecydowali się pozostać na roli, stosowali unowocześnione i mniej czasowo absorbujące metody pracy. Państwową politykę cen oraz opodatkowania płodów rolnych, a także reakcję na nią samych pamiętnikarzy i pamiętnikarek przybliżę w następnym odcinku cyklu; teraz będzie o młodości.
Zanim w wieku kilkunastu lat chłop czy chłopka udadzą się na pierwszą potańcówkę w remizie, muszą jednak swoje odpracować. Od samego początku cyklu starałam się umieszczać opisy pracy w polu wykonywanej przez dzieci – chciałam w ten sposób ukazać radykalnie odmienne doświadczenia „dziecięcej beztroski” rodzin mieszczańskich (nawet tych robotniczych) i chłopskich. Najtrafniej podsumowuje problem dziecięcej pracy pamiętnik z roku 1962 zatytułowany „Moja wieś prześcignie miasto”. Jego autorem jest urodzony w 1931 roku w chłopskiej rodzinie piekarz, który zapisał:
Rozpisuję się o tym paseniu, gdyż naprawdę go nie lubiłem i czuję do niego wstręt. Czy nie było innego rozwiązania? Policzmy 300 gospodarstw, a w każdym była najmniej jedna krowa i tu 300 dzieci razy sześć godzin dziennie (3 do południa i 3 po południu) – 1800 godzin x 6 miesięcy – 10 800 godzin rocznie zmarnowanych przez dzieci. A dzisiaj też nie jest inaczej, i gdy przechodzę obok pastwiska, nadal rozmyślam o tym, jak to długo jeszcze potrwa[7].
Zarówno sam autor, jak i dziesiątki tysięcy chłopskich dzieci przed nim (zapewne sporo także po nim) swoje dzieciństwo pamiętali właśnie obrazami z pastwisk. Często były to sceny pełne przemocy (także seksualnej) i okrucieństwa, których starsze dzieci dopuszczały się na młodszych. Jeden z autorów pamiętnika zawartego w zbiorze „Wieś polska 1939–1948” nazwał pracę na pastwisku czasem „przymusowej inicjacji”, dodając przy tym, że większość wychowywanych na wsiach dzieci zdobywała pierwsze doświadczenia seksualne właśnie w tamtym czasie i w podobnych okolicznościach. Pastwisko okazywało się wielokrotnie wygrywać w życiu chłopskiej młodzieży z obowiązkiem szkolnym czy oceną stanu zdrowia.
Co po pracy? Pokolenie późnych lat 30. dorastało w epoce obwoźnego kina i rozwoju gminnych ośrodków kultury, w epoce partyjnego kręcenia nosem na socjaldemokratyczny charakter działań członków przedwojennych „Wici”. Cytowany już 24-letni mieszkaniec Ustrzyk Dolnych zapisał: „Prawdą jest, że w mieście młodzi mają więcej rozrywek. Jak też jest prawdą, że ja mieszkając na wsi nie oglądałem jeszcze prawdziwego teatru, ba, nie oglądałem jeszcze programu telewizyjnego”[8]. Dodał jednak:
Latem jeżdżę z kolegami do kina. Przyjemnie jest tak jechać w kilku w świetle księżyca. Porozmawiać, podyskutować przez drogę o świeżo oglądanym filmie, o swych marzeniach i w ogóle o różnych rzeczach. Nawet o lotach w Kosmos, ludzie i tym się interesują, a przeważnie młodzi. Mnie to też pasjonuje, lubię słuchać przez radio lub czytać o przygotowaniach do lotów, o budowie rakiet, o problemach z tym związanych. Nawet niektórzy starsi z dużą znajomością rzeczy lubią porozmawiać o tym. A już po locie Gagarina wszędzie było słychać rozmowy na ten temat[9].
We wsiach, do których docierało obwoźne kino, każdy seans – odbywający się raz na miesiąc lub kilkanaście tygodni – był sporym wydarzeniem kulturalnym. Autor pamiętnika zatytułowanego „Szałas Wagabundów”, przewodniczący lokalnych struktur koła Związku Młodzieży Polskiej, zyskał powszechną sympatię i poważanie wśród niechętnych wcześniej jego politycznemu zaangażowaniu mieszkańców, kiedy udało mu się dobić targu – oczywiście przy kieliszku – z kierownikiem kina objazdowego i namówić go do cyklicznych wizyt we wsi. Jednakże to radio zostało w pamiętnikach opisane jako najważniejsze osiągnięcie cywilizacyjne. Jego pojawienie się w domach znacząco wpływało na kształtowanie się światopoglądu i zainteresowań wielu pamiętnikarzy i pamiętnikarek. Także właśnie w radiu znajdowała swoje źródło opisywana przez kilku pamiętnikarzy (odkrywana i pielęgnowana wcześniej jedynie przy rzadkich okazjach gry na instrumencie) melomania. Przykładem zakochanego w muzyce pamiętnikarza jest z pewnością 18-letni autor zapisków zatytułowanych „Ufam swoim mięśniom i umysłowi”, który musiał porzucić dalszą naukę w szkole podstawowej, aby przejąć niewielkie i ubogie gospodarstwo rodzinne:
Unikam wszelkich spotkań towarzyskich, jak zabawy, choć lubię tańczyć. Nie chodzę na zabawy, bo po prostu nie mam dobrego ubrania, i druga rzecz to to, że jestem bardzo wysoki (180 cm). Na tle tego wytworzył się u mnie pewnego rodzaju kompleks niższości. Bardzo lubię muzykę jazzową, po prostu przepadam za tego rodzaju muzyką. Słuchając jazzu, można się przekonać, że są na świecie rzeczy piękne, dla których należy żyć. W chwilach tak ciężkich dla mnie ta muzyka daje mi pełne odprężenie nerwowe i możność artystycznego wyżycia się[10].
Miłośnikiem sztuki jest także autor pamiętnika „Żyję wsią” z ówczesnego województwa białostockiego, członek Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego z ukończonymi ośmioma klasami szkoły podstawowej, który w swoich zapiskach odnotował między innymi: fakt napisania 82 wierszy oraz opublikowania utworu zatytułowanego „Nowy rejs” w „Zielonym Sztandarze”, tytuł swojego ulubionego filmu („Krzyżacy”), listę filmów, które chciałby obejrzeć w najbliższym czasie („Popiół i diament” oraz „Kanał”), oraz proces samodzielnej nauki gry na mandolinie i skrzypcach (aby móc przygrywać na wiejskich uroczystościach). Największą pasją autora jest zdecydowanie kulturystyka, o której pisał na przykład:
Dzięki kulturystyce uprawianej prowizorycznymi narzędziami, jak sztanga od kierata, kamienie itp., doszedłem do niezłej budowy: na 176 cm wzrostu ważę 82 kg, klatka piersiowa przy wdechu 114 cm, udo 57, talia 78 oraz biceps 38 cm. Pomimo starszych lat i ciężkiej pracy fizycznej mam zamiar nadal uprawiać kulturystykę, która daje mi zdrowie i pełne zadowolenie, siłę i odprężenie nerwowe. Nadmieniam również, że alkoholu dla mnie w ogóle może nie być, chociaż zdarzają się wypadki, że popije się[11].
W latach 50. wpływy ze sprzedaży alkoholu stanowiły średnio 10% całego budżetu Polski Ludowej. A to tylko statystyki oficjalne. Nie uwzględniają pędzonego na potęgę we wsiach bimbru i całej reszty alkoholowych wynalazków, które destylowano po piwnicach, szopach i garażach. W pamiętnikach chłopów i chłopek nadsyłanych na wcześniejsze konkursy alkohol nie grał nigdy pierwszoplanowej roli. Napominano o nim w charakterze ubarwiającego daną historię dodatku, czasem opisywano jako walutę, najczęściej zaś jako coś, czemu nie trzeba poświęcać specjalnej uwagi, jako że wódka była na wsiach po prostu rekwizytem codziennego życia. „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” to zbiór, w którym alkohol (sama czynność picia, jego cena, pijaństwo kulturowe i systemowe, choroba alkoholowa) odgrywa rolę osobnego (anty)bohatera. Pili młodzi, starsi, wykształceni i niepiśmienni, zdeklarowani komuniści i duchowni, dziewczyny i faceci. Piło się wszędzie i dużo. W znaczącej większości nadesłanych pamiętników popularność oraz społeczne przyzwolenie na spożywanie alkoholu w nadmiarze spotykają się z ostrożną krytyką.
Autor „Pamiętnika wyrodka” (tytuł, co w omawianym zbiorze jest rzadkością, pochodzi od samego twórcy), który musiał przejąć 15-hektarowe gospodarstwo po rodzicach w województwie zielonogórskim, na skutek czego nie udało mu się ukończyć szkoły podstawowej, zapisał:
Mogę wypić jednak coraz bardziej mnie to obrzydza. Wszyscy mi wróżą, że będę dobrym pijakiem, bo mogę ciągnąć i mam widoczną kostkę na gardle – znamię dobrego pijaka. Wszystkich widzę pijanych, co mi się nie podoba. Można z pijanego się pośmiać, ale nie jest mi do śmiechu, gdy widzę ojca pijanego. […]. Ojciec nie uznaje żadnych teorii, tylko sam z jakimś niemądrym uporem tkwi przy starym sposobie. Właściwie o gospodarowaniu nie ma pojęcia, choć jest ogrodnikiem[12].
Figura pijanego ojca jest w perspektywie cytowanego pamiętnika niezwykle istotna, ponieważ autor wiele miejsca poświęcił opisowi spektakularnego awansu, którego udało się doświadczyć jego rodzinie właśnie za sprawą determinacji i odwagi rodzica. Ojcu udało się zdobyć we dworze funkcję ogrodnika. Na skutek reformy rolnej uzyskał całkiem spore gospodarstwo z obiecującymi perspektywami – stał się posiadaczem ziemi, panem we własnym ogrodzie. Dlatego tak bolesne jest dla autora przyglądanie się postępującemu nałogowi ojca-autorytetu, ojca-wzoru do naśladowania.
Postulat likwidacji „przemysłu spirytusowego” oraz przeniesienie pozostałych w budżecie wpływów ze sprzedaży alkoholu do innych gałęzi gospodarki postuluje z kolei 17-letni uczeń liceum korespondencyjnego:
Są rolnicy, którzy nie mogą dać rady w pracy, z rozpaczy idą w alkohol. Wiem, że i ja nie ustrzegę się przed alkoholem i muszę pić, bo zawsze nie będę siedział w domu. Będę musiał iść na zabawę, do dziewczyny, która nie rozumiejąc mnie, mogłaby posądzić mnie o skąpstwo. Dziewczęta w Klonowie są jeszcze na tyle głupie, że nie uważają kawalera chłopca, który nie postawi „pół litra”. Ja się więc muszę do tego niechybnie zastosować, bo inaczej będę jak patyk, bo nie pijących kolegów nie mam. Nie wiem, jak zacznę pić, czy mi za bardzo nie posmakuje[13].
W jego pamiętniku nadużywanie alkoholu jest jednak ukazane także jako problem systemowy, silnie związany z perspektywami zawodowymi oraz pozycją społeczną mieszkańców i mieszkanek wsi. Pije się nie tylko ze względu na tradycję, na przyzwyczajenia kulturowe – picie okazuje się także symptomem kryzysu.
To kolejna znacząca różnica pomiędzy tomami pamiętników z lat 60. a zbiorami wcześniejszymi: na kartach „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” pisze się dużo o miłości. Nie tylko małżeńskiej, spod ołtarza i koniecznie dzieciatej. W „Młodym pokoleniu…” przeczytamy o licznych miłostkach, zauroczeniach i boleśnie złamanych sercach. Opowieść o uczuciach nie stanowi tu wstydliwej i trywialnej sprawy, której nie przystoi rozważać publicznie. Dlatego autor pamiętnika zatytułowanego „Wybrałem zawód zootechnika” (nr 4440) może opowiadać o swoich miłosnych podbojach na wiejskich potańcówkach; snuć anegdotę o tym, jak to na jednym z sylwestrów zapoznał w celu wiadomym „niezłą blondynkę Jadzię”, by na kolejnych stronach opisywać sytuację socjoekonomiczną okolicznych wsi. Porządek prywatny nie zaburza ani nie umniejsza wspólnotowego doświadczania „historii” i „epoki”.
Większość sercowych opowieści podszyta jest towarzyszącym pamiętnikarzom lękiem o znalezienie stałej partnerki w warunkach masowych migracji do miast. W przytaczanym powyżej „Pamiętniku wyrodka” autor opisał swoje – wywołane głównie przez presję ze strony starzejących się rodziców – poszukiwania małżonki pośród dziewcząt kształcących się w miastach i miasteczkach. Zniechęcony zapisał jednak:
Jest to już jesień 1959 roku, a ja jestem jeszcze sam. Zniechęciło mnie to szukanie sobie żony w mieście i liczę tylko, że najlepsza to jest kobieta ze wsi, ale musi być inteligentną. A takich mało się spotyka na wsi. Postanowiłem sobie, że jest już nareszcie czas, abym był u siebie i miał bliską mi osobę[14].
Na powyższe paternalizujące i seksistowskie rozpoznania już niedługo licznie i z przytupem odpowiedzą w niniejszym cyklu wiejskie pamiętnikarki. Warto jednak znaczyć, że w zdaniach autora równolegle do mizoginii odbija się tendencja do charakteryzowania młodzieży pozostającej na rodzinnych wsiach jako mniej wartościowej, mniej inteligentnej, mało zaradnej. Cytowany „wyrodek” opisuje bowiem, że obawia się zapoznania kandydatki leniwej i niezdolnej do samodzielnego gospodarowania, która po prostu nie potrafiła skorzystać z popularnych dróg awansu. 17-letni autor pamiętnika „Idę przez wieś gwiżdżąc” (nr 3655) bezlitośnie nazwał ten proces „selekcją negatywną”; w „Gospodarzu z ołówkiem w ręku” czytamy zaś o masowej migracji młodzieży chłopskiej – znajdujemy tu następujące zdanie: „Jest to dobry objaw, bo usuwa przeludnienie, a z drugiej strony jest to poważna strata, bo odchodzą zawsze jednostki najbardziej zdolne, odważne, przedsiębiorcze”[15].
Spośród niemal pięciu i pół tysiąca autorek i autorów „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” co ósma osoba pisząca zamieszkiwała na stałe w mieście. Żaden z wcześniejszych konkursów nie spotkał się z tak licznym odzewem wychodźców ze wsi.
Masowy odpływ mieszkańców i mieszkanek wsi do miast poskutkował zwiększeniem się ludności miejskiej o 6,8 miliona; równocześnie ludność wiejska zmalała o 7,7 miliona, na co wpływ miało także między innymi zniknięcie lokalnych społeczności żydowskich[16]. Trzydzieści lat trwania Polski Ludowej zupełnie przemieniło krajobraz społeczny małych miejscowości i wsi, a pozorny awans, który zagwarantować miała przeprowadzka do miasta, stał się podstawową ambicją większości wychowanej na peryferiach młodzieży. Tym bardziej przejmujące okazują się pamiętniki nadesłane przez autorów i autorki, którym pomimo starań nie udało się opuścić rodzinnych miejscowości.
Autor pamiętnika nr 4392 jako jedyny młody mężczyzna w rodzinie został przez swoich rodziców zobowiązany do przejęcia gospodarstwa. Po latach na skutek rozczarowania ogromem pracy na roli oraz trudnymi warunkami bytowymi na wsi lat 50. i 60. zapisał:
Siostry, które są w mieście mają mnie za dziwaka, tego, który z motyką idzie na słońce. Dlaczego? Dlatego, że nie poszedłem do szkoły i nie nauczyłem się jakiegoś zawodu, a zostałem na wsi. Zostałem, bo posłuchałem ojca, ojciec nie chciał dać mi się uczyć, tylko żebym zajął się gospodarką. Posłuchałem ojca. A dzisiaj żałuję tego, że nie poszedł się uczyć, a potem poszedłbym do miasta. Bardzo żałuję, żem pozostał na gospodarstwie. Naprawdę warunki, nie mówić o swoich warunkach, są na wsi o połowę gorsze jak w mieście[17].
W podobnym, choć znacznie bardziej dramatycznym tonie wypowiedział się także autor pamiętnika „Dobre serce” (nr 962) – jak sam pisał, rolniko-robotnik z okolic Kielc – który swoje zapiski rozpoczął odezwą do organizatorów konkursu:
Proszę bardzo, przeanalizujcie mój pamiętnik dokładnie i oceńcie go również prawdziwie i sprawiedliwie oraz pomóżcie mi wyjść z tej ciężkiej sytuacji, doradźcie, jak mam dalej postąpić w swym życiu, abym mógł żyć tak, jak powinien żyć każdy dobry i prawdziwy obywatel Polski Ludowej[18].
Autor jako jedyny z licznego rodzeństwa powrócił na rodzinne gospodarstwo, kiedy to schorowani rodzice nie dawali już sobie rady z jego utrzymaniem. Starsi bracia autora wyjechali jako junacy budować Nową Hutę, a on sam przez kilka miesięcy pracował w przedsiębiorstwie budowlanym w Skarżysku. W pamiętniku opisał między innymi obowiązujące tam różnice w zarobkach pomiędzy robotnikami pochodzącymi ze wsi i z miasta oraz historię swojej interwencji w tej sprawie u redakcji „Trybuny Ludu”, która zakończyć miała się pełnym sukcesem oraz klasycznym artykułem ku chwale sojuszu robotniczo-chłopskiego. Jego pamiętnik to jednak przede wszystkim opis osobistego dramatu: młody chłopak, pragnący tak jak bracia wyjechać do miasta i pracować w zdobytym zawodzie, musiał porzucić aspiracje ze względu na leciwych rodziców. Pamiętnik to także ich przejmujący portret – osamotnieni przez liczne potomstwo obawiają się zaprzepaszczenia efektów pracy całego życia:
I znów cóż z tego, że w domu kupa dzieci, a robić nie ma kto. Ja bardzo miałem zamiłowanie powrócić i pracować w swoim zawodzie w Ursusie. Po paru dniach pobytu w domu, kiedy wybierałem się jechać do swej pracy, rodzice zalani łzami mówili: „Tyle dzieci wychować, tyle się namordować, namęczyć, a kiedy dorośnie, każdy zapomina o ojcu i matce, zapomina o domu, idzie w świat na swoją rękę”. Mówili, że jak ja pojadę, to już się domordują[19].
Ale wśród zapisków nadesłanych na konkurs „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” znajdziemy także liczne opowieści o mrocznych stronach migracji: różnicach kulturowych, klasowych dystynkcjach oraz gorzkich rozczarowaniach życiem w mieście. Historię trudnego startu po opuszczeniu swojej rodzinnej wsi opisał między innymi autor przywoływanego pamiętnika „Aby spłacić dług” (nr 5285). O pierwszych tygodniach w miejskiej szkole średniej z internatem pisał tak:
Kto na litość Boga jadł w naszej wsi takim dziurawym narzędziem jak widelec? Śmiać się chce jeszcze dziś, gdy pomyślę, jak ja strasznie się męczyłem, próbując przyzwyczaić się do nowego nakrycia. Dziś jest to śmieszne, wówczas było bolesne. Bywało, że wolałem nie jeść w otoczeniu normalnych ludzi, byle tylko nie pokazać, co potrafię[20].
O dojmującym zaś wstydzie oraz kompleksach związanych z chłopskim pochodzeniem pisał po latach następująco:
W tej chwili nie ma miejsca na indeks wszystkich moich cech zewnętrznych i psychicznych, z którymi wyszedłem ze wsi i z którymi wszedłem w środowisko miejskie. Istotne zaś jest to, ze po pierwsze, dopiero tu spostrzegłem, iż jestem jakimś innym człowiekiem w znaczeniu pejoratywnym i stąd moje upokorzenie przed tym środowiskiem, a po drugie, chcąc przezwyciężyć to wszystko, z czym przyszedłem, musiałem solidnie zabrać się do pracy. Dlatego właśnie przez pierwsze dwa lata pobytu w gimnazjum zachowywałem się jak trusia: cichutki, spokojny, unikałem szerszego grona ludzi, aby przypadkowo nie zbłaźnił się przed nimi[21].
Cztery lata po opublikowaniu pierwszego tomu plonu konkursowego Polska Ludowa przeprowadziła reformę systemu punktowego uczelni wyższych – w ramach jej postanowień osoby pochodzenia chłopskiego otrzymywały dodatkowe 23 punkty w procesie rekrutacji na studia; kandydaci i kandydatki z rodzin robotniczych otrzymywali punktów 17. Autorzy i autorki „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” nie zdążyli się na owe preferencyjne punkty „załapać”; z danych roczników statystycznych GUS-u wynika, że w roku 1961 młodzież wiejska stanowiła jedynie niecałe 20% uczniów i uczennic szkół średnich. Nie można jednak zapominać, że zbiór z lat 60. – w porównaniu z twórcami i twórczyniami pamiętników nadsyłanych na konkursy sprzed dekad – faktycznie odzwierciedlał, jak projektował w przedmowie do pierwszego tomu sam Chałasiński, „pionierską fazę formowania się inteligencji wiejskiej”[22] – z 4630 autorek i autorów, który podali informację o własnej edukacji, aż 1551 osóbu zyskało wykształcenie przekraczające siedem klas szkoły podstawowej. Znacząca grupa ukończyła kursy korespondencyjne czy cykl zajęć specjalistycznych oferowanych przez szkoły rolnicze.
Chęć dalszego kształcenia w szkołach średnich czy wyższych dla młodzieży wiejskiej wiązała się niechybnie z opuszczeniem rodzinnych miejscowości. Najczęściej umożliwiały to stypendia oraz zapomogi Związku Młodzieży Polskiej. Dzięki nim maturę w roku 1953 zdał między innymi autor pamiętnika „Gospodarz z ołówkiem w ręku” (nr 5090), któremu pomimo zakazowi rodziców udało się ukończyć kurs na Uniwersytecie Ludowym. Na konkurs nadesłał szczegółowy opis procesu przygotowań do matury oraz treść najważniejszych pytań egzaminacyjnych kursu rolniczego. Dzięki temu dowiadujemy się, że przedmiot zatytułowany „Nauka o Polsce i świecie współczesnym” kończył egzamin złożony z trzech opisowych pytań pisemnych: 1) Związek Radziecki i jego polityka pokojowa, 2) Udział Polski w walce o pokój, 3) Jaką chciałbym widzieć w przyszłości moją wieś. Stypendium ZMP umożliwiło także dalsze kształcenie autorowi pamiętnika „Z pastucha pracownik nauki” (nr 1335) – nauczyciela z dawnego województwa zielonogórskiego, magistra historii.
O często dramatycznych kulisach kształcenia młodzieży wiejskiej w miastach pisał cytowany parokrotnie twórca pamiętnika „Aby spłacić dług”, który jako dziecko codziennie pokonywał pieszo 20 kilometrów, aby dotrzeć do szkoły podstawowej zlokalizowanej w pobliskiej wsi. Następnie trafił do miejskiego gimnazjum. Wiele miejsca poświęcił opisom swojej podległej pozycji względem uczniów z miast, ich nierzadkiemu okrucieństwu oraz dojmującemu poczuciu wstydu i gorszości:
A, mowa! Koledzy z miasta uczyli się jednego języka obcego, ja dwóch – obcego i swojego. mimo że opanowałem dość szybko, to jednak trzeba było uważać mówiąc, ponieważ istniało jeszcze potencjalne niebezpieczeństwo zupełnie nieświadomego wtrącenia między poprawnie wymawianie wrażeń z gwary[23].
O skutkach długiego trwania wstydu klasowego pisał także autor „Z pastucha nauczyciel”, który w trakcie spisywania pamiętnika starał się o otwarcie przewodu doktorskiego na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego; temat jego pracy miał brzmieć „Walka o księstwo głogowskie w latach 1476–1490”. Praca nad doktoratem nie miała jednak kolidować z posadą nauczycielską. O doświadczeniach pracy w liceum pedagogicznym autor pisał między innymi:
Znałem już młodzież, wybierającą ten typ szkoły. Była to głownie młodzież wiejska, którą doskonale znałem i rozumiałem. Młodzieży miejskiej bałem się trochę. Nie znałem dzieciństwa i młodości spędzonych w mieście, toteż młodzież z miasta wydawała mi się zawsze jakaś obca, niezrozumiała. Długo czułem w sobie coś w rodzaju poczucia niższości wobec ludzi z miasta. Wśród młodzieży wiejskiej czułem się natomiast zawsze pewnie, znałem ją na wlot, czułem do niej sentyment, była mi bliska[24].
Pokolenie, które wypowiedziało się w omawianym zbiorze, w znaczącej większości urodziło się w ostatnich latach drugiej wojny światowej, nie nosiło więc w pamięci bezpośrednich, naocznych świadectw okrucieństw wojennych; podstawą jego kolektywnego doświadczenia stały się pierwsze dwie dekady Polski Ludowej. Przytaczane powyżej fragmenty ich pamiętników ukazują twórców i twórczynie „Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej” jako zbiorowość starającą się silnie odróżnić – zarówno w sferze symbolicznej, jak i poprzez konkretne działania mające na celu poprawę sytuacji politycznej oraz socjoekonomicznej młodych rolniczek i rolników – od pokoleń ich chłopskich dziadków oraz rodziców. Byli inni i inne. Tańczyli na cyklicznych potańcówkach, jeździli na seanse obwoźnego kina, zakochiwali się co kilka dni i narzekali na reakcję leciwego proboszcza karcącego młodzież za bycie młodzieżą. A przede wszystkim: mogli wszystko to zapisać. Ich pamiętniki odbijają to, co istotne dla życia jednostki, bez konieczności kreowania wypowiedzi w duchu kolektywnej odpowiedzialności za reprezentowaną przez siebie klasę społeczną.
Ale można było też zupełnie inaczej – w duchu politycznego manifestu i bezkompromisowej reakcji na forsowane przemocą procesy kolektywizacji i działań okolicznych PGR-ów. O tym jednak w następnym odcinku cyklu.
Zarówno jednak te cytowane powyżej, jak i tysiące z konieczności pominiętych przeze mnie pamiętników o młodości zasługują na znacznie lepszą puentę. Na zakończenie pierwszej odsłony wspólnego czytania zbioru „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej” niech zatem wybrzmią słowa z wewnątrz, czyli pełne młodzieńczej nadziei na przyszłość zapiski jednego z najmłodszych pamiętnikarzy – 17-letniego autora:
Cieszą mnie śmiałe plany najmłodszych mieszkańców, moich rówieśników, no i chociażby moje. Kiedy szczytem marzeń chociażby mojego starszego rodzeństwa było ukończenie szkoły podstawowej (gdyż i z tym były kłopoty i wielkie trudności) wreszcie posiadanie, powiedzmy, jakiegoś lepszego ubrania, obuwia (najczęściej chodziło się boso), ewentualnie zdobycie jakiegokolwiek zawodu, który mniej lub więcej pokrywałby się z zainteresowaniami, to ja mam prawo i możliwości marzyć o studiach wyższych (chociaż z pewnością nie będzie to łatwe do osiągnięcia), co do niedawna dla młodzieży wiejskiej było tylko utopią[25].