Nr 23/2023 Na dłużej

PAMIĘTNIKARKI WSI: „Zresztą trzeba by o nędzy i poniżeniu służby folwarcznej spisać całe tomy”

Antonina M. Tosiek
Społeczeństwo Literatura Cykl

Czas na drugą odsłonę wspólnej lektury zapisków, które wiejskie pamiętnikarki nadesłały na konkurs „Opis mojej wsi”. Pamiętniki te stanowią niezwykle zróżnicowany zapis doświadczeń okołowojennych polskich wsi – wszak nie wszystkie stały się areną walk, nie w każdej dochodziło do aresztowań czy działań partyzanckich. Dlatego tym razem posłuchamy innej, niemilitarnej opowieści – o szeregu przemian i rewolucji, które umożliwiła cezura roku 1945.

Lata okupacji przyspieszyły proces emancypacji kobiet we wszystkich krajach biorących udział w konflikcie wojennym. Nie był to jednak efekt modernistycznej ewolucji poglądów czy działań na rzecz demokratycznego równouprawnienia, tylko przymusowe przysposobienie kolejnych reprezentantek społeczeństw do pracy na rzecz upadających gospodarek. Wojenny oraz powojenny deficyt mężczyzn na rynkach pracy stworzył przestrzeń do aktywizacji zawodowej kobiet. Kobiety stawały się żywicielkami rodziny, pracowniczkami, żołnierkami, reprezentantkami swoich społeczności na arenie publicznej oraz podmiotkami zainteresowania decydentów politycznych. Powojenna władza kobiet zarówno potrzebowała, jak i przeraźliwie się ich obawiała – świadczy o tym choćby wycofanie się z partyjnej polityki emancypacyjnej i równościowej w latach 50. na rzecz powrotu do promowania tradycyjnie rozumianych ról społecznych.

W chwili spisywania i nadsyłania swoich pamiętników, czyli w 1948 roku, autorki brały udział w kolektywnym zrywie na rzecz odbudowy państwa. Instytucje, miasta, więzi społeczne oraz tożsamościowej identyfikacje – wszystko to wymagało stworzenia niemalże od zera. Przejmujący opis zupełnie wsi zrujnowanej po walkach niemiecko-rosyjskich na początku 1945 roku odnajdziemy miedzy innymi w pamiętniku Elżbiety O., która przez czas okupacji pozostawała na gospodarstwie z kilkorgiem małych dzieci, podczas gdy jej mąż pełnił obowiązkową służbę wojskową:

Jak mnie ktoś wtynczas zapytał o wyglądzie mojej wioski po prostu mówiłam tam musi sobie każdy ten obraz spustoszenia obejrzeć. […] Na podwórzach leżały stosy kości od zjedzonej przez wojsko zwierzyny, a w przeplataniu leżały trupy wojska armii czerwonej i wojska niemieckiego, cywilów, kozów, psów, koni i kotów. […] Idziemy, wchodzimy do wsi i widzimy straszny obraz nędzy i zniszczenia. Dobytek pobity leży po ogrodach, podwórzach, na ulicy dopalające się belki naszego domostwa. Widzimy, że zaledwie gdzieniegdzie tylko parę budynków stoi. Nie możemy odnaleźć swoich gruzów, wreszcie każdy swoje znalazł, stali wszyscy nad dymem, lekko unoszącym się ku górze i zapatrzeni w popioły stojąc nic nie mówiąc do siebie. […] Matki z małymi dziećmi usiadły na ziemi obok zgliszczów, tuląc do piersi swe maleństwa z głodu i wyczerpania ledwie kwilące. […] Więc dzielimy się jedni z drugimi, gotujemy wspólnie […]. Rozmieściliśmy się po cztery, pięć rodzin w domu i tak na gromadzie żyjemy przez całą zimę[1].

Rewolucje

Polska Partia Robotnicza już ogłosiła zmierzch politycznej i kulturowej dominacji ziemiaństwa i postulaty o bezlitosnej walce z obszarnictwem, kiedy wojna jeszcze dogasała. Na wsiach pamiętano jednak o klęsce projektu reformy rolnej z lat 20. – zamiast wzbogacić państwo o prawdziwie wolnych gospodarzy, dostarczyła ona żołnierzy w wojnie przeciwko bolszewikom. Obietnice składane przez PPR przyjmowano więc z dużą niechęcią i niepokojem związanym z potencjalnym wybuchem kolejnej wojny. Poczucie nieustającego zagrożenia podsycały także niestabilne relacje dyplomatyczne ZSSR i jego państw satelickich z krajami zza żelaznej kurtyny.

Masowe przesiedlenia i przesunięcie granic państwowych stwarzały konieczność wykreowania nowej formuły tożsamości narodowej i klasowej. Doszło do homogenizacji ludności pod względem narodowościowym i religijnym (przed wojną ludność polska stanowiła ok. 68% całego społeczeństwa, po wojnie niemal 95%) przy niemal całkowitym zaniku więzi z pozostałymi wspólnotami etnicznymi czy wyznaniowymi. Repatrianci, wysiedleńcy i parcelanci – których migracja stanowiła jedną z najistotniejszych przemian w strukturze powojennego państwa polskiego – żyli w strachu przed utraceniem przydzielonych majątków. Na ziemie zachodnie w latach 1945–1950 napłynęło 4,5 miliona nowych mieszkańców i mieszkanek. W roku 1945 ze względu na warunki sanitarne, opiekę medyczną oraz ogólny stan psychofizyczny matek przeżywalność noworodków oscylowała w granicach 50%. PKB powojennej Polski wynosiło o 61% mniej niż przed wybuchem wojny. Kobiety stanowiły ponad połowę społeczeństwa, a do opisów sytuacji socjalnej na wsiach powróciła nomenklatura określająca niezamężne kobiety mianem „zbędnych” z punktu widzenia rozwoju gospodarczego.

We wrześniu 1944 roku Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego uchwalił dekret o przeprowadzeniu reformy rolnej. Przez następne cztery lata reforma przebiegała w duchu deklarowanej emancypacji oraz usamodzielnienia klasy chłopskiej, która zgodnie z prawem mogła podjąć się starań się o kupno ziemi z parcelacji danych majątków ziemiańskich, poniemieckich oraz wielkoobszarowych za uśrednioną wartość rocznych zbiorów. Dawna służba dworska i gospodarze małorolni mogli w dodatku liczyć na zapomogi z budżetów powstających organizacji spółdzielczości rolniczej.

Specyfika parcelacji była jednak zależna od regionu. Na przeludnionych i ubogich terenach wschodnich rozdzielano gospodarstwa o średniej wielkości 2,8 ha, na ziemiach zaś zachodnich i północnych występowała nadwyżka ziemi z przejętych majątków, więc w pierwszych miesiącach reformy przyznawano od 7 do nawet 15 ha ziemi[2]. Niewielkie obszarowo gospodarstwa nie były w stanie wygenerować wystarczającego przychodu, co w połączeniu z kryzysem mieszkalnictwa oraz przeludnieniem wsi doprowadzało do pogarszającej się sytuacji ekonomicznej przeciętnej wiejskiej rodziny. Po 1948 roku rozpoczęto pełnowymiarową akcję kolektywizacji rolnictwa, a sprzeciw wobec niej karano wyjątkowo brutalnie (bicie, rekwizycja mienia, więzienie). Wieś, podobnie jak w latach 20. oraz w czasie Wielkiego Kryzysu, nie była w stanie wyżywić całej populacji chłopskiej – skutkowało to odpływem ludności wiejskiej z terenów peryferyjnych do miast. W latach 1945–1960 wychodźstwo ze wsi objęło nawet 2,5 miliona osób, z czego aż 700 tysięcy osób na początku trwania planu sześcioletniego.

Na skutek powojennych przemian pojawiło się jednak – także dla kobiet – wiele nowych perspektyw zawodowych poza rolnictwem. W zależności od regionu kraju młodzież wiejska mogła przyłączać się do nowo powstałych kolektywów robotniczych. To zresztą opowieści w jakimś stopniu znane – historie budowniczek Nowej Huty opisała między innymi Katarzyna Kobylarczyk w książce „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy”, a o życiu chłoporobotniczek z fabryki w Zambrowie przeczytać można w tomie „Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce” Małgorzaty Fidelis. Autorki pamiętników z konkursu „Opis mojej wsi” musiały poczekać do dzisiaj, by uprawomocniła się opowieść o chłopkach i rolniczkach po przełomie roku 1945.

Wraz z końcem wojny

W licznych pamiętnikach – zarówno autorstwa mężczyzn, jak i kobiet – opisujących rzeczywistość tuż po zakończeniu wojny można odnaleźć szczegółowe raporty dotyczące codziennego życia w niewielkich miejscowościach, między innymi stanu gospodarstw oraz inwentarza. Działanie na rzecz powrotu do stabilności oraz bezpieczeństwa ekonomicznego stawało się dla większości pamiętnikarzy i pamiętnikarek zadaniem najpilniejszym. Jako że lata okupacji wpłynęły na zmiany w hierarchii zarządzania gospodarstwami wiejskimi, angażując kobiety także w prace tradycyjnie przypisywane mężczyznom, w zbiorze pamiętników z lat 40. znalazło się wiele opisów dotyczących procesu feminizacji zawodu rolnika. Janina W., repatriantka zza Buga, szczegółowo zdała relację z postępów, jakie wraz z ciotką i kuzynką wypracowała na gospodarstwie:

W r. 1945 przyjechałam z moją ciocią, gdyż rodziców straciłam w wojnie, przyjechałam do woj. Poznańskiego na wieś Szarki pow. Wolsztyn. Ja i ciocia moja ze swą córką, która wróciła z Niemiec zająłyśmy gospodarkę która była już nikomu nie potrzebna ponieważ budynki znoszone były i brak stodoły. Nas zmusiła konieczność gdyż jako same kobiety nie liczyli się z nami, więc my po przeprowadzeniu własnoręcznie remontu tak w całym domu jak w stajni i w każdym kątku zająłyśmy ją trzy lata temu wprowadzając do pustej stajni krowę jałóweczkę i cielątko i 5 ro świń. Dziś po dwóch latach a z rozpoczęciem trzeciego doczekałyśmy się już 2 krowy jedną cielną jałówkę i 5-cio miesięczną cieliczkę i mamy też konie no i kilkoro świń. […] Wzięłyśmy plantację buraków cukrowych i lny i tak pracujemy i staramy się by nie opóźniać się w robocie i iść pomimo że bez gospodarza w równym tempie z innymi gospodarzami[3].

Róża F., urodzona w 1886 roku w „Eklefeland prowincja Penselwenie północna Ameryka”[4] mieszkanka małej wsi pod Gnieznem, opisała codzienność kształtowaną przez koszty operacji żylaków wobec braku ubezpieczenia zdrowotnego, rozwój zawodowy swoich dzieci („trzecia córka jest książkowa”) oraz zasobność majątku, na który składały się: „koń dobry, 2 krowy, 1 jałowiak, 1 owca, 20 kur, 11 indyczków, razem drobiu 80 sztuk, świń 5”. Pomimo ulokowania w północno-zachodniej części kraju wieś Róży przetrwała lata okupacji względnie spokojnie, a po 1945 roku ominął ją masowy przypływ ludności na Ziemie Odzyskane:

Wioska jest bardzo rozwlekła, tylko w wiosce mieszka 4 rodzin, szkoła i dom dla biednych […]. W mojej wiosce podczas wojny był tylko jeden Niemiec, to też nie było żadnych wypadków śmierci, w sąsiednich wioskach jak było słychać dużo Polaków Niemcy pozabijali. Wieś cicha, spokojna daleko słyszała, wiele wspomnieć o wojnie będzie długo w pamięci[5].

Relacje między dawnymi mieszkańcami a ludnością napływową w wielu regionach były bardzo napięte. Repatrianci i mieszkańcy wschodniej części kraju, którzy postanowili rozpocząć nowe życie na Ziemiach Odzyskanych, często nie dysponowali doświadczeniem w uprawie roli, a prowadzenie poniemieckich gospodarstw wymagało zarówno zasobów finansowych, jak i bardziej zaawansowanej wiedzy rolniczej. Autorki wielu pamiętników opisywały problematyczny proces asymilacji nowo przybyłych z autochtonami – zwłaszcza skupiały się na społecznym wymiarze więzi sąsiedzkich oraz sytuacji młodzieży. Społeczności lokalne musiały stworzyć się na nowo, uwzględniając przy tym różnice kulturowe, klasowe i etniczne. Dla większości przesiedleńców objęcie poniemieckich gospodarstw wiązało się z wymiernym awansem materialnym, lecz także z lękiem o nieuchronny powrót prawowitych właścicieli, a tym samym – z brakiem stałego przywiązania do własności.

Maria C. ze wsi Połęcko, autorka pamiętnika zatytułowanego „Prawdziwy Obraz przesiedleńców na Ziemiach Odzyskanych”, zapisała:

[L]udzie boją się przyszłości na tych ziemiach 90% ludzi w gromadzie, okolicy również w mieście poprostu wegetuje z tego duchowego załamania. Powszechnie się mówi „może tutaj nie będziemy” „Jeszcze może przyjść zmiana” „Ziemie to polskie – ale gospodarki poniemieckie” „Nie daj Boże wojny, to tutaj przepadniemy”[6].

O patchworkowej konstrukcji tożsamości chłopskiej na Mazowszu pisała natomiast 18-letnia Wiesława K., która w swoim pamiętniku zwróciła uwagę na historycznie niestały status identyfikacji narodowej klasy chłopskiej, spowodowany latami doświadczanej opresji. Podobne tony znamy z pamiętników spisywanych w latach 30., w szczególności z zapisków ze zbioru „Młode pokolenie chłopów”, jednakże w tekstach przedwojennych niepewną i słabo ukorzenioną tożsamość narodową zastępowano silnym poczuciem solidarności oraz dumy klasowej. W pamiętniku Wiesławy K. do głosu dochodzi powojenna podejrzliwość względem wszelkich deklaracji politycznych czy projektów wspólnototwórczych. Zarówno lokalny, jak i narodowy patriotyzm ustępuje niemal organicznej potrzebie stabilności i bezpieczeństwa:

Ludzie w naszej wsi to są tacy, że niech będzie kto chce, Niemiec, Ruski a nawet może być i Chińczyk, aby im było dobrze i mogli dużo forsy nazbierać. I żeby każdy miał swoją własność. (Najgorzej boją się kołchozów). Każdy dba żeby jemu było dobrze a o całej wsi to się nie myśli a co mówić o narodzie. Kobiety nasze mówią tak, na co nam Polska jak za nią giną nasi synowie i mężowie i wraz w niej jest źle. My możemy być i Niemkami aby nam było dobrze. Polacy to najgorszy naród na świecie […][7].

Zamiana ról

Ze względu na konieczność przystosowania się do nowych warunków społeczno-kulturowych oraz brak rozbudowanej sieci wsparcia (rodzina, zaprzyjaźnieni sąsiedzi) to właśnie we wspólnotach przesiedleńczych najwyraźniej zarysowywała się zmiana w patriarchalnym modelu rodziny na rzecz większego partnerstwa i emancypacji kobiet[8]. Wojenny oraz powojenny proces aktywizacji zawodowej przyniósł zmiany także w pozycji społecznej kobiet zamężnych – po wojnie nawet ¼ z nich znajdowała zatrudnienie poza miejscem zamieszkania, w tym dodatkową pracę poza rolnictwem[9]. Mimo to większość pamiętnikarek zdecydowała się na wyeksponowanie w swoich tekstach najsilniej rzutującego na ich codzienność problemu nierówności płciowej. W ich opowieściach pojawia się przemoc domowa, alkohol oraz brak nadziei na poprawę sytuacji kobiet w rodzinach wiejskich. Kazimiera K., 22-latka, niezamężna nauczycielka wiejska z Kasiny Wielkiej pisała:

On tylko rozkazodawca w domu – żona nie wiele ma do mówienia, słuchać i robić to jej zadanie. Często drogą w czasie ulewy można zaobserwować niezbyt budujące sytuacje. Otóż gospodarz pod parasolem kroczy naprzód, a biedna kobiecina, jak kura drepce za nim. W ogóle stanowisko właściciela, ojca rodziny jest bardzo uprzywilejowane. Szkoda, że może nie chcą, a może nie umieją wykorzystać rozległych kompetencji dla dobrej sprawy, a przeciwnie nadużywają jej często[10].

Na podobne, choć nadal nierówne, obłożenie pracą mężczyzn oraz kobiet na wsi zwracała uwagę Anna B. z Olbrachcic – była prezeska przedwojennych „Wici”, inicjatorka stworzenia zelektryfikowanej biblioteki wyposażonej w radioodbiornik oraz lokalnej spółdzielni spożywców. Autorka pisała między innymi o potrzebie powołania wiejskiego „dziecińca”, który umożliwiałby kobietom pracę poza domem bez konieczności pozostawiania dziecka samego lub pod opieką starszego rodzeństwa.

Chciałabym, żeby gospodynie założyły własne „koło”, ale na razie jest b. trudno. Każda kobieta zaharowana od świtu do północy Bo nasi mężowie stale na budowie, najpierw cały kwiecień do połowy maja koło szkoły, teraz u siebie, sąsiada czy brata no a my cały dom, inwentarz, ogród na naszej opiece. A dzieci… W każdym domu dziecko. Ja sama mam trzyletniego u rocznego synka[11].

O tradycjach związanych z wydawaniem młodych wiejskich dziewcząt za mąż pisała z kolei Helena U. z Podlasia. W swoim pamiętniku zamieściła opis konkretnych rytuałów i zasad towarzyszących konkurom, ale pozwoliła sobie także na komentarz dotyczący uprzedmiotawiania przyszłej panny młodej oraz powszechnie akceptowanego niedopuszczania do podejmowania suwerennej decyzji. Zgoda na zawarcie małżeństwa przeważnie wyrażana była w obecności rodziców (najczęściej ojców) lub braci oraz w towarzystwie butelki wódki. Dopiero w pamiętnikach nadsyłanych przez młode mieszkanki wsi w latach 60. małżeństwo będzie niekiedy opisywane jako szansa na cementowanie więzi romantycznej; w „Opisach mojej wsi” nadal odgrywało głównie rolę transakcji i inwestycji (kwestia posagu).

Zwyczaj tu jest taki: jeżeli panna dorosła nie ma pierzyny wielkiej, dwie poduszki, to mówią, że ona nie panna, zamąż nie może iść, bo nie ma poduszek. Chłopcy takim przyśpiewują: „Nic nie warte drzewo, co nie rodzi gruszek, co to za dziewczyna, co nie ma poduszek”. Więc dziewczyna gdy kończy szesnaście lat to muszą rodzice sprawić jej pościel, bo inaczej nie wydadzą i to tak jak wyżej powiedziałam inaczej nie będą wogóle jej uważać za dziewczynę[12].

Odmienną perspektywę zaprezentowała w swoim pamiętniku 24-letnia Sabina K., która w części zatytułowanej „Stosunki rodzinne” podjęła się krytyki przemian następujących w modelu tradycyjnych relacji rodzinnych. Autorka ukończyła kurs na Uniwersytecie Ludowym, a nauki w szkole wyższej nie podjęła jedynie ze względu na trudną sytuację materialną. Nadmierne zaangażowanie kobiet w prowadzenie gospodarstwa rolnego uważała za nieobyczajne: „Gorzej jest w takiej rodzinie, gdzie kobieta jest panem domu. Są u nas trzy takie rodziny podobne rodzinie Ślimaka w <Placówce> B. Prusa. Tu mężowie są bezradni i stają się ślepymi narzędziami w rękach swych żon”[13].

grafika: Marcin Salwin

Stosunek wobec Kościoła

W pierwszych latach istnienia Polski Ludowej partyjny przekaz względem polityki emancypacyjnej był dość spójny – powstawały liczne organizacje (przeważnie o charakterze państwowym), w których statucie kobiety widniały jako podmiotki prawa oraz istotne członkinie życia publicznego. Na straży tradycyjnego (patriarchalnego, hierarchicznego) podziału ról płciowych stał jednak Kościół katolicki, który już na przełomie XIX i XX wieku stanowczo sprzeciwiał się nowym koncepcjom równouprawnienia płci, aktywności politycznej kobiet oraz ich edukacji[14]. Jak pisze Fidelis:

Kościół katolicki, potężna instytucja historycznie powiązana z polską tożsamością narodową, strzegł tradycyjnego wizerunku kobiet, które przede wszystkim miały być matkami, przed wyzwaniami, jakie stawiały nowe ideologie społeczne i polityczne[15].

Krytyka dążeń emancypacyjnych została wprzęgnięta w publiczną dyskusję o normach kobiecej moralności i obyczajności, a tym samym – o kontroli i władzy nad ciałami kobiet, która swój finał będzie miała dekadę po ogłoszeniu omawianego konkursu – w momencie ostatecznego zniesienia zakazu aborcji w 1959 roku.

W konkursach pamiętnikarskich z lat 30. postawy antyklerykalne były dość powszechne; w konkursie „Opis mojej wsi” wyraźna jest tendencja, że to kobiety formułują krytykę działań kleru. Dla rzetelności należy jednak przyznać, że w przesłanych przez pamiętnikarki tekstach odnajdziemy także opisy dotyczące znaczącej roli Kościoła w krzewieniu postaw wolnościowych i patriotycznych podczas okupacji. Ale uwagę zwracają – nie tylko ze względu na liczność – nieoczywiste perspektywy, z których formułowane są opinie krytyczne.

Autorka posługująca się pseudonimem „Rodaczka” opisała, w jaki sposób rywalizacja o aprobatę miejscowego proboszcza wpływa na generowanie konfliktów i zwiększanie wzajemnej niechęci pomiędzy rodzinami przesiedleńczymi, „obcymi” (często wyznania prawosławnego), a rdzennymi mieszkańcami wsi:

W kościele jest tu całe skupisko życia wsi. Kobiety troszczą się, by wciąż były świecie w kościele, by ksiądz należycie był przyjęty u każdego z gospodarzy na śniadaniu i obiedzie, by zbierać składki na potrzeby kościoła. Dziewczęta troszczą się, by kościół był w każdą sobotę sprzątnięty i na ołtarzy stały wciąż świeże kwiaty, mężczyźni przywożą i odwożą księdza. […] Każdy członek koła [Koła Żywego Różańca – przyp. A.T.] i każdy parafianin stara się by go wzorowo opiniowano przed księdzem. […] Potem jest nieprzyjemność we wsi między ludźmi[16].

Z kolei Zofia K. ze wsi Kędzierzynka nadesłała opis wstrząsającego ataku mieszkańców i mieszkanek wsi, którego ofiarami padły dwie rodziny należące do wspólnoty Świadków Jehowy. Z relacji wynika, że oprawców nie spotkała żadna kara – ani upomnienie ze strony obowiązującego prawa, ani krytyka ze strony miejscowych księży katolickich:

Ukazała się we wsi sekta badaczy Pisma Św., do której oficjalnie przystąpiły 2 rodziny, ale sympatyków było wielu, tymbardziej, że wyznawcy owej sekty dawali obraz życia tak przykładnego, że samo to już wielu pociągało. Ale byli i przeciwnicy, oczywiście. I stała się rzecz przykra, godna średniowiecza, a nie XX wieku. Za namową dewotek zorganizowała się garstka lekkoduchów, napadła na onych „kociarzy” zbito ich tak, że jedni krwią wymiotowali, innym poobijano głowy, nerki, członki, niszcząc im zdrowie w okropny sposób i rabując naostatek mienie. Owi „kociarze” znieśli to wszystko w milczeniu po bohatersku ciesząc się, że cierpią swą prawdę i za swego Chrystusa jak pierwsi chrześcijanie. I chociaż znali sprawców tego czynu, nie oskarżyli ich przed sądem, zostawiając ich sądowi Bożemu, a wieś bardzo przywiązana do katolicyzmu cieszyła się z początku ich porażką, sądząc, że ich to nawróci, ale potem przyszło opamiętanie i wstyd, że niewinnym dobrym ludziom wyrządzono krzywdę, a oni pozostali wierni swojej prawdzie, chociaż trzymało ich to zdala od ludzi na uboczu[17].

Anna B., mieszkanka wsi Olbrachcice, lokalna aktywistka, nadesłała zaś historię konfliktu członków przedwojennego koła „Wici” z księżmi z okolicznych parafii, oskarżając tych drugich o współpracę z Gestapo w wyłapywaniu działaczy socjalistycznych:

Na zakończenie wypada wspomnieć o naszych stosunkach z plebanią. Dopóki nie było „Wici” w 1935 to tam ksiądz się nami młodzieżą nie zajmował. Później nie gardził żadnym szykanowaniem, nie chciał dać ślubu, wyzywał przy chodzeniu po kolendzie, publikował z ambony. W czasie wojny walki ucichły. Księża niektórzy skrytybójczo wysyłali anonimy do Niemców na b. wiciarzy. Tak zginął w Przyrowie jeden z naszych kolegów Gabor Stanisław bardzo zapalony wolnomyśliciel, ksiądz miejscowy go stale atakował, że do kościoła nie chodzi, organista był Niemiec stale z księdzem popija, później znów z gestapo, istnieje przypuszczenie, że ksiądz nieszczęśliwego zadenuncjował i żandarmi go zamordowali[18].

W latach 50., szczególnie w trakcie wzmożonej kampanii pro- i antyaborcyjnej, wiele kobiet postępowych i zrzeszonych (m.in. należących do Ligi Kobiet) spotykało się z napędzanym z ambon ostracyzmem ze strony lokalnych społeczności. W pamiętnikach nadsyłanych na późniejsze konkursy znajdują się liczne świadectwa odmów sakramentów czy otwartej krytyki działań poszczególnych działaczek, głoszonej podczas niedzielnych kazań.

Pamięć pańszczyzny

Już w 1949 roku co trzecie gospodarstwo w kraju powstało w wyniku parcelacji lub migracyjnego osadnictwa[19], a z efektów reformy rolnej skorzystało około trzech milionów osób pochodzenia chłopskiego. Przemiany wprowadzane na szeroką skalą doprowadziły do rewolucji w sferze własnościowej, a także symbolicznej – zwiększonej suwerenności klasy chłopskiej oraz wymiernej podmiotowości politycznej względem klas dominujących.

Jeszcze na początku XX wieku, jak stwierdzali antropolodzy, wieś trwała w specyficznej rozpiętości pomiędzy strukturą pozornej niezmienności a „sankcją światopoglądową”, za sprawą której rytm życia klasy chłopskiej wyznaczały wewnętrzne procesy rytuału i obrzędu. Na wielkie zmiany reagowano strategiami zaradnego przetrwania, wpisującego się w reprodukowany model relacji folwarcznej[20]. Brak poczucia sprawczości nie musiał być utożsamiany jedynie z bierną podległością, lecz oferować pewien rodzaj ulgi za sprawą przesunięcia odpowiedzialności za kierowanie własnym losem. Reforma rolna – w państwowej formule sprzed wprowadzenia kolektywizacji – zarówno jako zapowiedź nowego modelu społeczeństwa klasowego, jak i swego rodzaju dziejowej konsekwencji, stwarzała szanse na przerwanie trwającego od pokoleń modelu klasowej zależności. Dlatego też w wielu pamiętnikach nadsyłanych pod koniec lat 40. ogłoszenie procesu parcelacji majątków ziemiańskich opisywane jest jako proces analogiczny („kolejny etap”) względem uwłaszczenia mas chłopskich w drugiej połowie XIX wieku.

Pamiętnikarka o pseudonimie „Ględna” opisała warunki pracy na służbie w majątku Tadeusza Daszewskiego w Nowej Wsi k. Warki, między innymi praktykę „odsyłania do domu” pracowników chorych na tyfus bez konsultacji lekarskiej, co dla co najmniej jednej ze znajomych autorki skończyło się samotną śmiercią na wozie z sianem. Pisała:

Istne piekło było na tym „akordzie” płacze, przekleństwa, ucinanie nóg kopaczkami. Jednak ludzie musieli nie gardzić i taką pracą. No bo co mieli zrobić? […] Płacono za 12 godzin pracy dziewczętom tą nieśmiertelną złotówkę, mężczyznom 1.20 gr[21].

O tym, jak niewiele zmieniło się w stosunkach pracy i władzy pomiędzy właścicielami ziemskimi a chłopstwem nawet pół wieku po symbolicznym zniesieniu pańszczyzny, świadczy jednak najlepiej fragment dotyczący egzekwowania „prawa jednej nocy” jeszcze w latach 20. XX wieku:

Córka karbowego wychodzi zamąż, więc według zwyczaju idzie prosić rządcę na wesele no i parę litrów wódki i mąki pszennej. Rządca obiecał prezent / obiecał / dać, ale pod warunkiem, że przyjdzie do niego wieczorem. To Janka przyjmę mówi na fornala a może i ojca zapiszę na emeryturę […] Zresztą trzeba by o nędzy i poniżeniu służby folwarcznej spisać całe tomy[22].

Zaangażowane

Przed wojną do Kół Gospodyń Wiejskich należało łącznie około 100 tysięcy kobiet. Działaczki zrzeszały się także w licznych kołach młodochłopskich, których historyczną ciągłość przerwała zarówno wojna, jak i zmiana politycznego kierunku państwa. Powojenne organizacje zrzeszające reprezentantów klasy chłopskiej stopniowo traciły na znaczeniu, aż w końcu stały się zupełnie marginalnymi przedsięwzięciami o charakterze bardziej kulturalnym niż politycznym. Należy pamiętać, że historia procesów brzeskich, więzienie działaczy Centrolewu oraz partii chłopskich skutecznie zniechęcały osłabioną i rozdrobnioną wieś powojenną do zaangażowania politycznego. Wyjątek mogą stanowić Koła Gospodyń Wiejskich, których liczba wzrosła na przełomie lat 40. i 50. względem danych przedwojennych niemal dwukrotnie – 8378 zarejestrowanych kół. Udział kobiet wiejskich w Akcji Gospodarczego Usamodzielnienia Kobiet („Akcja AZ”) oraz powołanej do istnienia w 1947 roku Lidze Kobiet był niewielki, ale mieszkanki wsi angażowały się w liczne inicjatywy na rzecz higienizacji, oszczędnego gotowania czy zwalczania analfabetyzmu.

Cytowana powyżej była pracownica dworska o pseudonimie „Ględna” zamieściła w swoim pamiętniku także obszerny opis poświęcony poprawie warunków edukacyjnych na wsi między innymi za sprawą powstania nowych placówek oświatowych, o które starała się lokalna społeczność:

Równocześnie z odbudową wsi powstaje na nogi chęć do nauki, słabo, nieśmiało, jak sierotka zahukana przez macochę, ale należy się spodziewać, że zmocnieje, jak przekona się, że to matka się opiekuje. Bo Polska Demokratyczna też młodziutka, ale czuła na wezwanie jej z imienia, w imię nauki. Przed wojną ukończenie 7 klas szkoły powszechnej było nieosiągalne, bo taką szkołę mieliśmy na dwie gminy Jasieniec i Nowa Wieś, mieszczącą się w Boglewicach, więc ile dzieci mogło uczęszczać? Tylko wyjątki, a dziś mamy w swojej gminie trzy 7-mio klasowe, a projektuje się gimnazjum w Nowej wsi, w byłym pałacu Daszewskich […]. Dziś dzieci chłopa i robotnika mają dostęp do takich szkół, o których im się nawet nie śniło. Zmieniło się, ale dla nas na lepsze. Dawniej tak mówił ojciec do dzieci, ja nie umię czytać ani pisać i żyję, to i wy będziecie, a dziś każdy stara się ile jest w jego mocy, aby dzieci uczyły się, bo lżej jest żyć na świecie temu, co umie i kraj bogatszy, gdy ma więcej ludzi kształconych[23].

W aktywistycznym i podniosłym tonie wypowiadała się także Maria C., powojenna repatriantka, która w swoim pamiętniku nawoływała do poprawy stanu edukacji na terenach zamieszkiwanych przez przesiedleńców, co ułatwiłoby zarówno proces żmudnej asymilacji, jak i budziło w młodzieży poczucie tożsamości lokalnej oraz kolektywnej odpowiedzialności z przyszłość odbudowywanego kraju:

Żeby ludzkość mogła przyjść do normalnych stosunków na to potrzeba kilkoro pokoleń bowiem narybek psychiczną nerwową chorobą ojca i matki zarażony jest. Grozi nam bardziej osłabionym zaginięcie jak w średniowieczu wojownicze narody później wyginały – tak i teraz nastąpi. Czy jest dla nas ratunek? My Polacy jesteśmy narodem pięknym, zdrowym bywaliśmy i nadzwyczaj uzdolnionym. Jesteśmy może za prędkiego temperamentu byłoby nam lepiej gdybyśmy byli powolniejszego. A jeżeli jesteśmy za mądrzy i uzdolnieni w rzeczach dobrych, jesteśmy też skłonni do głupstw więcej niż inni, a to nam bardzo szkodzi. […] Potrzebujemy umiarkowania na wszystkich drogach życia naszego. Potrzeba nam umiarkowanie żyć i umiarkowanie pracować[24].

Zwieńczeniem niniejszego odcinka, jak i zapowiedzią kolejnego, poświęconego pamiętnikom ze zbioru „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”, niech będzie fragment o charakterze odezwy. Jego autorką była organizatorka wydarzeń kulturalnych dla młodzieży wiejskiej, 24-letnia Sabina K.:

Życie nasze tu we wsi jest naprawdę godne litości. Oderwani od wszelkich rozrywek kulturalnych, od książki, kina, teatru i t.p. Ludzie poza potrzebami materialnymi nie wzbudzają w sobie żadnych potrzeb duchowych. Nam tu potrzeba widowisk, teatru ludowego, potrzeba pieśni ludowej! My młodzi chcemy to nieść wsi, ale nie mamy się gdzie podziać. Nam trzeba świetlicy! Nie mamy lokalu. Kiedy wystąpiłam w roku ubiegłym z projektem budowy świetlicy, odrzucono mój projekt. Co mam robić? Skąd czerpać poparcie i środki na to. Młodzież, my jesteśmy zamroczeni, mgła nieświadomości nas otacza. prócz szarej pracy nic więcej dla ducha. Przecież nie tylko do rzeczy przyziemnych jesteśmy stworzeni, mamy prawo wołać o jaśniejszy krąg życia i domagamy się tego![25]

PAMIĘTNIKARKI WSI

Cykl poświęcony opowieściom, które na konkursy pamiętnikarskie z kilku dekad XX wieku nadsyłały mieszkanki wsi: chłopki, rolniczki, pracownice państwowych gospodarstw rolnych, wiejskie nauczycielki. Naszym celem nie będzie jednak dopisywanie kobiecych auto/biografii do historii chłopskiego pamiętnikarstwa konkursowego ani „alternatywne” rozpisywania ludowej historii. Żadna z tych praktyk nie jest owym pamiętnikom ani ich autorkom potrzebna. Ich opowieści już tu są, wystarczy ich tylko posłuchać.


Przypisy:
[1] Archiwum Akt Nowych, kolekcja Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa, sygn. 11120/1690.
[2] Zob. K. Kersten, U podstaw kształtowania się nowej struktury agrarnej ziem zachodnich (1945–1947), w: Polska Ludowa. Materiały i Studia, t. 1, Warszawa 1962.
[3] AAN, sygn.11158/884.
[4] AAN, sygn. 11118/1576.
[5] Tamże.
[6] AAN, sygn. 11134/1063.
[7] AAN, sygn. 11158/888.
[8] D. Markowska, Rodzina w społeczności wiejskiej: ciągłość i zmiana, Warszawa 1967, s. 138.
[9] A. Kurzynowski, Przemiany wzorów karier zawodowych kobiet w latach 1950–1989, w: Kobieta i praca. Wiek XIX i XX, red. A Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2000, s. 192
[10] AAN, sygn. 11155/836.
[11] AAN, sygn. 11118/1577.
[12] AAN, sygn. 11084/435.
[13] AAN, sygn. 11118/1590.
[14] Fascynującą historię szkoły dla dziewcząt, którą w Kruszynku założyła jedna z pierwszych ośmiu posłanek, Jadwiga Dziubińska oraz jej godnych podziwu starć z ówczesnym klerem opisała Olga Wiechnik w książce Posełki. Osiem pierwszych kobiet, Poznań 2019.
[15] M. Fidelis, Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce, Warszawa 2015, s. 31.
[16] AAN, sygn. 11118/1579.
[17] AAN, sygn. 11155/837.
[18] AAN, sygn. 11118/1577.
[19] M. Batowski, Gospodarka socjalistyczna w Polsce. Geneza – rozwój – upadek, Warszawa 2009, s. 149.
[20] Zob. A. Leder, Relacja folwarczna, „Krytyka Polityczna” 45/2016.
[21] AAN, sygn. 1114/2015.
[22] Tamże.
[23] Tamże.
[24] AAN, sygn. 11120/1063.
[25] AAN, sygn. 11118.1590.